niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 37

 Nie daję już rady. Na prawdę. Z pisaniem. Nie ważne. Musiałam skończyć ten rozdział przed świętami. Myślę, że pojawi się coś jeszcze świąteczny na blogu z Wiki.
Przepraszam, ale już nie chciało mi się poprawiać. Nie wyrabiam z tym wszystkim.
Zapraszam do czytania. Całkiem możliwe, że dodam jeszcze dzisiaj notkę na drugim blogu :).
Oh, no moglibyście się ujawnić wszyscy, bo mam wrażenie, że nikt tego nie czyta i że się na minie po obrażaliście.

Życzę Wam wszystkim Wesołych Świąt Bożego Narodzenia z Gunsami i Metalliką :). A co. Niech Wam Gunsi pod choinkę wpełzną i śpiewają White Christmas :D














- To nie fair! - krzyknął Izzy.
- Dlaczego? - zapytałam z miną niewiniątka.
- Bo ty byłaś z Rosem, a ja sam - jęknął.
- A co? Zazdrosny jesteś? - podeszłam do niego z niegrzecznym uśmiechem tak blisko, że się zakłopotał. Nie wiem o co mi chodziło.
- Nie - pokręcił głową, a ja stanęłam najbliżej jak mogłam na przeciw bruneta i patrzyłam mu w oczy. - Nie mogę być zazdrosny... W końcu... - spojrzał na mnie. - Ej, nie patrz się tak na mnie... - zawołał, a rudzielec wybuchnął śmiechem.
- Dlaczego? - zaśmiałam się i odsunęłam od chłopaka. Tak sumie to mi też nie było wygodnie stać jakieś 5 centymetrów od twarzy chłopaka.
- Bo to... na przykład... dziwnie wygląda - zaproponował Axl już uspokojonym tonem.
- Ano tak - wyszczerzyłam się. - Wiecie co?
- Co? - odpowiedzieli mi pytaniem razem. To tak jak kiedyś było. Tak jak wtedy, kiedy mieliśmy te 15, czy 16 lat.
- Napiłabym się gorącej czekolady - powiedziałam i w tym samym momencie siadłam po turecku na śniegu.
- Stradlin, co ty na to, że pójdziemy do ciebie na czekoladę za to, że przegrałeś? - zapytał złośliwie Axl.
- Ej, no! - oburzył się.
- Co "ej"? Osobiście uważam to za zajebisty pomysł - stwierdziłam. Zawsze jak tylko była okazja do wypicia gorącej czekolady, a nie flaszki to szliśmy właśnie do niego, do Jeffrey'a. Jego mama robiła najlepszą czekoladę na świecie. - Od zawsze przecież pijemy u ciebie, co?
- No tak. A jakby teraz było inaczej?
- Ale gdzie? U mnie to da się tylko pić flaszki po kryjomu, a u Axla jest zawsze awantura, że przyprowadza mnie do domu. I jego ojczym twierdzi, że moje towarzystwo jest dla niego złe... - to się nazywa przegadać Larsa. Nawalałam im monologiem chyba przez jakieś 5 minut.
- No i co z tego? - chyba nam się koleżka zirytował. Gratuluje, nie powiem.
- To to, że idziemy do ciebie - powiedziała ruda Axlownica i ze złowieszczym uśmieszkiem wziął mnie na ręce.
- Co ty ze mną robisz? - zapytałam kiedy ogarnęłam, że wiszę w powietrzu. No tak bardzo fajnie. (Tak bardzo pieseł, kurwa)
- Niosę cię do domu - odpowiedział.
- Ale po chuja? - oburzyłam się. Chciałam żeby mnie puścił. - Mógłbyś mnie puścić?
- Po co?
- Bo mam nogi i mogę sama pójść. Po co mamy iść do domu?
- Żebyś się przebrała i potem idziemy do Stradlina - odpowiedział stawiając mnie na werandzie tuż przed drzwiami wejściowymi.
- Nie idziemy do mnie - zaprotestował brunet, a ja miałam otwierać drzwi.
- Jak to nie jak tak...
- Nie idziemy - znowu. No ale... My chcieliśmy iść do Izzy'ego na tą czekoladę, a on nam nie pozwala.
- Ej, Axl. Chodź na chwile... - otworzyłam frontowe drzwi na oścież.
- Po jakiego? - zapytał bez entuzjazmu. Nie to co kiedyś. Kiedyś to by mu się te jego zielone oczy zapaliły. A teraz? Teraz miał wyjebane tak samo jak Izzy.
- Żeby głupi miał zagadkę - na mojej twarzy pojawił się głupi uśmieszek żartownisia. Oj, czułam, że nie będzie najlepiej. W sumie to tylko agresywny Axl. - No chodź. Muszę ci coś powiedzieć.
- Co?
- Chodź to ci powiem - nalegałam. W końcu się zgodził. No tak, w mojej głowie rodził się plan, ale kiedy przeszliśmy przez próg domu wszystko wyleciało mi z głowy.
- Co tam? O co chodzi? - teraz się wreszcie doczekałam jakiejkolwiek reakcji, innej od tej w stylu Stradlina.
- O kurwa! Zapomniałam! - Prawie co nie krzyknęłam. Jak dobrze że mama była w domu, ale zarazem źle. Rudy się zirytował. Wyczytałam to wszystko z jego twarzy. - Ej, nie obrażaj się. Nie moja wina, że mam taki ulotny mózg i wszystko zapominam - mój przepraszający wzrok musiał go jakoś udobruchać.
- Zaproś Izzy'ego do środka, co?
- No jasne - w końcu nie będzie stał pod moimi drzwiami i nie będzie marzł. - Hej, ty chodź do środka - zawołałam go. Pełna kultura.

Wszedł do środka. Oboje się rozebrali z kurtek. Matka oczywiście musiała ich zagadać w między czasie kiedy ja pobiegłam do pokoju i się przebrałam w pierwsze lepsze ubranie jakie tylko dorwałam z szafy.

Akurat tak mi się śpieszyło, że nakładałam bluzkę schodząc ze schodów.
- Widzę, że jakieś striptize urządzasz swoim kolegom - zaśmiała się matka, a ja zaczerwieniłam. Zachowuję się jak jakaś dziewica.
- Nie prawda - powiedziałam jak małe obrażone dziecko. - Ja się tylko śpieszyłam.
- Dobra, dobra - wtrącił się Axl.
- No to pora na nas - brunet wstał z kanapy, a ja się zdziwiłam.
- Tak? Już? Myślałam, że dłużej zostaniemy u mnie?
- No chyba nie... - znowu wtrąciła się ta ruda małpa, ale jakoś nie przejęłam się tym.
- To idziemy - wyszczerzyłam się i poszłam do przedpokoju zakładać moje glany, które były zimne i tak jakby mokre. Chłopaki wstali z kanapy i zrobili to co ja.
- Cześć mamo! - krzyknęłam otwierając drzwi frontowe.
- Do widzenia pani Green! - za mną powiedzieli chłopaki.
- Cześć! Miłej zabawy dzieciaki! - zaśmiała się. Przecież nie byliśmy już dziećmi. Mieliśmy po 20 lat, to jakie z nas dzieci? Żadne.
- To pa!

Trzasnęłam drzwiami i poszliśmy do Izzeusza na gorącą czekoladę. Droga była wyjątkowo krótka, gdzie zawsze nie mogliśmy dojść do domu chłopaka. Mimo całej tej wiejskiej, krzywej i 10 milowej drogi nic nie odczułam, nie pośliznęłam się ani nie skręciłam kostki.
- Dzieeeeeń Dobryyy - do domu pierwszy wpadł Rose. Zero kultury.
- Cześć chłopaki - przywitała nas mama gdzieś z wnętrza domu. Roześmiałam się cicho. Sam Izzy wpuścił mnie pierwszą do domu.
- Dzień dobry pani Isbell - powitałam ją rozweselonym głosem.
- Oh, cześć Rebeko, nie wiedziałam, że jesteś u nas, w Lafaytte - pojawiła się w przedpokoju z uśmiechem na twarzy.
- Reb! Reb jest z Izzym! - usłyszałam krzyki braci Izzy'ego.
- Nie ze mną, tylko z nami - sprostował brunet. - Jest jeszcze Axl.
- Ach, no tak - burknął starszy z braci wyłaniając zza ściany. Zaraz po nim ten młodszy. Pozmieniali się nie do poznania przez te 5 lat.
- Mamo, bo wiesz... - zaczął sztucznie nieśmiałym głosem.
- Chcecie czekolady, co nie? - popatrzyła na nas wyczekując odpowiedzi.
- Tak - odpowiedzieliśmy we trójkę.
- Lećcie do pokoju Jeffreya, a jak będzie czekolada gotowa to was zawołam - uśmiechnęła się do nas.

Tak jak mówiła, może nie dosłownie, ale poszliśmy do pokoju. Rozgościliśmy się w nim i chwilę później zaczęliśmy się rzucać wszystkim co wpadło w nasze ręce. W taki oto sposób rozwaliliśmy pół pokoju bruneta śmiejąc się jak wariaci. Co nas dopadło to sama nie wiem. Ale było to fajne i każdy z nas cieszył ryja.
- Co my tutaj zrobiliśmy? - zapytałam ogarniając zrujnowany pokój wzrokiem. Na prawdę wyglądało to masakrycznie. Ściany były zarysowane na różne kolory czerni i szarości. Na łóżku został sam materac. Kartki porozrzucane były po całym pokoju a podłodze, biurku i szafach. Same biurko było w krytycznym stanie.
- Niech ktoś wzywa biurkowe pogotowie - zawołał Axl.
- Już dzwonię - odpowiedziałam.
- Nie musisz. Już jedzie - powiedział Jeff i zaczął udawać pogotowie. Zaczęliśmy się śmiać.

Jednak taka atmosfera nie potrwała za długo. Do pokoju wpadł młodszy z braci Isbell.
- Mama was woła na dół - powiedział i zaczął oglądać się po pokoju. Przestaliśmy się śmiać. - Co tutaj się stało? - zapytał spoglądając raz na mnie, raz na Izzy'ego.
- Yyyyy... - zacięliśmy się we trójkę w tym samym czasie. Musiało to zabawnie wyglądać.
- Ej, tylko nic mamie nie mów, co nie? - wyskoczył nagle Jeffrey.
- Jasne, tylko chodźcie a dół, bo ona was woła od dobrej chwili - uśmiechnął się i pobiegł na dół. Takie miłe dziecko.
Wstaliśmy z podłogi, przemieściliśmy się do kuchni, na dół domu i rozsiedliśmy się na krzesłach przy stole. Rodzicielka podała nam kubki z gorącą czekoladą. Chwile później wyszła z pomieszczenia.
Spodziewaliśmy się najgorszego. Przynajmniej ja.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Taka sprawa.

Wiem, że zawracam wam dupe i nie dodaje rozdziałów od dłuższego czasu na dwóch blogach, ale... Hahaha... Głupie to jest... Ale zakładam chyba jeszcze jednego bloga. Takiego bloga, bloga... No że takiego z tym co się działo w moim życiu i... To będzie taki pamiętnik, czy coś. Bo ten mój osobisty mi nie wystarcza.
Boże, ile ja wymagam od życia uwagi...?
Także drogie dzieci, blogerki, anonimki i kto tam jeszcze czyta ten mój szajs... Potrzebuje pomocy. Hahaha tak, pomocy. Biedna Trish potrzebuje pomocy, bo nie wyrabia się ze swoim głupim życiem...
Trzeba mi pomóc z tytułem bloga.
Jak na razie przyszło mi tylko to: "Pozdrowienia z Wariatkowa", ale wydaje mi się to zbyt tandetne.
Co o tym myślicie? Jak coś przyjdzie Wam do głowy to piszcie w komentarzach, albo na mojego maila ( duffowa666@gmail.com ).
Plus. Przepraszam, że pierdole od rzeczy i rozdział niedługo się pojawi. Zdradzę, że został mi jeszcze jeden lub dwa akapity do napisania i raczej dodam to przed świętami :)
Nie jest źle, ale też nie zajebiście.
Proszę o jakiekolwiek komentarze, bo pod postem na drugim blogu ni chuja nie ma nic. Wieje pustkami. Taki dziki zachód przez "u bez kreski" jak to ostatnio mawiam. Zaraz zalęgnął się tam szczury i skończę pisać.
Nie no żartuję.
Ale na prawdę przydały by mi się jakieś sensowne komentarze, czy też opinie. Za bardzo nie wiem na czym stoję, a wydaje mi się, że spadam z jakiego kolwiek poziomu.
Ah, zaczynam marudzić.
Pozdrawiam, Trish :)

piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział 36 + mikołajki :)

 Ludzie! Mała prośba... Możecie mi podać swoje maile, gg, czy cokolwiek, żebym mogła Was informować o nowych postach? Bo wiecie, teraz piszę na telefonie i nie mogę dodawać komentarzy :(.
Zapraszam do czytania, a na koniec mam taki "dodatek".


