poniedziałek, 27 stycznia 2014

Versatile Blogger Award

Czo to ma wgl być? Nie ogarniam tego. Ale jak już tak jest to niech będzie.


Czas zacząć...




Zasady:  
 1. Nominuj siedem lub więcej blogów, które twoim zdaniem zasługują na wyróżnienie. 
2. Poinformuj nominowanych bloggerów o tym fakcie. 
3. Napisz o sobie siedem rzeczy, których inni nie wiedzą. 
4. Podziękuj blogerowi, który cię nominował i dołącz do posta obrazek Versatile Blogger Award.


 No to teraz czas na nominacje... Może nie będzie ich aż 7, ale zawsze coś :).
 http://wyznania-alkoholiczek.blogspot.com/
 http://marynowana-lasica.blogspot.com/
 http://on-the-bed-of-roses.blogspot.com/
 http://see-you-in-better-life.blogspot.com/



 http://you-are-so-fuckin-crazy.blogspot.com/

Kilka rzeczy o których nikt? nie wiem:
1. Nie lubię jak ktoś na mnie mówi moim prawdziwymi imieniem, tzn. "Patrycja".
2. Moja mama stwierdziła, że Trish i Adler do siebie pasuję i do mojej osoby także.
3. Mam dwudziestu "mężów".
4. Mój pies nazywa się Mucha.
5. Rodzice doprowadzili mnie do takiego stanu, że jak się kłócą to mam ochotę ich oboje zabić, a potem siedzę w swoim pokoju się cała trzęsę jakbym miała padaczkę, czy coś w tym stylu.
6. Chodząc po mieście zawsze mam wrażenie, że ludzie śmieją się ze mnie.
7. Gadam sama do siebie, nawet przy rodzicach.


Ah, tak. Czekoladowa i Fiery n Fly dziękuję Wam za nominację :)

środa, 22 stycznia 2014

Rozdział 38

Dzisiaj nic nie marudzę, bo mam zajebiście dobry humor. Chyba minął dokładnie miesiąc od 37. Ale ważne, że się cieszę, że to dodaję :D. Uprzedzam jest długi, ale mam nadzieję, że dobrze się go czyta.
To tam, kto ma ferie to wesołych, szczęśliwych ferii. A jak ktoś nie ma, to... Niech będzie fajnie i miło czekając na nachodzące ferie, heh :).

Sto lat, Braciszku!
Nie stać mnie na życzenia. Więc: Sto lat, żyj nam długo, bla, bla, bla, bla, no i bądź dalej moich kochanym zawsze uśmiechniętym 'braciszkiem' :D





Lipiec 1983 rok.

Kilka dni temu zadzwonił Lars ze "sprawą". Chciał żebym przyjechała do nich, do San Francisco.
 Jak to on, wygadał wszystko. Wszystko co działo się w trakcie jak nagrywali płytę w Nowym Jorku.
W trakcie drogi wyjebali Dave'a z zespołu. Na jego miejsce przyszedł Kirk Hammett. Ostatnio dużo o nim słyszałam. Podobno mieli poważne problemy w zespole - Exodus. Jak tak ich słuchałam to byli nieźli. W pierwszy dzień spili się, zarzygali wszystko, mieli to w dupie i poszli odsypiać. Dużo gadał, że Metallica jest inna z Cliffem i Kirkiem. Czasami sama miałam go (Larsa) dosyć, albo też przysypiałam.
Wisieliśmy na tym telefonie chyba z dwie godziny, potem do rozmowy zaczął się wpierdalać James i czasami Kirk. Cliff siedział cicho, albo go nie było. W sumie to nie wiem, czy oni razem mieszkają. Ostatnie słowa jakie usłyszałam w słuchawce mówił James: " Przyjedź do nas. Liczymy na ciebie!".

