sobota, 29 grudnia 2012

Rozdział 11

Ehe, ehe, ehe... Najbardziej mi się podoba ten rozdział, chociaż nie jest taki długi jak sobie to wyobrażałam. Trochę inspirowała mnie pewna książka, a właściwie to kilka.  Dobra czytajcie, nie przedłużam...


 Minęło pare dobrych miesięcy, a za nimi wiadomo Boże Narodzenie, które spędziłam u rodziny w Seattle, sylwester z chłopakami i trzy dniowym kacem oraz karnawał w Nowym Orleanie w styczniu o którym pisał mi w liście kolega. No tak, a dzisiaj był kolejny nudny, zimny dzień, czyli szkoła, dom, Roxy, dom, ciepła herbata, odrabianie lekcji i na koniec dnia przyszła mama do domu cała rozweselona, zrobiła kolacje, zawołała mnie na dół, zeszłam, rozmawiałyśmy jak co wieczór do późnej nocy. I właśnie ta rozmowa zmieniła moje życie, wywróciła je do góry nogami.
Podała mi białą kopertę z listem w środku, była cała uśmiechnięta, właściwie to uśmiech nie schodził z jej twarzy przez cały wieczór. Uważnie wyciągnęłam kartkę papieru, rozłożyłam ją i powoli przeczytałam. Napisali tam, że moja mama dostała pracę w wytwórni filmowej w Hollywood. Na samą myśl, że wyjeżdżamy do L.A zaczęło mi być wesoło. Czytałam dalej... Napisali, że mamy czas na przeprowadzenie się do czerwca tego roku, a jest dopiero środek lutego. Mamy kupiony dom na bodajże Bel Air i przez pierwszy rok będą nam płacić połowę rachunków, a my resztę. Mama ms się wstawić na dłuższą rozmowę dopiero jak przyjedziemy ze względu na odległość i porę roku. No tak na tym zadupiu jest śniegu po pas, a tam to ludzie chlapią się w oceanie. Wstałam z krzesła, a właściwe to z niego zleciałam mało co go przy tym nie przewracając tak samo jak stolika na którym stały dwie gorące kawy z mlekiem. Zaczęłam skakać w okół własnej osi.
- Rebecco, uspokój się - powiedziała mama spokojnym głosem, jednak widziałam rozbawienie na jej twarzy.
- Ale naprawdę jedziemy do Los Angeles? - zapytałam podchodząc do niej.
- Tak, naprawdę, ale dopiero na początku czerwca. Jeszcze nie dostałam wynagrodzenia za te pięć lat w lokalnej telewizji - powiedziała uśmiechnięta do mnie.
- Dopiero w czerwcu? - zadałam pytanie siadając na krześle jakoś w miarę uspokojona, bo z jednej strony się cieszyłam z wyjazdu, ale z drugiej nie za bardzo, bo dopiero w czerwcu.
- Tak. W końcu musisz skończyć ten rok szkolny w miarę normalnie, bo chcą ci wsadzić nie do byle jakiego liceum  w Los Angeles tylko najlepszego. Byłam też u dyrektorki - Co? Ona u dyrektorki? Jakim cudem? - i powiedziała, że się w tym roku trochę opuściłaś oraz stwierdziła, że nasz wyjazd nie byłby problemem dla nich. Mają wysłać nam świadectwo do Los Angeles po zakończeniu roku szkolnego.
- Yy, ale jak? - zapytałam zdziwiona zachowaniem dyrektorki, bo zawsze kiedy ją spotykałam odrazu się na mnie wydzierała, ze zadaje się z łobuzami.
- Normalnie. Stwierdziłam, że po prostu dam ci czas na to żebyś poinformowała swoich znajomych o wyjeździe. Napisz Jamesowi, że przyjedziesz do Los Angeles - powiedziała jednak to ostatnie zdanie sprawiło, że poczułam się jakby wiedziała coś czego nie chciałabym aby wiedziała.
-Mamo, nie trzeba było mi tego mówić. I tak bym do niego napisała jakby tylko mi odpisał. Już mi trzeci tydzień nie odpisuje - powiedziałam lekko oburzona, a zarazem przygnębiona.
- A dzwoniłaś do niego? Może gdzieś się list zgubił po drodze, co? Nie pomyślałaś?
- Możliwe, ale nie dzwoniłam, bo nie wiem o której zadzwonić. W końcu mamy inną strefę czasową.
- No tak, dwie czy trzy godziny - opowiedziała obojętnie.