- Dlaczego jest tutaj tak zimno? - usłyszałam swój głos w tym pustym domu.
Chce już do mojego słonecznego Los Angeles. Ale nie mogę. Obiecałam dwóm debilom, że przyjadę do nich po świętach. Więc jestem. A gdzie? W największym zadupiu w całej Indianie - Lafayette. Nie znoszę tego miejsca, a za razem kocham je.
- Mamo, kiedy włączysz to ogrzewanie?!?! - Wydarłam się ze swojego pokoju lekko zachrypniętym głosem. No tak, zmiana klimatu to i zmiana gardła. Przechodzę jakąś mutacje, czy co? Po świątecznym śpiewaniu kolęd i innych piosenek nie posiadam strun głosowych, albo jak już to jedną, ewentualnie dwie.
- Już, ale musisz poczekać aż do ciebie dotrze. Chodź na dół, tutaj jest ciepło i to bardzo! - No tak, nie pomyślałam. Jak się przebiorę z tej piżamy to zejdę. - Kiedy przyjdą chłopaki?
- A skąd mi tam wiedzieć... Mówili tylko, że jak... że jak przyjdą to przyjdą i mam być gotowa! - krzyknęłam przegrzebując stare ubrania, których nie zabrałam do Kalifornii. Znalazłam ocieplane czarne bojówki, miliony bluzek, bluz i kurtek na każdą pogodę i porę. Wyciągnęłam spodnie, bluzkę z długim rękawem, najcieplejszy sweterek i taką samą kurkę.
Poszłam pod prysznic, ubrałam czystą bieliznę i zabierając ubrania zeszłam na parter domu.
- Tylko nie mów, że ty chcesz się w to ubrać? - wskazała na strój zaczynając się śmiać.
- Chce - wyszczerzyłam się. - Ale dopiero jak chłopaki przyjdą.
- Co ty się na Syberię wybierasz? - zapytała podchodząc do mnie bliżej.
- No nie.
- Weź zwykłe jeansy i pod to rajstopy, będzie ci ciepło - powiedziała idąc na górę mieszkania.
- Mamooo! - rzuciłam z zażenowaniem. - Przecież jestem dorosła i wiem jak mam się ubrać.
- Jesteś i mieszkasz ze mną - stwierdziła. No tak, mieszkam, ale jak tylko uda mi się coś znaleźć w Los Angeles to się przeprowadzę. Tylko pierw muszę wrócić do LA i zacząć jakkolwiek i gdziekolwiek pracować.
- Ano, zapomniałam - rzuciłam z sarkazmem. - Ale wiesz... Miałam plan, że jak wrócimy to poszukam jakiegoś mieszkanka.
- O, to wreszcie będę miała spokój - zażartowała idąc dalej po schodach. Wzięłam pod pachę spodnie i poszłam za nią.
Po kilku minutach wesołego docinania sobie wzajemnie, znalazłyśmy to czego potrzebowałam.
- A proszę cię bardzo Reb - powiedziała matka.
- A dziękuję ci bardzo mamo - uśmiechnęłam się.
Z dołu poszły do nas dźwięki walenia w drzwi. Zirytowałam się nagle. To na pewno był Axl i tylko on się tak dobijał do kogoś, czy do czyiś drzwi. Jednak chwile później zbiegłam na dół z bananem na twarzy. W samej bieliźnie otworzyłam chłopakom drzwi. Jak głupia zastanawiałam się dlaczego było mi tak zimno. Axl z Izzym nie mogli oderwać ode mnie wzroku.
- Ekhem - odchrząknęłam, spojrzeli na moją twarz. - Jak miło mi was widzieć po tylu latach - mój dawniej szeroki uśmiech zrobił się sztuczny.
- Mi ciebie też - powiedział Axl perfidnie gapiąc się na mój biust.
- Ty się witasz ze mną, czy z moimi piersiami? - zwróciłam mu uwagę, Izzy zaczął się śmiać. - Myślałam, że wejdziecie na chwilę... Muszę się ubrać co nie...
Weszli do środka, ubrałam się i zaczęłam wiązać glany.
- To tak właściwie to gdzie my idziemy? Właściwie to gdzie chcecie mnie zabrać?
- To niespodzianka - rzucił Axl z tym swoim uśmieszkiem. To jest takie dziwne... Przez kilka (4) lat go nie widziałam, a ten jego tajemniczy uśmieszek był taki sam.
- No jak to? - udałam małą oburzoną Rebekę. Czułam jak w środku zacieszam.
- Tak to. Rusz się, bo niespodzianka nam ucieknie - pośpieszył mnie.
- Od kiedy to niespodzianki mają nogi? - podniosłam na nich wzrok.
- Od dzisiaj - odpowiedział Izzy.
Skończyłam wiązanie butów i wyszliśmy z domu.
- O Boże! - przypomniało mi się, że nie wzięłam rękawiczek i czapki. Chociaż czapka za bardzo nie była mi potrzebna.
- Co się stało? - spytał rudy, ale oboje się odwrócili do mnie.
- Zapominałam! - krzyknęłam i poleciałam do domu szukać rękawiczek.
Kilka sekund później wyleciałam z domu, zakładając rękawiczki.
- Już - uśmiechnęłam się szeroko do nieogarniających chłopaków. Odpowiedzieli mi takim samym gestem, potem spojrzeli na siebie, kiwnęli głowami, podeszli do mnie i wrzucili mnie do zaspy.
- Nieee! To nie fair - oburzyłam się klepiąc dłońmi śnieg. Zaczęli się śmiać. Wzięłam do ręki śnieg, zrobiłam z niego śnieżkę i rzuciłam w Izzy'ego. W Rosa raczej bym nie rzuciła, bo by się wkurwił. Ale nie zadziałało. To teraz czas na rudego. Ponownie z garstki śniegu zrobiłam kulkę i już chciałam rzucać.
- Eee Rose, chowaj się. Ona chce wojny na śnieżki - krzyknął Izzy.
Jak małe dzieci. I tak w niego rzuciłam i trafiłam. Próbowałam wstać, jednak oni mi wcale nie pomogli, a nawet zrobili, że dalej leżałam w tej zaspie pod domem i dalej się śmieli.
- Chcesz wojny na śnieżki, to ją będziesz mieć - powiedział poważnie Axl, a ja roześmiałam się beztrosko, jak mała dziewczynka. - Ja nie żartuje.
- Taaaaaaak! - Krzyknęłam jakbym była w jakimś transie i wcale nie słyszała ostatniej wypowiedzi rudzielca. - Woooojnaaaaa!
- Co ty ćpałaś? - zapytał Izzy patrząc na mnie jak na człowieka, który dopiero co uciekł z psychiatryka.
Jak on rzadko się do nas odzywał. Jak miło było słyszeć jego głos.
- Nic - odpowiedziałam z udawaną powagą.
- Wojna na śnieżki! - krzyknął zadowolony Axl.
- Ej... - wstałam z tej zaspy. - Wiecie, jesteśmy nie po równo... Co my zrobimy? - zakłopotałam się.
- To może będzie tak, że... - Rudy zaczął myśleć. - Że pierw ty będziesz z Izzym, a ja sam, potem zrobimy zamianę i ja będę z tobą. Na sam koniec my będziemy razem, a ty sama. Albo wszyscy troje na jakąś ze ścian, czy coś - wymyślił.
- No okej - zgodziłam się.
 Zrobiliśmy gigantyczne mury obronne za moim domem. Każdy sięgał nam po sam pas.
Tak jak powiedział Will, ja byłam na początku z Jeffem, a rudzielec sam. Przez dłuższy czas napierdalaliśmy się tymi śnieżkami, śmiejąc się przy tym jak ostatni najebani i naćpani ludzie. W końcu chłopaki stwierdzili, że będzie remis.
- Ale dlaczego? - jak zawsze musiało paść moje inteligentne w inny sposób pytanie.
- Bo tak - uśmiechnął się do mnie Axl. Dalej nic nie zrozumiałam. - To teraz zamiana - powiedział głośno. Podparłam się na łokciach pochylając nad murem z ubitego śniegu. - Nie ma leniuchowania, do roboty! - zaśmiał się rudy. - Amunicja sama się nie zrobi.
- No tak - spojrzałam krótko na chłopaka i zajęłam się robieniem śnieżnych kulek.
- Chciałabyś żebyśmy wygrali? - Axl przestraszył mnie swoim niskim głosem, podchodząc do mnie na czworaka.
- Co? Aaaaaa... No chciałabym - odwróciłam się do niego, siadłam na śniegu i kończyłam robić kolejną śnieżkę.
- To wygramy - wyszczerzył się. No mam taką nadzieję. Rude jest wredne i to bardzo. Ale co ma wredność do wygranej? Nic... To po co o tym mówię? Sama nie wiem.
Narobiliśmy tej naszej amunicji i zaczęliśmy bitwę.
- Prawie jak Grunwald! - krzyknęłam nagle sama nawet nie wiedząc, że to powiedziałam.
- Grunwald? - zdziwił się Isabel chcąc rzucić we mnie śnieżką, ale jego ręka zatrzymała się tuż nad głową.
- Tak - kiwnęłam głową. - Nigdy nie słyszałeś o Bitwie pod Grunwaldem? - zapytałam zdziwiona.
- No nie - odpowiedział.
Chwilę później zaczęliśmy się lać tymi śnieżkami. Dostałam kilka razy. A to w ramie, w nogi, w brzuch, mało co nie w głowę, ale potem mnie przepraszali. Okazało się, że z rudym wygraliśmy bitwę...



Zaczynamy z dodatkiem :D. Kocham mikołajki :D
Mój kochany pokój :)
 To czas na prezenty...



Mikołajki w szkole... Nie ma to jak matematyczna klasa :D.

Uwaga! Uwaga!
Treści tylko dla osób odważnych.
...


...


...


A teraz coś dla odważnych. Powitajcie krzywą twarz Trish.
To był mus żeby wstawić, tak mi się to zdjęcie podoba :).


...


...


...

 
...

 
...


...


...


...


...



niedziela, 1 grudnia 2013

Jestem na siebie zła...

Ludzie, dzisiaj miał pojawić się rozdział!
I się nie pojawił i nie pojawi chyba jeszcze do kolejnego weekendu.
A wiecie dlaczego?
Bo jestem zbyt leniwa i nie skończyłam tego co pisałam. Jak widać mogę sobie obiecywać... -,-

Także naprawdę przepraszam, ale dzisiaj na pewno nic się tutaj nie pojawi. No całkiem możliwe, że na tygodniu tak, ale nie dzisiaj. Mam za dużo na głowie. Pewnie zrozumiecie.
Nie da się połączyć najlepszego liceum z brakiem nauki i do tego z prowadzeniem bloga. Albo rybki albo akwarium. Nie tylko ja się odmóżdżam w mojej nowej szkole. Moje koleżanki zamiast pisać "życie" napisały "rzycie". Mogłabym się zacząć wyżalać, że jest źle, masakrycznie i że mam zapierdol, ale nie. Nie będę. Nie chce żebyście pomyśleli sobie, że skończę tego bloga, czy coś. Nie lubię takiego myślenia.


Mam prośbę. Jeszcze. Zanim połowa z Was się na mnie po obraża...
Mianowicie...
Znacie, czytacie i polecacie jakieś jeszcze mało znane, rozwijające się blogi? :)
Bo widzę, że większość, których czytałam, albo zawiesza blogi, albo przestaje mnie informować, że cokolwiek dodaje, a ja nie mam jak sprawdzać, gdyż jestem na telefonie i on nie ma opcji tak jak na normalnym blogerze...




Trish.

czwartek, 21 listopada 2013

Rozdział 35

Wi-fi na informatyce naprawdę pomaga. Dodaję rozdział :D. No właściwie to pół planowanego, bo zaczynam już go męczę. I nawet mam lenia i nie chce mi się poprawiać.
Poprawki, opinie oraz komentarze zostawiam Wam.
Zapraszam do czytania :)



Cliff przybył akurat na równo siódmą. Chłopaki poszli zrobić próbę. Jenak po kilku minutach przyszedł (po mnie) James. Stał na końcu holu prowadzącego do ich garderoby, czy co tam było... Oj mniejsza jak to się nazywało i lustrował mnie tym swoim spojrzeniem.
- Chodź! - krzyknął do mnie podchodząc coraz bliżej. - Przecież chciałaś poznać Cliffa.
- Ano tak - dalej patrzyłam na postać blondyna. Poczułam się tak jakbym widziała go za pierwszym razem. Wtedy na Florydzie, na koloniach, na plaży, kiedy z Duffem zasłonili mi słońce. Mój Boże... Rebeka uspokój się... Nie chcesz żeby historia się powtórzyła... Tak, nikt dwa razy nie wchodzi do tej samej rzeki. A nawet jakby tak to... Przecież on nie długo wyjeżdża do San Francisco. Głupia jesteś.
- No chodź, nie będziemy czekać na ciebie całą próbę - usłyszałam jego poirytowany głos.
Poszłam za nim. Zaczął mi opowiadać po raz już setny o tym jak znaleźli Cliffa na którymś koncercie.
- Nie chce być wredna, ale opowiadasz mi to już po raz setny - wreszcie to powiedziałam.
- O dzięki - spojrzał na mnie z podzięką w oczach.
- Prosz.
Weszliśmy do tego "pokoju" gdzie mieli próbę. Pierwsze co zauważyłam to wzrok chłopaków na mnie. Cliff od razu do mnie podszedł. Pewnie mu James powiedział, że chce go bardzo poznać i że po mnie pójdzie.
- Jestem Cliff, slyszałem, że bardzo chciałaś mnie poznać - A nie mówiłam!
- Tak. Jestem Rebeka - uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
Chwilę później zaczęli próbę. Tak jak mówił zepół, Cliff wymiatał na tej gitarze basowej. To co on robił było piękne i to bardzo. Tylko się nie wzrusz...
Ale przechodząc do reszty zespołu i próby. Chłopaki zagrali kilka coverów Misfits, Diamond Head, a na koniec Lars chciał grać Iron Maiden. Dave miał na to wszystko wyjebane i to olał, James jakoś za specjalnie nie chciał grać, a Cliff się nie odzywał. Jednak po tym jak perkusista zaczął robić awanturę, wokalista zgodził się. Zagrali dwa, czy trzy utwory z repertuaru Żelaznych Dziewic. Jednak to nie było to samo co oryginał, nie dorównają im. Kiedy skończyli próbę, jakiś koleś zabrał mi zespół na scene, a ochraniarze (sekjuriti kurwa xD) wyjebali mnie pod scene mówiąc, że po koncercie będę mogła wejść "za kulisy". Tak bardzo fajnie.
Jednak nie było tak źle pod tą sceną. Chłopaki grali zajebiście. Na początku zagrali kilka coverów Misfits i przeszli do swoich utworów, które przećwiczyli kiedy mnie nie było. Tłum szalał pod sceną.
Koncert skończył się koło 21. Lars porwał mnie samo kiedy miałam wychodzić z budynku.
- Chodź, obiecałaś nam, że przyjdziesz po naszym występie - zaczął mnie ciągnąć do ich garderoby.
- Tak? - zdziwiłam się.
- Tak - pokiwał głową.
Dowlekł mnie do tego ich pokoju. Cliff samo przyszedł z łazienki, Dave jak zwykle miał wyjebane, a James kończył się ubierać.
Po tym jak się ogarnęli, poszliśmy do nich do domu. Tam piwo lało się strumieniami. Koło drugiej w nocy padłam im w salonie.

wtorek, 19 listopada 2013

Reklama :D

Witajcie!