Tak więc siedzę teraz na tym puszystym szarym już dywanie i patrzę co mogłabym do nich zabrać. Wszystko co było w szafie wylądowało pogniecione na podłodze. Nagle mój wzrok przyciągnęła pewna bluzka, którą zafundowali mi na urodziny Lars z Jamesem. Bluzka z logiem Motorhead. Od zawsze o niej marzyłam. Wstałam z podłogi, poczułam jak moje kolana strzykają. Ojej, dawno już wychodziłam z domu. Z szuflady pod łóżkiem wyciągnęłam dużą, czarną torebkę. Ubranie ładnie złożyłam i spakowałam do torebki. Kolejnymi ubraniami były dwie pary najwygodniejszych spodni. Pierwsze - czarne znoszone jeansy kupione pierwszego dnia pobytu w LA, drugie - podarte żyletką ciemnoniebieskie jeansy. Potem wleciała bielizna, kolejna bluzka plus piżama, która stanowiła starą koszulkę mojego ojca i dresowe spodenki ledwo co zakrywające mi tyłek.
Sama do końca nie wiedziałam kiedy ma być ten koncert. Dlatego też telefon leżący na szafce nocnej wylądował na łóżku, ja tak samo. Oparłam się o ścianę i z kartki na szafce nocnej wybrałam numer do "Posiadłości Metalliki". Momentalnie dopadło mnie uczucie poddenerwowania i poirytowania.
Jeden sygnał... Drugi... Trzeci... Czwarty...
Za piątym, w końcu ktoś podniósł tę słuchawkę.
- Halooo... - Powiedział przeciągle niski głos po drugiej stronie, a w tle było słychać ściszające się gitary oraz perkusję. Szybko rozpoznałam, że grał to Kirk. Ale tak szczerze to mnie zatkało i nie wiedziałam co powiedzieć.
- Posiadłość Metalliki? - zapytałam nieśmiało, a moja głowa była pusta.
- Tak, a kto mówi? - Zapytał. To był Cliff, bo Jamesa bym poznała. Muzyka w tle ucichła.
- Kto to dzwoni? - Padło zniecierpliwione pytanie Larsa.
- Rebeka - odpowiedziałam.
- Ej, to Reb - krzyknął im. Chwila wymiany ciszy po drugiej stronie, trochę szmeru i usłyszałam wokalistę z lekko ochrypniętym głosem.
- Hej, Reb. To jak? Przyjeżdżasz do nas? - Padły jego już zniecierpliwione i ciekawskie pytania. Roześmiałam się. Miał taki zabawny ten głos. Niby niski, ale od śpiewania tak jakby skrzeczał, albo piszczał. - Z czego się śmiejesz?
- Z twojego głosu. - Nie pozwoliłam mu dojść do głosu. - A wiesz co? Przyjeżdżam do was. Tylko kiedy macie ten koncert?
- W piątek. - Odpowiedział, a ja spojrzałam na kalendarz wiszący na przeciwnej ścianie. Dzisiaj była środa. To super.
- Ej, i co przyjeżdża? - Dopytywał się Lars.
- Cicho... Jeszcze mi nie odpowiedziała. - Warknął na perkusistę, a ja się ponownie zaśmiałam. - To co? - Zwrócił się do mnie. Jeżeli będzie opcja, że mnie przenocujecie to z pewnością tak. Nawet pójdę jutro na pociąg. Tak myślę, że w ciągu 8, czy 9 godzin u nich będę. Przecież nie przyjadę do nich na koncert zmęczona prosto po pociągu. Przepraszam bardzo, ale mogłabym zasnąć, a chyba tego nie chcą.
- Macie tam wolne miejsce żeby mnie przenocować? - Zapytałam prosto z mostu nawet nie interesując się niczym innym, ani też nie odpowiadając im wprost, że przyjadę. Ale chyba to im wystarczy.
- Raczej tak. - Odpowiedział niepewnym tonem wokalista. Jednak zignorowałam to.
- To fajnie. - Uśmiechnęłam się do samej siebie. - To do zobaczenie wkrótce. - Powiedziałam i odłożyłam słuchawkę. Zero kultury z mojej strony.
Musiałam o czymś zapomnieć. Gnębiło mnie przez kilka dobrych minut takie dziwne uczucie. Nawet nie wiem o czym.
Wybrałam numer do Madley. Jak dobrze, że znałam go na pamięć. Tutaj nie musiałam czekać długo aż odbiorą.
- Heeej, jadę do Metalliki! Jednak! - Mało co jej nie piszczałam do słuchawki i przy okazji narażona była przeze mnie na głuchotę jednego ucha.
- Jak fajnie. To kiedy to oblewamy? - Zapytała chodząc po swoim pokoju. Słyszałam to. Tylko ona chodziła tak głośno.