- Mamo - oburzyłam się - dwie, czy trzy godziny - zaczęłam ją naśladować - wiesz, że to trochę czasu, w końcu to, że my mamy 21 to nie oznacza, że on musi siedzieć tak jak my w domu, u nich może być 18 lub 19.
- Zadzwoń do niego,a nie mi nad uchem burczysz jak jakiś bąk - zaśmiała się, ona zawsze potrafi kogoś uspokoić swoim humorem.
- Dobrze mamo - rzuciłam i pobiegłam do telefonu mało co nie rozwalając wszystkiego co miałam po drodze. Kiedy byłam przy telefonie przypomniałam sobie o tym że nie pamiętam numeru. Rzuciłam się na górę domu, tam z biurka wyjęłam zeszyt, gdzie miałam zapisane adresy i telefony osób z koloni. Zbiegłam na dół do kuchni gdzie znajdował się telefon, siadłam na oknie i szybko kartkując zeszyt znalazłam tą stronę z numerem telefonu Jamesa. Wybrałam numer, chwile później usłyszałam pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci... I w końcu ktoś odebrał. Mój brzuch zaczął wariować, dostał rąk i zaczął mnie łaskotać od środka.
- Halo - usłyszałam czyjś głos, ale nie Jamesa.
- Yy... - no i weź się zatnij na początku rozmowy... - Można z Jamesem? - zapytałam tej osoby przy telefonie.
- Tak już go wołam, poczekasz chwile?
- Tak, jasne. - odpowiedziałam, a moje serce dawało się we znaki. Dosłownie czułam jakby chciało wylecieć albo przodem albo tyłem, dostanie nóg i poleci do Los Angeles. Po kilku minutach ktoś podszedł do telefonu, podniósł słuchawkę i... I to był James. Na początku nie mogłam wydusić z siebie słowa, jednak  po chwili w miarę spokojnie z nim rozmawiałam. Po dłuższej rozmowie zapadła cisza tak jakby tematy nam się skończyły, jednak ja miałam jeszcze dwa w zapasie. Pierwszy to informacja o przeprowadzce, a drugi to to czego nie odpisywał mi na listy.
-Wiesz James, chciałabym ci coś powiedzieć - zabrzmiało to jak bym mu składała jakąś przysięgę małżeńską, czy co w tym stylu. On dalej siedział cicho przy telefonie słyszałam jego oddech - wiesz, bo... - no kurwa miłości to ja mu nie wyznaje tylko to, że za parę miesięcy będę mieszkać w tym samym mieście co on. Mów mu, mów! - bo w czerwcu przenoszę się do Los Angeles - dokończyłam. Jest!
- Jak to? -  zapytał z radością.
- Yyy... No, bo moja mama dostała prace w jakiejś wytwórni i ... - no tak nie ma to jak przerywanie komuś w połowie zdania.
- Nie wiesz jak ja się ciesze - krzyknął. Ała to bolało, nie miała aż takiego głosu żeby móc się drzeć przez telefon i nikt nie ogłuchł.
- Ała, ale mógłbyś trochę ciszej wygłaszać swoje zadowolenie? - zapytałam z lekką pretensją.
- Tak, jasne - rzekł ciszej - A i mam do ciebie sprawę - zaczął tajemniczo, a mój brzuch zaczął tańczyć pogo.
- Tak.
- Bo wiesz, ze nie odpisywałem na listy, co nie?
- No tak, ale był tylko jeden, czyli list - poprawiłam go.
- To list, to wszystko spowodowane było... - przerwał, coś się zastanawiał - nie wiem jak ci to wytłumaczyć i tak trochę głupio przez telefon mówić.
- Ale przecież możemy porozmawiać jak przyjadę do L.A. Jeszcze będzie czas.
- Nie, bo ja chciałem ci to teraz powiedzieć - zmieszał się lekko.
- Reb mogłabyś powoli kończyć - krzyknęła matka z przedpokoju.
- James, poczekasz chwilę.
- Oczywiście - odpowiedział.
- Dobrze mamo, zaraz skończę - krzyknęłam jej zasłaniając słuchawkę po czym wróciłam do rozmowy z kolegą - Już jestem.
- Wracając do rozmowy to miałem ci coś powiedzieć, ale niestety muszę kończyć. Muszę pomóc zmywać naczynia bratu - tłumaczył się, słychać było w jego głosie, że był smutny.
- Właśnie ja też miałam ci mówić, ze muszę kończyć - oznajmiłam bezuczuciowo. Ale dlaczego tak to nie wiem. Na prawdę było mi smutno, albo może przykro, ze muszę kończyć rozmowę - to cześć.
- Narazie - powiedział po czym rozłączył się.

