środa, 31 grudnia 2014

Takie male coś.

Hej, hej Wszystkim!
Mam dla Was kilka informacji. Może złych, może dobrych. Zależy dla kogo :).
Po pierwsze... Koło świąt miały się pokazać dwa rozdziały. Nie pojawił się. Są zapisane do połowy i czekają na następny rok.
Po drugie... Nie wiem kiedy coś tu się pojawi, bo nie mam weny na kolejny rozdział. Dlatego też troszkę potrzebuję Waszej pomocy. Niby. Chyba dobrze się już nie czuję xD.
No i po trzecie... po trzecie to nie wiem xD

To wesołego, szczęśliwego nowego roku i te sprawy, co nie :D

Trish

piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 45

Rozdział pisany przez trzy godziny. Co jest moim rekordem w ostatnim czasie :D. Strasznie jestem z niego dumna. Ale bardziej dumna będę jak dodam kolejny na następny weekend lub w połowie. Trochę zrobi się atmosfera. Tak trochę świątecznie. Więcej o nim będzie w nim, a teraz zapraszam do czytania! :D


Nie myślałam, że można tak świetnie i tak długo spacerować w obcym miejscu i to jeszcze z przyjacielem, którego zna się od szkoły oraz który wyjawił wszystkie sekrety jakie miał. Albo raczej, które chciał powiedzieć.
Śmiejąc się z głupot jakie wygadywaliśmy przeszliśmy prawie do centrum. Już zaczynało się ściemniać. Więc mój kolega stwierdził martwiąc się, że najwyższa pora do domu.
- Nie chcę jeszcze wracać - rzuciłam robiąc smutną minę.
- Ale już się ściemnia. Nie wiadomo co czai się na nas za rogiem - powiedział z udawaną powagą, lecz po chwili roześmiał się.
- No dobra, to wracajmy - przyznałam mu rację.
Długo wracaliśmy do ich domu. Nie śpieszyło się nam.

Oczami Jamesa:
Późnym wieczorem wszyscy zebraliśmy się w salonie. Wiadomo.. każdy wypił po kilka piw i paszcze nam się nie zamykały. Rebeka koło północy padła i usypiała na moim ramieniu z butelką piwa z jakimś sokiem w ręku. Delikatnie zabrałem z jej dłoni szkło, a ona otworzyła oczy.
- Co jest? - mruknęła siadając prosto.
- Śpisz już. Chodź do łóżka - stwierdziłem za nią pokazując głową na mój pokój. No tak... Z powodu chwilowego braku wolnych łóżek musiałem dzielić z nią łóżko. Spojrzała na mnie z dziwnym uśmiechem. - No chodź... - powtórzyłem wstając z kanapy. Czułem spojrzenia reszty zespołu na nas, Pewnie ten idiota myślał, że... nie ważne.
- Okej - ziewnęła mówiąc to.
Podałem jej rękę aby pomóc jej wstać. Przejście do pokoju nie zajęło jej długo. Chwilę później smacznie spała. Mogłem wrócić do pokoju i pogadać z chłopakami. jak zwykle, nie obyło się bez głupich komentarzy Ulricha. Tylko dlaczego on miał takie złe zdanie o Reb? Otworzyłem kolejne piwo zasiadając na kanapie, którą poprzednio zajmowałem.
- Hej, dlaczego uważasz Reb za dziwkę? - zapytał Kirk sięgając po butelkę. - Przecież jest miła i jakoś do nikogo się nie kleiła wczoraj, nawet kiedy już chodziła najebana w trzy dupy mało co nie przewracając się. Każda która tu przychodzi po pięciu minutach leży goła u któregoś z nas w pokoju. A przecież ona tak nie zrobiła. - mówił. - Nie rozumiem cię, Lars.
- Długa historia -odwarknął rzucając ze złością piwem za siebie. Szkło rozbiło się na ścianie. Kolejna plama alkoholu wita tą ścianę.
- To opowiedz - powiedział spokojnym głosem Hammett. (Wahmmett xD, przepraszam nie mogę inaczej)
- Po co?
- Po to żebyś się głupio pytał - warknąłem.
- Bo chcę znać tą historię.
Jak on to robi, że zachowuje taki spokój i anielską cierpliwość, gdzie mnie zaczyna to wszystko za przeproszeniem wkurwiać.
- No dobra, dobra - zgodził się z wielką niechęcią.
Zaczął swoją opowieść od tego jak mnie mnie poznał. Stwierdził, że już było nie tak, potem było jak poznałem go z Reb. Wydała mu się na prawdę miłą i sympatyczną dziewczyną, bo taka jest. Po przyjeździe do LA owinęła sobie mnie wokół paluszka i byłem na każde jej zawołanie. Oskarżył ją o kradzież najlepszego przyjaciela.
- Ty byłeś o nią zazdrosny? - zapytaliśmy jednocześnie z Kirkiem.
- Było mi powiedzieć, stary - rzuciłem gapiąc się na niego.
- Byłeś tak omotany w tą miłość, ze nie widziałeś niczego poza nią. Nie miałeś czasu na próby z naszym zespołem, a jak już były to było wielkie święto... Byłeś tak głuchy na to co się do ciebie mówiło...
Dalej coś pierdolił, ale przestałem go słuchać. Nawet nie wiem już czy tu chodzi o mnie, czy o Reb, bo jak na razie to chodziło tylko i wyłącznie o mnie. Nie wiedziałem, czy to on przesadza, czy ja tego nie widziałem.Była dla mnie ważna. Pomogła mi w dość ciężkich chwilach, więc odwdzięczyłem się jej kiedy ona poznawała miasto. Nawet nie wiem czy tego chciała, ale cieszyło ją to. A on miał tylu znajomych, że mógł się zając czymś innym.
- ... Najgorzej było jak przyjechali do niej przyjaciele. Ten tleniony dwumetrowy paszczur i bardzo śliczna brunetka... Nie myśl sobie, że była ci wierna jak pojechała tam do niech. Przez przypadek powiedziała mi, że była tak pijana, że przespała się z tym czymś. Chciała to zachować w tajemnicy przed tobą, ale przyjaciołom mówi się wszystko.
Na prawdę? Przespała się z nim? Kiedy jeszcze byliśmy razem? Kiedy tak mi na niej zależało? To dlatego zerwała po przyjeździe... To już wiadomo dlaczego uważa ją za dziwkę. Z jednej strony miał rację... Nie powinna tak robić będąc z kimś innym. Chociaż po tym co działo się między nią a Duffem, można było wywnioskować, że któregoś dnia nastąpi to co ma nastąpić. Może ona nie miała co do niego planów, ale po nim było widać że też mu zależało na niej. Nawet ten rok czy dwa lata wstecz.
- I co z tego? Każdy ma prawo popełniać błędy - skomentował Kirk wzruszając ramionami. Lars poczerwieniał na twarzy ze złości.
- Ale nie takie błędy! Ona jest fałszywa Leciała na dwa fronty.. A teraz i ciebie omamiła. Przejrzyj na oczy, Hammett! Ona wcale taka nie jest na jaką się wydaje - krzyczał rozwścieczony wymachując rączkami na wszystkie strony świata. W końcu wstał. - Muszę się odlać.
- Ta informacja nie była nam potrzebna do szczęści, Ulrich - warknąłem.
- Pierdol się, Hetfield - odwarknął mi kierując się do kibla.
Kiedy ten pajac poszedł do kibla trochę się uspokoiłem.
- To wszystko prawda co on powiedział? - zapytał Kirk.
- Po części tak - odpowiedziałem zastanawiając się nad tym. - Chociaż tego, że przespała się z Duffem to nie wiedziałem.
- Kim?
- Tym, jak to on określił "dwumetrowym paszczurem"...
- Aaa... Czyli to prawda?
- No tak. Ale nie byłem aż tak zapatrzony w Reb - stwierdziłem. Nie mogło tak być. Dość sporo czasu poświęcałem i jej i zespołowi, a ona czasami narzekała na to, że za mało czasu poświęcam zespołowi i wyganiała mnie.