- Dzisiaj. - Odpowiedziałam bez zastanowienia. - Jutro już muszę wyjeżdżać do San Francisco.
- To może zrobimy tak, że...
- Czekaj, czekaj... - Przerwałam jej. - Wiesz, że nie wiem o której mam pociąg? Przyjdź po mnie, weź kasę, ogarniemy pociągi i kupimy alkohole, okej? - Zaproponowałam i usłyszałam jej niezadowolone westchnienie.
- Ale chciałam żebyś ty po mnie przyszła - oznajmiła. - Jestem jeszcze nie ogarnięta.
- To co ty przez tyle czasu robiłaś? Dziewczyno, jest godzina 16, a ty...
- Zamknij się... Nie chciało mi się dupy ruszyć z łóżka... Z resztą wstałam o 14, a wczoraj zawitał do mnie wstawiony Slash z trzema butelkami ruskiej - przerwała mi, ale nie byłam na nią zła. Zeszłam z łóżka. Ze sterty ubrań wyjęłam spodenki, bluzkę na ramiączkach i koszulę w kratę.
- Daj mi 10 minut i będę u ciebie - rzuciłam z zadowoleniem, a ona coś burknęła. Nie podobało jej się, że dałam tak mało czasu. - To 20?
- Tak, albo lepiej to przyjdź za pół godziny. Muszę wyjebać Saula z domu - zaśmiała się, a w mojej głowie powstał jeden z wielu planów dotyczących mulata.
- Nie wyganiaj go. Mam pewne plany co do niego - oznajmiłam mało co nie proszącym głosem. Musiała wyczuć, że coś szykuję.
- Jasne, czekam. Daj mi się ogarnąć. Cześć. - Tak się rozłączyła. To już wiadomo po kim mam "kulturę osobistą". Słysząc dźwięk zakończonej rozmowy odłożyłam słuchawkę na widełki.
Przebrałam się i lekko pomalowałam. Na dworze było niesamowicie gorąco, a morska bryza nie docierała aż tutaj mimo, że mieszkałam na wzgórzu. Wróciłam do pokoju po pieniądze. Ogarnęłam jakieś 150 dolców, nałożyłam glany i pomaszerowałam do Madley - trzy domy dalej. Była to wielka willa, jeszcze większa od mojej. Wskoczyłam przez bramkę. Nie chciało mi się bawić w grzeczności i dzwonić z domofonu. Wiedziałam, że te wszystkie czynności zajęły mi z 15 do 20 minut, ale lubiłam robić niespodzianki w postaci mojej osoby przed czasem. Żeby nie być złośliwym zadzwoniłam do domu, bo gdybym zapukała to nikt by mnie nie usłyszał.
- Czego tak wcześnie? - Otworzyła mi przyjaciółka stojąc w tych swoich glanach, bluzce wsadzonej do jeansowych spodenek, połowie gotowego makijażu i z tuszem do rzęs w ręku. - Wiesz, że miałaś przyjść za 10 minut?
- Tak - wyszczerzyłam się i wjebałam do domu. - Gdzie Saul- wymiatacz gitar? - zapytałam rozglądając się po korytarzu.
- U mnie w pokoju. Jeszcze śpi - powiedziała i zaraziła się ode mnie uśmiechem. - Tylko uważaj na schodach - zaśmiała się. Nie znosiłam tych pół kręconych schodów u nas w domach. Były za często, a to, że ja byłam wysoka i miałam długie nogi to moja wina, ale mogłoby być ich mniej. Dobrze, że nie jestem pijana. Chcąc, czy też nie poszłam na piętro tupiąc butami jakby armia szła na wojnę.
- Hej, Madley! - Krzyknęłam wychylając się przez barierkę.
- Co tam? - Krzyknęła z łazienki.
- Gdzie jest twój pokój? Po czterech latach dalej nie pamiętam. Oświeć mnie modnisiu..! - znowu zaczęłam drzeć ryja. Czułam się bardzo zadowolona z siebie. Dziwne uczucie, ale jednak było.
- Drzesz się jak stare prześcieradło, wiesz? Jeszcze zbudzisz biednego skacowanego Slasha - pojawiła się pode mną.
- Jebać Saula. - Machnęłam lekceważąco ręką. - Gdzie? Twój? Pokój? - Zawołałam.
- Stoisz tuż za nim - powiedziała z uśmiechem i wróciła do łazienki.
 Odwróciłam się, wzięłam głęboki wdech i na wydechu wbiłam do pokoju przyjaciółki.
Jak zawsze był tam burdel. Brakowało tylko dziwek. W sumie to teraz u mnie też brakuje. Na pewno kiedyś się zlecą, albo do jednej, albo do drugiej. Nie chce mi się tego opisywać, bo każdy może się domyśleć jak wyglądają ubrania, śmieci i butelki porozwalane na podłodze.