Przez te trzy miesiące poprawiłam się w nauce, byłam prawie najlepsza z klasy. W końcu trzeba mieć jak najlepsze wyniki do nowej szkoły, co nie? Pisałam z Marry, Duffem i Jamesem listy. Chłopaki stwierdzili, że robię z siebie kujona, ale ja twierdziłam co innego. Do wyjazdu został jeszcze tydzień, od miesiąca liczę dni i godziny nawet minuty. Mama powiedziała, ze jeżeli zdążymy to wyjedziemy w poniedziałek, a jest piątek wieczór. Nie spakowałyśmy się ani nic. Matka twierdzi, że nie będzie sprzedawać domu bo i tak będziemy tutaj przyjeżdżać. A i jeszcze Jeffy z Willem. Oni zareagowali obojętnie, chociaż Will zaczął mi opowiadać jaką to on by chciał zrobić wielką karierę jako piosenkarz w Los Angeles. Wyśmiałam go, a on zrobił mi awanturę o to, że nie wierze w jego możliwości. Jednak po dwóch tygodniach nie odzywania się do nie poszedł do mnie i darł mi się przez okno, że  i tak nie mam racji i mnie przeprosił, że zrobił mi tą awanturę.
Wtedy ja wyszłam, a on zaproponował mi wyjście gdzieś na miasto. Zgodziłam się, w końcu nic mi się nie stanie, co nie? I tak sobie chodziliśmy i rozmawialiśmy o przyszłości w Los Angeles dopóki nie zobaczył nas ojczym Willa. Przez ten okres kiedy go znałam zaczął mnie nie znosić, a za każdym razem kiedy byłam u rudego w domu robił mu dziką awanturę o to, że sprowadza jakieś dziewczyny do domu i mnie wyganiał. Posyłałam mu wiązankę życzeń i szłam do domu, zawsze za mną biegł William i przepraszał z niego.

W sobotę i niedziele wyparowałam z dom. Z chłopakami urządziliśmy sobie taką dwudniową popijawę. Już w sobotę pod wieczór nie pamiętałam co robiłam. Jednak wszystko dotarło do mnie kiedy obudziłam się w niedziele rano bez bluzki. Zapytałam się ich co się działo. Opowiedzieli mi jak to się spiłam butelką wódki, tańczyłam na stole i próbowałam się dobierać raz do Willa, raz do Jeffa. Roześmiałam się, jednak to była prawda. Dokończyli mi tą opowieść mówiąc, że chcieli mnie zanieść do domu, ale ja nie chciałam i protestowałam zdejmując poszczególne części garderoby. Po południu poszliśmy do Jeffrey'a i tak u niego piliśmy piwo do późnego wieczora. Do kiedy nie stwierdziłam, że jest zbyt późno i muszę już iść aby się wyspać podczas podróży. We trojkę poszliśmy pod mój dom. Tam było wielkie żegnanie się. Trochę szkoda było mi wyjeżdżać do L.A, bo nie spotkałam chłopaków, a oni mi w jakimś tam sposób ubarwili życie w tej dużej wiosce.


No to na tyle by było. Super myślałam, że będzie więcej, bo w zeszycie był chyba z 15 stron, a tutaj to w chuj mało, ale nie narzekam. Wam pozwalam...

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Takie małe życzenia.


Chciałbym Wam życzyć...

 Wesołych, zdrowych, spokojnych Świąt oraz bogatego gwiazdora,
 Gunsów pod choinką. Pijanego sylwestra,
 a w Nowym Roku samych sukcesów i pomyślności.

Życzy Trish Adler ;*
 

niedziela, 23 grudnia 2012

Rozdział 10 cz.2

Powiem tak to też nie będzie z długie, bo jest zakończeniem poprzedniego. Powiem tak szykujcie się na niespodziankę w następnym rozdziale, bo powoli go pisze. Ale nic więcej nie powiem.


