niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 37

 Nie daję już rady. Na prawdę. Z pisaniem. Nie ważne. Musiałam skończyć ten rozdział przed świętami. Myślę, że pojawi się coś jeszcze świąteczny na blogu z Wiki.
Przepraszam, ale już nie chciało mi się poprawiać. Nie wyrabiam z tym wszystkim.
Zapraszam do czytania. Całkiem możliwe, że dodam jeszcze dzisiaj notkę na drugim blogu :).
Oh, no moglibyście się ujawnić wszyscy, bo mam wrażenie, że nikt tego nie czyta i że się na minie po obrażaliście.

Życzę Wam wszystkim Wesołych Świąt Bożego Narodzenia z Gunsami i Metalliką :). A co. Niech Wam Gunsi pod choinkę wpełzną i śpiewają White Christmas :D














- To nie fair! - krzyknął Izzy.
- Dlaczego? - zapytałam z miną niewiniątka.
- Bo ty byłaś z Rosem, a ja sam - jęknął.
- A co? Zazdrosny jesteś? - podeszłam do niego z niegrzecznym uśmiechem tak blisko, że się zakłopotał. Nie wiem o co mi chodziło.
- Nie - pokręcił głową, a ja stanęłam najbliżej jak mogłam na przeciw bruneta i patrzyłam mu w oczy. - Nie mogę być zazdrosny... W końcu... - spojrzał na mnie. - Ej, nie patrz się tak na mnie... - zawołał, a rudzielec wybuchnął śmiechem.
- Dlaczego? - zaśmiałam się i odsunęłam od chłopaka. Tak sumie to mi też nie było wygodnie stać jakieś 5 centymetrów od twarzy chłopaka.
- Bo to... na przykład... dziwnie wygląda - zaproponował Axl już uspokojonym tonem.
- Ano tak - wyszczerzyłam się. - Wiecie co?
- Co? - odpowiedzieli mi pytaniem razem. To tak jak kiedyś było. Tak jak wtedy, kiedy mieliśmy te 15, czy 16 lat.
- Napiłabym się gorącej czekolady - powiedziałam i w tym samym momencie siadłam po turecku na śniegu.
- Stradlin, co ty na to, że pójdziemy do ciebie na czekoladę za to, że przegrałeś? - zapytał złośliwie Axl.
- Ej, no! - oburzył się.
- Co "ej"? Osobiście uważam to za zajebisty pomysł - stwierdziłam. Zawsze jak tylko była okazja do wypicia gorącej czekolady, a nie flaszki to szliśmy właśnie do niego, do Jeffrey'a. Jego mama robiła najlepszą czekoladę na świecie. - Od zawsze przecież pijemy u ciebie, co?
- No tak. A jakby teraz było inaczej?
- Ale gdzie? U mnie to da się tylko pić flaszki po kryjomu, a u Axla jest zawsze awantura, że przyprowadza mnie do domu. I jego ojczym twierdzi, że moje towarzystwo jest dla niego złe... - to się nazywa przegadać Larsa. Nawalałam im monologiem chyba przez jakieś 5 minut.
- No i co z tego? - chyba nam się koleżka zirytował. Gratuluje, nie powiem.
- To to, że idziemy do ciebie - powiedziała ruda Axlownica i ze złowieszczym uśmieszkiem wziął mnie na ręce.
- Co ty ze mną robisz? - zapytałam kiedy ogarnęłam, że wiszę w powietrzu. No tak bardzo fajnie. (Tak bardzo pieseł, kurwa)
- Niosę cię do domu - odpowiedział.
- Ale po chuja? - oburzyłam się. Chciałam żeby mnie puścił. - Mógłbyś mnie puścić?
- Po co?
- Bo mam nogi i mogę sama pójść. Po co mamy iść do domu?
- Żebyś się przebrała i potem idziemy do Stradlina - odpowiedział stawiając mnie na werandzie tuż przed drzwiami wejściowymi.
- Nie idziemy do mnie - zaprotestował brunet, a ja miałam otwierać drzwi.
- Jak to nie jak tak...
- Nie idziemy - znowu. No ale... My chcieliśmy iść do Izzy'ego na tą czekoladę, a on nam nie pozwala.
- Ej, Axl. Chodź na chwile... - otworzyłam frontowe drzwi na oścież.
- Po jakiego? - zapytał bez entuzjazmu. Nie to co kiedyś. Kiedyś to by mu się te jego zielone oczy zapaliły. A teraz? Teraz miał wyjebane tak samo jak Izzy.
- Żeby głupi miał zagadkę - na mojej twarzy pojawił się głupi uśmieszek żartownisia. Oj, czułam, że nie będzie najlepiej. W sumie to tylko agresywny Axl. - No chodź. Muszę ci coś powiedzieć.
- Co?
- Chodź to ci powiem - nalegałam. W końcu się zgodził. No tak, w mojej głowie rodził się plan, ale kiedy przeszliśmy przez próg domu wszystko wyleciało mi z głowy.
- Co tam? O co chodzi? - teraz się wreszcie doczekałam jakiejkolwiek reakcji, innej od tej w stylu Stradlina.
- O kurwa! Zapomniałam! - Prawie co nie krzyknęłam. Jak dobrze że mama była w domu, ale zarazem źle. Rudy się zirytował. Wyczytałam to wszystko z jego twarzy. - Ej, nie obrażaj się. Nie moja wina, że mam taki ulotny mózg i wszystko zapominam - mój przepraszający wzrok musiał go jakoś udobruchać.
- Zaproś Izzy'ego do środka, co?
- No jasne - w końcu nie będzie stał pod moimi drzwiami i nie będzie marzł. - Hej, ty chodź do środka - zawołałam go. Pełna kultura.