***

Oczami Reb:
Obudził mnie potworny ból głowy i żołądka. Pierwsze co zrobiłam, to pobiegłam do kuchni wypić im całą wodę jaką mieli w kranie. W poszukiwaniu zegarka przemierzyłam pól domu. Nawet w kiblu go nie mieli. Dopiero znalazłam go w mojej torebce, bo zapomniałam założyć go tuż po przyjeździe tutaj, Nie chciałam zgubić gdzieś wśród tego bałaganu. Szybko nałożyłam na nadgarstek sprawdzając godzinę. Stwierdziłam, że najwyższy czas zrobić śniadanie. Może zapach świeżego posiłku i gorącej kawy ich obudzi. Słyszałam takie informacje o przyjdzie Cliffa dziś popołudniu. Dawno go widziałam.
Spojrzałam do ledwo co pracującej lodówki. Świeci pustkami. Trzeba pójść na zakupy. Nie wiem gdzie tutaj są jakieś sklepy, a chłopaków nie będę budzić.
Dźwięk dzwonka telefony, bolesny dźwięk telefonu dotarł do mej głowy. Oglądając się za aparatem uderzyłam się biodrem o kant blatu od stołu. Ała. Trochę to bolesna... Jednak sięgnęłam po telefon odbierając go.
- Halo?
- O hej Reb! - zawołał zaskoczony Matt. - Myślałem, że odbierze któryś z chłopaków. Ale to dobrze, że ty odebrałaś. Wiesz na którą jest koncert?
Słysząc jego rozgadany wesoły głos sama chciałam się roześmiać. Ale jednak nie było mi do radości.
- Mówili, że na dwudziestą - odpowiedziałam z niepewnością. Pomyślałam nad tym aby jego zapytać o pobliski sklep. Musi wiedzieć! Sam przecież robi zakupy. - to teraz ja mam do ciebie pytanie... - zaczęłam zagadkowym tonem.
- Słucham cię bardzo uważnie - dalej mówił z tą radością, która zaczynała mi się podobać.
- Gdzie tutaj są jakieś sklepy? - zadałam pytanie.
- A to zależy i jakie pytasz.
- Z jedzeniem, bo ich lodówka jest pusta, a chciałabym coś zjeść - wytłumaczyłam.
Chyba humor powoli zaczął mi się udzielać, bo uśmiechnęłam się od ucha do ucha czekając na jego odpowiedz.
- Wiesz co? Hmmm... Mam propozycję - po dłuższej chwili przemówił do słuchawki. - Sklepy są kawałek stąd, więc mógłbym po ciebie przyjechać i najwyżej pojechalibyśmy razem, bo i mi trzeba zrobić małe zakupy...
Próbowałam mu wmówić, że sama sobie dam radę i żeby mi tylko to wytłumaczył. Ale on się uparł i powiedział, że za 10 minut będzie pod domem.
Przed jego przyjazdem zdążyłam tylko przebrać się i ogarnąć włosy.
Wyszłam mu na spotkanie.
Z tym uśmiechem wyglądał jak model. Rzuciłam krótkie "hej" przechodząc obok niego. Złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie tak, że mimowolnie przytuliłam się do niego.
- Czy jesteś głodna? - zapytał przyglądając się mojej twarzy.
- Nie jadłam jeszcze śniadania - rzekłam odsuwając się od kolegi.
- Zanim zakupy, to zjemy coś na mieście. Chłopaki nie będą mieli mi tego za złe - powiedział idąc w stronę samochodu. - Chodź tu! - zawołam mnie, otwierając mi drzwi.
Wsiadłam do środka. I znów ogarnęło mnie to dziwne uczucie. Byłam pełna podziwu dla tego auta i właściciela jak o niego dba. Cudeńko. Czuło się tutaj tą atmosferę.
Ruszyliśmy. Drogę do centrum spędziliśmy na luźnej rozmowie o rzeczach oczywistych takich jak pogoda, muzyka, czy miasto. W trakcie opowiadania o zespole przerwał mi opowiadając o tym jak Cliff w trakcie prowadzenia swojego samochodu włączał kasety Misfits i bębnił palcami o deskę rozdzielczą.
Zatrzymaliśmy się obok jakiegoś baru. Weszliśmy tam. Dym papierosowego dymu jeszcze unosił się w kątach pomieszczenia, z kuchni można było poczuć zapachy typowego amerykańskiego śniadania, jak wrzącego tłuszczu. Białe ściany dodawały surowości temu miejscu.
Rozsiedliśmy się pod ścianą. Przyszedł do nas kelner.
- To co zawsze, razy dwa - rzucił z uśmiechem brunet.
- często ty bywasz? - zapytałam z ciekawością przyglądając się jego rysom twarzy.
Było coś szczególnego w wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych, ciemnych wiecznie rozweselonych oczach oraz tych kręconych włosach, których loczki opadające na oczy dodawały chłopięcego uroku jego typowej męskiej twarzy.
- Jak zapomnę zjeść śniadania, a muszę gdzieś koniecznie pojechać to tak. Co ostatnio zdarza mi się coraz częściej - powiedział poważnie.
- Rozumiem - mruknęłam, a mój uśmiech trochę zgasł.
- Nie martw się tak - chyba chciał mnie pocieszyć widząc moją beznadziejną minę.
- Nie martwię się.
- Spojrzałam mu w oczy aby go upewnić. Spotkaliśmy się wzrokiem i wymieniliśmy uśmiechami. Już miałam instynktownie ponieść rękę na stół, kiedy zaskoczył mnie kelner niosący dwie ogromne porcje jajecznicy. O razu poczułam się jeszcze bardziej głodna.
- Proszę bardzo - rzucił, stawiając talerze przed nami. - I życzę smacznego.
- Dzięki - odpowiedzieliśmy w tym samym czasie.
Chłopak odchodząc od stołu wyszczerzył się i skomentował wesoło pod nosem "ale się dobrali". Co z tego? Skoro nie jesteśmy razem, ani raczej nie będziemy. Nic na to się nie zanosi.

***

Weszliśmy do środka supermarketu. Zabierając koszyki rozejrzeliśmy się za wózkami. Do głowy wpadł mi pomysł. Spojrzałam na bruneta, on zrobił to samo ze znaczącym uśmieszkiem.
- Myślisz o tym samym co ja? - zapytałam wskazując na przedmiot pożądania. Pokiwał głową z "yhymm" wydobywającym się z jego zamkniętych ust.
Biegiem rzuciliśmy się na stoisko. Czułam na sobie wzrok ochroniarza. Olac to! Wskoczyłam do pierwszego lepszego wózka sklepowego. Roześmiałam się na cały głos jak mały dzieciak. Ruszyliśmy każdym rzędem w jaki dało się tylko wjechać. Jak rozpuszczone bachory! Po drodze zbieraliśmy potrzebne nam artykuły spożywcze. Mleko. Pieczywo. Jakieś warzywa. Mięso. Mrożona pizza. Makaron. Czekolady. Płatki na mleko. Jajka. No a na samym końcu dostałam ośmiopakiem piwa po brzuchu.
- Hej, a to za co? - oburzyłam się, łapiąc za brzuch,
- Za to, ze nie bylem w koszyku.
Roześmialiśmy się, po czym wyszłam z wózka gdyż zatrzymaliśmy się przed kasą. Podzieliliśmy się rachunkiem na pół. Oczywiście piwo było jego i odliczył to.
Po zapłaceniu  poszliśmy do samochodu. Spakowaliśmy na tylną kanapę, i zamiast jak normalni ludzie odstawić ten wózek na miejsc... Matt wskoczył do środka i krzyknął "Teraz moja kolej!". Chyba z godzinę zajęło nam to "wożenie się" po parkingu.
Spojrzałam na zegarek. Wskazywał wpół do drugiej.
- Nie powinniśmy już wracać? -  zapytałam kiedy przyszedł pod samochód. Z nudów kiedy brunet odstawiał sklepowego "mercedesa" usiadłam sobie na masce samochodu i patrzyłam na wskazówki zegarka.
- A dlaczemuż to? - sztucznie zasmucił się.
- Jest prawie druga, a ja muszę jeszcze się zebrać. Może uda mi się porozmawiać z Cliffem w czasie przerwy w próbie.
- Jasne - rzucił. - Złaź z auta i jedziemy.
Otworzył drzwi samochodu i sam usiadł. Zgrabnie zeskoczyłam z maski, a chwilę potem rozsiadłam się wygodnie w fotelu.