- Ej mógłbyś przestać tak robić. Wiem, masz ładne pijane oczy, ale one na mnie nie działają - powiedziałam odsuwając go lekko, aby dać mu do zrozumienia to, że ta sytuacja jest nie za bardzo mi na rękę.
- Nie odsuwaj się - krzyknął Jeff szczerząc się do nas.
- Cicho bądź - powiedzieliśmy razem. Zaśmiałam się.
- Z czego rżysz? - zapytał Will odsuwając się ode mnie kawałek. 
- Z ciebie. Dzięki, że się odsunąłeś, wreszcie mogę oddychać.
- A co nie mogłaś? - zapytał, pokręciłam głową i tak zaczęliśmy śmieszną kłótnię na mimikę twarzy. W połowie już nie wytrzymywałam. Towarzystwo przyglądające się na nas miało niezłą beke.
- Skończcie, proszę - zaczęła Marry. - Nie, nie mogę. Weźcie skończcie.
- Nie! - krzyknęliśmy razem, znowu zaśmiałam się. Spojrzał na mnie z pół uśmiechem na twarzy.
- Bez takich... - zaczęłam kładąc się na trawie. Niestety tutaj popełniłam błąd, bo nie powinnam tego robić gdyż zaczął mnie łaskotać, a ja śmiać. Aż wstałam za mną Rudzielec i Jeff. A po co on to już nie wiem. Zaczął mnie powoli spychać ze wzgórza dalej łaskocząc. - Możesz przestać?
- Nie - zaśmiał się po czym wepchał mnie do wody. Wstałam jednak to nic nie dało, bo za chwile znowu byłam w wodzie tylko, że on leżał na mnie. Czyżby to co mówił miało stać się prawdą?
- I co teraz chcesz zrobić? - zapytałam uśmiechając się do niego.
- To - spojrzałam pytająco jednak szybko dostałam odpowiedz. Dosłownie chwile później czułam jak mnie całuje. Pod wpływem alkoholu było to przyjemne, jednak gdybym nie piła z pewnością dostałby po ryju.
- I tylko tyle? Mówiłeś, a właściwie to krzyczałeś co innego.
- Na pewno...? - coś się zaciął.
- Chyba wiem co mowie i co słyszę - powiedziałam. Ale ja się robię łatwa pod wpływem alkoholu. Nie, nie jestem taka. Człowieku ogarnij się, wstań z tej wody, pierdolnij go po mordzie i będziesz miała spokój do końca tego spotkania. - Dobra, ale możesz mnie zaoszczędzić i nic mi nie robić,
- Na pewno?
- Zaciąłeś się czy co?
- Yyy... No nie. 
Wstałam z wody, wytrzepałam się z niej jak to robił wcześniej Will po czym wyszłam na brzeg, siadłam obok Marry. Zanim się przywlekli na brzeg jeden drugiego wpychał do wody. Wyglądali zabawnie zwłaszcza dlatego, że się śmiali, a widok Jeffa śmiejącego się to naprawdę rzadki widok. Wyszli z wody, dokończyliśmy picie gadając na najróżniejsze tematy. Zaczęliśmy się zbierać do domów, kiedy powoli zaczynało się ściemniać. Eee to my trochę przesiedzieliśmy tam. 

Po odstawieniu Willa do domu poszliśmy we trójkę do Jeffa, całą drogę śpiewaliśmy We Will Rock You i We Are The Champion Queen'ów. Po ogarnięciu, że jest po dziesiątej i jesteśmy w połowie drogi pomiędzy domem bruneta, a moim powiedziałam Marry, że będziemy musiały iść. Ona to przekazała Jeffowi, pożegnałyśmy się z nim i poszłyśmy do naszego domu.
Nasze mamy siedziały w salonie śmiejąc się i popijając kawę. Po cichu przeszłyśmy do mojego pokoju, tam ustaliłyśmy kto pójdzie pierwszy do łazienki i wrazie czego będzie się tłumaczył przed matkami. Także przyjaciółka poszła do łazienki się umyć a ja siedziałam na łóżku wpatrując się w otwarte drzwi. Usłyszałam kroki możliwe, że któraś z naszych rodzicielek szla do sypialni. Była to pani Wissar oczywiście zajrzała do mojego pokoju  zobaczyć czy już jesteśmy.
- O widzę, że już jesteście - zaczęła - A gdzie Marry?
- Marry... Ona poszła do łazienki... Umyć się.
- No dobrze. To ja jeszcze pójdę do pokoju i wpadne do was do pokoju.
- Tylko ja nie wiem kiedy ona przyjdzie - powiedziałam tak aby poszła na dłużej do tego pokoju - Nie musi się pani śpieszyć - dodałam.
- Yhym... - mruknęła i wyszła z pokoju. W tym samym czasie przyszła w samym ręczniku brunetka, opowiedziałam jej sytuację, a ona wysłała mnie do łazienki. Także poszłam, umyłam się i wychodząc wpadłam na swoją mamę. Przeprosiłam ją uśmiechem i pobiegłam do pokoju. Na szczęście był pusty. Czyli gdzie jest Marry? Zdjęłam spodenki i założyłam dłuższe spodnie, zeszłam na dół gdzie wszyscy siedzieli i pili herbatę.
- Zrobić ci ciepłej herbaty? - zapytała mama.
- Tak. - odpowiedziałam szybko i siadłam na kanapie.
Zaczęliśmy rozmawiać, kiedy przynieśli mi ciepłą herbatę. Spędziliśmy pół nocy rozmawiając właściwie to nie wiem o czym, ale rozmawiałyśmy. 