Robie reklamę, ale muszę i chcę. Uwielbiam bloga Fiery i Fly :D. Także Drogie Dzieci zapraszam na bloga przyjaciółek, gdzie piszą "przepis na Duffa" :D. you-are-so-fuckin-crazy.blogspot.com  - Bajki tysiaca i jednego Gunsa

Zapraszam i to bardzo. Zwłaszcza do czytania i komentowania ;)
Sama siedziałam dzisiaj na angielskim i przedsiębiorczości czytając.

niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 34


To ten... Dodaje rozdział i szykuję już kolejny na lekcjach, czyli może się pojawić na tygodniu lub na weekendzie :). Zależy to od enterów :D. Wiem, że to jest krótkie, ale jakoś wyszłam z pisania długich rozdziałów. Przepraszam.
To zapraszam do komentowania :D. I macie tekst mojego nauczyciela od edb jak opowiadał nam o broni:
- Wszystko może być bronią.
Czyli zabije Jamesa parasolką xD? - pierwsza myśl jaka wpadła mi do głowy.

To czytajcie i komentujcie i nie wiem co jeszcze, ale zapraszam :D.


- Chyba nie – wyszczerzył się blondyn, widziałam go profilem. Podeszłam jeszcze bliżej nich.
- Ale na pewno? – zapytałam dla pewności. Odwrócił się przodem do mnie. Jego blond szopa zaczęła wiać razem z wiatrem.
- Tak - upewnił mnie, kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. Ale jakoś specjalnie nie chciałam przyjąć tego do wiadomości. Sama kiedyś jeździłam na desce. Tak, jak miałam z 13-14 lat i czasami z Jeffem na roku szkolnym. Więc wiem jak to się wyjebać z deski i skręcić sobie kostkę nawet o tym nie wiedząc. Ale kostka to nie kolano, więc co się przejmujesz? A się przejmuję, bo... Bo... Bo sama nie wiem. Jakaś nadopiekuńczość, czy jak? Na to wygląda. Wzruszyłam ramionami i pomogłam razem ze Slashem wstać temu blondasowi. Chwile jeszcze potrzymał się za to swoje kolano, a potem wyprostował się.
- Chyba mi już przeszło - zamruczał pod nosem i wziął w rękę deskorolkę. Nagle poczułam chęć pojeżdżenia na tym. Zaczęłam patrzeć się na nią jak zahipnotyzowana. Wreszcie mulat zaczął znacząco chrząkać, podniosłam głowę.
- Umiesz jeździć? - spytał blondyn.
- Kiedyś umiałam, jak byłam młodsza - odpowiedziałam obojętnie, spojrzeli na mnie ciekawsko. - No co?
- Nic... - Mógłbyś się przedstawić - zaproponował Slash blondynowi.
- Yyy... No w sumie tak - złapał się za tył szyi. - Jestem Steven - przedstawił się.
- Rebecca - uśmiechnęłam się i oboje w tym samym czasie podaliśmy sobie dłonie. We trójkę wybuchliśmy śmiechem.

Pół godziny później Steven przypominał mi najróżniejsza "akrobacje", a Slash jeździł na swoim BMXie. Przypomniało mi się, że gdzieś w domu mam schowaną deskę, bo chyba z dwa lata temu mama przywiozła mi ją z Lafayette.
- Chłopaki! - krzyknęłam podjeżdżając pod nich i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wjechałam w rower Saula mało co nie zderzając się z chłopakiem. Parsknęli śmiechem, a ja się zawstydziłam. - To ten... Miałam do was małą sprawę - wstałam z podłoża.
- Jaką? - zapytał mulat.
- Wal śmiało - powiedział blondynowaty.
- Bo ten... Gdzieś w domu mam deskę i ten... Mogłabym po nią pójść? - w końcu udało mi się to powiedzieć
- Jasne, a daleko mieszkasz? - zapytał Steven.
- Yyy... No na Bel Air - odpowiedziałam. Do domu było ponad godzinę, ale jakby się pośpieszyć to z pół by wyszło.
- To tak trochę daleko - podrapał się po głowie Slash. - Możemy pójść z tobą - zaproponował.
Zgodziłam się i ruszyliśmy pod mój dom. Droga zajęła nam jakoś ponad pół godziny przy miłej rozmowie o muzyce, sporcie, mieście i o wszystkim o czym można było porozmawiać.
Szukanie deski zajęło mi godzinę. Nie chciało nam się wracać więc pojechaliśmy na plaże na Santa Monica. Siedzieliśmy tam do późna, późno też wróciłam o domu.

 ***

Zadzwonił do mnie telefon. Nawet nie spodziewała się go o tej porze i w tym dniu. Wszyscy znajomi mówili, ze nie mają czasu, przy okazji nawet ja nie miałam czasu. Dzisiaj dowalili nam prac pisemnych, zwłaszcza z angielskiego i historii.
- Halo? - podniosłam się z łóżka, właściwie to wychyliłam głowę zza niego i podniosłam słuchawkę telefony, który leżał pod łóżkiem.
- Hej, Reb. Idziesz na nasz koncert? - usłyszałam głos Jamesa. Moja reakcja  na słowo "koncert": O Boże... Znowu? Nie mam co robić tylko chodzić na koncerty?
- A kiedy jest? - zapytałam bez entuzjazmu. - I gdzie? - chłopak tylko coś burknął.
- Dzisiaj, wieczorem. U nas w Troubadour. To chyba będzie nasz ostatni koncert przed wyjazdem do San Francisco. Nawet Cliff przyjedzie - wytłumaczył. Aż się ucieszyłam. Zawsze chciałam poznać Cliffa, podobno wymiatał na basie.
- To wiesz co... - zaczęłam kombinować hamując swój zaciesz cisnący się na moją twarz. - Wiesz co... Pójdę z wami... - teraz było już słychać ten mój entuzjazm w głosie.
- To przyjedziemy po ciebie koło... Eeee... Osiemnastej - rzucił. - To do zobaczenia.
- Do zobaczenia - powiedziałam rozłaczając się. Spojrzałam na zegarek, aż się przestraszyłam. Wskazywał godzinę 17. Mam godzinę na zebranie się. O mój Boże. Ale ja nie wyglądam. Nawet nie jestem ubrana. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do łazienki. Związałam włosy w wysokiego kucyka, umyłam twarz i wyszłam z łazienki. Z szafy wybrałam bluzkę z czaszką Misfits, czarne podarte spodnie. Pomalowałam oczy czarną wyrazistą kreską i wypudrowałam lekko twarz. Po kilku minutach zeszłam na dół domu i zaczęłam wiązać swoje długie glany. Potem tupiąc po całym domu zjadłam jabko, popiłam sokiem pomarańczowym. Kilka sekund później usłyszałam trąbienie samochodu. Zgasiłam światło w kuchni i zakladając ramoneskę wyleciałam z domu. Jednak w połowie drogi klepnęłam się w twarz. Usłyszałam śmiech chłopaków. Wróciłam się i zamknęłam dom przy okazji zabierając naszykowane pieniądze. Po kilku sekundach wsiadłam do wana, który należał do zespołu.
- Wreszcie... - westchnął Dave.
- Coś ci nie pasuje? - zapytałam z pretensją w głosie.
- Tak - odpowiedział pożerając mnie wzrokiem. Od zawsze jakoś nie za specjalnie się dogadywałam z tym rudowłosym człowiekiem.
- Skończyliście już? - odezwał się James.
- Tak - spojrzeliśmy na siebie wściekłym wzrokiem i razem odpowiedzieliśmy.
- To może dla pewności zamienię się miejscem z Davem. Żebyście się tam z tyłu nie pozabijali - zaproponował Lars.
- Z chęcią, przynajmniej będę miała z kim porozmawiać - zgodziłam się. Lars wyszedł z samochodu, po nim Dave. Kiedy wsiedli spowrotem do samochodu ruszyliśmy śpiewając Diamond Head z kasety, którą włączył Jaymz w trakcie kiedy oni robili wymianę. Po kwadransie byliśmy na miejscu. Wszyscy wysiedliśmy z wana i ruszyliśmy do środka baru. Ich menadżer dał nam przepustki. Dziwne, że wiedział o mnie.
- Kiedy wasz koncert się zaczyna? - zapytałam chłopaków. Dave na mnie głupio spojrzał, Lars wzruszył ramionami, a James mi odpowiedział:
- Planowany jest na 19:30, ale nie wiadomo kiedy będzie na miejscu Cliff.
- Aa okej - pokiwałam głową, rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Jakoś za specjalnie to tu nie było, ale atmosfera tutaj panująca jest niezwykle miła jak na bary.


poniedziałek, 28 października 2013

Takie tam heheszki :D

No to takie tam pozdrowienia ze szkoły, z edb i matmy na raz. Wiem, że jestem pierdolnięta na mózg, bo jestem na mat fizach a nie na humanie, ale lubie to <3.
Rozdział niedługo dodam. W końcu :D.

Mam pytanie. Co sądzicie o nowej akcji bloga? Oraz zapraszam do komentowania :D

piątek, 25 października 2013

Rozdział 33


I jest! Nowy. Wyjątkowo krótki. Chyba najkrótszy w całej historii mojego bloga. Wiem, ze głupio skończony i ogólnie nic nie pasuje do siebie, ale jest. Mam kolejne do napisania i jeszcze muszę dodać na drugiego bloga.
Macie, możecie ponarzekać :D. Z chęcią poczytam.


Listopad 1982 roku.


Minęło ponad trzy i pół roku. Wszystko się pozmieniało. Moje życie to już w ogóle. Zwłaszcza po tym jak przyjechałam do LA.
No tak, co mogę powiedzieć? Dużo i to bardzo dużo.
Ale opowiem w skrócie jak to było. Po przyjeździe matka kazała mi się spotkać z Jamesem, którego miałam całkowicie w dupie. Tak jak powiedziałam Mary miałam straszne wyrzuty sumienia od tego, że przespałam się z Duffem, ale Jamesowi tego nie powiedziałam. Nie mogłabym! Zresztą obiecaliśmy sobie, że nikt więcej się o tym nie dowie. Jamesowi powiedziałam, że przemyślałam trochę to co się między mami działo i stwierdziłam, że to bez sensu. Chłopak po jakimś tygodniu ciszy zgodził się i zostaliśmy "przyjaciółmi". Do końca liceum, do czerwca mówiliśmy sobie tylko "cześć". Gdzie pod koniec brakowało mi jego towarzystwa. Było mi głupio i dziwnie, bo potrzebowałam przyjaciół, a jedna przyjaciółka ze szkoły i Lars, który ciągle mi gadał żebym porozmawiała z chłopakiem mi nie wystarczało. No oczywiście byli jeszcze Will z Jeffem i Mary z Duffem, ale przez listy to nie to samo co mieć ich obok siebie. Na zakończenie ostatnich klas liceum, Lars z Jamesem przyszli lekko wstawieni i "porwali" mnie tuż po rozdaniu świadectw i dyplomów zakończenia szkoły i zdania egzaminów. Oczywiście nie było nas na zdjęciach i kronice, ale za to fajnie się bawiliśmy u mnie nad basenem z piwem pod pachą. Schlaliśmy się i zostaliśmy przyjaciółmi już naprawdę. Teraz jest tak, że przychodzimy do siebie. Chociaż chłopaki mają zespół i niedługo wyjeżdżają do San Francisco, bo basista ich zespołu postawił warunek, że mają tam zamieszkać. Niedługo wydają pierwszą płytę. To już jest sukces! To teraz z innej strony… Z Mary i Duffem ciągle utrzymuje kontakt, głownie przez listy. Chociaż przez jedno lato pojechałam do wujka Harrisa na dwa miesiące, bo matka miała mnie dosyć, a on mnie zapraszał od kilku lat do siebie. Także towarzyszyłam Iron Maiden w tournee po Ameryce Północnej w '81. Chłopaki z zespołu myśleli, że jestem o wiele młodsza. Kiedy tak przyjechałam do nich zdziwili się, sam Steven był pod wrażeniem, że tak wyrosłam. Widział mnie jeszcze jak miałam z pięć lat.