***

Z Larsem zdążyliśmy upichcić spaghetti, jeszcze zanim zjawił się Cliff. Przekonałam Matta aby został z nami do czasu koncertu. Dzisiaj już odbyło się bez zgryźliwych uwag ze strony Ulricha. Przyznał mi, że jestem znakomitą kucharką. Chyba ma jakiś dobry dzień. Basista zjawił się koło godziny szesnastej tłumacząc się, że musiał załatwić kilka spraw. Matt pokazał mi samochód Cliffa, o którym wcześniej trochę wspominał. Rudzielec musiał mieć wspaniały humor kupując auto. Nie mogłam przestać się śmiać. Z tego aż siedziałam na schodach, zwijając się z bólu (brzucha).
Co najlepsze zdążyłam wymienic kilka zdań z basistą zanim Duńczyk rozstawił swoją perkusję.
Czas minął bardzo szybko. Trochę ich posłuchałam, po czym znikłam szykując się do koncertu. Godzinę przed wszyscy byliśmy już na miejscu.
Kilka minut przed rozpoczęciem tłumy krzyczały "Metallica!". Atmosfera- zajebista!. Stojąc gdzieś po środku sama zaczęłam wykrzykiwać nazwę zespołu. Kolega obok nie był inny po tym jak ciągle dźgałam go w bok. Popijając z butelki piwo, zauważyłam jak wchodzą na scenę. Jak zawsze - pierwszy Lars pozdrawiający tłum ręką, Kirk, James i na koniec Cliff. Po rozpoczęciu pierwszego utworu zaczęło się piekło pod sceną. Rozszaleni ludzie przed chłopakami, Cliff trzepotał włosami jak oszalały, Lars robiąc swoje idiotyczne miny dawał nieźle w gary. James jak zwykle zdzierał gardło, co wychodziło mu coraz lepiej za każdym następnym utworem. Porywał publiczność już samą rozmową z nimi. Nie poznawałam tego chłopaka. Jeszcze dwa lata temu nie chciał wiedzieć nic o śpiewaniu, wolał tylko grac, a teraz jest i wspaniałym wokalistą. Nie tylko oni szaleli... Kirk dawał z siebie tysiąc procent, co było słychać w solówkach. Tłum porwał mnie ze sobą, a tuż przy zakończeniu koncertu znalazłam się pod sceną. Blondyn z lokowatym wyszczerzyli się do mnie podczas małej przerwy przed ostatnią piosenką. Popijając piwo z plastikowego kubka zapowiedział ostatni utwór. Tłum krzyczał i piszczał. Znów rozpętało się piekło tuż po tym jak po raz drugi zabrzmiały pierwsze dźwięki Whiplash. Istne szaleństwo!
Z chłopakami umówiliśmy się po koncercie przed garderobą. Z trudem przecisnęłam się przez tych ludzi. Pchnęłam drzwi wchodząc do środka, przy okazji zmieniając trochę ich plany.
- Świetna robota chłopaki! Porwaliście tłum milion razy - rzuciłam rozglądając się po ich twarzach. Widniały na nich uśmiechy pełne zadowolenia jak i zmęczenia.
- Cieszymy się - powiedział Cliff ze spokojem. W porównaniu do tego co było na scenie, to całkowicie inny człowiek.
- To czas się ogarnąć i idziemy to opić - wyrzucił z siebie James. - A gdzie podział się Matt? - zapytał.
- To ja po niego pójdę, a wy się zbierajcie - oznajmiłam i wyszłam z garderoby zespołu.
Matt stał po środku korytarza nie ogarniając co się dzieje. Zauważył mnie, uśmiechnął się i podszedł do mnie. Wymieniliśmy opinię na temat koncertu. Po kilku chwilach i zespół wyszedł śmiejąc się z czegoś. "To idziemy" powiedział któryś z chłopaków. Wróciliśmy do domu.
Było kilku znajomych każdego ze lokatorów, jak też i Cliffa. Rozgościliśmy się, a alkohol poszedł w ruch. Po dwóch godzinach pijana leżałam na kolanach Matta gadając głupoty, z których oboje się śmieliśmy. Moim przywilejem od początku pobytu tutaj było zając całą kanapę i nie wiedzieć gdzie jest reszta. Musieli być gdzieś na zewnątrz, bo tylko stamtąd dochodziły głosy rozmów.
- Chcesz jeszcze? - zapytał brunet podając mi puszkę z piwem. Spojrzałam na niego jak na idiotę. - No dobra, rozumiem.
Nie mam pojęcia jak i kiedy to się skończyło, ale było miło...


Myślałam, ze będzie krótszy D:
Znalazłam na tumblrze jak dziewczyna nazwała Cliffa "Cliffey", też Wam się to podoba? Bo mi tak :D.

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 44

Zastanawiam, czy ktoś tu jeszcze jest. Czy tylko ja czytam te swoje bzdury bez uczuci i czy jest sens pisać?
Jakoś zdążyłam coś napisac. Może nie tak jak do końca planowałam ale jest.
Myślicie żeby coś zmienić? Coś wprowadzić nowego?
Nie chcę marudzić więcej, ale mnie to denerwuje, że jedna osoba tylko komentuje, a reszta ma to w dupie.


Zapraszam do czytania i komentowania!




Wychodząc z posiadłości obejrzałam się we dwie strony. Nie wiedziałam w którą iść. Ale zapominając o myśleniu ruszyłam tam skąd przyjechałam. Albo przynajmniej tak mi się wydawało.

Jednak po kilku minutach już nie wiedziałam gdzie jestem, kim jestem i co  tu robię.
Mając przed sobą drogę i słowa Ulricha które powtarzał przez ostatnie kilka godzin, mogłam zrobić jedno.
IŚĆ JESZCZE DALEJ!
JAK NAJDALEJ OD NICH.
Może to nie było mądre, ale w tym momencie jedyne wyjście.
I nagle zauważyłam tą mgłę w oczach, która mogła świadczyć o tym, że zaraz się rozpłaczę. Nawet nie wiem od czego. To że Duńczyk prawie potraktował mnie jak dziwkę nie znaczy że muszę czuć się jakoś najgorzej.
Zamrugałam szybko, aby powstrzymać krople, które chciały już wypływać.
Przeszłam kolejne kilkaset metrów. Mijałam kolejne osoby. Ale nie chciałam się pytać o drogę. Bo co? Zapytam gdzie dojść gdziekolwiek? Haha, to głupie.

***

Już miałam dosyć szwendania się po uliczkach. Stwierdziłam, że muszę znaleźć dom Matta albo dojść do Golden Bridge.
Tylko gdzie on mieszkał? Pamiętam z tego tylko tyle, że jego dom był mały i błękitny, niesamowicie błękitny. Barwa skojarzyła mi się z tęczówkami Jamesa. Przypomniałam sobie jak mówił o tym jak przed jego domem zawsze stoi jego samochód, bo garaż zajmuje jego współlokator. Był bardzo blisko głównej ulicy.
Tak więc wróciłam się te kilka ulic i zaczęłam iść wzdłuż chodnika przypatrując się domom.