Następny dzień spędziliśmy chodząc po mieście. Co chwila mówiłam lub odpowiadałam komuś cześć. Nawet tym których nie znałam. Wieczorem pani Wissar i Marry miały wyjeżdżać. Popłakałyśmy się we dwie żegnając się przed domem. Obiecałyśmy sobie, że będziemy do siebie pisać listy oraz dzwonić. I tak było.

wtorek, 11 grudnia 2012

Rozdział 10 cz.1

Mam totalnego lenia, chce mi się pisać ale nie chce mi się czytać. Szczerze teraz rzadko wchodzę na bloga, na internet i ogólnie na komputer. Mam dużo nauki a sama mi się nie wleje do głowy. Ale będę pisać. Trochę to jest takie nijakie, ale picie i efekty są mi się podoba mimo mojego poplątania, pomieszania, powtórzeń i czegoś tam jeszcze. Także możecie mnie krytykować ile chcecie. Pewnie czepicie się dialogów bo jest ich multum oraz są dwie części, bo nie mam za bardzo czasu pisać i może jutro uda mi się dodać drugą część. Wiem, że mnie zabijecie. Dobra to koniec i zapraszam do czytania. :D


W połowie drogi domyśliłam się gdzie idziemy. Szliśmy do miejsca obok rzeki gdzie pierwszy raz z nimi piłam, kiedy łapałam ich pół pijanych aby nie wpadli do rzeki. 
- Ej, dobra ja tam nie idę - zaprotestowałam, stanęłam w miejscu i założyłam ręce na piersi na obrażonego dzieciaka.
- Jak to nie? - zapytał Will. - Musisz iść sama zaproponowałaś to.
- No tak ale... - zaczęłam.
- Nie ma ale. Idziesz - powiedział.
- Nie. - krzyknęłam.
- Ej Jeff mam do ciebie sprawę. - oznajmił patrząc się  w jego stronę z łobuzerskim uśmieszkiem - weź poproś Reb o to aby dalej z nami szła albo coś innego.
- Zaraz się tym zajmę - odpowiedział.
- Czuje się jak kryminalista - powiedziałam - A ty Jeffy jesteś detektywem, a ty Will tym kto zgłasza sprawę do niego - zaśmiałam się.
- Masz racje - dołączyła się Marry, jakoś się teraz nie odzywała, ale znając ją jak dojdziemy tam i trochę wypijemy to się rozgada.
Nagle brunet podszedł do mnie złapał mnie z tyłu i  przerzucił przez ramie. Zaczęłam krzyczeć i klepać go po plecach żeby mnie puścił. Zanim doszliśmy na miejsce ciągle biłam go po plecach. Darł się na mnie abym go nie biła, ale i tak to robiłam.
- Mogłabyś już przestać. - krzyknął rudy.
- Nie! - zaprotestowałam z zacieszem na ryju.
- A mam cię wrzucić do rzeki? - zapytał Jeffrey.
- Nie dzięki ale mógłbyś mnie oszczędzić. A tak w ogóle  to gdzie jesteśmy? - zapytałam.
- Nie daleko - powiedział rudzielec.
- To znaczy?
- Przed jakimś mostem - powiedziała Marry.
- A ok. Może byś mnie zdjął co? - zapytałam bruneta klepiąc go po plecach.
- A może chciałabyś wpaść przez ten most do rzeki? Jak nie to się zamknij i mnie nie bij, ok?
- Nie, nie wrzucisz mnie ! - krzyknęłam.
- Założymy się? - zapytał.
- Tak.
- O co? - zapytała przyjaciółka.
I tak zaczęliśmy wymianę propozycji co się stanie ze mną i o co będzie zakład. Po połowie godziny stanęło na tym, że jeżeli wrzucą mnie do rzeki to oddajemy pól wódki, a jeżeli nie to sama wchodzę do rzeki.
- Ej dobra bez takich - zaprotestowałam - ja bym tak mogla nawet teraz.
