niedziela, 29 września 2013

Rozdział 31

Niestety rok szkolny w pełni zaczęty, nowe liceum też. Już widzę po miesiącu, że będzie trudno i stwierdziłam, że będę rzadziej zaglądać na bloga, to samo z rozdziałami. Możliwe, że będę dodawać co miesiąc, albo i rzadziej. Jak się wybrało najlepsze, a wręcz jak to nauczyciele mówią "elitarne" liceum to się ma naukę. A jednak mat fizy to nie przelewki i trzeba się uczyć.
Cóż, mam pytanie. Jest jakaś blogerka, albo osoba czytająca, która jak ja ma umysł ścisły, albo coś w tym stylu? Bo wydaje mi się, że jestem tutaj wyjątkiem.
A no i pewnie widać tutaj mój humor, także przepraszam za wkurwienie Reb do wszystkiego co się rusza i postaram się żeby tak dalej nie było :).

Zapraszam do czytania i KOMENTOWANIA.


Otworzyłam oczy. Pierwsze co zauważyłam to jakieś blond kłaki, i straszny ból głowy. Ale to nie tylko moje kłaki. Co? Mało co nie wyskoczyłam z łóżka. Łóżka? Co ja robię w czyimś łóżku?
Podniosłam się do pozycji siedzącej i jeszcze bardziej owinęłam kołdrą. Było mi zimno. Tak, i chyba byłam nago, bo moje ubrania leżały na podłodze. Nie tylko moje, bo tej rozczochranej, malowanej na żółto Żyrafy też. Spojrzałam na okna. Była szarówka, a zza drzwi było słychać jeszcze ściszoną muzykę. Potem na łóżko. Na nim leżał na brzuchu Duff i miał przykrytą dupę prześcieradłem. Fajnie. Już wiem co musiało się dziać w nocy. Poszukałam wzrokiem zegarka. Ledwo co zauważyłam jak wskazówki wskazywały 4:30.
Wstałam z łóżka, zabierając za sobą kołdrę. Zebrałam bieliznę i ubranie z podłogi, spowrotem siadłam na łóżku i zaczęłam się ubierać.
Po jakiś 15 minutach siedzeniu w samej bieliźnie na łóżku i patrzeniu się na śpiącego Duffa postanowiłam, że obudzę to tlenione coś i pójdziemy do domu. W końcu trzeba się jeszcze ogarnąć, a znając życie będziemy to odsypiać.
- Duff?
- Tak? - odwrócił się do mnie przodem z zamkniętymi oczami.
- Co się w ogóle stało w parę godzin temu, bo jakoś miałam dziurę w pamięci? - zapytałam blondyna, patrząc wszędzie tylko nie na niego. Coś mi mówiło, że jest źle.
- No wiesz. Na początku to było tak, że Matt zaczął się do ciebie docierać i ja cię z tego uratowałem, bo nie chciałem żebyś poszła z pierwszym lepszym chłopakiem do łóżka, a zwłaszcza nie z nim, bo zaraz było by głośno. Tak przy okazji i tak może być głośno, bo ty przyjechałaś i on cię zaczyna powoli kojarzyć jako koleżankę z piaskownicy, która rzucała w niego piaskiem - zaśmiał się. No Boże mów, a nie się śmiejesz i opowiadasz mi co było kiedyś.
- I co? - wreszcie na niego spojrzałam. Na jego twarzy widniał lekki uśmieszek na jeden bok, co mi się od zawsze podobało u chłopaków.