Dziesięć minut później trafiłam na ten niesamowity dom. Weszłam na ganek i zapukałam do drzwi.
Kroki. Dużo kroków. Coraz głośniejsze. Otwieranie zamka i w końcu drzwi.
- Hej, co ty tu robisz? - przywitał mnie swoim zdziwionym pytaniem. No tak, to dziwny widok dziewczyny której jest tutaj drugi raz.
- Jestem - rzuciłam z nieśmiałym uśmiechem przyglądając się chłopakowi z ciekawością.
Ja go chyba skąd znam. Jakbym spotkała go jak byłam młodsza. Miał takie znajome rysy twarzy... Oraz włosy...
- No widzę - przerwał mi rozkmine. No tak... - Ale skąd tutaj przyszłaś, jak i dlaczego? - zapytał zdziwionym, zaintrygowanym głosem. - Jak tutaj trafiłaś?
- Normalnie. Troszkę pokłóciłam się z kolegą i wyszłam od nich - wzruszyłam ramionami.
- Yhmmm... - oparł się o futrynę z zamyśleniem. Spojrzał na mnie, potem do środka mieszkania, jeszcze raz na moją osobę. - To może wejdziesz do mnie, a nie będziemy tak stać w progu - zaproponował. Zgodziłam się kiwnięciem głowy.
Kazał mi się rozgościć, a sam poszedł wziąć coś co picia.
Jakoś tak nie umiałam się tutaj rozgościć... Dom był miły i taki ciepły... Nie to co u chłopaków. Czułam się trochę nieswojo.
Poszłam do kuchni, gdzie brunet podnosił dwie wysokie szklanki ze stołu.
- Czekaj, pomogę Ci... - podeszłam bliżej. Wzięłam swoją szklankę i powędrowałam za kolegą do gościnnego, gdzie stał stolik do kawy. Usiedliśmy na jednej kanapie przodem do siebie. Chyba było widać że czułam się niezręcznie, czy nieśmiało. Ciągle obracałam szklanką w dłoniach, a wzrokiem czegoś szukałam. Zauważył to i powiedział:
- Hej, nie przejmuj się. Nic się nie stanie przecież.
- Ale ja się nie przejmuję, tylko dziwnie się tutaj czuję - odparłam cichym głosem.


Oczami Jamesa:
- Pieprzony mały skurwiel! - mało co nie krzyknąłem wychodząc z domu. Wkurwił mnie niesamowicie. Jeżeli ma o niej takie a nie inne zdanie, niech sobie ma, ale niech tego aż tak nie okazuje.
Myślałem, gdzie Reb mogła pójść. Przecież ona jest tu pierwszy raz! Nawet nie wie na jakiej ulicy mieszkamy. Dobrze, że spotkała Matta. Inaczej nie dotarła by tutaj.
Przeszedłem prosto, do końca ulicy natrafiając na jedną z głównych prowadzących do centrum.
Zorientowałem się, że dziesięć minut drogi dalej mieszka Matt i może Rebeka jest u niego. Jeżeli wie że on tam mieszka. Jeżeli z nim przyjechała, to z pewnością byli u niego, chociażby na chwilę. Z resztą w nocy coś wspominała jak poznała bruneta oraz że go skądś zna, tylko nie wie skąd.

Zapukałem do jego drzwi. Ona musi tu być! Przez drogę przemyślałem, to wszystko i było mi głupio z tego powodu jak Lars potraktował naszą przyjaciółkę. W głowie miałem już ułożone co jej powiedzieć w ramach jako takich przeprosin. Chociaż one należały się najbardziej od Larsa.
Drzwi otworzyły się. Przed nimi ukazał się nasz kolega.
- Siema stary! - przywitał mnie. - Co cię tutaj sprowadza? - zapytał z głupim uśmieszkiem.
- Jest u ciebie Reb? - zapytałem przyglądając się wnętrzu mieszkania. Może gdzieś tam była.
- Nooo w pewnym sensie tak. Przyszła tutaj i powiedziała, że nie chce z wami gadać.
- Mogę wejść? - zapytałem. Myślałem, że jest mniej obrażona. Ach te kobiety. - Muszę z nią porozmawiać - wypaliłem.
- Tak - rzucił i łaskawie zaprosił mnie do środka.
Blondyna siedziała na kanapie gapiąc się tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami na mnie. Podszedłem do niej. Słowa przeprosin wyleciały mi z głowy.


Oczami Reb:
W pierwszej chwili, gdy usłyszałam głos Jamesa myślałam, że rozwali drzwi. Dobrze wiedział gdzie mogłam pójść. Jednak jak już wszedł do mieszkania zrobiło mi się dziwnie. Wiem, że byłam na nich obrażona. Ale na Jamesa nie dało się być długo obrażonym. No chyba że tak już do końca życia, tak na śmierć.
- Reb, bo chciałbym cię przeprosić za tego idiotę...
- Niech on mnie przeprosi nie ty, to jego wina - burknęłam. Po chwili siadł obok mnie.

***

- To jak, wracamy? - zapytał blondyn wstając z sofy.
- Musimy? - odpowiedziałam mu pytaniem. Nie chciałam tam wracać, mimo że sprawa była już jasna. - Możemy jeszcze się gdzieś przejść? - uśmiechnęłam się najładniej jak mogłam. Sama teraz wstałam z mebla i powędrowałam w kierunku drzwi frontowych. - No proszę! Proszę! Proszę!
- A gdzie chcesz iść?
- Gdziekolwiek... - odpowiedziałam stojąc przy drzwiach.
- Dobra - zgodził się. - Ale masz już nie uciekać - ostrzegł mnie.
- Yhymm...

Podszedł do nas Matt.
- A ze mną się nie pożegnacie? - zapytał śmiechem z miną smutnego, osamotnionego pieska. Zachichotałam. Tylko z tych włosów zrobić mu dwa kucyki, jak psu uszy... Będzie idealny w roli psa!
- No jasne że nie - przytuliłam go na pożegnanie. Zrobiło mi się miło. Nie chciało mi się odchodzić. Wychodzić z domu. - Zobaczymy się na koncercie? - zapytałam go cicho podnosząc głowę do góry. Chyba musiałam się nieświadomie uśmiechnąć po tym jak spojrzał na mnie, bo jego zachowanie mówiło samo za siebie. Spojrzał szybko na blondyna jakby bał się, że nie pozwoli nam się spotkać. A w końcu nie mam jakiś konkretnych zamiarów co do niego, czy też nich.


niedziela, 28 września 2014

Rozdział 43

Długo to się pisało, wiem o tym i to dobrze.
Przepraszam za to. Ale zaczęło być ciekawie. Drugi tydzień szkoły a matematyczka, że na następny dzień piszemy kartkóweczkę. Czujecie to?
Kocham moją szkołę.
W końcu weekend. Dopiero czwarty weekend w tym roku szkolnym. Sam początek, a ja myślę że jest już połowa listopada. To co będzie w połowie listopada, hahahaha?
Dobra, bez narzekania.
Mam nadzieję, że jeżeli ktoś tu jeszcze wchodzi, to zostawi po sobie ślad. To na prawdę jest miłe jak się czyta, że ktoś tu jeszcze jest :).

Plus pytanie do Was. Mogę znów przesunąć akcję o dwa-trzy lata, czy dalej się męczyć z tym co jest?

Zapraszam!