Na wielkim łóżku leżały czarne loki, a pod lokami mulat bez bluzki, jednak w spodniach. Jak dobrze. Przynajmniej mogę mieć jakąkolwiek pewność, że Madley nie spała z naszym Slashem. Ale, że spała w inny sposób, a nie tak normalnie. Podeszłam bliżej łóżka, uklękłam przy nim.
- Saul! Ej, Saul!
- Co? - mruknął z zamkniętymi oczami.
- Steven wspominał mi, że kupił ci Les Paula - powiedziałam, a chłopak aż usiadł. Zaczęłam się cicho śmiać.
- Gdzie? Kiedy? - popatrzył na mnie odgarniając ręką tę burzę włosów z twarzy i ukazując duże brązowe oczy.
- Wczoraj wieczorem. Kazał mi nikomu o tym nie mówić, a tobie tym bardziej - odwróciłam od niego wzrok. No jak kłamać to kłamać. Musiałam zrobić coś żeby nie poznał.
- To dlatego wczoraj skurwiel nie chciał wyjść... - chyba zaczął myśleć na głos.
- Ale tak na serio... To ci jej nie kupił, ale musiałam cię zbudzić -  wzruszyłam ramionami. - Idziesz z nami na dworzec? - zapytałam patrząc jak chłopak szuka wzrokiem swojej bluzki.
- Po co? - spojrzał na mnie pytająco, przy okazji krótko. Zauważyłam jakieś zaciekawienie w jego spojrzeniu. Przeszedł do dalszych poszukiwań.
- Ogarnąć pociągi. Jutro wyjeżdżam do San Francisco - powiedziałam. - Madley chciała cię wygonić, jednak pomyślałam, że możemy cię wykorzystać.
- Po co? - zapytał, a na mojej twarzy pojawił się szatański uśmieszek.
- Bo ona chciała oblać mój wyjazd, to znaczy chcemy razem pójść na dworzec i ogarnąć co i jak, i czy mógłbyś zrobić mam procentowe zakupy? - zapytałam z nadzieją w oczach. Myślę, że to powinno zadziałać. No na Stevena to by zdziałało od razu, ale na niego to zobaczymy...
- A co będę mieć w zamian? - tego się spodziewałam po nim. W końcu też znalazł swoją bluzkę i założył ją na siebie. Taki ładny widok, no.
- Jeszcze zobaczymy - wzruszyłam ramionami i wstałam, no chyba, że wstałam wcześniej, to widać się podniosłam, bo byłam wyżej, a Slash wydawał mi się niższy, o wiele niższy. - U mnie nikogo nie ma. Matka pojechała z ekipą telewizyjną i coś wspominała, że wróci jutro koło południa. Także dałabym ci klucze do domu i byś się kulturalnie rozgościł u mnie w salonie i poczekał aż przyjedziemy do domu. Co ty na to? - zaproponowałam. Często tak było, że dawałam im klucze do domu i nic się nie działo. Mogłam im zaufać.
- Jasne, tylko powiedz ile na tego być - zwrócił się do mnie.
- To już ustalaj z Madley - powiedziałam i wyszłam z pokoju, za mną Hudson. Poszliśmy razem do łazienki, gdzie szatynka kończyła make up.
- Madley, jest sprawa - rzucił Slash zza moich pleców. Mimo, że widziałam jak za mną stoi, to kiedy usłyszałam głos chłopaka mało co nie podskoczyłam ze strachu.
- Mhmm... Jaka? - Zakręciła tusz i odwróciła się do nas przodem.
- Ile ma tego być? - zapytał Slash, a ja się wtrąciłam:
- On może z nami, co nie?
- Jasne, tylko niech kupi to co trzeba - zgodziła się, a brunet spojrzał na nas nieogarniętym wzrokiem. - To damy ci kasę, a ty kup co tam chcesz i wbij do mnie lub Reb, okej? - zaproponowała.
- To przyjdę do Reb, co obiecała mi klucze - odpowiedział. Madley spojrzała na mnie pytająco, a ja tylko wzruszyłam ramionami z niewinnym uśmieszkiem. - To za ile mam być? - zwrócił się do mnie.
- Jak dobrze pójdzie to za dwie i pół godziny - powiedziałam. - Także jakby ci się chciało to możesz pójść do siebie do domu.
- Okej - mruknął i poszedł bez słowa do salonu. Chwilę później i my się tam pojawiłyśmy. Przed tym jeszcze Madley pobiegła do swojego pokoju. Razem uzbierałyśmy ze 30 dolarów i wygoniłyśmy Slasha z moimi kluczami z domu.
 - To co? Idziemy? - zapytała przyjaciółka zamykając drzwi za chłopakiem.
- No tak. Daleka droga przed nami - oznajmiłam. Nie wiem po co ona zamykała te drzwi skoro kilka sekund miałyśmy wyjść.