- To dajesz chce to zobaczyć - krzyknął Will schodząc na dól doliny rzeki za nim Marry, a ja dalej zwisałam na ramieniu Jeffa.
- Mógłbyś mnie postawić na ziemie? - zapytałam grzecznie.
- A mógłbym cię wrzucić do rzeki? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie. Weź bo sama zejdę. - krzyknęłam.
- Nie drzyj się. I tak nie zejdziesz sama - zaśmiał się - Zaniosę cię pod nią i cię wrzucę, ok? - zapytał.
- No dobra ale wiedz, że ci nie odpuszczę następnym razem - groziłam mu? Chyba tak.
- Czy ty mi grozisz?
- Tak. Właśnie się o tym dowiedziałam sama.
Przeszedł przez most bardzo blisko barierki. Powoli pokonał drogę do rzeki, stanął na brzegu i postawił mnie w wodzie. Zaśmiała się, woda była zimna, ale nie głęboka sięgała mi do kostek, a buty mi przemokły. A to skurwysyny małe.
- Wiecie jaka ciepła woda?! - oznajmiłam patrząc na nich z chytrym uśmieszkiem, akurat wyjmowali butelki. A ze mną to się nie podzielą - A ze mną to się nie podzielicie?
- Podzielimy - powiedział William.
Oby... Zobaczymy później jak będziesz spity i jak będę ciebie łapać żebyś nie wpadł do rzeki, albo jak w niej będziesz to żebyś się nie utopił.
- Na prawdę zimna? Oj ciepła? - zapytała Marry schodząc do mnie.
- Tak i to bardzo - odpowiedziałam. Podeszła do mnie, wyciągnęła do mnie rękę abym jej pomogła wejść, natomiast ja ją wywaliłam do wody. Już miała się drzeć na mnie, zaśmiałyśmy się jednocześnie, spojrzałyśmy na siebie, kiwnęła głową. Nie wiem o co jej chodziło, ale miała głowę pełną pomysłów. Wstała poklepała mnie po ramieniu i wyszeptała mi na ucho, żebym jej pomogła ich wrzucić do wody. Zgodziłam się i już za chwilę bałyśmy się za wołanie chłopaków do wody. Po parunastu minutach podeszli do nas, załapałyśmy ich za ręce, to znaczy ja Willa, a ona Jeffa i w jednej chwili leżeli w wodzie. Zaśmiałyśmy się, natomiast oni rzucili nam wiązankę życzeń. Na co też się śmiałyśmy. Ogólnie mówiąc nie trzeba było mam alkoholu do odwalania, ale musiałyśmy jakoś opić to, że mama Marry zostaje u nas.
- Mówiłam, że ci nie odpuszczę - rzuciłam w stronę Jeffa.
- Czy ty zawsze  musisz dotrzymywać słowa? - zapytał wstając z wody.
- Tak.
- Hahaha ona zawsze dotrzymuje słowa - rzuciła brunetka. Spojrzałam na nią wrogo, a ona się roześmiała. No kurde, nie mogę z nią. Will podniósł się, wytrzepał. Wytrzepał z wody? Ahaa... Wyszliśmy z rzeki i usiadaliśmy na brzegu. Zabraliśmy się za picie. 

Mniej więcej po 30 minutach nie było już połowy zawartości. A ja nawet nie czułam, że coś piłam, chłopakom zaczęło odwalać po całości. Darli się, że wrzucą mnie do rzeki, później mnie w niej rozbiorą i zgwałcą. Szczerze, nie chciałabym tego przeżyć. Zaczęłam się śmiać. Chwile później Marry zgapnęła się o co chodzi i wybuchła śmiechem.
- Nie dacie rady - krzyknęłam do nich kiedy się zbliżali w naszym kierunku, właściwie to daleko nie siedzieli, bo obok nas. Ale oczywiście trzeba było okrążyć nas i siąść naprzeciwko mnie, złapać za kolana i gapić się w moje oczy. Nie wiem dlaczego ale to w pewnym sensie było miłe uczucie, ale miałam go dosyć po pierwszych pięciu sekundach.