"ZABIERAMY CIĘ NA ZAKUPY!"
Co? Przepraszam bardzo, ale czy im się coś przypadkiem w główkach nie pomerdało? Leków zapomnieli? A może się naćpali, lub mają takiego kaca, że nie wiedzą co mówią?
- Wy wiecie co mówicie?!?! - wydarłam się na nich ze wzrokiem zdziwionego człowieka, który pada na zawał.
- Tak - znów odpowiedzieli razem. Cooo? Pojebało im się w głowach?
- Idziesz z nami. Nie będziesz chodzić ubrana tak jak my. Jesteś kobietą, nie facetem - oczy mało co mi nie wypadły z oczodołów. Nie mogłam uwierzyć w to co Kirk powiedział.
- Ej, ej, ja nigdzie nie idę! - sprzeciwiłam się. No tak, mój protest nic tu nie da. - Ale przecież nie macie pieniędzy... 
- Jak na piwo i wódkę mamy, to na ubrania dla ciebie też - oburzył się Lars.
- Jasne - warknęłam z wyraźną ironią w głosie. To chyba zadziała i uświadomi im, że nie chcę nigdzie iść. No bo nie chcę nigdzie iść. Z resztą wieczorem mają koncert i powinni się do niego przygotowywać, a nie latać za mną i ubraniami dla mnie. - Przecież wy macie dzisiaj koncert, także dlaczego jeszcze nic nie próbujecie?
- Kto ci powiedział, że mamy dzisiaj koncert? - wrzasną z łazienki James.
- Ty! - krzyknęłam.
- Ja nic takiego nie mówiłem. Może ci się pomyliło z jutrem - wyszedł z pomieszczenia.
- Przecież miał być w piątek, a jest... - zaczęłam wymachiwać rękoma.
- Jest czwartek. Uspokój ręce, Reb.
- Bo co?
- Bo udajesz Larsa. Nie trzeba nam drugiego perkusisty - zaśmiał się Kirk łapiąc mnie za ramiona.

- Nie ma dyskusji, idziemy. - wstał Lars od stołu. - Długo ci zajmie zebranie się do wyjścia? - zapytał głaszcząc się po włosach.
- Nieeee - pomachałam przecząco głową przeciągając ostatnią samogłoskę w wyrazie. - Wystarczą mi dwie minuty.
- Dobra - teraz wstał Kirk.
Poleciałam po kosmetyki do torebki, a później do łazienki. Namalowałam  kreskę na powiece i przeciągnęłam tuszem po rzęsach. Wyszłam z pomieszczenia.
Po kilku minutach dyskusji o sklepach i ubraniach, poszliśmy do jakiejś galerii. Oni wiedzieli gdzie co jest, ja natomiast już nie.
Lars wskazał pierwszy lepszy droższy butik. Ciekawe czy ta wiewióra zaprowadzi nas do Armaniego lub CoCo Channel? Już szczerze mówiąc spodziewałam się po nim wszystkiego.

***

- Tu nic nie ma! - krzyknął niezadowolony Lars wychodząc z kolejnego markowego sklepu. - Czy tu nigdzie nie ma ubrań dla kobiet w wieku dwudziestu lat?! - oburzył się wymachując swoimi rękoma, przy czym mało co nie uderzając małego chłopczyka ze słodkimi blond loczkami. Też chcę takiego synka! Każda szanująca się kobieta nie ubiera się jak dziwka, a wiele odpowiednich ubrań już widziałam.
Matka chłopca posłała szatynowi spojrzenie mówiące o tym że jest idiotą. Miała rację.
- A tam? - James wskazał jakiś sklep na pierwszym piętrze. Jakoś mi się nie spodobało. Już na samych wystawkach wisiały ubrania dla dziwek. I oni chcą tam iść? Chcą ze mnie zrobić dziwkę? O nie!
- O to mi chodziło - z zadowolenia aż klasnął w dłonie. Wywróciłam oczami.
- To może jeszcze dokupicie mi do tego bieliznę w takim samym stylu, co? - rzuciłam nawet nie wiedząc że o tym mówię. Gdy zorientowałam się, zakryłam dłonią usta. Spojrzeli na mnie ze zdziwionymi ale za razem zadowolonymi uśmieszkami. Najbardziej bałam się wyboru Larsa. On się najbardziej napalił na te zakupy.
Duńczyk złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą na piętro. Chyba załapał, ze nie za bardzo chcę tam iść. Tych dwóch z pojękiwaniem powlekli się za nami. Taki ogon.

***

Po zmierzeniu całej masy "ubrań" wybranych przez Larsa - stylistę, wyszłam w czymś co mniej więcej można byłoby nazwać ubraniem.
- Co tak długo? - oburzył się szatyn. Wstał ze skórzanej kanapy i podszedł bliżej mnie. Przechylił głowę aby ocenic jak wyglądam. Czułam się jak dziwka. Z reszta, kto by się tak nie czuł mając takie co na sobie? To znaczy super krótkie spodenko - majtki i bluzeczka - biustonosz... Jak dziwka, co nie?
- Ona wygląda jak dziwka - skomentował blondyn wskazując na mnie ręką.
- Mi się tam podoba - wzruszył ramionami perkusista. Odwrócił się do chłopaków i zatrzymał swój wzrok na Kirku, który wpatrywał się we mnie już od kiedy tu szliśmy. Na początku chciałam go walnąć, ale teraz już nie przeszkadzało mi to.
- Brakuje mi tylko kabaretek, szpilek i uszu jak u królika na głowie... - rzuciłam z sarkazmem. Spojrzał na mnie z zastanowieniem, a po chwili poważnym głosem odpowiedział.
- Dobra, to też możemy ci kupić.
Niee! Teraz to mu całkiem mózg zjebało.
- Ale ty to serio mówisz?
- Tak.
- Ty już jednak nie - warknęłam uśmiechając się złośliwie. Weszłam do kabiny przymierzalni i słuchając ich rozmowy powoli przebierałam się w swoje ubrania. Nie spieszyło mi się za bardzo ale też chciałam zadbać o to żeby kolejna z "kobiet" zakładająca to coś nie miała zbyt  rozciągniętych ubrań.
- Juuuuż! - wyszłam z szatni z zadowoleniem. W swoich ubraniach czułam się tysiąc razy lepiej niż w tamtym czymś.
Ubrania rzuciłam wprost na głowę Ulricha. Niech ma za swoje! Dostał wieszakiem w czoło. Może mu się coś odmieni i nie będzie majaczył.
- Chodźmy po kabaretki - rzucił. Kirk z Jamesem wstali z ociąganiem.
Nie, pomyślałam z rozpaczą.
- Nie chcesz tego, co nie?
Do mojego boku przysunął się James, tym samym łapiąc mnie za ramiona. Szliśmy za Larsem, który szukał działu z jako taką bielizną.
Nawet nie zwróciłam uwagi kiedy się zatrzymaliśmy i kiedy Lars pytał się o moje wymiary.
- Takie same jak ty - mruknęłam złośliwie. Nie miałam już siły na TO.
Powtórzę się ale robi z siebie idiote.

***

Tysiąc sklepów później... Obładowani tysiącem torebek, jak prawdziwe zakupocholiczki wyszliśmy z tak zwanej galerii. Nie wiem kto był już bardzej wkurwiony... ja, czy oni. Chyba Larsa zawiodłam najbardziej marudząc na wszystko i co drugi sklep krzycząc że jest jakiś niedojebany... Gdzie Kirk z Jamesem ciągle się śmiali. Może i miałam rację, ale obrażać go jednak nie wypadało. A jak mnie pozwie?
- Chyba przydałby się samochód na te ubrania - próbowałam rozładować te dziwne napięcie między nami. Nie odpowiedzieli. Tylko perkusista mruknął coś niezrozumiałego do siebie.
Dłuuugą drogę do domu wlekliśmy się w cholernej ciszy, która przeszkadzała mi, i to bardzo. Zachowaliśmy się jak obrażeni pięciolatkowie. Brawo! Tak bardzo dojrzale jak na dwudziestolatków.

***

- Ja tego nie założę na wasz koncert! - krzyknęłam. - O nie! Nie chcę by ktoś wziął mnie za dziwkę i przelaciał w pierwszej lepszej toalecie! 
- No ja nie wiem. A jeżeli tak lubisz?
- Czy ty coś sugerujesz?
- Nie no, coś ty - odpowiedział Lars. Reszta się schowała w rogu pokoju i patrzyła na to jak ciągle dre się na Duńczyka.
- No ja widzę, że uważasz mnie za dziwkę - Nie chciałam się kłócić, ale mnie prowokował, cały czas.
- Uspokój się! - ryknął James. W końcu!
- Nie. Niech on się uspokoi. Ja w tym iść nie będę. Niech sam to zaklada. Ciekawe jak jemu będzie fajnie. - Tupnęłam nogą jak mała obrażona dziewczynka i wyszłam z pokoju. Nie chce by ten mały skurwiel traktował mnie jak szmate. Bez przesady. Inne dziewczyny jak chce ale nie mnie. Znamy się za długo żeby mnie tak traktować.
Założyłam buty i wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Musiałam stąd wyjść. Uspokoić się. Ulrich za bardzo mnie denerwował.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Halo, halo!