Po zamknięciu drzwi, skierowałyśmy na przystanek żeby jakoś w miarę szybko dotrzeć na to. Na piechotę to można by było iść kiedy indziej. Ale komu chce się iść 3 godziny na dworzec? Jeszcze gdy czeka na nas alkohol.
Okazało się, że za kilka minut będzie nasz autobus. W najbliższym kiosku kupiłyśmy bilety. Ta baba w środku tak się leniła, że chciałam jej przyjebać. Ledwo co się wsiadłyśmy do tego autobusu, a ona się jeszcze z nas śmiała. W środku był tłok i gorąco, nie mówiąc, że na zewnątrz było ponad 35 stopni i nie dało się chodzić. Na całe szczęście to tylko kilka przystanków. Za każdym razem jak kierowca hamował musiałam się czegoś trzymać żeby się nie wyglebić.
Wysiadłyśmy z pojazdu i w końcu mogłam zaczerpnąć czystszego powietrza. Czyste to ono nie było i nie będzie, ale przynajmniej to nie zatłoczony autobus gdzie stoi kilkadziesiąt spoconych osób. Teraz musiałyśmy zejść do metra. Z tym to problemów nie było. W środku, czy też na dole szczęście dalej nam sprzyjało i dane metro podjechało na peron. Biegiem ale jednak dotarłyśmy do pojazdu. Zmęczone, zasapane i bez biletów. W sumie biletów nie musiałyśmy teraz kupować, zawsze przy kontrolerze mogłyśmy to zrobić i mieć wymówkę, że ledwo co się wyrobiłyśmy. Metro też było zatłoczone, może nie aż tak jak autobus, ale jednak zawsze tłok to tłok. Miejsc wolnych jak zwykle było pełno, a wszystkie stare babcie stały przy rączkach i nie zamierzały się ruszyć żeby siąść. No ja nie wiem co się z tymi ludźmi robi... Spojrzałam znacząco na Madley, która mierzyła się wzrokiem z jakimś mocherem, który patrzył na nią jakby zobaczył szatana, a w ręku trzymał różaniec. No gratulacje. Szturchnęłam ją lekko w bok.
- Co? - burknęła niemiło. - Nie widzisz, ze mam zabawę z tą starszą kobietą. Ona myśli, że mnie coś opętało. - spojrzała na mnie. - Jeszcze się zaraz na mnie rzuci i obleje wodą święconą, Reb - powiedziała poirytowanym głosem, jednak dostrzegłam tam nutkę żartu. Uwielbiała to robić. Zawsze.
- Oj, uspokój się. Chodź usiąść - powiedziałam i spojrzałam na ludzi oraz wolne miejsca.
- Okej - odparował mi z wesołością w głosie. Kiedy już miałyśmy iść żeby zająć miejsca, wszystkim zachciało się usiąść na naszych miejscach, Co za peszek.
Długo jakoś nie jechałyśmy do końca, a Madley nie zdążyła zabić mochera, bo wysiadł wcześniej komentując nas jako "niewychowaną młodzież, która nie wie co to jest umiar". Ale o co jej chodziło to ja sama nie wiem. W sumie to śmiałyśmy się z tego, a wszyscy spojrzeli na nas jak na debili.
W końcu dworzec. Tak. Podbiegłam do rozkładu linii metra. Nasza - czerwona linia - wyjeżdża co 20 minut także mogłyśmy spokojnie załatwić co mi tam trzeba było.