***


- Dziewczyno, coś ci wypadło! – Dobiegł mnie jakiś męski głos za mną. Odwróciłam się aby zobaczyć kto to. - Ojej, przepraszam, myślałem, że jesteś o wiele młodsza – moim oczom ukazał się chłopak. Dokładnie to brunet o dłuższych kręconych włosach wyglądających jak świderki, był niewiele wyższy ode mnie i chyba nie wiele starszy. Przynajmniej tak mi się wydawało. Ubrany w czarne jeansowe spodnie, ciemnoszarą bluzkę i skórzaną kurtkę z podwiniętymi rękawami. W prawej ręce trzymał moje okulary, które rozpadły się na pół.
- O mój Boże! Moje okulary! – krzyknęłam łapiąc się dłońmi za policzki.
- Pewnie musiały być drogie?
- Nie, ale bardzo ważne dla mnie – krzywo się uśmiechnęłam. – Jestem Rebecca – spojrzałam na chłopaka i wyciągnęłam rękę w jego stronę. – A ty? – W tej samej chwili zauważyłam, że jest jednak w moim wieku, jak nie nawet młodszy.
- Slash… ale tak naprawdę to Saul Hudson – przedstawił się i zaczął mi się przyglądać. No tak, jakoś za specjalnie to ja nie wyglądałam. Miałam na sobie stare, znoszone, jasno jeansowe spodenki mojej mamy, szary luźny podkoszulek i czarne trampki i na to jasno jeansowa koszula mojego taty, która sięgała mi do połowy ud. Włosy to oczywiście jeden wielki nieogarnięty mop. Nawet ich nie uczesałam.
- Czyli mam na ciebie mówić Slash, rozumiem? – spytałam dla pewności.
- Tak - uśmiechnął się. Jaki on miał słodki ten uśmiech, na dodatek jeszcze jego ciemne oczy zaczęły wesoło błyszczeć.
- Okej, zrozumiałam. A teraz mogłabym odzyskać swoje okulary? – wyciągnęłam dłoń w jego kierunku.
- Tak, jasne.
Właśnie miał mi podawać moje rozbite okulary, kiedy usłyszeliśmy jak ktoś się wyjebał. A że było to w parku, gdzie jeździło dużo deskorolkarzy to było normą, że ktoś zjebał się z deski. Zaśmiałam się, właściwie to zachichotałam i we dwoje spojrzeliśmy w to miejsce skąd dochodził odgłos upadku.
- O kurwa! Moje kolano! – krzyknął blondyn obejmując swoją część ciała.
- Nic ci nie jest? – podleciał do niego Slash i klepnął go porządnie w ramie. Znowu się zaśmiałam. Podeszłam do nich z zacieszem na twarzy. Czułam, że to nie będzie taka sobie przelotna znajomość.

środa, 16 października 2013

Rozdział 32

Jak chciałam coś napisać to nie mogłam. Macie krótki i mam już kilka do opracowania i myślę, że może w październiku jeszcze dodam z jeden.
Było tego więcej, ale mi się DZIWNYM cudem usunęło.
Zapraszam do czytania.



- Mamo! Już jesteś! - krzyknęłam widząc moją rodzicielkę przed domem państwa Wissar. - Myślałam, że przyjedziesz później.
- Nie. Chciałam zabrać cię do domu na urodziny. Jeszcze niecały tydzień, a do Los Angeles nie jedzie się trzech godzin tylko ponad półtora dnia. Jeszcze James się o ciebie wypytuje. Nie! Wczoraj zaczął pod pretekstem, że miałaś do niego zadzwonić, a nie dzwonisz - powiedziała, a ja zrobiłam wielkie oczy. A no tak. Kiedyś obiecałam mu to, ale po dniu wypadło mi to z głowy.
- Yyy... No bo miałam do niego zadzwonić, ale wypadło mi z głowy - wytłumaczyłam się. - A kiedy masz zamiar ruszać spowrotem do domu? - zapytałam.
- Wszystko zależy od Anne - wzruszyła ramionami. - Ale mam nadzieję, że za dwa dni. Gdzie ona jest?
Spojrzałam za siebie i ujrzałam Marry, jej tatę i mamę.
- Yy... W domu. Właśnie odbywają rozmowę - odwróciłam się do niej. Nagle przy drzwiach pojawiła się córka z matką. O nie! Czas witań rozpoczęty.
- Och, Florence... Jak ja cię dawno nie widziałam... Widzę, że przez tą przeprowadzkę i kalifornijskie słońce wyładniałaś...
Miałam ochotę komuś przyłożyć, albo lepiej schować się, bo to co tu się działo to jedna wielka masakra. Marry zaczęła się śmiać słysząc to.
- Czy one zawsze muszą sobie tak słodzić? - zapytałam ze spokojem w głosie.
- Chyba tak. My też takie będziemy - powiedziała z uśmiechem na twarzy. - Też będziemy się tak odmładzać? - zapytała z lekkim obrzydzeniem w głosie.
- Na to wychodzi - wreszcie się uśmiechnęłam.
- Czego ty taka bez uśmiechu chodziłaś dzisiaj?
- Bo mama przyjechała i wspomniała o Jamesie. Wiesz, że on się o mnie wypytywał?
- Nie, a to źle? - weszła przede mnie. - Chodź siądziemy i pogadamy - wskazała głową na fotele ustawione przy końcu tylnej werandy domu.
- Okej - burknęłam.
- Reb, ciesz się, że ktoś się tobą interesuje - usiadła po turecku w jednym z trzech foteli.
- Ale po co? Przez to co zrobiłam wtedy u Matta mam wyrzuty sumienia. Nie chcę być z Jamesem. Chciałabym żebyśmy byli przyjaciółmi, ale to tera raczej nie możliwe... - zaczęłam się wyżalać do przyjaciółki.
- Reb, dlaczego widzisz to wszystko tak pesymistycznie. A może będzie tak, że razem tak stwierdzicie i na najbliższym spotkaniu powiecie sobie właśnie to - zaproponowała.
- Też tak może być, ale to raczej nie jest możliwe - pokręciłam głową.
- Jest. Może jesteście wyjątkiem od reguły. Może właśnie tak będzie. Nie myśl pesymistycznie - poklepała mnie po ramieniu.
- No dobra. Spróbuje - na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Dziewczynki! Idziecie z nami na obiad do restauracji? - zapytał ojciec Marry.
- Yyy... - zacięłam się.
- Chyba raczej nie. Zamówimy sobie pizzę i zaprosimy Duffa do domu, albo pójdziemy z nim, co ty na to? - odpowiedziała jemu.
- Jak chcecie.
 Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. Za to Marry popatrzyła na ojca jak na kogoś, kto jej nie rozumie.
- Ale mi chodziło o konkrety, tato - mruknęła.
- Ale co ja ci mogę powiedzieć? - podszedł do nas. - Co? Żebyś nigdzie nie szła? - pokiwała głową. - Nie. A czy ja ci kiedykolwiek czegoś zabraniałem?
- Tak. Jak byłam mała to zabraniałeś mi przechodzić przez ulice - powiedziała z powagą. Zaśmiałam się.
- Marry nie przesadzaj. Mi też nie pozwalali przechodzić przez ulice i na dodatek prowadzili mnie do szkoły, która była trzy ulice dalej za rękę - powiedziałam ledwo co wytrzymując komizm tej sytuacji.
- No tak, pamiętam. Jak we dwie prowadzali nas do szkoły, z tymi wielkimi plecakami... - zaczęła wspominać.
- No dobra dziewczyny. My tu chcemy iść, a wy tutaj gadu gadu, a ja miałem jeszcze po pytaniu do was - przerwał nam pan Wissar.
- Proszę mówić - spojrzałam na niego.
- Tak, tato. Mów. Słuchamy - przyjaciółka odwróciła się do niego przodem.
- Pierw do Reb... Czy twoja mama wszystko je? - padło pytanie do mnie.
- Yy... No chyba tak - odpowiedziałam po dokładniejszym zastanowieniu się, potem dla ponownego przypomnienia czy przypadkiem czegoś nie zapomniałam zaczęłam wyliczać na palcach. - Mięso je, ryby też, warzywa też, słodycze tak samo. Wszystko je.
- Och. No dzięki - uśmiechnął się do mnie i zwrócił się z pytaniem do swojej córki. - Mów ile zostawić wam pieniędzy na jedzenie.
- To ja pójdę do mamy w takim razie... - wskazałam kciukiem na drzwi i już miałam wstawać.
- Nie, zostań - zatrzymał mnie.
- No ale...
- Nie ma ale. Marry, mów ile mam wam zostawić.
- Yyy... Nie wiem. Ile dasz. My sobie jakoś poradzimy - odpowiedziała.

Zostawił nam kasę i poszli gdzieś na miasto. My zebrałyśmy się w ciągu piętnastu minut i ruszyliśmy do Duffa śpiewając piosenki z dzieciństwa. Z Żyrafą zaswędzaliśmy się gdzieś na zadupie Seattle. Wróciliśmy po jedenastej. Rodziców dalej nie było w domu i Duff został z nami, bo udawałyśmy, że boimy się ciemności.
Pierwsze co zrobiliśmy to poszliśmy do pokoju Mary. Po pierwszej padliśmy wszyscy na jednym łóżku grając w karty.

Trzy dni później musiałyśmy z mamą jechać. Droga zajęła nam jakieś 2 dni i nie była męcząca. Przynajmniej dla mnie. Na początku wyłam jak głupia, Mary tak samo. Duff nas pocieszał i ciągle powtarzał żebyśmy nie płakały. Co jak co było jeszcze gorzej.

niedziela, 29 września 2013

Rozdział 31

Niestety rok szkolny w pełni zaczęty, nowe liceum też. Już widzę po miesiącu, że będzie trudno i stwierdziłam, że będę rzadziej zaglądać na bloga, to samo z rozdziałami. Możliwe, że będę dodawać co miesiąc, albo i rzadziej. Jak się wybrało najlepsze, a wręcz jak to nauczyciele mówią "elitarne" liceum to się ma naukę. A jednak mat fizy to nie przelewki i trzeba się uczyć.
Cóż, mam pytanie. Jest jakaś blogerka, albo osoba czytająca, która jak ja ma umysł ścisły, albo coś w tym stylu? Bo wydaje mi się, że jestem tutaj wyjątkiem.
A no i pewnie widać tutaj mój humor, także przepraszam za wkurwienie Reb do wszystkiego co się rusza i postaram się żeby tak dalej nie było :).

Zapraszam do czytania i KOMENTOWANIA.


Otworzyłam oczy. Pierwsze co zauważyłam to jakieś blond kłaki, i straszny ból głowy. Ale to nie tylko moje kłaki. Co? Mało co nie wyskoczyłam z łóżka. Łóżka? Co ja robię w czyimś łóżku?
Podniosłam się do pozycji siedzącej i jeszcze bardziej owinęłam kołdrą. Było mi zimno. Tak, i chyba byłam nago, bo moje ubrania leżały na podłodze. Nie tylko moje, bo tej rozczochranej, malowanej na żółto Żyrafy też. Spojrzałam na okna. Była szarówka, a zza drzwi było słychać jeszcze ściszoną muzykę. Potem na łóżko. Na nim leżał na brzuchu Duff i miał przykrytą dupę prześcieradłem. Fajnie. Już wiem co musiało się dziać w nocy. Poszukałam wzrokiem zegarka. Ledwo co zauważyłam jak wskazówki wskazywały 4:30.
Wstałam z łóżka, zabierając za sobą kołdrę. Zebrałam bieliznę i ubranie z podłogi, spowrotem siadłam na łóżku i zaczęłam się ubierać.
Po jakiś 15 minutach siedzeniu w samej bieliźnie na łóżku i patrzeniu się na śpiącego Duffa postanowiłam, że obudzę to tlenione coś i pójdziemy do domu. W końcu trzeba się jeszcze ogarnąć, a znając życie będziemy to odsypiać.
- Duff?
- Tak? - odwrócił się do mnie przodem z zamkniętymi oczami.
- Co się w ogóle stało w parę godzin temu, bo jakoś miałam dziurę w pamięci? - zapytałam blondyna, patrząc wszędzie tylko nie na niego. Coś mi mówiło, że jest źle.
- No wiesz. Na początku to było tak, że Matt zaczął się do ciebie docierać i ja cię z tego uratowałem, bo nie chciałem żebyś poszła z pierwszym lepszym chłopakiem do łóżka, a zwłaszcza nie z nim, bo zaraz było by głośno. Tak przy okazji i tak może być głośno, bo ty przyjechałaś i on cię zaczyna powoli kojarzyć jako koleżankę z piaskownicy, która rzucała w niego piaskiem - zaśmiał się. No Boże mów, a nie się śmiejesz i opowiadasz mi co było kiedyś.
- I co? - wreszcie na niego spojrzałam. Na jego twarzy widniał lekki uśmieszek na jeden bok, co mi się od zawsze podobało u chłopaków.
- Chyba ci już Roxy mówiła, że wszystkim wszystko mówi? - kiwnęłam głową. W sumie to nie za bardzo go słuchałam, bo ja chciałam konkretów, a nie wiadomości o Macie, których i tak dowiedziałam się od jego siostry. - No, to i jakimś dziwnym sposobem wypominałem ci Jamesa, a ty mi odpowiedziałaś, że już z nim skończyłaś. Moje myśli zaczęły krążyć wokół ciebie... - dalej zaczął mi opowiadać jak przez chwilę uważał mnie za dziwkę, ale tego dosłownie nie powiedział. Potem uznał, że coś do mnie czuje. Jak miałam 'urwanie filmu' to dużo się działo. Ponownie Matt rzucił się na mnie, tylko teraz z rękami i podobno zaczął mnie obmacywać, gdzie w połowie akcji przerwało nam farbowane emu. Po krótkiej kłótni na temat mojego życia zaczęliśmy się jakimś dziwnym trafem do siebie nawzajem dobierać i trafiliśmy do łóżka. Aha i tyle miał mi do przekazania? No fajnie, nie powiem. Ale i też tego się spodziewałam po nim.
- Jak myślisz jest ktoś jeszcze na dole? - zapytałam po paru minutach ciszy.
- Pewnie tak - powiedział, a ja już wiedziałam, że to nie koniec jego odpowiedzi. - Tylko musimy się szybko ogarnąć i wyjść nie zauważeni. Tak będzie najlepiej, bo coś myślę, że Matt stwierdził, że jesteśmy już dawno u siebie w domu.
- Yhym - mruknęłam pod nosem. - Mógłbyś się odwrócić? - zapytałam powoli wstając z łóżka.
- Po co?
- Bo chce się ubrać - wytłumaczyłam mu chodząc po pokoju w kołdrze i zbierając ubrania.
- Po co?
- Po to żebyś się nie patrzył - powiedziałam spokojnie, ale czułam jak mnie roznosi z irytacji.
Jakimś dziwnym cudem mogłam się ubrać i on mógł się nie patrzeć. Później zebraliśmy się w miarę szybko i cicho, nie zauważeni wyszliśmy z tego pobojowiska.
Całą drogę spędziliśmy na rozmowie. Sama nawet nie wiem na jaki temat, ale chyba gadaliśmy o wszystkim. Po połowie godziny byliśmy pod domem blondyna.
- To jak robimy? - zapytałam nie wiedząc co mam robić. Drogi do domu Mary nie pamiętałam, a też nie chciałam wpraszać się do Duffa.
- Yy... No nie wiem - obejrzał się po okolicy i cicho westchnął. - Wiesz mógłbym cię odprowadzić do domu Mary, ale nie wiem, czy ona już jest. A jak jej mama zobaczy, że nie jesteście razem to dostaniecie niezłą ojebkę.
- To co? Ale jak zadzwonisz do niej teraz to będzie wiedziała, że jest coś nie tak. Także co jak co to i tak zawsze wyjdzie na źle, a nie chcę się wpraszać do was - powiedziałam co miałam na myśli, a i zapomniałam. - Patrz która jest w ogóle godzina? Piąta? Szósta?
- Gdzieś koło szóstej. Ale jak pójdziemy do mnie do domu to nie będziesz miała lipy. Posiedzimy u mnie do 10, a potem wkręcimy jakiś kit mojej mamie i pani Wissar - uśmiechnął się do mnie. Zaczęłam mu wierzyć, że tak będzie.
- Dobra, ale trzymam cię za słowo. Ma tak być. Jak coś się nie uda to...
- To dam rękę sobie uciąć jak tak nie będzie - przerwał mi, tak jakby kończąc moją wypowiedź.