Wszedł do środka. Oboje się rozebrali z kurtek. Matka oczywiście musiała ich zagadać w między czasie kiedy ja pobiegłam do pokoju i się przebrałam w pierwsze lepsze ubranie jakie tylko dorwałam z szafy.

Akurat tak mi się śpieszyło, że nakładałam bluzkę schodząc ze schodów.
- Widzę, że jakieś striptize urządzasz swoim kolegom - zaśmiała się matka, a ja zaczerwieniłam. Zachowuję się jak jakaś dziewica.
- Nie prawda - powiedziałam jak małe obrażone dziecko. - Ja się tylko śpieszyłam.
- Dobra, dobra - wtrącił się Axl.
- No to pora na nas - brunet wstał z kanapy, a ja się zdziwiłam.
- Tak? Już? Myślałam, że dłużej zostaniemy u mnie?
- No chyba nie... - znowu wtrąciła się ta ruda małpa, ale jakoś nie przejęłam się tym.
- To idziemy - wyszczerzyłam się i poszłam do przedpokoju zakładać moje glany, które były zimne i tak jakby mokre. Chłopaki wstali z kanapy i zrobili to co ja.
- Cześć mamo! - krzyknęłam otwierając drzwi frontowe.
- Do widzenia pani Green! - za mną powiedzieli chłopaki.
- Cześć! Miłej zabawy dzieciaki! - zaśmiała się. Przecież nie byliśmy już dziećmi. Mieliśmy po 20 lat, to jakie z nas dzieci? Żadne.
- To pa!

Trzasnęłam drzwiami i poszliśmy do Izzeusza na gorącą czekoladę. Droga była wyjątkowo krótka, gdzie zawsze nie mogliśmy dojść do domu chłopaka. Mimo całej tej wiejskiej, krzywej i 10 milowej drogi nic nie odczułam, nie pośliznęłam się ani nie skręciłam kostki.
- Dzieeeeeń Dobryyy - do domu pierwszy wpadł Rose. Zero kultury.
- Cześć chłopaki - przywitała nas mama gdzieś z wnętrza domu. Roześmiałam się cicho. Sam Izzy wpuścił mnie pierwszą do domu.
- Dzień dobry pani Isbell - powitałam ją rozweselonym głosem.
- Oh, cześć Rebeko, nie wiedziałam, że jesteś u nas, w Lafaytte - pojawiła się w przedpokoju z uśmiechem na twarzy.
- Reb! Reb jest z Izzym! - usłyszałam krzyki braci Izzy'ego.
- Nie ze mną, tylko z nami - sprostował brunet. - Jest jeszcze Axl.
- Ach, no tak - burknął starszy z braci wyłaniając zza ściany. Zaraz po nim ten młodszy. Pozmieniali się nie do poznania przez te 5 lat.
- Mamo, bo wiesz... - zaczął sztucznie nieśmiałym głosem.
- Chcecie czekolady, co nie? - popatrzyła na nas wyczekując odpowiedzi.
- Tak - odpowiedzieliśmy we trójkę.
- Lećcie do pokoju Jeffreya, a jak będzie czekolada gotowa to was zawołam - uśmiechnęła się do nas.