Z podekscytowaniem pytałam kasjerkę o przejazd z Los Angeles do San Francisco oraz spowrotem. Ona bez żadnego najmniejszego uczucia w głosie odpowiedziała mi, że pociąg wyjeżdża o 5:30 i jest na 13:00, a drugi wyjeżdża o 15:00 i jest na 20:30 we Frisco. Zdecydowałam się na ten drugi. Jak zapytałam o pociąg spowrotem to mi chamsko odprychnęła, że o to mam się zapytać jak będę w San Francisco, bo takich informacji nie mają. Tak, a ja nie jestem człowiekiem w takim razie, bo powinni mieć informację i w końcu wiedzą kiedy przyjeżdża do nich tamten pociąg. No ja pierdole. O cenę biletów nawet nie zamierzałam się pytać, bo jeszcze bym mnie pogryzła zza tej szyby.
Śmiejąc się z tej kasjerki pomaszerowałyśmy do innego stanowiska i kupiłyśmy bilety do metra. Wsiadłyśmy do pociągu i z dobrymi humorkami pojechałyśmy do domu.
Po czterdziestu minutach byłyśmy już na Sunset śmiejąc się do wszystkich ze wszystkiego. Chyba nas ten humor jeszcze długo nie opuści. Z zacieszami na twarzach poszłyśmy do mnie do domu, gdzie z pewnością był już Slash i opiekował się kuchnią.
Tak jak mówiłam, był w kuchni i opiekował się lodówką. To chyba norma. Każdy przychodził i wpierdalał mi pół lodówki, a potem narzekał, ze jest mu nie dobrze, bo nigdy tam nic nie było dobrego, a na zakupy nikomu nie chciało się iść. Z matką jadłyśmy najczęściej na mieście, albo jak jej nie było to z kimś wychodziłam i nie było problemu. Jakoś nie miałam ochoty jeść.
- Saul! - krzyknęłam. Usłyszałyśmy jak ktoś zrywał się z krzesła. Madley wybuchła śmiechem.
- Nie mów tak do mnie! - oburzył się wychodząc zza rogu kuchni z pełną buzią.
- Będę - uśmiechnęłam się złowieszczo. Próbowałam jakoś zachować opanowanie i spokój żeby nie roześmiać się od widoku mulata z policzkami jak u chomika. No niech każdy sobie wyobrazi takiego metr osiemdziesiąt chomika z burzą czarnych i brązowych loków na czubku głowy i z policzkami pełnymi jedzenia. Slash-chomik.
- Chodźcie do salonu, dzieci - nagle wyskoczyła szatynka. Ni stąd ni zowąd, tak po prostu.
Posłusznie poszliśmy za przyjaciółką i rozjebaliśmy się w salonie. Pan Hudson - na kanapie w nogami w górze, ja w poprzek fotela, a Madley jako niby kulturalna osoba usiadła na przeciwko mnie też w fotelu. Z ławy zabrała pilota od telewizora i z automatu włączyła na MTV.
- Slashuuu? - brunetka zwróciła się do niego przeciągając każdą z samogłosek.
- Mhmmm... - nie mógł oderwać wzroku od telewizora. Znowu puszczają jakieś pornole w telewizji? Niech uważa żeby mu przypadkiem nic nie stanęło. Szczerze mówiąc mi się nawet nie chciało tam spojrzeć. Siedziałam tyłem do TV.
- Gdzie masz nasze...? - zaczęła się wysławiać, jednak nasz szanowny kolega przerwał jej i pokazał ręką na kuchnie.
- Ale gdzie? - teraz to ja się odezwałam.
- W lodówce - burknął. Aż na tyle cię stać? Serio? Roześmiałam się próbując wydostać się z fotela.
- Okej - wzruszyłam ramionami idąc do kuchni w pełni zadowolona.
W tej lodówce znalazłam 10 puszek piwa i 4 połówki. No to fajnie. Przyniesienie tego zajęło mi trzy minuty jak nie mniej.