Stałam patrząc na niego w milczeniu. Nagle pociągnął mnie w stronę domu, ale ja się nie ruszyłam .
- No, Reb chodź - burknął do mnie. Wywróciłam uszami i poszłam za nim do jego domu.
W środku powiedział, że wszyscy pewnie śpią i żebym cicho szła do jego pokoju. Dziwnym trafem pamiętałam jak mała biegałam z pokoju do pokoju śmiejąc się ze wszystkiego, a starsze rodzeństwo Duffa próbowało mnie łapać. Moja mama była wkurwiona tym faktem, a nam wszystkim sprawiało to wielką radość.
- Trafisz sama do pokoju, czy mam cię zaprowadzić? - zapytał. - Jak coś to ten sam co miałem wcześniej.
- Trafię sama - powiedziałam i zaczęłam iść w stronę jego pokoju. - A ty czego nie idziesz? - zdziwiłam się.
- Bo... Muszę pójść do kuchni na chwilę... Pewnie... Albo nie... - zaczął się tak jakby jąkać.
- Duff, coś nie tak? - podeszłam do niego. Stał i patrzył się na ścianę za mną. Odwróciłam się aby zobaczyć co jest, albo kto jest. Ale nic tam nie było. - Co jest? - zaczynałam się bać, czy przypadkiem nie na jakiejś choroby, czy coś, ale nie mógł mieć.
- Nic. Idź do pokoju. Zaraz tam przyjdę - rozkazał mi. Wyruszyłam ramionami i poszłam, ciągle oglądając się za chłopakiem.
Weszłam do jego sypialni i co? Zamurowało mnie. Dosłownie. To wszystko się zmieniło nie do poznania. Pamiętam dokładnie jak wyglądało to pomieszczenie parę lat temu. Teraz na białych ścianach wisiały plakaty wszystkich punkowych zespołów, ale i nie tylko. Dało się zauważyć takie zespoły jak Led Zeppelin, The Rolling Stones, czy The Beatles. Ale to i tak były tylko pojedyncze plakaty. Na podłodze walały się jakieś kartki z zapisem nutowym i słowami, w rogu pokoju stał kawałek perkusji, a gdzieś przy szafach gitary. Zauważyłam jeden bas, z dwa akustyki i elektryk na piecyku. Jej, jak w raju. Pomijając fakt, że łóżko było niepościelone. Miałam jakieś takie coś, że musiało być pościelone.
Od pięciu minut stałam w progu, aż zdecydowałam się, że dalej wejdę do środka. A żeby mnie kurwica nie wzięła to zaczęłam jakoś ścielić łóżko. W połowie mojej roboty wpadł Duff.
- Co ty robisz? Nudzi ci się? Udajesz sprzątaczkę, czy jak? - zapytał, a ja się tylko do niego odwróciłam.  W rękach trzymał dwa kubki z gorącą herbatą.
- No nie, ale jakoś mi to łóżko nie pasowało - przyznałam się. - Wiesz, że masz zajebisty pokój?
- Yhym - mruknął stawiając kubki na szafce. - Każdy mi to mówi - przyznał.
 Nie dziwię się wcale. Gdybym ja miała taki pokój to była bym z niego dumna. Mój w Los Angeles nawet tak nie wygląda. Aż mi się głupio i przykro zrobiło. Sama nie wiem czemu. Ale to chyba była zazdrość. Siadłam na łóżku. Było strasznie miękkie. Aż chciałam mu powiedzieć, że ma fajne łóżko, ale pewnie jeszcze by coś pomyślał.
Po jakiś dziesięciu minutach siedzenia i stania w ciszy Duff się odezwał z zapytaniem czy chce herbatę. A że czułam tak trochę kaca, to pić mi się chciało. Zaczęłam do niego warczeć żeby mi wreszcie dał to picie, a ten zaczął się że mną drażnić. Miałam ochotę wydrzeć się na niego, ale wiedząc, że jego rodzina, albo przynajmniej część jest tutaj, to nie mogłam tego zrobić.
- To dasz mi tą herbatę? - zapytałam spokojnie. Już miałam powoli dosyć tego co się działo, ale było nawet śmieszne.
- Co? Już wysiąkasz? - zapytał powstrzymując śmiech.
- Nie, ale chce mi się pić - powiedziałam z głupim uśmieszkiem, a w środku miałam plan jak wziąć sobie ten kubek. Tylko jeszcze pytanie. - To na pewno dla mnie?
- Tak - pokiwał głową, a ja zaczęłam się śmiać. - No co? - zapytał zdezorientowany.
- Nic. Śmieje się tylko. To dasz mi ten kubek?
- To sobie go weź - wstałam z podłogi i rzuciłam się na niego. Akurat wylądowałam między jego nogami, bo musiał siąść mało co nie okrakiem. Wstałam zażenowana i ponownie rzuciłam się na blondyna. Tylko teraz to z łapami. Po kilku minutach walki z chłopakiem, jego częściami ciała i z własnym śmiechem zdobyłam kubek. Jest! Zwycięstwo!

Po jedenastej zjedliśmy jedzenie z mamą Duffa i częścią jego rodzeństwa. Wspominaliśmy czasy kiedy z tą Żyrafą mieliśmy po 5-6 lat. Pani McKagan bardzo cieszyła się, że przyjechałam w końcu do Seattle. No tak, w końcu wyjechałam stąd jak miałam 12 lat. To trochę czasu minęło. Godzinę później poszliśmy do Marry. Pani Wissar nie było. Nie było jej samochodu przed domem, a garażu nie miały. Na całe szczęście. Aż się bałam co to by było jakby się zapytała gdzie byliśmy. Ale jak widać mamy szczęście. Otworzyła nam zaspana Marry.
- Czego tak wcześnie? - przetarła oczy i popatrzyła na nas zaspanymi oczami. - Wiecie która jest godzina?
- Tak. dwunasta, dziewczyno - odpowiedziałam. - Wpuścisz mnie do domu?
- Jak? Już dwunasta? Dlaczego nikt mnie nie poinformował? - złapała się za głowę.
- Tak - odpowiedzieliśmy razem.

 Koniec!

Mała informejszyn! Mój mózg bije się ze mną o to czy pierdolić blogi i nie pisać dalej, czy dalej pisać, ale mniej. No, to jeszcze jedno. To nie jest ostatni rozdział gdzie Rebecca jest w Seattle. Będzie jeszcze jeden. Myślę, że krótszy, ale jakoś mi krótsze nie wychodzą. Także zobaczymy kiedy i jak. A potem zacznę planowane dalsze rozdziały. To tyle.
Moglibyście się określić czy ktoś czyta, czy nie i przy okazji zostawić po sobie jakiś znak w postaci "Tak, czytam" albo nawet "Mam cię w dupie. Nie pisz tego i nikt tego gówna nie czyta". Ja się nie obrażę. Dla mnie to tylko opinia i wiadomość o tym jak jest i czy mam dalej ciągnąć to coś. Także liczę na Wasze komentarze :D.

poniedziałek, 23 września 2013

Ludzie nie wiem jak ja wytrzymam do końca września, ale jakoś muszę to przetrwać.

Wena jest, ale rozdział mi się strasznie dłuży i nie mogę go napisać albo lepiej - skończyć. Co jak co to czytam Wasze blogi, tylko problem w tym, że mało kto teraz cokolwiek dodaje.

Myślę, że pod koniec tygodnia coś dodam. I że w końcu skończę to wszystko co zaczęłam i przejdę do tego co zaplanowałam, czyli do niespodzianki, bo znając życie i tak nikt tego nie czyta. No, ale mniejsza :).

Plus na drugim blogu powoli przepisuje rozdział, ale jakoś strasznie mi idzie. Masakra. Ale dodam mniej wiece jak tutaj :).

A i macie kilka obrazków, bo mi się nudzi :D.


Mam genialną przyjaciółkę. Patrzcie co znalazłam :)

 No tak. Szkolna depresja xD.


 Problem większości z nas, co nie?

 Ale to jest genialne. Gdzieś miałam takie ze Slashem, ale nie mogłam znaleźć :(.

Jakbym widziała siebie przy lekcjach.


Kocham to zdjęcie.

I to też :)
 Tutaj to mi po prostu brak słów.


On mnie rozbraja samym swoim istnieniem, a zdjęciami to już nie mówiąc.


sobota, 7 września 2013


Powiem tak: Wstrzymuje działalność bloga do października.


Nie będę się tłumaczyć dlaczego, bo was to i tak mało obchodzi. Także jak dodam rozdział to blog ponownie "wystartuje". Tak samo jest z drugim blogiem.

Dziękuje i do zobaczenia niedługo :).

wtorek, 3 września 2013

:D

Podziękowania za 119 wejść z dnia 1 września.
Dziękuję, że ktoś w ogóle tutaj wchodzi. :D
No i oczywiście czyta. 




Plus. Coś mi się wydaje, że za jakiś czas wstrzymam pisanie bloga, bo zaczęłam liceum i to jedno z najlepszych w mieście. I oczywiście jak najlepsze to dużo nauki, co nie? Z polskim nie są przelewki, bo dobra to ja nie jestem. Wpakowali mnie na francuski, a chciałam kontynuować rosyjski. Także jest tak trochę masakrycznie, ale jakoś sobie poradzę. Bardzo możliwe, ze w ciągu najbliższych dwóch tygodni dodam dwa, trzy rozdziały na tego bloga jak i na drugiego.

Tak. I to by było tyle na mnie. Zapraszam do czytania i KOMENTOWANIA.

Zapraszam na mojego tumblra. Jak coś jest jak klikniecie na nazwę, bo czasami ciut techniki i się człowiek gubi.

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 30 cz.2

Dlaczego część druga? Bo nie chce mi się go dawać jako 31 i tyle. No chociaż nie, bo to coś co tu będzie to dokończenie tego co było wcześniej. Nie poprawiam, bo nie chce mi się i przy okazji nie ma się kto czepić oprócz K., Fiery i Layli :D

 Wyszłam z tej łazienki dopiero po 10 minutach. Coś trzymało mnie w niej. siedziałam na wannie i myślałam nad życiem. Szczerze już alkohol mi do mózgu przepłyną.
 Wróciłam do przyjaciół. Okazało się, że Marry zagadała się z Mattem gdzieś w rogu pokoju, Duff łaził wszędzie roznosząc butelki i puszki z alkoholem. Podeszłam do niego, żeby coś się zapytać.
- Duff, widziałeś może Roxanne? Taką niską blondynkę - zaczęłam mu tłumaczyć, przy okazji zabierając puszkę piwa.
- No. Ostatnio przechodziła obok kibla, a potem poszła na górę - wskazał podbródkiem na schody.
- Dzięki - powiedziałam siłując się z puszką. - A wiesz kiedy zejdzie na dół? Chciałabym z nią pogadać.
- Powinna za chwilę - spojrzał na schody, które były z tyłu. - Pomóc ci z tą puszką? - zaprzeczyłam ruchem głowy. - O już idzie.
Popchał mnie w stronę miejsca gdzie szła. Z otwartą puszką podeszłam do niej.
- Hej - uśmiechnęłam się. - Wiesz, właśnie mnie przyjaciółka zostawiła. Mogłabyś mnie na chwile przygarnąć? - zapytałam niepewnie, ale zarazem pewnie, bo pewna siebie osoba nie miałaby takiego tonu.
- Jasne. Chodź do kuchni, porozmawiamy. Tutaj jest za głośno - złapała mnie pod rękę i zaprowadziła do kuchni. Stało tam kilka ludzi, którzy patrzyli na mnie z zaciekawieniem w oczach. - Wiadomości szybko się rozchodzą - zaśmiała się.
- Dlaczego? - nie zrozumiałam jej.
- Wszyscy na ciebie patrzą. Widać, że nie jesteś stąd, a jak Matt dowiedział się, że przyjdziesz to... O lepiej nie wiedzieć. Czasami żałuje, że z nim mieszkam i, że jesteśmy rodziną. Jest gorszy niż baba. - czyli się dowiedziałam, że ona jest jego siostrą. Nawet nie była do niego podobna. On był szatynem. Miał ciemne włosy do ramion z grzywką, niebieskie oczy, był wysoki i chudy. Ona była blondynką, ale chyba malowaną, bo miała strasznie jasne włosy, a na farby każdego stać. Tak, blondynką z niebieskimi oczami, była niska i miała kształty. No tak, jedyne co mieli to same to oczy, nawet ich kształt. Wypiłam pół puszki na raz i miałam coś mówić, jednak ona zaczęła. - Wiesz dlaczego? - pokręciłam głową. - Bo plotkuje jak baba. Jak tylko się o tobie dowiedział to obdzwonił znajomych, czy cię znają. Niektórzy kojarzyli ciebie z piaskownicy, a inni wcale. Po połowie godziny miał przed oczami obraz ciebie sprzed kilku lat, a dwie godziny później ciebie na żywo. Jak z nim rozmawiałam to stwierdził, że jesteś fajna. - przerwała. Obejrzała się po kuchni. Ja też. Wszyscy którzy na mnie patrzyli zajęci byli rozmową. Jak dobrze. Odwróciła się w moją stronę i spytała. - Skąd przyjechałaś. Bo wiem, że pół podstawówki przechodziłaś tutaj, w Seattle, później gdzieś wyjechałaś, co nie?
- Tak, jak miałam chyba jedenaście jak nie dwanaście lat wyjechałam stąd do Indiany. Na wiosnę przeprowadziłam się z mamą do Los Angeles - wytłumaczyłam. Jaka ona jest rozgadana.
- Łooo, Los Angeles. I jak się tam mieszka? - aż jej się oczy zaświeciły jak mówiła nazwę miasta.
- Dobrze. Tylko, że jest ogromne, z resztą Seattle też jest wielkie. Tutaj przynajmniej wiem mniej więcej co gdzie jest, a tam? Przez pierwszy tydzień oprowadzał mnie mój bardzo dobry przyjaciel. - "bardzo dobry przyjaciel" tak? Czyli wychodzi z tego, że rozdział pary jest już zamknięty i zostaje przyjaźń, która może już nią nie być. Ale zobaczymy w LA co on na to.