Tak jak mówiła, może nie dosłownie, ale poszliśmy do pokoju. Rozgościliśmy się w nim i chwilę później zaczęliśmy się rzucać wszystkim co wpadło w nasze ręce. W taki oto sposób rozwaliliśmy pół pokoju bruneta śmiejąc się jak wariaci. Co nas dopadło to sama nie wiem. Ale było to fajne i każdy z nas cieszył ryja.
- Co my tutaj zrobiliśmy? - zapytałam ogarniając zrujnowany pokój wzrokiem. Na prawdę wyglądało to masakrycznie. Ściany były zarysowane na różne kolory czerni i szarości. Na łóżku został sam materac. Kartki porozrzucane były po całym pokoju a podłodze, biurku i szafach. Same biurko było w krytycznym stanie.
- Niech ktoś wzywa biurkowe pogotowie - zawołał Axl.
- Już dzwonię - odpowiedziałam.
- Nie musisz. Już jedzie - powiedział Jeff i zaczął udawać pogotowie. Zaczęliśmy się śmiać.

Jednak taka atmosfera nie potrwała za długo. Do pokoju wpadł młodszy z braci Isbell.
- Mama was woła na dół - powiedział i zaczął oglądać się po pokoju. Przestaliśmy się śmiać. - Co tutaj się stało? - zapytał spoglądając raz na mnie, raz na Izzy'ego.
- Yyyyy... - zacięliśmy się we trójkę w tym samym czasie. Musiało to zabawnie wyglądać.
- Ej, tylko nic mamie nie mów, co nie? - wyskoczył nagle Jeffrey.
- Jasne, tylko chodźcie a dół, bo ona was woła od dobrej chwili - uśmiechnął się i pobiegł na dół. Takie miłe dziecko.
Wstaliśmy z podłogi, przemieściliśmy się do kuchni, na dół domu i rozsiedliśmy się na krzesłach przy stole. Rodzicielka podała nam kubki z gorącą czekoladą. Chwile później wyszła z pomieszczenia.
Spodziewaliśmy się najgorszego. Przynajmniej ja.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Taka sprawa.

Wiem, że zawracam wam dupe i nie dodaje rozdziałów od dłuższego czasu na dwóch blogach, ale... Hahaha... Głupie to jest... Ale zakładam chyba jeszcze jednego bloga. Takiego bloga, bloga... No że takiego z tym co się działo w moim życiu i... To będzie taki pamiętnik, czy coś. Bo ten mój osobisty mi nie wystarcza.
Boże, ile ja wymagam od życia uwagi...?
Także drogie dzieci, blogerki, anonimki i kto tam jeszcze czyta ten mój szajs... Potrzebuje pomocy. Hahaha tak, pomocy. Biedna Trish potrzebuje pomocy, bo nie wyrabia się ze swoim głupim życiem...
Trzeba mi pomóc z tytułem bloga.
Jak na razie przyszło mi tylko to: "Pozdrowienia z Wariatkowa", ale wydaje mi się to zbyt tandetne.
Co o tym myślicie? Jak coś przyjdzie Wam do głowy to piszcie w komentarzach, albo na mojego maila ( duffowa666@gmail.com ).
Plus. Przepraszam, że pierdole od rzeczy i rozdział niedługo się pojawi. Zdradzę, że został mi jeszcze jeden lub dwa akapity do napisania i raczej dodam to przed świętami :)
Nie jest źle, ale też nie zajebiście.
Proszę o jakiekolwiek komentarze, bo pod postem na drugim blogu ni chuja nie ma nic. Wieje pustkami. Taki dziki zachód przez "u bez kreski" jak to ostatnio mawiam. Zaraz zalęgnął się tam szczury i skończę pisać.
Nie no żartuję.
Ale na prawdę przydały by mi się jakieś sensowne komentarze, czy też opinie. Za bardzo nie wiem na czym stoję, a wydaje mi się, że spadam z jakiego kolwiek poziomu.
Ah, zaczynam marudzić.
Pozdrawiam, Trish :)

piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział 36 + mikołajki :)