- Chyba ci już Roxy mówiła, że wszystkim wszystko mówi? - kiwnęłam głową. W sumie to nie za bardzo go słuchałam, bo ja chciałam konkretów, a nie wiadomości o Macie, których i tak dowiedziałam się od jego siostry. - No, to i jakimś dziwnym sposobem wypominałem ci Jamesa, a ty mi odpowiedziałaś, że już z nim skończyłaś. Moje myśli zaczęły krążyć wokół ciebie... - dalej zaczął mi opowiadać jak przez chwilę uważał mnie za dziwkę, ale tego dosłownie nie powiedział. Potem uznał, że coś do mnie czuje. Jak miałam 'urwanie filmu' to dużo się działo. Ponownie Matt rzucił się na mnie, tylko teraz z rękami i podobno zaczął mnie obmacywać, gdzie w połowie akcji przerwało nam farbowane emu. Po krótkiej kłótni na temat mojego życia zaczęliśmy się jakimś dziwnym trafem do siebie nawzajem dobierać i trafiliśmy do łóżka. Aha i tyle miał mi do przekazania? No fajnie, nie powiem. Ale i też tego się spodziewałam po nim.
- Jak myślisz jest ktoś jeszcze na dole? - zapytałam po paru minutach ciszy.
- Pewnie tak - powiedział, a ja już wiedziałam, że to nie koniec jego odpowiedzi. - Tylko musimy się szybko ogarnąć i wyjść nie zauważeni. Tak będzie najlepiej, bo coś myślę, że Matt stwierdził, że jesteśmy już dawno u siebie w domu.
- Yhym - mruknęłam pod nosem. - Mógłbyś się odwrócić? - zapytałam powoli wstając z łóżka.
- Po co?
- Bo chce się ubrać - wytłumaczyłam mu chodząc po pokoju w kołdrze i zbierając ubrania.
- Po co?
- Po to żebyś się nie patrzył - powiedziałam spokojnie, ale czułam jak mnie roznosi z irytacji.
Jakimś dziwnym cudem mogłam się ubrać i on mógł się nie patrzeć. Później zebraliśmy się w miarę szybko i cicho, nie zauważeni wyszliśmy z tego pobojowiska.
Całą drogę spędziliśmy na rozmowie. Sama nawet nie wiem na jaki temat, ale chyba gadaliśmy o wszystkim. Po połowie godziny byliśmy pod domem blondyna.
- To jak robimy? - zapytałam nie wiedząc co mam robić. Drogi do domu Mary nie pamiętałam, a też nie chciałam wpraszać się do Duffa.
- Yy... No nie wiem - obejrzał się po okolicy i cicho westchnął. - Wiesz mógłbym cię odprowadzić do domu Mary, ale nie wiem, czy ona już jest. A jak jej mama zobaczy, że nie jesteście razem to dostaniecie niezłą ojebkę.
- To co? Ale jak zadzwonisz do niej teraz to będzie wiedziała, że jest coś nie tak. Także co jak co to i tak zawsze wyjdzie na źle, a nie chcę się wpraszać do was - powiedziałam co miałam na myśli, a i zapomniałam. - Patrz która jest w ogóle godzina? Piąta? Szósta?
- Gdzieś koło szóstej. Ale jak pójdziemy do mnie do domu to nie będziesz miała lipy. Posiedzimy u mnie do 10, a potem wkręcimy jakiś kit mojej mamie i pani Wissar - uśmiechnął się do mnie. Zaczęłam mu wierzyć, że tak będzie.
- Dobra, ale trzymam cię za słowo. Ma tak być. Jak coś się nie uda to...
- To dam rękę sobie uciąć jak tak nie będzie - przerwał mi, tak jakby kończąc moją wypowiedź.