Dwie godziny póżniej:

- Patrz jaką ona ma mocną głowę - usłyszałam z drugiego końca pokoju. Moja głowa nie była mocna, tylko po prostu nie dawałam po sobie poznać, że jestem aż tak pijana jak im się nie wydaje.
- Wcale, że nie! - krzyknęłam przez muzykę, którą właśnie ktoś włączył. Usłyszałam pierwsze sekundy  Blitzkrieg Bop z płyty Ramones. Uśmiech zawitał na mojej twarzy. Aktualnie podpierałam ścianę z kolejną butelką taniego wina i patrzyłam jak Marry po pijaku bajeruje jakiegoś ledwo co żywego już blondasa. Duff rozmawiał przed chwilą z Mattem, a teraz znikł mi z obiektywu. Kochana koleżanka Roxy tak samo, ale ona miała powód. Miała chłopaka i poszli do pokoju to jakiś pięciu, czy dziesięciu minutach miziania się gdzieś w rogu pokoju na podłodze.
Zauważyłam jakiś wolny fotel, rzuciłam się na niego. Za jednym razem wypiłam całą końcówkę butelki. Poczułam jak coraz bardziej kręci mi się w głowie. Przekręciłam się na tym czymś w poprzek. Jeżeli można to tak nazwać, bo siedziałam oparta o jedną poręcz, a przez drugą zwisały mi nogi. Zaczęłam nimi machać.
Po całym pokoju rozległo się głośne odchrząkiwanie, ktoś zastopował muzykę, a ja tylko jęknęłam niezadowolona.
- Drodzy ludzie - zaczął Matt. Wszedł na ławę i uniósł butelkę z wódką do góry. - Mam wam przyjemność przedstawić Rebekę - spojrzał na mnie. Więc ja wstałam, pokazał ręką abym weszła na ławę obok niego. Spojrzałam pytająco, czy aby się nie połamie, wzruszył ramionami i zaprosił mnie jeszcze raz. Z pewnością siebie weszłam na stół i mało co nie zrzucając wszystkiego co było na nim podeszłam do chłopaka. Ktoś zaczął bić brawa, za chwilę wszyscy po kolei zrobili to samo. Uśmiechnęłam się.
Nie wiedziałam co mam robić. Chłopak coś jeszcze mówił, potem zeszliśmy z ławy i poszliśmy do kuchni. Właściwie to on mnie zabrał, bo ja po dokończeniu alkoholu ledwo co chodziłam, ale chodziłam. Musiałam się lekko ogarnąć, pójść do łazienki i wyjść po kilku minutach.
- Reb? - zaczął widząc, że nie patrze na niego. Wolałam nie patrzeć na niego i być w swoim świecie.
- Tak? - podniosłam głowę. Tak, super. Był wysoki. Prawie jak Żyraf i musiałam spojrzeć prawie na sufit, a właśnie jak to robiłam to kręciło mi się w głowie i przy okazji myślalam, że się porzygam. Jakoś tak się stało, że zaczęliśmy się przybliżać do siebie. Roześmiałam się cicho.
Do kuchni wpadł wybawca. Wiedziałam co się święciło.
- Matt, muszę ci niestety, albo też stety porwać Reb - rzucił szybko, podleciał do mnie, złapał za ramie i wyprowadził z kuchni do przedpokoju.
- Co jest Duff? - zapytałam miłym głosem. Popatrzył na mnie, po czym  na swoje trampki i na końcu znowu na mnie. Niech się zdecyduje, bo nie wiem co mam robić, myśleć i w ogóle. Chce do łazienki.
- Chciałem cię ratować - powiedział cicho.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo jesteś z Jamesem, a ja nie chce żebyś później żałowała tego co zrobiłaś - powiedział patrząc na mnie tak jakby był na mnie zły.
- Już nie jestem z Jamesem. Ten rozdział jest dla mnie skończony. W Seattle jestem wolna  powiedziałam co miałam na myśli.
- Rebecca, nie denerwuj mnie - zawarczał łapiąc mnie w łokciach.
- Puść mnie. Muszę iść do toalety - krzyknęłam. Sama nie wiem, czemu tak gwałtownie zareagowałam. Puścił mnie, a ja poleciałam do kibla.
Pobyt w łazience nic nie przyniósł. Dalej było tak samo. No cóż.


Po jeszcze kilku butelkach wina, kieliszkach wódki i puszkach piwa mój mózg przestał rejestrować co się dzieje. Miałam czarną dziurę. Po prostu odpłynęłam.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Rozdział 30

No tak. Tak jak obiecałam jest rozdział. Miał być krótki i mieć jakąś dalszą akcje, a jak widać niżej jest dłuższy i akcja ruszyła się aż trochę. Zabić mnie tylko.
Z komentowaniem nikt się nie ruszył. Jak widziałam 3 komentarze od czytających i 2 od samej siebie to mam ochotę wyrzucić komputer za okno z trzeciego piętra. Ale to też może wina tego, ze nie ma weekendu i nikomu nie chce się czytać oraz to, że niedługo przyjdzie rok szkolny. No weźcie ludzie się ogarnijcie, bo kurwicy można dostać.
Także proszę wszystkie drogie anonimki o ujawnienie się, bo nie wytrzymuje (Nie obrażając oczywiście K. bo ją uwielbiam, jak komentuje :D). A szczerze to jak mi wszyscy napiszą, że jest super, fajnie i wgl to padnę na ryj i będę umierać do końca września i nie dodam rozdziału. Także wiecie kiedy może wpaść kolejny. Chociaż muszę jeszcze nadrobić drugiego bloga. Na którego też zapraszam wszystkich zwiedzających to coś.
Mimo tego, że chciałam to skończyć inaczej w tej chwili postanowiłam na tym zaprzestać, bo jest chujowo i będzie i mam to w dupie. A co za tym idzie. Nie powinnam o tym pisać, ale chcę was uświadomić, że jeżeli nie będzie przynajmniej 10 komentarzy na temat rozdziału od Was to nie dam następnego. Nawet jeżeli będziecie błagać.

To na koniec przemowy powiem tak. Zapraszam do czytania i w głębi mojej zjebanej do granic możliwości głowy mam nadzieje, ze będzie jakiś szał. Gdzie znając życie za bardzo się napalam i jest chujnia z grzybnią.
Jeszcze raz ZAPRASZAM DO CZYTANIA I KOMENTOWANIA :)



Pobiegłyśmy na górę do pokoju, gdzie w szafie wisiały nasze ubrania.
- Robimy zamianę bluzek? - zaproponowała przyjaciółka, przeglądając zawartość drewnianego mebla.
- A masz z Led Zeppelin? - zapytałam jakbym wątpiła, że ma i jakby w ogóle słuchała takiej muzyki.
- Tak. Ty przecież masz z Black Sabbath - spojrzała na mnie jak na idiotkę, po czym zaśmiała się.
- To zamiana - mało co nie krzyknęłam z uśmiechem. Wyciągnęłyśmy bluzki i rzuciłyśmy je na łóżko. Z walizki wygrzebałam skórzane spodnie, stare czarne trampki, kosmetyki do makijażu i kilka potrzebnych mi jeszcze rzeczy. Marry z jakiejś półki wyciągnęła czarne, jeansowe spodnie, kilka ciemnych cieni i glany z dna szafy. Aż się uśmiechnęłam na widok tych butów.

Parę minut później:
- Zawołasz Duffa na górę? - zapytała mnie, kiedy właśnie miałam się jej o to pytać. Nawet otwierałam usta, ale ona była szybsza. Niestety.
- Właśnie miałam się ciebie pytać o to czy mam coś zrobić z Duffem, żeby się nie nudził jak my będziemy się malować - powiedziałam wychodząc z pokoju. - Mogę pójść do łazienki i tam się pomalować, co nie? - spytałam tak dla pewności.
- Gdzie ty jesteś? - usłyszałam jej głos.
- Na schodach - krzyknęłam. Ten dom był wieki, ale jednak nie wyglądał jak mój mini pałac. Było mu do tego daleko. Ale co jak co to można było się tutaj zgubić. Nie raz jak byłam mała to gubiłam się tutaj. Mimo tego po dłuższej chwili czułam się w tym domu jak u siebie. A to co teraz jest to takie przejściowe. Nawet na początku jak zamieszkałam w LA to mama miała ze mnie bekę, bo za każdym razem pytałam się czy mogę coś zrobić, ruszyć, czy coś. Chociaż w domu trwało to jakieś pół dnia, a tutaj? Zobaczymy. Miejmy nadzieję, że mało.
- To jak przyjdziesz to ci powiem, bo nie chce mi się drzeć.
- Już się drzesz - zaśmiałam się. Zeszłam całkiem na dół, gdzie na kanapie leżał Duff z nogami na oparciu i na luzie przełączał kanały w kablówce. Pokręciłam głową jak niezadowolona matka ze swojego dziecka.
- Widzę, że już się rozgościłeś - westchnęłam teatralnie. - Bo wiesz, chciały byśmy z Mar żebyś poszedł na górę, do nas do pokoju - wskazałam głową na piętro mieszkania.
- Tak? Czyli będziecie się malować? - wstał z mebla i podszedł do mnie. Serio? Nie wiedziałam, że jestem już pomalowana kredką na oczach albo lepiej, że jestem już gotowa.
- Tak. Ja krótko się maluje, nie wiem jak Marry - wzruszyłam ramionami nie wiedząc co mogę jeszcze powiedzieć. Chyba wszystko powiedziałam.
- To nie lepiej żebym ja poszedł do domu przebrać się i potem po was przyszedł jak będziecie już gotowe? - spojrzał pytająco na mnie tak jakby chciał abym ja decydowała o wszystkim.
- Powiedz to Marry, ona ci powie co masz zrobić. Ja tu nie decyduje - podniosłam ręce w geście poddańczym. Zauważyłam jakieś dziwne błyski w jego oczach, odwrócił się na chwilę zamykając oczy. - To chodź na górę. No chyba że chcesz, abym cię tam zaprowadziła za rękę jak małe dziecko? - jakoś dobry humor mi dopisywał. Nawet blondyn to zauważył.
- A chce ci się? - zapytał z jakimś takim podstępnym uśmieszkiem.
- No - odpowiedziałam przeciągając ostatnią literę.
Żyrafa rozglądnęła się, czy przypadkiem nikogo nie ma w domu, złapała za rękę i oświadczyła żebym go ciągnęła na górę. Pierw spojrzałam na niego jak na idiotę, jednak po chwili przyjęłam to wyzwanie.
Pociągnęłam go z całej siły tak że poleciał na te wielkie ciemne, drewniane schody. Tylko zachichotałam, kiedy odwrócił się ujrzałam twarz próbującą mnie zabić. Złapałam Duffa za rękę i ciągnąć go po schodach prowadziłam do pokoju przyjaciółki.
- Marry! Przyprowadziłam ci tą naszą farbowaną Żyrafę! - wybuchłam głośnym śmiechem kiedy na mnie spojrzeli z dziwnymi wyrazami twarzy. - No co?
- Od kiedy jestem Żyrafą? - zapytał blondyn. Zrobiłam minę myśliciela i próbując się nie roześmiać pomyślałam o tym kiedy on stał się Żyrafą. Tak, albo jak do mnie przyjechał w tym roku, albo jeszcze jak byliśmy na Florydzie na tamtych wakacjach.
- Po dłuższych naradach z samą sobą stwierdzam iż od kiedy przyjechałaś do mnie do LA - powiedziałam to takim oficjalnym tonem aż się sama zdziwiłam.
- Aha - burknął, a ja wybuchałam śmiechem.
- O właśnie, miałeś sprawę do nas. Too... Jak jesteśmy wszyscy w jednym pokoju i nikt nie musi się drzeć to pytaj się - zwróciłam się do Duffa, jednak to nie był koniec "spraw". Teraz przeszłam do przyjaciółki. - Miałaś mi powiedzieć co z tą łazienką.
- Pierw Duff, potem ci odpowiem - obróciła się na krześle i spojrzała na blondyna tak żeby zaczął mówić.
- Bo ja pomyślałem, że mógłbym pójść do domu zanim wy się ogarniecie - powiedział, a ja usłyszałam taką nieśmiałość w tym co mówił. - Wiecie, poszedłbym przebrać się, coś zjadł, bo jestem trochę głodny - popatrzyłam na jego brzuch. Ale co to miało znaczyć to już nie wiem.
- Co ty na to Reb?  zapytała Marry.
- Yyy... Ja? - zacięłam się. - Niech robi jak chce.
- Nie będę zachowywać się jak jakaś matka, więc rób co chcesz i jak już ogarniesz co masz ogarnąć to przyjdź po nas, albo spotkamy się u Matta - uśmiechnęła się, po czym gestem ręki pokazała mu, żeby już sobie poszedł. - Czekaj jeszcze! - zatrzymał się i wychylił zza ściany. - Wspominał o której mamy tam być?
- Mówił, że coś koło siódmej, także macie jeszcze czas. - zaczął iść na dół po schodach. - Coś koło piątej będę po was.
- Po co tak wcześnie? - zapytałam nie wiedząc o co mu chodzi.
- Bo znając życie jeszcze wyciągnie nas na piwo, albo wino. Wiesz u nas to taka norma, co nie? Jeszcze znając życie tam trzeba będzie zanieść coś ze sobą - wzruszyła ramionami. - A co tej łazienki... to możesz tam iść, tylko trochę słabe światło jest. Chyba, że zaświecisz sobie lampkę, bo coś mi się wydaje, że mama zmieniała żarówki - kiwnęła głową. - No, a teraz leć się malować, bo jeszcze musimy się uczesać i ubrać.
- Jasne - odpowiedziałam, z łóżka zabrałam kosmetyki i poszłam do łazienki.