 Ludzie! Mała prośba... Możecie mi podać swoje maile, gg, czy cokolwiek, żebym mogła Was informować o nowych postach? Bo wiecie, teraz piszę na telefonie i nie mogę dodawać komentarzy :(.
Zapraszam do czytania, a na koniec mam taki "dodatek".


- Dlaczego jest tutaj tak zimno? - usłyszałam swój głos w tym pustym domu.
Chce już do mojego słonecznego Los Angeles. Ale nie mogę. Obiecałam dwóm debilom, że przyjadę do nich po świętach. Więc jestem. A gdzie? W największym zadupiu w całej Indianie - Lafayette. Nie znoszę tego miejsca, a za razem kocham je.
- Mamo, kiedy włączysz to ogrzewanie?!?! - Wydarłam się ze swojego pokoju lekko zachrypniętym głosem. No tak, zmiana klimatu to i zmiana gardła. Przechodzę jakąś mutacje, czy co? Po świątecznym śpiewaniu kolęd i innych piosenek nie posiadam strun głosowych, albo jak już to jedną, ewentualnie dwie.
- Już, ale musisz poczekać aż do ciebie dotrze. Chodź na dół, tutaj jest ciepło i to bardzo! - No tak, nie pomyślałam. Jak się przebiorę z tej piżamy to zejdę. - Kiedy przyjdą chłopaki?
- A skąd mi tam wiedzieć... Mówili tylko, że jak... że jak przyjdą to przyjdą i mam być gotowa! - krzyknęłam przegrzebując stare ubrania, których nie zabrałam do Kalifornii. Znalazłam ocieplane czarne bojówki, miliony bluzek, bluz i kurtek na każdą pogodę i porę. Wyciągnęłam spodnie, bluzkę z długim rękawem, najcieplejszy sweterek i taką samą kurkę.
Poszłam pod prysznic, ubrałam czystą bieliznę i zabierając ubrania zeszłam na parter domu.
- Tylko nie mów, że ty chcesz się w to ubrać? - wskazała na strój zaczynając się śmiać.
- Chce - wyszczerzyłam się. - Ale dopiero jak chłopaki przyjdą.
- Co ty się na Syberię wybierasz? - zapytała podchodząc do mnie bliżej.
- No nie.
- Weź zwykłe jeansy i pod to rajstopy, będzie ci ciepło - powiedziała idąc na górę mieszkania.
- Mamooo! - rzuciłam z zażenowaniem. - Przecież jestem dorosła i wiem jak mam się ubrać.
- Jesteś i mieszkasz ze mną - stwierdziła. No tak, mieszkam, ale jak tylko uda mi się coś znaleźć w Los Angeles to się przeprowadzę. Tylko pierw muszę wrócić do LA i zacząć jakkolwiek i gdziekolwiek pracować.
- Ano, zapomniałam - rzuciłam z sarkazmem. - Ale wiesz... Miałam plan, że jak wrócimy to poszukam jakiegoś mieszkanka.
- O, to wreszcie będę miała spokój - zażartowała idąc dalej po schodach. Wzięłam pod pachę spodnie i poszłam za nią.
Po kilku minutach wesołego docinania sobie wzajemnie, znalazłyśmy to czego potrzebowałam.
- A proszę cię bardzo Reb - powiedziała matka.
- A dziękuję ci bardzo mamo - uśmiechnęłam się.
Z dołu poszły do nas dźwięki walenia w drzwi. Zirytowałam się nagle. To na pewno był Axl i tylko on się tak dobijał do kogoś, czy do czyiś drzwi. Jednak chwile później zbiegłam na dół z bananem na twarzy. W samej bieliźnie otworzyłam chłopakom drzwi. Jak głupia zastanawiałam się dlaczego było mi tak zimno. Axl z Izzym nie mogli oderwać ode mnie wzroku.
- Ekhem - odchrząknęłam, spojrzeli na moją twarz. - Jak miło mi was widzieć po tylu latach - mój dawniej szeroki uśmiech zrobił się sztuczny.
- Mi ciebie też - powiedział Axl perfidnie gapiąc się na mój biust.
- Ty się witasz ze mną, czy z moimi piersiami? - zwróciłam mu uwagę, Izzy zaczął się śmiać. - Myślałam, że wejdziecie na chwilę... Muszę się ubrać co nie...
Weszli do środka, ubrałam się i zaczęłam wiązać glany.
- To tak właściwie to gdzie my idziemy? Właściwie to gdzie chcecie mnie zabrać?
- To niespodzianka - rzucił Axl z tym swoim uśmieszkiem. To jest takie dziwne... Przez kilka (4) lat go nie widziałam, a ten jego tajemniczy uśmieszek był taki sam.
- No jak to? - udałam małą oburzoną Rebekę. Czułam jak w środku zacieszam.
- Tak to. Rusz się, bo niespodzianka nam ucieknie - pośpieszył mnie.
- Od kiedy to niespodzianki mają nogi? - podniosłam na nich wzrok.