Jakby ktoś tutaj jeszcze wchodził, to pewnie zauważy, że troszkę się tutaj zmieniło.
Postanowiłam zrobić małe zmiany/porządki z blogiem.
Czuję, ze na roku szkolnym będę miała jeszcze mniej czasu aby coś pisac. Myślę, że rozdziały będą się pojawiały przy jakiś okazjach, nie wiem dokładnie jakich... Ale będą.
Dlatego nie zamierzam robić czegoś w stylu zawieszania, czy coś, bo to z mojej strony głupota. Skoro wiem o tym że będę tutaj coś pisać, to po co kończyć bloga. Z resztą nawet nagle zaczęły mi się zbierać plany co do dalszej części opowiadania. Tak jak kiedyś mówiłam... Zaczną pojawiać się Guns, a Metę odstawię chwilowo na bok. Nawet sam ten blog miał być poświęcony GnR a nie Matallice.

A! I postanowiłam coś jeszcze. Zamiast pisać suuupeer długie rozdziały i lać wodę jak to robiłam, zaczęłam pisać krótkie myślę, że bardziej sensowne rozdziały.
Chyba tyle ode mnie.


Pozdrawiam, Trish :)

wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 42

Dobra, w końcu udaje mi się wszystko ogarnąć. Nawet potrafię teraz siąść przy komputerze i napisać dość sporo tekstu bez robienia przerw. Dawno tak już było.
Tak sobie myślę, że jeżeli dobrze pójdzie, to rozdział mogę dać jeszcze przed 26 lipca, jeszcze zanim wyjadę do kuzynki na zachód Polski. Nie wiem jak idzie Wam z czytaniem, ale mogę powiedzieć że mam to w dupie :). Serio, zaczynam mieć wyjebane. Bo jak mi dalej będzie jedna, ewentualnie dwie osoby pisały komentarze, to widzę jak "wszyscy", którzy czytali dalej czytają. Także jak już tutaj jesteście to się kurwa odezwijcie. Przepraszam za przekleństwa, ale się wkurwiłam.
A i zaczynam nowe opowiadanie. Mam już prolog, tylko nie wiem czy mam to pisać publikować tutaj, czy na pamiętnikach. Ha!

Plus. Nie wiem czy uda mi się jutro tutaj przyjść, także składam wszystkiego najlepszego dla zajebistego pana Hudsona. Nie zrobiłam mu ciastka i nie będę z nim pic ale i tak życzę mu jak najlepiej :D. Sto lat panie Hudson!


- Hej! Ludzie, koniec imprezy! Wypierdalać! - ryknął James. Chyba jako jedyny tutaj jeszcze nie spał. (Śmieszne, że aż brakuje cykania świerszczy xD) Nawet ja przysypiałam na swoich kolanach na kanapie obok Larsa i Kirka, który obejmował jakąś dość młodo wyglądającą dziewczynę. Przetarłam oczy dłonią i podeszłam do blondyna. Zawisłam na jego ramieniu i zaspanym głosem powiedziałam:
- Nie widzisz, że oni wszyscy śpią? Nie dostrzegasz idiotyzmu tej sytuacji?
- I tak mają iść - powiedział ciszej ale dla mnie to dalej był ryk.
- Rano... - wyjęczałam jeszcze bardziej wisząc na chłopaku. Przymknęłam oczy. Chyba mu to nie przeszkadzało.
- Hej, wypierdalać! - Ten to ma głos. Zawału dostanę przez to.
Ktoś coś mówił pod nosem, inni powoli zaczęli wstawać z na prawdę różnych miejsc.
Spojrzałam na Matta, kolegę, który mnie tutaj dostarczył. Dalej leżał pod stołem, ledwo świadom jak tam zasnął. Gwałtownie podniósł swoje ciało tym samym waląć głową o spód blatu stołu, czy też ławy. Rozległ się dobrze wszystkim znany odgłos, czy też trzask zderzenia głowy z drewnianym meblem, potem mieliśmy przyjemność wysłuchania dość długiego jęku, jak i wiązanki życzeń kolegi. Zaraz po tym połowa reszty ze śpiących ludzi wstała. Dziewczyna z ramion Kirka pokazała nam swą piękna twarz posyłając minę w stylu "następnym razem odegram się na tobie". Jednak to trwało tylko kilka sekund. Kirk przygarnął dziewczynę do siebie, w swoje ramiona. Miło, też tak chcę.
- Mówię już ostatni raz... - zaczął w miarę cicho. Zatkałam uszy żeby nie słyszeć tego. Ci ludzie rzucą się na niego z pięściami zaraz. - Wynocha! Mi! Z! Domu!
Spojrzałam na biednego Matta. Skrzywił się tylko. Posłał mi dziwny uśmiech i wskazał żebym do niego podeszła. Tak też zrobiłam. On sam wstał, powoli szedł w stronę drzwi. Nic nie mówiąc dogoniłam bruneta. Chwilę porozmawialiśmy ze sobą. Staliśmy trochę w przejściu, bo ludzie wychodzący darli się na nas. Ich problem. Zapytał mnie czy potrzebuję transportu do LA prosto po koncercie, było też coś o zespołach, alkoholu, dziewczynach, i ogólnie o wszystkim. Paplaliśmy tam chyba z pół godziny kiedy ze zmęczenia zaczęłam ziewać oraz wydawało mi się jak James sprząta pokój. Na "dobranoc" dostałam buziaka w policzek, nie wiem za co, po co i dlaczego ale miło.
Ziewnęłam głośno zakrywając dłonią buzię i z powrotem wróciłam do salonu. Kirk z koleżanką wynieśli się, Lars dalej spał na kanapie, tylko teraz już rozwalony na jej całej długości. Jam tak jak mówiłam, sprzątał. Dziwne zjawisko.
- Ej... Ja idę spać - rzuciłam i zaczęłam iść w stronę korytarza.
- Okej. Ostatni pokój w tym korytarzu - powiedział blondyn. - Później tam przyjdę, rozgość się.
- Dzięki - uśmiechnęłam się.
Ledwo co pamiętam jak trafiłam do łóżka, ale jedyne co świta mi w głowie to, to że ktoś rzucił się na mnie jak przysypiałam. Mimo tej ciężkiej wagi, było mi ciepło w plecy. Chwilę potem zasnęłam.


