sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 12

Mam totalnego lenia w pisaniu, ale za to w szkole jest o wiele lepiej. Ale o tym to lepiej nie mówić, bo nie chce nikogo zanudzić pisaniem o moich sukcesach w szkole... A i NIE, JAMES NIE MA DZIEWCZYNY. To tak dla pewności. A i jeszcze jedno weźcie się wpisujecie kto czyta i się nie wpisał w zakładkę o informowanych, bo nie chce mi się szukać. Jestem leniem...
Zapomniałam o jeszcze jednym. Specjalna dedykacja dla mojej zwariowanej, pojebanej, zakochanej do szaleństwa Olki. Oraz mojej mamie, która powiedziała, że piszę to bez uczuć, za co ją kocham, bo jest szczera do bólu.

+ Dużo nie będzie, bo jak wypominałam mam lenia, nie chce mi się pisać oraz totalny brak weny.


Wyjechałyśmy po godzinie 8. Matka obudziła mnie po 6:30 i kazała mi się umyć oraz spakować łazienkowe rzeczy, czyli szczoteczkę do zębów, pastę, szczotkę do włosów, i takie tam. Po 7 zjadłyśmy porządne śniadanie. Potem pobiegłam na górę domu, aby spakować kilka kaset do samochodu, bo znając życie matka nie weźmie, albo zapomni o nich i znając życie wkurwię się na nią z to. Także spakowałam je do mojej małej, czarnej torebki. Wybiegłam z domu jak jakiś debil i wraz z pierwszym promieniem słonecznym, który dotarł do mojej głowy zaczęła mnie ona boleć. W tej samej chwili zauważyłam, że było zimno jak na czerwiec. Złapałam się za głowę i poszłam do domu wzięłam jeansową kurtkę z góry domu, zaszłam do kuchni, wzięłam tabletkę na ból głowy, którą zapiłam połową butelki wody.

Pierwsze godziny drogi spałam, odsypiałam weekendowe balowanie z chłopakami. W tym czasie moja mama zaopiekowała się jedną z moich ulubionych kaset. Oczywiście musiała włączyć Aerosmith, i akurat na Dream On, a ja zamiast dalej spać wstałam i zaczęłam śpiewać, jeżeli to śpiewaniem można nazwać. Raczej to przypominało wycie łosia w okresie godowym, a nie śpiewanie. Kiedy skończyłam solówkę z Tylerem zasnęłam.