Stałam patrząc na niego w milczeniu. Nagle pociągnął mnie w stronę domu, ale ja się nie ruszyłam .
- No, Reb chodź - burknął do mnie. Wywróciłam uszami i poszłam za nim do jego domu.
W środku powiedział, że wszyscy pewnie śpią i żebym cicho szła do jego pokoju. Dziwnym trafem pamiętałam jak mała biegałam z pokoju do pokoju śmiejąc się ze wszystkiego, a starsze rodzeństwo Duffa próbowało mnie łapać. Moja mama była wkurwiona tym faktem, a nam wszystkim sprawiało to wielką radość.
- Trafisz sama do pokoju, czy mam cię zaprowadzić? - zapytał. - Jak coś to ten sam co miałem wcześniej.
- Trafię sama - powiedziałam i zaczęłam iść w stronę jego pokoju. - A ty czego nie idziesz? - zdziwiłam się.
- Bo... Muszę pójść do kuchni na chwilę... Pewnie... Albo nie... - zaczął się tak jakby jąkać.
- Duff, coś nie tak? - podeszłam do niego. Stał i patrzył się na ścianę za mną. Odwróciłam się aby zobaczyć co jest, albo kto jest. Ale nic tam nie było. - Co jest? - zaczynałam się bać, czy przypadkiem nie na jakiejś choroby, czy coś, ale nie mógł mieć.
- Nic. Idź do pokoju. Zaraz tam przyjdę - rozkazał mi. Wyruszyłam ramionami i poszłam, ciągle oglądając się za chłopakiem.
Weszłam do jego sypialni i co? Zamurowało mnie. Dosłownie. To wszystko się zmieniło nie do poznania. Pamiętam dokładnie jak wyglądało to pomieszczenie parę lat temu. Teraz na białych ścianach wisiały plakaty wszystkich punkowych zespołów, ale i nie tylko. Dało się zauważyć takie zespoły jak Led Zeppelin, The Rolling Stones, czy The Beatles. Ale to i tak były tylko pojedyncze plakaty. Na podłodze walały się jakieś kartki z zapisem nutowym i słowami, w rogu pokoju stał kawałek perkusji, a gdzieś przy szafach gitary. Zauważyłam jeden bas, z dwa akustyki i elektryk na piecyku. Jej, jak w raju. Pomijając fakt, że łóżko było niepościelone. Miałam jakieś takie coś, że musiało być pościelone.
Od pięciu minut stałam w progu, aż zdecydowałam się, że dalej wejdę do środka. A żeby mnie kurwica nie wzięła to zaczęłam jakoś ścielić łóżko. W połowie mojej roboty wpadł Duff.
- Co ty robisz? Nudzi ci się? Udajesz sprzątaczkę, czy jak? - zapytał, a ja się tylko do niego odwróciłam.  W rękach trzymał dwa kubki z gorącą herbatą.
- No nie, ale jakoś mi to łóżko nie pasowało - przyznałam się. - Wiesz, że masz zajebisty pokój?
- Yhym - mruknął stawiając kubki na szafce. - Każdy mi to mówi - przyznał.
 Nie dziwię się wcale. Gdybym ja miała taki pokój to była bym z niego dumna. Mój w Los Angeles nawet tak nie wygląda. Aż mi się głupio i przykro zrobiło. Sama nie wiem czemu. Ale to chyba była zazdrość. Siadłam na łóżku. Było strasznie miękkie. Aż chciałam mu powiedzieć, że ma fajne łóżko, ale pewnie jeszcze by coś pomyślał.
Po jakiś dziesięciu minutach siedzenia i stania w ciszy Duff się odezwał z zapytaniem czy chce herbatę. A że czułam tak trochę kaca, to pić mi się chciało. Zaczęłam do niego warczeć żeby mi wreszcie dał to picie, a ten zaczął się że mną drażnić. Miałam ochotę wydrzeć się na niego, ale wiedząc, że jego rodzina, albo przynajmniej część jest tutaj, to nie mogłam tego zrobić.
- To dasz mi tą herbatę? - zapytałam spokojnie. Już miałam powoli dosyć tego co się działo, ale było nawet śmieszne.
- Co? Już wysiąkasz? - zapytał powstrzymując śmiech.
- Nie, ale chce mi się pić - powiedziałam z głupim uśmieszkiem, a w środku miałam plan jak wziąć sobie ten kubek. Tylko jeszcze pytanie. - To na pewno dla mnie?
- Tak - pokiwał głową, a ja zaczęłam się śmiać. - No co? - zapytał zdezorientowany.
- Nic. Śmieje się tylko. To dasz mi ten kubek?
- To sobie go weź - wstałam z podłogi i rzuciłam się na niego. Akurat wylądowałam między jego nogami, bo musiał siąść mało co nie okrakiem. Wstałam zażenowana i ponownie rzuciłam się na blondyna. Tylko teraz to z łapami. Po kilku minutach walki z chłopakiem, jego częściami ciała i z własnym śmiechem zdobyłam kubek. Jest! Zwycięstwo!