- Od dzisiaj - odpowiedział Izzy.
Skończyłam wiązanie butów i wyszliśmy z domu.
- O Boże! - przypomniało mi się, że nie wzięłam rękawiczek i czapki. Chociaż czapka za bardzo nie była mi potrzebna.
- Co się stało? - spytał rudy, ale oboje się odwrócili do mnie.
- Zapominałam! - krzyknęłam i poleciałam do domu szukać rękawiczek.
Kilka sekund później wyleciałam z domu, zakładając rękawiczki.
- Już - uśmiechnęłam się szeroko do nieogarniających chłopaków. Odpowiedzieli mi takim samym gestem, potem spojrzeli na siebie, kiwnęli głowami, podeszli do mnie i wrzucili mnie do zaspy.
- Nieee! To nie fair - oburzyłam się klepiąc dłońmi śnieg. Zaczęli się śmiać. Wzięłam do ręki śnieg, zrobiłam z niego śnieżkę i rzuciłam w Izzy'ego. W Rosa raczej bym nie rzuciła, bo by się wkurwił. Ale nie zadziałało. To teraz czas na rudego. Ponownie z garstki śniegu zrobiłam kulkę i już chciałam rzucać.
- Eee Rose, chowaj się. Ona chce wojny na śnieżki - krzyknął Izzy.
Jak małe dzieci. I tak w niego rzuciłam i trafiłam. Próbowałam wstać, jednak oni mi wcale nie pomogli, a nawet zrobili, że dalej leżałam w tej zaspie pod domem i dalej się śmieli.
- Chcesz wojny na śnieżki, to ją będziesz mieć - powiedział poważnie Axl, a ja roześmiałam się beztrosko, jak mała dziewczynka. - Ja nie żartuje.
- Taaaaaaak! - Krzyknęłam jakbym była w jakimś transie i wcale nie słyszała ostatniej wypowiedzi rudzielca. - Woooojnaaaaa!
- Co ty ćpałaś? - zapytał Izzy patrząc na mnie jak na człowieka, który dopiero co uciekł z psychiatryka.
Jak on rzadko się do nas odzywał. Jak miło było słyszeć jego głos.
- Nic - odpowiedziałam z udawaną powagą.
- Wojna na śnieżki! - krzyknął zadowolony Axl.
- Ej... - wstałam z tej zaspy. - Wiecie, jesteśmy nie po równo... Co my zrobimy? - zakłopotałam się.
- To może będzie tak, że... - Rudy zaczął myśleć. - Że pierw ty będziesz z Izzym, a ja sam, potem zrobimy zamianę i ja będę z tobą. Na sam koniec my będziemy razem, a ty sama. Albo wszyscy troje na jakąś ze ścian, czy coś - wymyślił.
- No okej - zgodziłam się.
 Zrobiliśmy gigantyczne mury obronne za moim domem. Każdy sięgał nam po sam pas.
Tak jak powiedział Will, ja byłam na początku z Jeffem, a rudzielec sam. Przez dłuższy czas napierdalaliśmy się tymi śnieżkami, śmiejąc się przy tym jak ostatni najebani i naćpani ludzie. W końcu chłopaki stwierdzili, że będzie remis.
- Ale dlaczego? - jak zawsze musiało paść moje inteligentne w inny sposób pytanie.
- Bo tak - uśmiechnął się do mnie Axl. Dalej nic nie zrozumiałam. - To teraz zamiana - powiedział głośno. Podparłam się na łokciach pochylając nad murem z ubitego śniegu. - Nie ma leniuchowania, do roboty! - zaśmiał się rudy. - Amunicja sama się nie zrobi.
- No tak - spojrzałam krótko na chłopaka i zajęłam się robieniem śnieżnych kulek.
- Chciałabyś żebyśmy wygrali? - Axl przestraszył mnie swoim niskim głosem, podchodząc do mnie na czworaka.
- Co? Aaaaaa... No chciałabym - odwróciłam się do niego, siadłam na śniegu i kończyłam robić kolejną śnieżkę.
- To wygramy - wyszczerzył się. No mam taką nadzieję. Rude jest wredne i to bardzo. Ale co ma wredność do wygranej? Nic... To po co o tym mówię? Sama nie wiem.
Narobiliśmy tej naszej amunicji i zaczęliśmy bitwę.
- Prawie jak Grunwald! - krzyknęłam nagle sama nawet nie wiedząc, że to powiedziałam.
- Grunwald? - zdziwił się Isabel chcąc rzucić we mnie śnieżką, ale jego ręka zatrzymała się tuż nad głową.
- Tak - kiwnęłam głową. - Nigdy nie słyszałeś o Bitwie pod Grunwaldem? - zapytałam zdziwiona.
- No nie - odpowiedział.
Chwilę później zaczęliśmy się lać tymi śnieżkami. Dostałam kilka razy. A to w ramie, w nogi, w brzuch, mało co nie w głowę, ale potem mnie przepraszali. Okazało się, że z rudym wygraliśmy bitwę...