Półtorej godziny później zostało nam już tylko jedna połówka. Z góry zniosłam kilka winyli, śpiewaliśmy, graliśmy w karty, a teraz nudziło nam się. Slash nawijał coś o gitarach, jak zawsze gdy był pijany, Madley leżała na kanapie i marudziła coś pod nosem. A ja jak zwykle jednym uchem słuchałam, a duchem byłam w innym świecie. Wciągnęło mnie całkowicie myślenie o Metallice, o tym jak im tak się wiedzie po wydaniu płyty, co robią, co będą robić jak przyjadę do nich. Trapiło mnie to, że nie znałam adresu domu, w którym mieszkali, ale chyba łatwo dowiem się gdzie mieszkają kiedy Lars napierdalał mi o tym jacy oni są sławni w San Francisco. Kurde, byłam podniecona tym wyjazdem jak pięciolatek na widok pociągu-zabawki w witrynie sklepu z zabawkami.
Ogarnęłam się i wróciłam do świata rzeczywistego. Ładnie mówiąc - atmosfera poszła się jebać, mimo tego, że jako takiej nie było. Do mojej głowy zapukał pomysł (takie: Tok! Tok! Bonjour, madame!).
- Ej? - pierdolnęłam gdzieś w połowie słowa wypowiadanego przez Slasha.
- Co? - przerwał sobie sam, aby mi odpowiedzieć. Na jego miejscu albo bym się zamknęła albo dalej gadała.
- Przepraszam was, ale muszę się porzygać - rzuciła Madley zrywając się z kanapy jakby zobaczyła pająka. Jak? Ale ona przecież siedziała w fotelu, to skąd wzięła się nagle na kanapie?
- Pamiętaj, prosto do łazienki! - przypomniałam jej i zaraz usłyszałam jak wleciała do kibla. Gratuluję celności!
- Ona tak zawsze? - spytał chłopak, a ja rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Nie wiedziałam o co chodzi.
- Nie - padła moja krótka odpowiedź. Spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie tuż nas telewizorem. Wskazówki latał mi po całej planszy zegarka. Co za małe chuje. Małe ale wariaty, co? Udało mi się jakoś odczytać godzinę. 20:53. To ciekawe. Na zewnątrz powoli zapadał zmrok. - Ej, ona wczoraj też rzygała? - zapytałam marszcząc brwi. Jakoś coraz bardziej nie ogarniałam sytuacji, a mój mózg kazał mi powiedzieć o tym cholernym planie.
- Nie, chyba nie - pokręcił głową, a jego loki jak małe szczeniaczki latały za jego głową.
- Wczoraj nie! - krzyknęła przyjaciółka z łazienki. Usłyszeliśmy szum wody i trzask drzwi. - Co tam chciałaś, Reb? - obok ściany za mną stanęła Madley. Odwróciłam się. Jak widać, już ogarniała w pełni, a cały ten alkohol tak jakby z niej wyparował.
- Wpadłam na pomysł... - zamilkłam aby zrobić pełną napięcia ciszę. - ... Żeby...
- Żeby co? - ponaglał mnie lokowaty.
- Żeby wbić komuś na domówkę! - krzyknęłam mało co nie zlatując z fotela.