Po jedenastej zjedliśmy jedzenie z mamą Duffa i częścią jego rodzeństwa. Wspominaliśmy czasy kiedy z tą Żyrafą mieliśmy po 5-6 lat. Pani McKagan bardzo cieszyła się, że przyjechałam w końcu do Seattle. No tak, w końcu wyjechałam stąd jak miałam 12 lat. To trochę czasu minęło. Godzinę później poszliśmy do Marry. Pani Wissar nie było. Nie było jej samochodu przed domem, a garażu nie miały. Na całe szczęście. Aż się bałam co to by było jakby się zapytała gdzie byliśmy. Ale jak widać mamy szczęście. Otworzyła nam zaspana Marry.
- Czego tak wcześnie? - przetarła oczy i popatrzyła na nas zaspanymi oczami. - Wiecie która jest godzina?
- Tak. dwunasta, dziewczyno - odpowiedziałam. - Wpuścisz mnie do domu?
- Jak? Już dwunasta? Dlaczego nikt mnie nie poinformował? - złapała się za głowę.
- Tak - odpowiedzieliśmy razem.

 Koniec!

Mała informejszyn! Mój mózg bije się ze mną o to czy pierdolić blogi i nie pisać dalej, czy dalej pisać, ale mniej. No, to jeszcze jedno. To nie jest ostatni rozdział gdzie Rebecca jest w Seattle. Będzie jeszcze jeden. Myślę, że krótszy, ale jakoś mi krótsze nie wychodzą. Także zobaczymy kiedy i jak. A potem zacznę planowane dalsze rozdziały. To tyle.
Moglibyście się określić czy ktoś czyta, czy nie i przy okazji zostawić po sobie jakiś znak w postaci "Tak, czytam" albo nawet "Mam cię w dupie. Nie pisz tego i nikt tego gówna nie czyta". Ja się nie obrażę. Dla mnie to tylko opinia i wiadomość o tym jak jest i czy mam dalej ciągnąć to coś. Także liczę na Wasze komentarze :D.

poniedziałek, 23 września 2013

Ludzie nie wiem jak ja wytrzymam do końca września, ale jakoś muszę to przetrwać.

Wena jest, ale rozdział mi się strasznie dłuży i nie mogę go napisać albo lepiej - skończyć. Co jak co to czytam Wasze blogi, tylko problem w tym, że mało kto teraz cokolwiek dodaje.

Myślę, że pod koniec tygodnia coś dodam. I że w końcu skończę to wszystko co zaczęłam i przejdę do tego co zaplanowałam, czyli do niespodzianki, bo znając życie i tak nikt tego nie czyta. No, ale mniejsza :).

Plus na drugim blogu powoli przepisuje rozdział, ale jakoś strasznie mi idzie. Masakra. Ale dodam mniej wiece jak tutaj :).

A i macie kilka obrazków, bo mi się nudzi :D.


Mam genialną przyjaciółkę. Patrzcie co znalazłam :)

 No tak. Szkolna depresja xD.


 Problem większości z nas, co nie?

 Ale to jest genialne. Gdzieś miałam takie ze Slashem, ale nie mogłam znaleźć :(.

Jakbym widziała siebie przy lekcjach.


Kocham to zdjęcie.

I to też :)
 Tutaj to mi po prostu brak słów.


On mnie rozbraja samym swoim istnieniem, a zdjęciami to już nie mówiąc.


sobota, 7 września 2013


Powiem tak: Wstrzymuje działalność bloga do października.


Nie będę się tłumaczyć dlaczego, bo was to i tak mało obchodzi. Także jak dodam rozdział to blog ponownie "wystartuje". Tak samo jest z drugim blogiem.

Dziękuje i do zobaczenia niedługo :).

wtorek, 3 września 2013

:D

Podziękowania za 119 wejść z dnia 1 września.
Dziękuję, że ktoś w ogóle tutaj wchodzi. :D
No i oczywiście czyta. 




Plus. Coś mi się wydaje, że za jakiś czas wstrzymam pisanie bloga, bo zaczęłam liceum i to jedno z najlepszych w mieście. I oczywiście jak najlepsze to dużo nauki, co nie? Z polskim nie są przelewki, bo dobra to ja nie jestem. Wpakowali mnie na francuski, a chciałam kontynuować rosyjski. Także jest tak trochę masakrycznie, ale jakoś sobie poradzę. Bardzo możliwe, ze w ciągu najbliższych dwóch tygodni dodam dwa, trzy rozdziały na tego bloga jak i na drugiego.

Tak. I to by było tyle na mnie. Zapraszam do czytania i KOMENTOWANIA.

Zapraszam na mojego tumblra. Jak coś jest jak klikniecie na nazwę, bo czasami ciut techniki i się człowiek gubi.