Dwie godziny później:
- Marry skończyłaś już? Chce się przebrać - moja przyjaciółka zamknęła się w pokoju i ciągle nie chce wpuścić mnie do niego. - Marry! Umieram! Otwórz drzwi!
- Zaraz, tylko niech skończę - usłyszałam przez drzwi, zaczęła chodzić po pokoju coś nucąc. A że mi się teraz nie chciało stać pod tymi drzwiami to siadłam i oparłam się o nie.
Niespodziewanie otworzyły się, a ja chwile później leżałam na podłodze. W tym samym momencie wybuchłyśmy śmiechem. Zaczęłam przyglądać się brunetce, wyglądała jakoś inaczej. Na prawdę. Nie raz widziałam ja w pełnym makijażu, ale teraz to już... Nie mam słów. Ale wyglądało to zajebiście. Maiła lekko natapirowane włosy, gdzie nigdzie wystawały jej pojedyncze kolorowe pasma włosów w odcieniach różu, czerwieni, fioletu i pomarańczy. Oczy miała pomalowane ciemno brązowymi cieniem, a usta czerwoną szminką. Ubrana w moja bluzkę z Black Sabbath z nazwą zespołu i wizerunkami członów zespołu, do tego ciemne jeansy i glany. Na szyje zawiesiła wisiorek z kluczem, a na uszy błyszczące, małe wkręty, które widać było pod światło, albo dopiero jak zabrała włosy z uszu. Co do mnie to ja jak na razie miałam na sobie stare ciuchy, byle jakiego kucyka na głowie i wymalowaną twarz jasnym pudrem, a oczy czarną kredką.
- Jak ty wykurwiście wyglądasz - skomentowałam i wstałam z podłogi.
- Dzięki - kiwnęła głową. - A teraz czas na ciebie, Reb. Czekam na dole przy telewizorze, tylko nie siedź za długo. Przyszła już moja mama?
- Nie, chyba nie. Nie słyszałam nic jak byłam w łazience  pokręciłam głową i weszłam do środka pokoju. - Mówiłaś, że masz złe światło w łazience. I wiesz co? Jest ono dobre - uśmiechnęłam się.
- Mów co chcesz, ja twierdze, że jest złe - wyszła z pomieszczenia i mnie zamknęła. - Ty się tam ubieraj i chodź na dół, będziemy miały więcej czasu dla siebie zanim ta farbowana kura przyjdzie po nas - zaśmiała się, usłyszałam jak schodzi na parter.
Spojrzałam na zegarek. Wskazywał godzinę piętnastą, czyli mamy jeszcze ponad godzinę żeby się zebrać. Jak ten czas szybko leci. Siadłam przy biurku, tam też było lusterko, wielkie lusterko. Rozwiązałam kucyka. Włosy opadły mi lekko na ramiona. Wzięłam grzywkę w dłoń, przedzieliłam na dwie równe części i dobrałam trochę z tych normalnych. Związałam dwa warkoczyki z tej części i trzymając w ustach zaczęłam robić wysokiego kucyka z reszty. Na koniec dodałam te nieszczęsne dwa plątańce i natapirowałam, żeby dodać im objętości. Szczerze to nie wiem jak ja się rano uczeszę.
Pierwsze co ubrałam to bluzka. Widniała na niej okładka z jednej z płyt zespołu. Do tego założyłam spodnie, skarpetki, trampki i zeszłam na dół. Jednak w połowie schodów cofnęłam się, bo zapomniałam o dodatkach. Na lewą rękę założyłam miliony srebrnych bransoletek, na uczy kolczyki-agrafki. Teraz ze spokojem zeszłam na dół wiedząc, że wszystko jest na swoim miejscu.
Siadłam obok Marry na kanapie. Po chwili zauważyła, że jestem tutaj i zaczęłyśmy rozmawiać oglądając jakiś film z połowy lat pięćdziesiątych. Po godzinie zawitał Duff w swoim planowanym stroju. Co do tego to nałożył tak jak ja stado bransoletek, które za każdym ruchem ręki dzwoniły. Marry śmiała się, ze dobraliśmy się strojami.
- Dzieci,, może chcecie coś jeszcze zjeść? - z kuchni wyjrzała pani Wissar. Samo akurat wtedy kiedy mieliśmy już wychodzić.
- Mamo mieliśmy już wychodzić - powiedziała zrezygnowanym głosem Marry. - Ale chyba możemy coś jeszcze zjeść przed drogą, co?
Wszyscy kiwnęliśmy głowami. Przeszliśmy do kuchni, gdzie czekały na nas gotowe kanapki, cały talerz kanapek. W ciągu kilku minut nie było ich na talerzu, wszystko popiliśmy litrami herbaty i jak strzały wylecieliśmy z domu.
- Wreszcie poza domem. Jak dobrze - westchnęła Marry z zacieszem na ustach wciągając świeże powietrze.
- Macie kasę? - zapytał Duff. To był jego pierwsze słowa od półgodziny. Wsadziłam ręce do kieszeni i zaczęłam grzebać, nic nie było oprócz małego zegarka.
- O Boże... Zapomniałam o pieniądzach! - krzyknęłam. -  A tak właściwie to po co mi jeżeli idziemy na domówkę? - zapytałam tak jakby nie orientowana o co chodzi tej tlenionej Żyrafie.
- Potrzebna. Później ci wytłumaczę - powiedział do mnie jak do małego dziecka. - Idź po pieniądze, a potem ci powiem.
Popatrzyłam na niego jak na głupka.
- Mów teraz, albo nie pójdę - zrobiłam minę małej, obrażonej dziewczynki. - Dopóki mi nie powiesz to nie ruszę dupy do domu i nie wezmę tego co trzeba - uparłam się.
- To chodźmy trochę dalej, a nie stoimy przed domem - wziął mnie pod rękę, a ja tylko spojrzałam pytająco na przyjaciółkę. Zaprowadził dwa domu dalej i zaczął mówić. - Bo wiesz u nas jest tak, że każdy musi przynieść coś od siebie. Przynajmniej u Matta i kilku moich znajomych.
- I tylko tyle chciałeś mi powiedzieć? - zapytałam niezadowolona, bo ja to bym nawet w domu powiedziała. Chłopak złapał się za głowę. - Ja bym to nawet mogła powiedzieć przy mamie Marry.
- Tak? O wszystkim? O alkoholu, o tym, że idziemy na całą noc? - zapytał tak poirytowanym głosem.
- Tak w sumie to nie o wszystkim. Ale wiadomo jest, że raczej o północy nie wróci i jej mama domyśli się, że będziemy tam cała noc - spojrzałam mu w oczy.
- No tak - popatrzył na swoje buty. - Chodź już do Marry. Będziemy powoli iść do Matta.
- Okej - spojrzałam w miejsce gdzie stała nasza przyjaciółka. Chociaż już nie stała. Teraz to ona siedziała na krawężniku i rysując coś w powietrzu uśmiechała się głupkowato.

Cztery godziny później:
- Mówiłam, że nic ci nie będzie jak tutaj przyjdziesz - upewniła mnie brunetka.
 Nawet spodobałaś się Mattowi - skomentował Duff. - Nie odrywa od ciebie wzroku od jakiś piętnastu minut.
Siedzieliśmy od połowy godziny na kanapie i moi kochani przyjaciele próbowali mi przekazać, że nie jestem problemem, pasuję tutaj bardziej niż oni oraz że sam gospodarz tego całego zbiorowiska jest całkowicie zadowolony jak i zauroczony moją osobą. No dzięki. Ale jakoś czułam się niepewnie. Nawet po dwóch piwach, które wypiliśmy przed przybyciem tutaj. Jeżeli chodzi o ten cały "zwyczaj" z wnoszeniem alkoholu to było tak... Weszliśmy do domu. Matt zabrał od Duffa połówkę, od Marry wino, a mnie oprowadził po domu i dopiero jak byliśmy w kuchni to zabrał to co ja miałam. Musiał opowiadać jak poznał moich przyjaciół, że chodzi z nimi do szkoły, jest starszy o rok. Cóż... Dużo tego jeszcze było, ale nie pamiętam. Wolałam jakoś być w swoim świecie i wyłapałam te najciekawsze informacje. Musiałam przyzwyczaić się, że będzie duuużo ludzi, głośna muzyka i że co drugi chłopak zawiesza na mnie oko. Chociaż to wcale nie jest takie złe. Gorzej mają dziewczyny tych chłopaków. Współczuje im. Aż mi poziom samooceny wzrósł.
- Super - uśmiechnęłam się krzywo. - Mógłby sobie odpuścić - mało co nie krzyknęłam widząc jak próbuje mnie gwałcić samym wzrokiem. - Jak dalej będzie się na mnie tak patrzył to mu zajebie - burknęłam wstając z kanapy.
- Gdzie idziesz? - zapytała Marry.
- Do kibla, a potem załatwić coś do picia, bo zaczyna mnie suszyć. Jakoś tutaj cicho - zauważyłam, że jakoś się rozgadałam. No cóż, trzeba coś z tym zrobić. Tylko, ze ja nic nie mogę. To wina alkoholu który krąży w moich żyłach.
- Też zauważyłam, że jest cicho. Nikt nie włączył muzyki. - powiedziała przyjaciółka, wstała za mną. - Pójdę do Matta i załatwię jakąś muzykę - uśmiechnęła się.
- Przynajmniej czymś się zajmie i nie będzie się na mnie patrzył - zaśmiałam się.
Podprowadziłyśmy się pod miejsca przeznaczenia. Co do Matta to już tak bardzo się nie patrzył, co mi wreszcie przestało przeszkadzać. Za to teraz zaczął Duff rozmawiając ze swoim kolegą. No dzięki. Aż tak bardzo przypominam ufoludka, że trzeba się na mnie patrzeć? No chyba nie.
Zaszłam do tej łazienki, ale oczywiście musiała być kolejka. Stały tak dwie osoby.
- Hej. To ty jesteś tą nową dziewczyną, co przyjechała na wakacje do Marry i Duffa? - zapytał mnie jakaś dziewczyna z tyłu. Odwróciłam się, aby zobaczyć kto to. Była niska, ubrana w krótką spódniczkę i bluzkę na ramiączkach z ostrym makijażem. Żeby być miłym odpowiedziałam ze sztucznym uśmiechem.
- Tak. Nazywam się Rebecca.
- Jestem Roxanne. Miło mi cię poznać - uśmiechnęła się pokazując szereg białych jak śnieg zębów. - Ładną masz bluzkę. Uwielbiam Led Zeppelin.
- Dzięki, ja też - po tym jak zaczęłam z nią rozmawiać to wywnioskowałam, że jest całkiem miła.
Stałam jeszcze jakieś pięć minut i rozmawiałam z Roxanne i wtedy nastała moja kolej.

Nie wiem jaki dać tytuł więc go nie będzie :)

Otóż...
Mam plany co do akcji tego bloga. Jako, że to co teraz piszę ciągnie się jak... Jak, nie mam słowa. Ale po prostu zauważyłam, że nic konkretnego nie piszę w rozdziałach i chciałabym przeskoczyć z akcją. Oczywiście skończę to co zaczęłam, co nie?
Jak dla mnie to jest bez sensu ciągnąć akcje jak nikogo z Gunsów nie ma w Los Angeles, a Stevena ze Slashem pozna później...

Więc zaplanowałam sobie tak... Kończę to wszystko co dzieje się w Seattle jakoś w miarę z sensem, bo w tej chwili jako takiego nie ma, albo ja nie widzę. Zajmie mi to do maksymalnie do 4-5 rozdziałów. Potem akcja skacze na parę lat później, ale nie daleko. Więcej nie chce zdradzać, a zdradziłabym wszystko. Po części będzie to niespodzianka.

Plus. Nawet mam już jako taki epilog dla bloga, ale to tylko zarys i nie chce kończyć opowiadania. Przynajmniej teraz.
No dobra, ostanie rozdziały też. Chyba żebym połączyła je w taki jeden dłuuugi epilog, ale o tym później.