- Pojebało cię na ryj?! Kto w środku tygodnia robi domówkę? - wyskoczył Slash. Szatynka stała cały czas tak samo i tylko uśmiechała się.
- Na pewno są jacyś odważni - odpowiedziałam, a przyjaciółka wcięła się do nas. Wreszcie.
- Jestem za!
- A nie będziesz rzygać? - zapytałam dla pewności. Ciekawe jaką miałam teraz minę. Sama nie potrafiłam jej określić. Niby jakieś takie to proszące, niby zacieszajace, chuj wie co.
- Nie, już całkowicie ogarniam i oddało mi - ach ten jej uśmiech. On mnie zawsze upewniał, ze jest okej i, że piszę się na wszystko co wymyślę. Razem miałyśmy czasami niezłe odpały, trzeba przyznać. - Ee, Slash wybierasz się z nami? - złapał mnie nagła radość gdy usłyszałam te słowa.
- Mhmmm... Nie wiem - mruknął.
- Nie daj się prosić, Saul. I to jeszcze dwóm dziewczynom - powiedziałam, a chłopak spojrzał na mnie jakiś tak zdziwiony, czy z niedowierzaniem. - Jak się zgodzisz to przestanę na ciebie mówić "Saul" - takie małe kłamstewko. Ha! Nigdy nie przestanę tak na niego mówić. Tak samo jak był z Duffem... Myśli, że przestałam na niego mówić jego prawdziwym imieniem. Nie! Jak się na niego wkurwię, albo jak chcę go wkurwić to tak do niego wołam, a jak mi się zechce to ciągle powtarzam to imię. Ale wracając do reakcji moich towarzyszy. Każdy był baardzoo, ale to bardzo zdziwiony. A w ledwo co widocznych ślepiach Slasha pojawił się błyski nadziei i to, że idzie na ten układ.
- Zgoda! - zgodził się.
- U-huuu! - wyskoczyłam z fotela z triumfalnym okrzykiem i zaczęłam tańczyć pseudo taniec zwycięstwa.
- Ale... - przeszkodził mi, a ja zatrzymałam się tak jakby w klatce jakiegoś film. Lekko przykucnęłam z rękoma w górze i patrzyłam na chłopaka. Zaczęli się ze mnie śmieć.
- Co jest?
- Wyglądasz... Jakbyś... - salwa śmiechu Madley. Slash leżał na podłodze mało co się po niej nie turlając. - Jakbyś miała... Hahhahahahaha..... Nie mogę.
Ogarnęłam się i stanęłam prosto, niemalże na baczność.
- To idziemy? - zapytałam kiedy zdążyli przestać się śmiać.
- Tak. Teraz! - odpowiedziała mi Madley z uśmiechem od ucha do ucha. Pokiwałam głową i poszłam za przyjaciółmi, po drodze zamykając drzwi na klucz, który oddał mi Hudson dopiero po tym jak się o nie upomniałam przy zamykaniu.


Dziękuję, do widzenia. Liczę na cokolwiek od Was. Nie wiem jak to wytrwaliście, ale to nie koniec. Czeka na was chyba jeszcze jeden jak nie dwa rozdziały w takim o stylu, a potem będę musiała zniknąć na chwilę ze świata blogów xD. Nie wiem, czy na szczęście, czy nieszczęście, ale zniknę.