Zaczynamy z dodatkiem :D. Kocham mikołajki :D
Mój kochany pokój :)
 To czas na prezenty...



Mikołajki w szkole... Nie ma to jak matematyczna klasa :D.

Uwaga! Uwaga!
Treści tylko dla osób odważnych.
...


...


...


A teraz coś dla odważnych. Powitajcie krzywą twarz Trish.
To był mus żeby wstawić, tak mi się to zdjęcie podoba :).


...


...


...

 
...

 
...


...


...


...


...



niedziela, 1 grudnia 2013

Jestem na siebie zła...

Ludzie, dzisiaj miał pojawić się rozdział!
I się nie pojawił i nie pojawi chyba jeszcze do kolejnego weekendu.
A wiecie dlaczego?
Bo jestem zbyt leniwa i nie skończyłam tego co pisałam. Jak widać mogę sobie obiecywać... -,-

Także naprawdę przepraszam, ale dzisiaj na pewno nic się tutaj nie pojawi. No całkiem możliwe, że na tygodniu tak, ale nie dzisiaj. Mam za dużo na głowie. Pewnie zrozumiecie.
Nie da się połączyć najlepszego liceum z brakiem nauki i do tego z prowadzeniem bloga. Albo rybki albo akwarium. Nie tylko ja się odmóżdżam w mojej nowej szkole. Moje koleżanki zamiast pisać "życie" napisały "rzycie". Mogłabym się zacząć wyżalać, że jest źle, masakrycznie i że mam zapierdol, ale nie. Nie będę. Nie chce żebyście pomyśleli sobie, że skończę tego bloga, czy coś. Nie lubię takiego myślenia.


Mam prośbę. Jeszcze. Zanim połowa z Was się na mnie po obraża...
Mianowicie...
Znacie, czytacie i polecacie jakieś jeszcze mało znane, rozwijające się blogi? :)
Bo widzę, że większość, których czytałam, albo zawiesza blogi, albo przestaje mnie informować, że cokolwiek dodaje, a ja nie mam jak sprawdzać, gdyż jestem na telefonie i on nie ma opcji tak jak na normalnym blogerze...




Trish.