Jeszcze dzisiaj pojawi się nowy rozdział. Może nie będzie długi, ale zawsze coś. Jakoś akcja się ruszy.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 29


No tak od ponad 20 dni nic nie dodawałam, ale miałam u siebie kuzynkę. Chociaż... Chciałam dać go wcześniej. Około 20 sierpnia. Co jak co? Nie wyszło, bo nie skończyłam. Nie wiem kiedy będzie kolejny. Nie wiem jak będzie z weną, ale mam już fragmenty dwóch kolejnych rozdziałów.
Zapraszam do czytania, komentowania i w ogóle :D.
A no i trochę zmieniłam w postaciach :)


Poczułam jak ktoś trzyma mnie za brzuch. Otworzyłam oczy. Pierw oślepiło mnie światło słoneczne, potem ujrzałam postać Marry patrzącą w okno. Za nim mijały miliony krajobrazów. Przyjaciółka odwróciła się w moją stronę, zaczęła się przyglądać. Po jej minie wywnioskowałam, że coś jest nie tak, albo że dużo się stało zanim zasnęłam. Tylko gdzie? Bo teraz siedzę na kolanach Żyrafy, a on mnie jeszcze dodatkowo próbuje udusić swoją ręką. Tylko co on z tego będzie miał jak mu zdechnę na kolanach? Chyba, że jest nekrofilem? Powiedzmy, że nie. Na pewno nie. To było by dziwne, ale świat jej pełen niespodzianek.
- Marry, mogłabyś mi pomóc? - zapytałam nie wiedząc co mam robić.
- Ale co ja mam robić? - dała mi taką odpowiedź, aż miałam ochotę walnąć się ręką po czole. Czego akurat nie zrobiłam, bo nie miałam jak i czym. To coś mnie jeszcze bardziej przygniotło do siebie, tym samym uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. No oprócz nóg, które były wolne. Zawsze mogę go skopać, wtedy wstanie i mnie puści. Można spróbować, ale nie teraz. Pierw spokojniejszym sposobem, później dopiero przemocą.
- Duffy, wstawaj - wyszeptałam mu do ucha. Farbowana kura wydała z siebie jakiś pomruk, puściła na chwilę, a gdy uwolniłam swoje ręce i chciałam zejść z jego kolan to musiał mnie przytrzasnąć swoim ramieniem. Furknęłam pod nosem i zaczęłam się wyrywać od niego.
- Reb, słonko, nie idź jeszcze ode mnie - mruknął przez sen.
- Duff, wstawaj. Nie jestem twoim słonkiem - burknęłam, trzęsąc nim tak żeby go obudzić.
- Jak to nie? - zapytał otwierając powoli oczy.
- Bo ja jestem z Jamesem, nie pamiętasz? - pomachałam mu ręką przed twarzą, żeby do tej blondyny coś dotarło. Nie że mam go za pustego, ale jak czegoś nie zrozumie to trzeba mu to wbić młotkiem do głowy. I tak było teraz. Chyba do niego jakoś nie dotarło to, że jestem z jego kolegą z LA.
- No tak, ale...
- Duff... - zaczęłam, a on aż cofnął się w fotelu. - ... Kiedy będziemy w Seattle?
- A która jest? - zapytał  przesuwając mnie na fotel obok.
- Czekaj, zapytam Marry - rzuciłam do niego, a po chwili darłam się do ucha przyjaciółki, która próbowała czytać jakąś książkę. - Marry, wiesz może która jest godzina?!
- Tak - oderwała się od książki i spojrzała na swoją prawą rękę. - Jest 12:45. - uśmiechnęła się, a ja skinęłam jej głową w podzięce. Czyli jedziemy już jakieś 17 godzin. No to jeszcze kolejne tyle samo i będziemy w Seattle. Nie wiem jak ja to wytrzymam. Toż to jakaś męczarnia jest, a nie przejazd busem z Los Angeles do Seattle. Zwłaszcza jak jest upał, a kierowca wlecze się prawie 50 na godzinę. Nawet moja mama szybciej jeździ niż to coś.
- Czy ktoś mi powie, kiedy będzie następna przerwa? - zapytał ktoś z tyłu. Po głosie poznałam, że jest to jakiś facet po 60-tce.
- Kierowca mówił, że za godzinę - odpowiedziała spokojnie jakaś kobieta z przodu.
Aż godzinę? Oni chcą mnie zanudzić w tym metalowym pudełku. Tak, ale moglibyśmy zostać w jakimś większym mieście na jakąś godzinę lub pół, bo mnie zaczyna roznosić.
Roznosić to mało powiedziane. Z jednej strony Duff zaczyna mnie obmacywać gdzie popadnie. Mnie to wkurza, bo nie ma takiego prawa i przy okazji James. Ale z drugiej strony mi się to podoba i nie chce aby przestał. No, ale trzeba się uwolnić, bo tak nie wypada się obmacywać w busie, jeszcze nas wygonią za to.
- Duff?
- Co? - mruknął przymykając oczy.
- Mógłbyś zabrać swoje łapy? - zapytałam trochę warcząc na niego.
- Nie tak ostro, dobra? - zabrał swoje ręce z moich czterech liter.
- Dobra, dziękuję - uśmiechnęłam się do niego i zeszłam mu z kolan.
Walnęłam się na fotel tuż obok Marry.
- Marry? - zaczęłam z miną proszącego pieska.
- Tak - popatrzyła na mnie poważnie, ale widząc moją minę mało co nie wybuchła śmiechem.
- Nic... - machnęłam ręką z uśmiechem na ryju. Sama nie wiem o co mi chodziło. Właściwie to wiem tylko tyle, że miałam się coś jej zapytać, ale już nie wiem co. Albo? Albo, wiem. - Marry mogłabyś mnie pilnować od Duffa. Żeby mnie nie ruszał. Przynajmniej do końca drogi. Nawet jak ja będę się do niego pchać to masz mnie trzymać - powiedziałam półgłosem. Tak żebyśmy tylko we dwie słyszały.
- Dlaczego? Przecież Duff jest niegroźny. Nic wam nie będzie - burknęła do mnie z nad książki.
- Co z tego, że jest niegroźny jak sama wiesz do czego może dojść - rzuciłam jej takim samym tonem co ona. A co? Nic mi się nie stanie. Chociaż może się coś stać. Ale nie mówmy teraz o tym, co nie? Co będzie to będzie.

***

- Gdzie jesteśmy? - zapytałam pół przytomna przez sen.
- Gdzieś koło Olimpii - powiedział Duff. Jak sobie dobrze kojarzę to Olimpia jest gdzieś obok Seattle. Tak.
- To niedaleko Seattle, prawda? - zapytałam. A zebrało mi się na zadawanie pytań.
- Tak. Jakieś ponad pół godziny jazdy po miastach, bez korków oczywiście. A jak już o tej godzinie będą to będziemy za godzinę lub dwie - oznajmiła Marry.
- To mogę jeszcze spać? - znowu padło pytanie, aż się zaśmiałam z samej siebie. - Jak ja dużo pytań zadaje.
- Tak. Jak ogarniesz się i skończysz robić przesłuchanie to możesz nie spać, a jak masz dalej taki zamiar to lepiej śpij - uśmiechnęła się wrednie.
- To ostatnie teraz pytanie - przyjaciółka aż zadrżała słysząc ostatni wyraz. - Która godzina?
- Nie masz zegarka? - odpowiedziała nieprzyjemnie.
- Nie, bo chyba został w walizce, albo... zostawiłam w domu - mój głos się załamał.
- Dobra, niech ci będzie - spojrzała na moją prawą rękę. No ale nie miałam zegarka na niej i raczej nie mam. Chyba że mi ktoś go nałożył jak spałam. Spojrzałam też tam gdzie przyjaciółka. Nic nie było. - Jest 7:05.
- Dopiero? Czy nie możemy jechać krócej? No Boże, ile można jechać?...  zaczęłam się wyżalać.
- Reb, zamknij się!  - krzyknął Duff. - Daj mi spać.
Tym mnie uciszył.

***

- Cześć mamo! - krzyknęła Marry widząc swoją mamę. Szła cała uśmiechnięta. Kobieta około czterdziestki, o kanciastych rysach. Może to spowodowane było tym, że była chuda. Niższa od swojej córki. Miała w dalszym ciągu długie falowany ciemnobrązowe włosy i takiego samego koloru oczy. Ubrana w kwiecistą spódnicę do kolan, jaskrawo żółtą bluzkę na ramiączkach i tęczowy szal, który miała na ramionach.
- Dzień dobry, pani Wissar - uśmiechnęłam się do niej, spojrzał na mnie, na swoją córkę i na Duffa z tyłu.
- Cześć. Chodźcie do samochodu - pokazała głową na starego czarnego cadillaca.
Poszliśmy z walizkami do samochodu. Duff pomógł jej wpakować to wszystko do bagażnika, ledwo co zamknęliśmy go, ale jakoś się udało.
- Widzę, że kalifornijskie słońce dobrze na was działa. Jacy wy jesteście opaleni. Nie wspominając już o Rebece... - kiedy tylko odpaliła silnik to zaczęła swoją przemowę. Ja po pierwszych pięciu minutach zrezygnowałam ze słuchania. Szczerze? Wolałam już obserwować ulicę Seattle. Dawno tutaj byłam. Z każdą sekundą docierało do mnie, ze trochę się tutaj zmieniło jednak droga do domu była ciągle taka sama.
- Mógłbym tutaj wysiąść? - padło pytanie Duffa, a ja oderwałam się od "myślenia".
- Nie - pokręciła głową. - Jak dobrze pamiętam to kilka dni temu omawiałam z panią McKagan, że dostarczę cię pod samiutki dom - tak, super. Jakbyśmy byli niemowlakami i trzeba było nas pilnować na każdym kroku.
- Ale proszę pani....
- Nie ma "proszę pani", tylko robię tak jak się z kimś umówiłam - mało co nie krzyknęła, jednak po tym ucichła. - Przepraszam, jestem po prostu za bardzo przewrażliwiona.
Ja tam nic się nie odezwałam. Właściwie to nikt się nie odezwał. Jechaliśmy w ciszy.

Kilka minut później podjechaliśmy pod dom McKaganów. Każda z nas wyściskała go, zabrał walizki i poszedł. W połowie drogi przed dom wyszła jego mama. Mama Marry pomachała jej na powitanie, a my skinęłyśmy jej z uśmiechem. Wsiedliśmy spowrotem do samochodu i ruszyliśmy do domu.
- Dziewczyny, co macie dzisiaj w planach? - zapytała nas pani Wissar.
- No wiesz, mamo... Jak narazie to nic nie planowałyśmy... - wypaliła Marry spojrzała na mnie takimi oczyma, że wiedziałam, że chce abym jej pomogła.
- Chyba będziemy się rozpakowywać, a później coś się wymyśli. Może wieczorem pójdziemy się przejść - powiedziałam ze sztucznym uśmiechem.
- Dobrze - usłyszałyśmy. Może nie była taka dziwna na jaką opowiadam, ale takie miałam pierwsze wrażenie. - O właśnie Reb... Twoja mama dzwoniła do mnie i mówiła, że przyjedzie do nas za dwa tygodnie - odwróciła się do tyłu.
- Mamo patrz co jest na ulicy - zwróciła jej uwagę córka. Odwróciła się i znowu zapadła niezręczna cisza. z jednej strony dobrze, a z drugiej nie. Sama nie wiem czemu. Po pięciu minutach byłyśmy pod domem. Wzięłyśmy walizki, poszły do domu z myślą, żeby pani Wissar nie poszła za nami. No tak jakbyśmy miały narkotyki w walizkach. Bez przesady. Ale miałyśmy jej dosyć.
- Marry, jak coś o idę na zakupy! Około 13 powinnam być w domu! - krzyknęła. Usłyszałyśmy tylko silnik i samochodu nie było. Nareszcie!
 Po rozpakowaniu się, ogarnięciu pokoju i jako takim zjedzeniu śniadanio-obiadu położyłyśmy się na kanapie w salonie, oglądałyśmy telewizje. Była akurat godzina 12. Gdzieś przed 13 zasnęłyśmy.

Obudziło nas ciche pukanie w drzwi, otworzyły się delikatnie, a zza nich wyszedł Duff. Obie uniosłyśmy głowy nisko, bo spałyśmy lekkim snem i spojrzałyśmy na blondyna.
- Spałyście? - spytał siadając na fotelu.
- Tak, a nie widać? - rzuciłam z sarkazmem, nic nie odpowiedział, a Marry zaśmiała się cicho.
- To co chciałeś? Że się do nas włamujesz, Żyrafo? - pierwszy raz słyszę jak moja przyjaciółka mówi tak do niego.
- Bo dzwonił do mnie mój znajomy, z resztą twój też...
- Jaki? - przerwała mu, a ja spojrzałam na nich jak na debili. Nawet tego nie zauważyli i dobrze.
- Matt... Ale kończę.
- Ten co ciągle robi imprezy?
- Tak! - krzyknął. - A teraz daj mi dokończyć. - kiwnęła głową. - No... I on robi znowu domówkę i zaprasza nas wszystkich. Nawet ciebie Reb - popatrzył na mnie.
- Fajnie! - skomentowałam, a w głowie miałam pustkę.
- Nie mamy się w co ubrać - powiedziała za nas brunetka.
- Jak nie? Rebecca ma dużo ubrań - pokazał na mnie brodą.
- Ale co mamy na siebie wziąć? - zapytałam.
- Jak dobrze, że ja nie mam takiego problemu - prychnął. - Ja tam biorę swoją ramoneskę, skórzane spodnie i bluzkę z logiem The Ramones - wzruszył ramionami.
- Okej, ja pójdę podobnie - wpadłam na pomysł.
- Jak? - zaciekawiła się przyjaciółka.
- Wezmę czarne spodnie, bluzkę z Led Zeppelin i swoją ramoneskę - uśmiechnęłam się. - Do tego czarne trampki za kostkę. Włosy złapie w kucyk, a oczy pomaluje na czarno.
- Ja też tak pójdę. Tylko, że wezmę T-shirt z Black Sabbath - Marry aż podskoczyła na kanapie.