To na tyle :D Możecie mnie zabić. Komu podać adres?

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Rozdział 9

Za dużo nie będzie. Bo nauka, nauka i jeszcze raz nauka. Także zapraszam do czytania i może na mikołajki coś dodam. :D



Weszłyśmy do domu tylnym wejściem. Usłyszałam jak moja matka i matka Marry rozmawiają o tym, że ona zostaje. Podeszłam do drzwi, jak małe dzieci podsłuchiwałyśmy rozmowy dwóch rodziców. Po krótkiej chwili usłyszeliśmy jak jej mama mówi, że zostanie u nas na dwa dni. Zaczęłyśmy skakać i piszczeć jak małe dzieci. Ogólnie mówiąc można było zauważyć to, że przez ten czas kiedy Mar była u mnie to zachowywałyśmy się jak małe dzieci.
- A z czego się tak cieszycie, co? – zapytała mama brunetki. Sama nią też była.
A tak dokładnie to miała czarne malowane włosy, pokręcone i tak mniej więcej do pasa. Z pewnością długo je zapuszczała. Śniada cera podkreślała jej zielono- brązowe oczy, które wraz z jej humorem i pogodą zmieniały kolor na bardziej zielony lub brązowy. Była ładna, mimo swojego wieku nie wyglądała na niego. Miała tak gdzieś około 35 lat, a wszyscy jej mówili, że nie ma trzydziestki. Takie tam odmłodzenie. Była wysoka, ja przy swoim wzroście sięgałam jej do połowy głowy.
- Z tego, że pani zostaje u nas. – powiedziałam z radością.
- Oj ale i tak nie na długo, później zabiorę ci moją małą Marry. – mówiąc to młodsza brunetka walnęła się z otwartej dłoni w twarz, a ja się uśmiechnęłam.
- Mamo to aż 2 dni. – powiedziała Mar.
- Tylko kochanie.
Wyminęłam je i poszłam do mamy, która urzędowała w kuchni pichcąc obiad dla naszej 4.
- Co robisz? – zapytałam stając przy kuchence i patrząc na garnek z zupą.
- Obiad.
- No chyba widzę. Ale co dokładnie?
- Niespodzianka, kochanie. – powiedziała z uśmiechem. Pokręciłam głową też się uśmiechając i wyszłam z kuchni.
- To idziemy do chłopaków? – zapytała wychodząc z salonu.
- Tak zaraz tylko musimy się ubrać, a nie łazimy jak sieroty. – oznajmiłam pokazując jej, że  idę na górę. Tak samo zrobiłam, a ona z mną.
Tam zaczęło nam odbijać i zamiast ubrać się jak ludzie to ubrałyśmy się jak wieśniaki. Wyszłam z pokoju mało co nie sikając ze śmiechu, w trakcie kiedy mało co ze śmiechu nie poleciałam do otwartej łazienki zaśmiała się mama Marry. Od razu na nią spojrzałam.
- Ale się ubrałyście. – skomentowała nasze stroje przez śmiech. Ja nie mogąc przestać tylko pokiwałam głową i poszłam do pokoju gdzie kończyła się ubierać moja przyjaciółka. Na jej widok wybuchłam śmiechem. Obydwie ubrane byłyśmy w podarte jasne jeansy, białą bluzkę na ramiączkach, koszulę w kratkę wsadzoną do spodni i kowbojki. Włosy zaplotłyśmy w warkocze oraz wygrzebałyśmy z mojej mamy pokoju słomiany kapelusz.
W takim stroju ludzie na mojej dzielnicy patrzyli się na nas jak na głupków albo idiotów. Chociaż to jedno i to samo. Pierw poszłyśmy do Jeff’a, nie wiem dlaczego wydawało mi się, że jest bliżej. A brunetka namawiała mnie żebyśmy poszły po Will’a, a potem  do Izzy’ego. Ale znając rudą małpę, to jemu by się nie chciało iść.
Po pół godzinie drogi po polach i zrywaniu trawy, bawiąc się w Lucky Luka dotarliśmy przed dom kolegi. Weszłyśmy na werandę domu, zapukałyśmy, spojrzałyśmy po sobie i wybuchłyśmy głośnym śmiechem. Otworzyła nam mama Jeff’a.