Obudziłam się na postoju kiedy rodzicielka tankowała samochód. Słońce samo było w zenicie, czyli około godziny 12 lub 13. Spojrzałam na zegarek i zamglonym wzrokiem odczytałam godzinę, była 12:30.
- Mamo, gdzie jesteśmy? - zapytałam lekko marudnym głosem leniwie wstając z przedniego fotela i przeciągając się.
- Przed Springfield. Za pół godziny powinnyśmy tam być - skierowała do mnie głowę, a gdy skończyła mówić to podała sprzedawcy paliwa pieniądze za paliwo, poszła za min po paragon za to, że tankowała. To ja już wiem dlaczego ona ma taki burdel w portfelu. Po pięciu minutach była już w samochodzie. Zanim wyruszyłyśmy dalej zmieniłam kasetę na Led Zeppelin, uśmiechnęłyśmy się we dwie słysząc pierwsze dźwięki wydobywające się z głośników naszego samochodu . Ruszyłyśmy w trasę, a ja momentalnie zasnęłam ponownie.
Od 17 nie spałam, wyspałam się i to dobrze jak na takie warunki, ale ból głowy mi dalej doskwierał, jeszcze teraz doszedł do tego ból pleców. Ile można człowieka męczyć najróżniejszymi bólami? Mam tego dosyć, chce do Los Angeles i się tam wyspać. Co chociaż na pierwszy tydzień nie będzie możliwe, bo inna strefa czasowa i nowe miejsce. A wtedy to mi ciężko idzie spanie, najczęściej to przewracam się z boku na bok, a rano chodzę półprzytomna. Kiedy nadszedł zmierzch znalazłyśmy jakiś motel ze stacją niedaleko Amarillo. Stanęłyśmy na parkingu, mama poszła załatwić nam nocleg, a mnie wygoniła do sklepu abym rozprostowała nogi i kupiła coś na ból głowy. Jako tako nawet ładny był jako budynek i jako jedno dniowa sypialnia, nie wiem jak w środku, bo nie wchodziłam, ale to bardziej przypominało hotel niż motel. Mniejsza oto. Weszłam do tego 'sklepu', bo nawet na takie miano to coś nie zasługiwało. Było takie jak kiosk, pomalowane na oczojebny zgniło-zielony kolor, a podłoga po której szłam skrzypiała nawet wtedy kiedy podnosiłaś nogę. Z półki wzięłam paczkę gum, jakieś leki na ból głowy, dwie butelki wody, sok pomarańczowy i czekoladę z orzechami. Powoli szłam do kasy rozmyślając ile jeszcze czasu minie aż dojedziemy do L.A. i co James chciał mi przekazać w tedy przez telefon, bo przez listy nie wyciągnęłam z niego tych informacji, ciągle czekał na to abym przyjechała, bo jak twierdził to musi mi na żywo powiedzieć, a nie pisać. W połowie drogi zorientowałam się, że miałam wziąć też coś do jedzenia, ale tu nic takiego nie było, więc stanęłam przy półce z ciastkami i wybrałam pierwsze lepsze, sprawdziłam datę ważności. Odwróciłam się w przeciwna stronę i gwałtownie wpadłam na wysoką postać.
- Jak ty chodzisz?!?! Ślepy jesteś?!?! Rodzice ci okularów nie kupili, czy co?!?!? Uważaj jak chodzisz jeszcze kogoś podepczesz!! - krzyczałam zdenerwowana, zbulwersowana i jeszcze na dodatek wściekła wymachując przy tym rękoma we wszystkie strony świata, przy okazji wszystkie moje zakupy spadły mi na podłogę.
- Ej, ej spokojnie, laleczko - powiedział spokojnie odsuwając się o krok ode mnie, podniósł ręce w geście poddańczym.
- Nie mów tak do mnie! - krzyknęłam i ruszyłam w stronę kasy. W tym samym czasie zorientowałam się, że on jest kasjerem i nie pozbierałam zakupów.
- Nie zapomniałaś o czymś? - wskazał na moje porozrzucane zakupy. Westchnęłam cicho, podeszłam do nich i zaczęłam zbierać, jednak on się do mnie przyłączył, a kiedy mieliśmy brać ostatnia rzecz z podłogi to nasze ręce się dotknęły. Co za pech... Oboje wstaliśmy, podał mi artykuły i spojrzał mi w oczy, ja mu z resztą też. Nawet ładny był, wysoki, chudy, miał wyraziście niebieskie oczy oraz blond włosy sięgające mu do ramion , a grzywka opadała mu na czoło i oczy. Ubrany był w jasne, przetarte spodnie jeansowe, czarne trampki, białą bluzkę wpuszczoną w spodnie, która podkreślała mięśnie na jego brzuchu oraz niebiesko-czarno-białą koszule z rękawem 3/4.
- Dzięki za pomoc - podziękowałam mu jakoś bez uczuć, poszłam do kasy. Rozłożyłam wszystko na blacie przed kasą i zaczęłam liczyć pieniądze. Szybko podszedł do mnie, policzył wszystko, zapłaciłam, miałam już wychodzić ze sklepu jednak mnie zatrzymał.
- A mogę spytać gdzie jedziesz? - stanął przede mną uśmiechając się zadziornie.
- Do Los Angeles - powiedziałam szukając klamki za swoim ciałem.
- Wiesz jakbyś chciała to możesz się mnie zatrzymać, ale będziesz musiała poczekać godzinę - zaproponował ochoczo, taa super, jeszcze ty. Nie, dzięki, niestety nie skorzystam z twojej oferty, bo mam inną.
 - Nie, dzięki, nie potrzebuje czyjejś łaski, żeby móc się wyspać. Zatrzymam się w motelu, już nawet mam zarezerwowany pokój - powiedziałam zimno po czym otworzyłam drzwi i wyszłam ze sklepu, pomachałam mu na pożegnanie. 
Chwile później byłam na miejscu i zapytałam się o to w jakim pokoju jesteśmy zameldowane. Recepcjonistka bez żadnych problemów, z uśmiechem na ustach powiedziała, jaki pokój oraz, że mam iść na pierwsze piętro. Nie wiem dlaczego to nazywali motelem, przypominało to hotel  i to taki dwu albo trzy gwiazdkowy. Idąc z torebką zakupów oglądałam się po ścianach, co róż były pozawieszane obrazy, albo plakaty jakiś festiwali z miasta obok. Był zadbany, schody były drewniane, a podłogi z parkietu, ściany oprócz tego, że poobwieszane tymi 'arcydziełami' miały piękną kremową tapetę w białe kwiatki, albo raczej ich szkice. Nie pukając do drzwi weszłam do pokoju gdzie moja mama czytała książkę.
- O dobrze, ze jesteś - ucieszyła się - Idziemy na kolacje.
- Okej, zaraz, mogę jeszcze pójść do łazienki? - zapytałam rzucając rzeczy duże łóżko, pokręciła głową widząc co robię.
- Tylko szybko - pośpieszyła mnie.
- Już - zawołałam wychodząc z pomieszczenia.
- To idziemy.
Wyszłyśmy z pokoju po czym matka zamknęła drzwi na klucz i ruszyłyśmy na kolacje do stołówki. Tam zjadłyśmy kolacje i poszłyśmy do pokoju.
Ona dalej czytała książkę, umyłam się, ubrałam, ale nie mogąc wytrzymać tam dłużej niż 20 minut wzięłam kurtkę i wyszłam przed hotel, czy tam motel. Była jakaś godzina 21 ich czasu, bo było ciemno, a wszystkie latarnie przy drodze się świeciły. Stałam przez 15 minut w miejscu obserwując tutejsze widoki aż w końcu usiadłam na krawężniku nie daleko ulicy przy wyjeździe. Nagle poczułam, że ktoś się zbliża jednak zignorowałam to.
- Piękny widok prawda? - zapytał ten ktoś z tyłu, mało co nie podskoczyłam ze strachu. Znałam ten głos, poznałam go dzisiaj. To ten chłopak z tego sklepiku. Jak mi łatwo spierdolić humor...
 - Tak, ładny - powiedziałam udając zamyśloną - wiesz, ze mnie przestraszyłeś?
- Yyy... No raczej tak. Sorry. - zakłopotał się, siadł obok mnie -Wiesz mi przedstawiłem ci się. Jestem Maciek - podał mi dłoń, spojrzałam na niego z uwagą.
- Rebecca, albo po prostu Reb - uścisnęłam ją.
- To więc Rebecco, może chcesz się ze mną przejść po okolicy? - zaproponował patrząc na mnie.
- Wiesz nie za bardzo, trochę późno już, zaraz będę musiała iść do pokoju.
- No chociaż na trochę, na 10 minutek. Tylko po placu nie będziemy przechodzić na drugą stronę ulicy, proszę - błagał mnie o to, widziałam to w jego oczach.
- Dobra, ale tylko chwile - zgodziłam się dla świętego spokoju, żeby mi nie jęczał dłużej.
Ta cała 'wycieczka' przeciągnęła się do godziny, ale przynajmniej fajnie się rozmawiało. Pod piętrowym budynkiem siedzieliśmy do północy, aż w końcu mało co mu nie padłam na chodniku. Pożegnaliśmy się przytulając się, tak staliśmy przez pięć minut dopóki jedna z recepcjonistek nie zaczęła nam ględzić o tym jaka to młodzież jest nie wychowana, że się szlajają do późna, a potem mają gromadkę małych bachorów. Roześmiałam się, ale on to potraktował na poważnie i kazał mi iść do pokoju położyć się spać. Przyszłam do pokoju, nawet nie rozbierając się jebłam na łóżko, bo inaczej nie da się tego nazwać. Sekundę później już spałam.