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 30 cz.2

Dlaczego część druga? Bo nie chce mi się go dawać jako 31 i tyle. No chociaż nie, bo to coś co tu będzie to dokończenie tego co było wcześniej. Nie poprawiam, bo nie chce mi się i przy okazji nie ma się kto czepić oprócz K., Fiery i Layli :D

 Wyszłam z tej łazienki dopiero po 10 minutach. Coś trzymało mnie w niej. siedziałam na wannie i myślałam nad życiem. Szczerze już alkohol mi do mózgu przepłyną.
 Wróciłam do przyjaciół. Okazało się, że Marry zagadała się z Mattem gdzieś w rogu pokoju, Duff łaził wszędzie roznosząc butelki i puszki z alkoholem. Podeszłam do niego, żeby coś się zapytać.
- Duff, widziałeś może Roxanne? Taką niską blondynkę - zaczęłam mu tłumaczyć, przy okazji zabierając puszkę piwa.
- No. Ostatnio przechodziła obok kibla, a potem poszła na górę - wskazał podbródkiem na schody.
- Dzięki - powiedziałam siłując się z puszką. - A wiesz kiedy zejdzie na dół? Chciałabym z nią pogadać.
- Powinna za chwilę - spojrzał na schody, które były z tyłu. - Pomóc ci z tą puszką? - zaprzeczyłam ruchem głowy. - O już idzie.
Popchał mnie w stronę miejsca gdzie szła. Z otwartą puszką podeszłam do niej.
- Hej - uśmiechnęłam się. - Wiesz, właśnie mnie przyjaciółka zostawiła. Mogłabyś mnie na chwile przygarnąć? - zapytałam niepewnie, ale zarazem pewnie, bo pewna siebie osoba nie miałaby takiego tonu.
- Jasne. Chodź do kuchni, porozmawiamy. Tutaj jest za głośno - złapała mnie pod rękę i zaprowadziła do kuchni. Stało tam kilka ludzi, którzy patrzyli na mnie z zaciekawieniem w oczach. - Wiadomości szybko się rozchodzą - zaśmiała się.
- Dlaczego? - nie zrozumiałam jej.
- Wszyscy na ciebie patrzą. Widać, że nie jesteś stąd, a jak Matt dowiedział się, że przyjdziesz to... O lepiej nie wiedzieć. Czasami żałuje, że z nim mieszkam i, że jesteśmy rodziną. Jest gorszy niż baba. - czyli się dowiedziałam, że ona jest jego siostrą. Nawet nie była do niego podobna. On był szatynem. Miał ciemne włosy do ramion z grzywką, niebieskie oczy, był wysoki i chudy. Ona była blondynką, ale chyba malowaną, bo miała strasznie jasne włosy, a na farby każdego stać. Tak, blondynką z niebieskimi oczami, była niska i miała kształty. No tak, jedyne co mieli to same to oczy, nawet ich kształt. Wypiłam pół puszki na raz i miałam coś mówić, jednak ona zaczęła. - Wiesz dlaczego? - pokręciłam głową. - Bo plotkuje jak baba. Jak tylko się o tobie dowiedział to obdzwonił znajomych, czy cię znają. Niektórzy kojarzyli ciebie z piaskownicy, a inni wcale. Po połowie godziny miał przed oczami obraz ciebie sprzed kilku lat, a dwie godziny później ciebie na żywo. Jak z nim rozmawiałam to stwierdził, że jesteś fajna. - przerwała. Obejrzała się po kuchni. Ja też. Wszyscy którzy na mnie patrzyli zajęci byli rozmową. Jak dobrze. Odwróciła się w moją stronę i spytała. - Skąd przyjechałaś. Bo wiem, że pół podstawówki przechodziłaś tutaj, w Seattle, później gdzieś wyjechałaś, co nie?
- Tak, jak miałam chyba jedenaście jak nie dwanaście lat wyjechałam stąd do Indiany. Na wiosnę przeprowadziłam się z mamą do Los Angeles - wytłumaczyłam. Jaka ona jest rozgadana.
- Łooo, Los Angeles. I jak się tam mieszka? - aż jej się oczy zaświeciły jak mówiła nazwę miasta.
- Dobrze. Tylko, że jest ogromne, z resztą Seattle też jest wielkie. Tutaj przynajmniej wiem mniej więcej co gdzie jest, a tam? Przez pierwszy tydzień oprowadzał mnie mój bardzo dobry przyjaciel. - "bardzo dobry przyjaciel" tak? Czyli wychodzi z tego, że rozdział pary jest już zamknięty i zostaje przyjaźń, która może już nią nie być. Ale zobaczymy w LA co on na to.