- Dzień dobry, jest może Jeffy? – powiedziałam opanowując śmiech.
- Cześć dziewczynki. Tak jest zaraz go zawołam. – rzekła patrząc na nasze stroje, ponownie roześmiałyśmy się. – Jeffrey! Koleżanki do ciebie! Może byś tu przyszedł! – krzyczała.
- To może niech pani pójdzie po niego, a my tutaj poczekamy. – stwierdziłam.
- Tak niech pani po niego pójdzie. – dołączyła Marry.
- Dobrze. – odpowiedziała i poszła w głąb domu.
Po dłuższym przekrzykiwaniu się bruneta z jego mamą zrezygnowany podszedł do drzwi. Jednak na nasz widok jego humor zmienił się o 180 stopni.
- Cześć – przywitał się – A co wy robicie tak ubrane?
- Stoimy przed twoim domem, przed twoimi drzwiami do domu… - zaczęła Marry.
- Przed tobą stojącym w drzwiach od domu – dokończyłam.
- No wiedze. A po coś przyszłyście konkretnie? – zapytał zaciekawiony.
- Yhym… Chodź tu do mnie i taj mi tu ucho – powiedziałam. Podszedł do mnie i nastawił ucho. – Idziesz z nami się najeżać? – zapytałam szeptem.
- I tylko po to miałem do ciebie podchodzić?
- Tak, pacanie – zaśmiałam się.
- Ale wy macie dobry humor. – rzekł Jeff.
- No wiem, to idziesz? – zadałam pytanie zniecierpliwiona jego odpowiedzią.
- Hmmm… Noo, mógłbym pójść, ale…
- Człowieku daj szybciej tą odpowiedź a nie trzymasz naszą kochaną Reb w niepokoju, coś czuje, że jak jej nie odpowiesz to się zdenerwuje – poinformowała go brunetka.
- Eee… Dobra poczekajcie pięć minut i idziemy.
Pobiegł na góre. Zaczęłyśmy rozmawiać o tym jak ona przekonała kolegę. Dosłownie po 5 minutach wybiegł z domu krzycząc do mamy, że idzie do miasta i nie wie kiedy przyjdzie. Roześmiałyśmy się.
- To gdzie chcecie iść? – zapytał nagle w połowie drogi do miasta.
- Jak na razie mamy plan pójść po Will’a, a później wykombinować skądś jakiś alkohol i gdzieś pość gdzie nogi nas zaniosą. – odpowiedziałam chodźcie za mną, znam krótszą drogę do niego.
Poszliśmy przez pola prowadząc ożywioną dyskusję o niczym. Trafiliśmy przed dom rudego po krótkiej chwili, a tak właściwie to przed tył jego domu. Weszliśmy przez ogrodzenie, podeszliśmy do drzwi i zapukaliśmy do drzwi, nie wiem jak to wyszło, ale we troje jednocześnie. Otworzył on sam, spojrzał na mnie i na przyjaciółkę jak na kompletnych wariatów, a my się roześmiałyśmy.
- Co wy z siebie zrobiłyście? – zapytał mało co nie wybuchając głośnym śmiechem.
- Wieśniaków – powiedziałyśmy jednocześnie, roześmiałyśmy się.
- Właśnie to widać po was.
- Idziesz z nami pić? – spytał Jeff, spoważniałyśmy nagle.
- Jasne, z wami zawsze pić – ucieszył się.
- To chodź. – machnęłam ręką tak aby go zachęcić, poszliśmy na podwórko, a on powiedział mamie, że idzie z nami.
Po 20 minutach marszu dotarliśmy do jednego z otwartych sklepów, gdzie stało kilku meneli popijających jakiś tani alkohol. Rudzielec z brunetem podszedł do jednego z nich i zapytał czy kupią im dwie wódki. No tak, nie ma to jak pić wódkę. Dał jemu kasę, poszedł do sklepu, kupił co miał kupić, wyszedł ze sklepu dał jednemu butelkę, a drugiemu chciał oddać pieniądze. Ten powiedział, żeby sobie zatrzymał i poszliśmy szukać jakiegoś miejsca do spokojnego picia.

A i jeszcze coś dzięki za 2 666 wejść :D