Rano obudziło mnie mocne słońce padające wprost w moje oczy. Losowi to się na prawdę nudzi. Siadłam na łóżku i poczułam, że mnie głowa boli. Znowu! Nie mogę z tym wytrzymać. Matka spała w najlepsze, a zegarek wskazywał 8 rano. Poszłam pod prysznic po drodze biorąc ubrania z torebki. Weszłam i pierw poleciała ciepła woda, później zimna, potem gorąca. Niech się zdecydują, bo nie wytrzymam. Stanęło na letniej, umyłam się i wyszłam wycierając się ręcznikiem. Ubrałam się i wyszłam z zaparowanej łazienki. Akurat w takim momencie kiedy moja rodzicielka się budziła. Szybko się zebrałyśmy, poszłyśmy na śniadanie. A, że ja wcześniej zjadałam to poszłam na spacer, aby się przewietrzyć. Zaszłam do pokoju, nasze torby były już spakowane i miałyśmy je znieść do samochodu, a więc tak zrobiłyśmy. Nic nie mówiąc siadłam na krawężniku tam gdzie wczoraj wieczorem. Po chwili usłyszałam tupanie butów, odwróciłam się i zobaczyłam... Zobaczyłam Maćka. Przywitał się ze mną i pomógł mi wstać z krawężnika. Zaproponował mi wyjście do kina, ale musiałam mu odmówić, bo za piętnaście góra dwadzieścia minut wyjeżdżałam stąd. Trochę było mi smutno, ale i zarazem wesoło, że mu odmówiłam. Jeszce chwile pogadaliśmy i pożegnaliśmy się jak starzy przyjaciele, którymi nawet nie byliśmy.
Reszta drogi minęła mi na myśleniu i słuchaniu muzyki. Zanim dojechałyśmy do Miasta Aniołów miałyśmy mały przystanek na stacji obok Flagstaff jakieś 200 kilometrów na północ od Phoenix. O mniej więcej 5 nad ranem wyruszyłyśmy do celu naszej podróży. Na około 12 byłyśmy w centrum, wiadomo korki oraz znając moje szczęście trafiła nam się burza.


Godzina zajebista. Prosze poprawiajcie moje błędy, bo nie czytałam tego. Możecie mnie zabić. A i jeszcze jedno, co się działo w pierwszym tygodniu opisze w następnym. Już mam plany.