Dwie godziny póżniej:

- Patrz jaką ona ma mocną głowę - usłyszałam z drugiego końca pokoju. Moja głowa nie była mocna, tylko po prostu nie dawałam po sobie poznać, że jestem aż tak pijana jak im się nie wydaje.
- Wcale, że nie! - krzyknęłam przez muzykę, którą właśnie ktoś włączył. Usłyszałam pierwsze sekundy  Blitzkrieg Bop z płyty Ramones. Uśmiech zawitał na mojej twarzy. Aktualnie podpierałam ścianę z kolejną butelką taniego wina i patrzyłam jak Marry po pijaku bajeruje jakiegoś ledwo co żywego już blondasa. Duff rozmawiał przed chwilą z Mattem, a teraz znikł mi z obiektywu. Kochana koleżanka Roxy tak samo, ale ona miała powód. Miała chłopaka i poszli do pokoju to jakiś pięciu, czy dziesięciu minutach miziania się gdzieś w rogu pokoju na podłodze.
Zauważyłam jakiś wolny fotel, rzuciłam się na niego. Za jednym razem wypiłam całą końcówkę butelki. Poczułam jak coraz bardziej kręci mi się w głowie. Przekręciłam się na tym czymś w poprzek. Jeżeli można to tak nazwać, bo siedziałam oparta o jedną poręcz, a przez drugą zwisały mi nogi. Zaczęłam nimi machać.
Po całym pokoju rozległo się głośne odchrząkiwanie, ktoś zastopował muzykę, a ja tylko jęknęłam niezadowolona.
- Drodzy ludzie - zaczął Matt. Wszedł na ławę i uniósł butelkę z wódką do góry. - Mam wam przyjemność przedstawić Rebekę - spojrzał na mnie. Więc ja wstałam, pokazał ręką abym weszła na ławę obok niego. Spojrzałam pytająco, czy aby się nie połamie, wzruszył ramionami i zaprosił mnie jeszcze raz. Z pewnością siebie weszłam na stół i mało co nie zrzucając wszystkiego co było na nim podeszłam do chłopaka. Ktoś zaczął bić brawa, za chwilę wszyscy po kolei zrobili to samo. Uśmiechnęłam się.
Nie wiedziałam co mam robić. Chłopak coś jeszcze mówił, potem zeszliśmy z ławy i poszliśmy do kuchni. Właściwie to on mnie zabrał, bo ja po dokończeniu alkoholu ledwo co chodziłam, ale chodziłam. Musiałam się lekko ogarnąć, pójść do łazienki i wyjść po kilku minutach.
- Reb? - zaczął widząc, że nie patrze na niego. Wolałam nie patrzeć na niego i być w swoim świecie.
- Tak? - podniosłam głowę. Tak, super. Był wysoki. Prawie jak Żyraf i musiałam spojrzeć prawie na sufit, a właśnie jak to robiłam to kręciło mi się w głowie i przy okazji myślalam, że się porzygam. Jakoś tak się stało, że zaczęliśmy się przybliżać do siebie. Roześmiałam się cicho.
Do kuchni wpadł wybawca. Wiedziałam co się święciło.
- Matt, muszę ci niestety, albo też stety porwać Reb - rzucił szybko, podleciał do mnie, złapał za ramie i wyprowadził z kuchni do przedpokoju.
- Co jest Duff? - zapytałam miłym głosem. Popatrzył na mnie, po czym  na swoje trampki i na końcu znowu na mnie. Niech się zdecyduje, bo nie wiem co mam robić, myśleć i w ogóle. Chce do łazienki.
- Chciałem cię ratować - powiedział cicho.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo jesteś z Jamesem, a ja nie chce żebyś później żałowała tego co zrobiłaś - powiedział patrząc na mnie tak jakby był na mnie zły.
- Już nie jestem z Jamesem. Ten rozdział jest dla mnie skończony. W Seattle jestem wolna  powiedziałam co miałam na myśli.
- Rebecca, nie denerwuj mnie - zawarczał łapiąc mnie w łokciach.
- Puść mnie. Muszę iść do toalety - krzyknęłam. Sama nie wiem, czemu tak gwałtownie zareagowałam. Puścił mnie, a ja poleciałam do kibla.
Pobyt w łazience nic nie przyniósł. Dalej było tak samo. No cóż.


Po jeszcze kilku butelkach wina, kieliszkach wódki i puszkach piwa mój mózg przestał rejestrować co się dzieje. Miałam czarną dziurę. Po prostu odpłynęłam.