***


- Hej, alkoholiku wstawaj z tego wyrka! - wydarłam się na blondyna.
- Oj, zamknij się, daj mi spać - otworzył jedno oko, zawarczał cicho, odwrócił się na brzuch, przykrył głowę poduszką i udawał, że śpi.
- No leniu. Masz dzisiaj koncert... - Powiedziałam siadając po turecku na podłodze. - No ej, miałeś mi pokazać łazienkę, obiecałeś! - Krzyknęłam i zaraz oberwałam poduszką w łeb. - Rusz się z tego wyrka, bo cię siłą wyciągnę - zagroziłam mu. Zignorował mnie.
- Niech Kirk, albo Lars ci pokaże łazienkę, będzie tak samo interesująca. Albo pójdź do tego... Marka... - spojrzał na mnie. Hahaha, te zaspane błękitne oczy.
- Ahh - jęknęłam. Wstałam ociężale i powędrowałam do kolejnego pokoju, gdzie był ktokolwiek.
Wyszłam do przedpokoju. Jaki burdel.. Co za masakra... Jak dorobią na sprzątaczkę, to niech ją czym prędzej wynajmą. Nawet nie chcę mi się tego opisywać. Z resztą, to coś przede mną jest nie do opisania i tyle.
Przeszłam ostrożnie przez to pobojowisko i powili weszłam do kuchni. Może lepiej będzie jak pójdę po buty... Chyba raczej tak. Także, znowu tym swoim krokiem, na palcach powędrowałam po glany, które stały w przedpokoju. Dobrze, że mi ich nie zarzygali jak wychodzili.
Były zimne i chyba wilgotne. Fuu... Trochę niekomfortowo. Wytrzymam już jakoś.
Polazłam do kuchni, z zamiarem przygotowania czegoś na śniadanie. Rozejrzałam się za zegarkiem, ale nigdzie nie mogłam go dostrzec. Wszechobecny bałaga przeszkadzał mi w zrobieniu śniadania. Damy radę!
Po kilku minutach na stole stała miska ze składnikami, talerz z ciepłymi omletami oraz rozgrzana patelnia na kuchence.
- Witaj! - Zgadnijcie kto wbił do kuchni z zaspanymi oczami i szopą włosów? Nie kto inny jak nie Kirk!
- Hej, hej, śpiochu - uśmiechnęłam się wesoło i wskazałam ręką na krzesło.
- Posprzątałaś tu? - zdziwił się. Pokiwałam głową, a chłopak siadł na wskazane przeze mnie miejsce. - Pojawiła się kobieta i już mamy luksusy - zachichotał gitarzysta.
- No bez przesady. Ja tylko wyrzuciłam śmieci i zrobiłam śniadanie - udałam oburzenie. Ale i tak oburzona byłam. Dobra, zrobiłam im małe porządki. Te śmieci wywaliłam do kosza, ledwo co się mieściły. Przydałby się kontener. Zanim się wzięłam za omlety, to i pozmywałam kilka naczyń i szafek. No przepraszam bardzo, rozumiem artystyczny nieład, ale nie syf i burdel w jednym. Brakuje tu jeszcze karaluchów. - Moglibyście raz na tydzień posprzątać, albo chociaż jakoś po imprezach. To nie jest aż takie trudne... - zaczęłam jęczeć o sprzątaniu i tych sprawach. Kirk robił ciągle głupie miny z nudów. - Aż tak gadam jak Lars? - zapytałam ze śmiechem.
- Nawet gorzej - rzucił i patrzył wyczekująco na mnie.
- No co? - warknęłam. Nie patrz się tak na mnie! On ma za duże oczy żeby się na mnie gapić. Jeszcze dostanę kompleksu małych oczu. Będzie fajnie.
- Jedzenie!
- Ale nie musisz się na mnie aż tak patrzeć, możesz powiedzieć. Głucha jeszcze nie jestem, wiesz? - wzięłam talerz z omletami do ręki i postawiłam na stole, chwilę później pojawiły się też i sztućce. - Smacznego! - rzuciłam w stronę chłopaka.
- Dziękuję - odpowiedział z pełną buzią.
- Trochę kultury, chłopcze - pouczyłam  śmiejąc się z niego. Rzucił mi przepraszający uśmiech. Przeszedł do jedzenia, a ja do dalszego smażenia aby wykarmić tą bandę wygłodniałych muzyków. 

- Heeej - ziewająco przywitał się James. Nałożył przynajmniej spodnie. - Gdzie reszta? - zapytał trzymając się za głowę.
- Jaka reszta? - padło moje pytanie. Wydawało mi się, że jest ich trzech, ewentualnie czterech. Przy stole siedział Lars z Kirkiem i chichrali się ze wszystkiego. Teraz wybuchli śmiechem jeszcze głośniej.
- Mark i kilku chłopaków, którzy mieli zostać u nas na noc - podrapał się za tył głowy.
- Przecież ich wyjebałeś z domu nad ranem - sama się śmiałam.
Pamiętam to jeszcze. Godzina czwarta nad ranem, a on się drze na śpiących ludzi, że mają wypierdalać. Sama przecież wtedy przysypiałam.
- Przecież oni by nie poszli... - zaczął, ale nie skończył napotykając się na mój wzrok. - Co?
- Nic, po prostu ty ich wszystkich wywaliłeś nad ranem. Może tego nie pamiętasz ale nawet przyjaciółka Kirka ledwo co została u niego, a Larsa skopałeś po dupie żeby sobie poszedł... - Tak nawet nie było. Przecież nic nie pamięta, to można mu wkręcić, że go pochujało. Perkusista spojrzał na mnie zdziwiony, puściłam do niego oczko z myślą że żartuję sobie z Jamesa. Pokiwał znacząco głową z dzikim uśmiechem rozumiejąc sytuację. A zebrało mi się na żarty!
- Dobra, to jeszcze pytanie... - mój wzrok przeleciał ich twarze (czo Tri xD?). - Czy mi ktoś w końcu pokaże łazienkę? Chciałabym się umyć...
- Myślałem, że oni ci już pokazali - rzucił James siadając na krześle tyłem do mnie. Miiłooo.
- No właśnie nie. Czekałam aż ty to zrobisz - spojrzeli na mnie z podejrzeniem w oczach. - No co? Ja nic nie mówię przecież. Przynajmniej nic co mogłoby... -zamilkłam. Tylko winni się tłumaczą. Dobra, to że byłam z Jamesem nic nie znaczy, co nie? Ale lubię traktować go jak bardzo bliskiego przyjaciela.
- Skoro tak bardzo chcesz to chodź - wstał z krzesła i poszedł pierwszy.
- Zajmijcie się jedzeniem. Ma nic nie być, niech cierpi - wyszczerzyłam się.
- Jasne, mój brzuch jest na to gotowy - pogłaskał się po brzuchu Lars. Roześmiałam się.
- Idziesz, czy będziesz z nimi jeszcze rozmawiać? Też muszę coś zjeść.
Pokiwałam głową. Chłopak prowadził mnie przez korytarz. Okazało się, ze łazienka jest na samiutkim końcu, aż za pokojem Jamesa. Nawet nie wiedziałam, ze tam może być łazienka. Nawet sobie nie przypominam żebym tam chodziła, a aż tak mocno pijana żeby nic nie pamiętać to nie byłam.

Jakiś dziwnych akcji nie było po tym jak weszłam do pomieszczenia. Nikt nie pytał mnie, czy trzeba mi pomóc ani czy nie trzeba mi potowarzyszyć. Jedyne co słyszałam to śmiech Larsa z kuchni.  Po połowie godziny siedzenia w łazience mogłam wyjść całkowicie ubrana, umyta, z jeszcze mokrymi włosami. Ach, jak dobrze. Zajrzałam do pokoju po moje trampki, założyłam je i poszłam do chłopaków.
James siedział z kanapkami w ręku ze skrzywioną miną, Lars triumfalnie się uśmiechał, a Kirk patrzył na mnie z przerażeniem. Serio? Dlaczego?
- Coś jest nie tak? - zapytałam oglądając pomiędzy palcami końcówki włosów.
- Tak... To znaczy nie... - ciągle krążył wzrokiem po całej kuchni.
- To znaczy co...? - dopytywałam się, patrząc na chłopaków, każdego po kolei. - Co już wymyśliliście?
- ZABIERAMY CIĘ NA ZAKUPY! - krzyknęli razem.

środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 41

Zapierdolicie mnie za tyle czasu kiedy nie pisałam i za ilość którą napisałam. To jest masakryczne... Sama nie wiem czemu zajęło mi to tyle czasu... Ale tu chyba bardziej chodzi o wenę, czas, chęci i całą masę innych czynników. Wiele się działo przez ten ostatni okres kiedy nie pisałam. No, od początku roku, w końcu nauczyłam się mieć całkowicie wyjebane na lekcję języka polskiego, nauczyłam się uczyć matmy oraz dużo innych rzeczy... Nie chcę mi się tu tego pisać.
Cóż, czytajcie, komentujcie, zabijcie mnie, czy cokolwiek

Zapraszam! ;D



Kraina snów. Cóż za piękne miejsce. Niestety tak szybko się tam nie dostanę.
Myślami błądziłam gdzieś między Metalliką, a Andym. Ah tak, nikt nic nie wie o nim. Czas opowiedzieć cokolwiek. Kiedy jest czas, a droga się strasznie dłuży.
Pamiętacie jak poszłam sobie na wycieczkę z wódką? No, to właśnie wtedy trafiłam na Hollywood Sign. Dokładniej to pod. Siedziałam sobie kulturalnie pod jedną z tych ogromnych literek. To chyba była "Y". Czasami popijając bezbarwny płyn i bezczynie patrząc na miasto tętniące życiem. Nocnym życiem. Widok był prześliczny. I to nie tylko u dołu... Gwiazdy świeciły tak jakby dostały dwa razy więcej energii.
Nie chcę się rozpisywać. Cóż, powiem w skrócie...
Czasu nie liczyłam, na zegarek nie chciało mi się patrzeć. Ale myślę, że było jakoś po północy. Prawie nikogo tam nie było. Tylko ja i ze dwie, czy trzy osoby. Jedna z nich podeszła do mnie. Nawet nie zwróciłam uwagi dopóki się nie odezwała. Był to Andy.
Sam zaczął rozmowę od zwykłego "Hej". Co mi się bardzo spodobało. Wytężyłam swój wzrok i zaczęłam go obserwować. Był ładny. Mimo, że nie mogłam się bardziej przyjrzeć. Wiecie, co? Strasznie urzekły mnie jego długie ciemne lekko falowane włosy. Miał też indiańskie rysy. Ten specyficzny orli nos, lekko skośne oczy... Pomyślałam, że pewnie jest też zbudowany, wysoki i ma ciemną karnację. Tak też było, jak się później okazało.
Rozmowa się rozkręciła. Zaczęte od zwykłego "hej", przez "Co tutaj robisz?", po najdziwniejsze rozmowy i picie mojego alkoholu. Kiedy się skończył, Andy zaproponował żebyśmy poszli razem do miasta i kupili więcej. Wiadomo, byłam trochę wstawiona i faktem oczywistym była moja zgoda.
Ach no tak... Ciągle jest tylko Andy, Andy... To już wytłumaczę jak się przedstawił... Właściwie to nazywa się Anthony, ale w szkole przechrzcili go na "Andy". Świetni ludzie. Swój wybór poparli jego wyglądem oraz tym jak to on ujął: " imię "Anthony" pasuje do pięciolatka". Kiedy ja się przestawiłam stwierdził, że woli mówić na mnie "Becca". Zgodziłam się. Taka mała zmiana w moim życiu.
...

Pociąg nagle wjechał w tunel, zrobiło się ciemno. Tym samym nie dając mi kończyć czytać książki. Chyba już prawie jesteśmy na miejscu. W środku tej metalowej puszki zaświeciły się światła. Jakoś chęć do czytania nie była tak silna jak ciekawość.
Dokończyłam zdanie, a stronę zaznaczyłam zakładką zrobioną z jednego z moich rysunków. Rzuciłam lekturę do torebki. Zaczęłam patrzeć przez okno. Ogarnęło mnie uczucie wiercenia w brzuchu. W młodości uwielbiałam ten stan. Stan pełen zdenerwowania, niepokoju i podniecenia. Oczekiwania na coś specjalnego, ważnego. Każdy wyjazd był wtedy ważny.
Pojazd zaczął zwalniać. Nie gwałtownie, ale zwalniał. Czułam to. Z resztą kto by tego nie czuł? To jest pociąg i on jest ogromny także nawet najmniejszą rzecz zrobioną przy nim będzie się odczuwać.
"Uwaga! Uwaga! Pociąg relacji Los Angeles - San Francisco za dziesięć minut kończy swoją trasę. Prosimy o szykowanie się do wysiadki!"
Prawie jak w samolocie! Taki o to komunikat mogłam usłyszeć z głośników zawieszonych na początku przedziału.
Ludzie zbierali się tak szybko jakby za parę sekund pociąg miał wylecieć w powietrze. Miałam ochotę roześmiać się. Jakaś starsza grubsza pani z grubszym dzieckiem pytała się, czy nic nie zostawili. Jakiś dzieciak dwa rzędy przede mną właśnie chował książkę do plecaka. A jeszcze inna para emerytów z pomocą młodzieńca próbowała zdjąć swoje bagaże z górnej półki. Oczywiście też chciałam się zbierać, ale mam jeszcze czas i wolę poczekać aż będzie mniej tłocznie.
Spojrzałam na zegarek na nadgarstku. Wskazywał kwadrans po dziewiątej. To i tak dobry czas, jeżeli patrzeć na to, że ta kupa złomu miała małe kłopoty z wyruszeniem.
Zatrzymaliśmy się, w końcu. Drzwi się otworzyły, a ludzie zaczęli wysiadać.
Tłumy ludzi dookoła mnie. Prawie jak w Los Angeles. Jednak uczucie, że jest się tutaj samym oraz pierwszy raz powodowało wyraźny strach. Przez głowę przeszła mi myśl, że chłopaki (jednak) mogli po mnie przyjechać i czekają gdzieś niedaleko. Jednak tak nie mogło być. Znając ich tyle lat pewnie zapomnieli o moim istnieniu i balują.
W dali dostrzegłam ruchome schody. Muszę stąd jak najszybciej wyjść, pomyślałam. Jednak przez ten tłum nie było mi dane w ciągu najbliższych pięciu minut wydostać się z tego budynku.
Przystanęłam na wielkim placu. Za mną był dworzec, a jeszcze dalej widok na zatokę. Ciekawe, czy ktoś tam żegluje... Pamiętam jak byłam bardzo mała to ojciec czasami w lecie zabierał mnie na jedną ze swoich żaglówek. Przez cały dzień pływaliśmy po zatoce, dopływaliśmy do każdego miasta i robiliśmy małe wycieczki. Opowiadał mi wtedy co on robił jak był nastolatkiem. Strasznie fascynowały mnie te jego opowiastki. Sama kiedyś tak chciałam, ale los chciał inaczej. Seattle trafiłam do Lafayette, a potem do Los Angeles. Poznałam wielu ludzi takich jak Will, Jeff, chłopaków z Metalliki, Slasha, Stevena i Madley, ale za to w Seattle zostawiłam Duffa i Mary.
No tak... Ale wracając do tego, gdzie byłam i co miałam robić. Sama nie wiem. Stoję jak ten debil na środku jakiegoś placu i patrze się gdzieś w przestrzeń. Mądre.
Może tak lubię, co nie? Hahaha, nie. Co to, to nie. Bez przesady. Muszę ruszyć tą swoją szanowną dupę i znaleźć chłopaków.
Czas na losowanie ludzi. Jak randka w ciemno, tylko na odwrotnych zasadach. Nie znam ludzi od środka, natomiast mogę ich zobaczyć i ocenić.
Po chwili dostrzegłam pewną osobę, kojarzyłam ją skądś. Jakieś deja vu, czy jak? Ale... Jeżeli patrzeć z tej strony co mówił Lars to wszyscy ich znają i wiedzą gdzie mieszkają. Wypróbujmy jego informacje...
Podeszłam do wysokiego chłopaka o długich, ciemnych kręconych włosach. Ubrany był w jeansowe spodnie, czarny T-shirt i jeansową kamizelkę z naszywkami, która kolorem idealnie pasowała do spodni. Dlaczego miałam pecha do takich ludzi? W sumie pechem ciężko to nazwać.
- Hej, wiesz może gdzie mieszka Metallica? - Zapytałam prosto z mostu. Chłopak wytrzeszczył na mnie swoje ciemne oczy, a ja skuliłam się ze wstydu. W sumie, to powinnam wcześniej zapytać o to gdzie mieszkają i jak tam dojechać. - Bo wiesz... Miałam do nich pojechać, a zapomniałam zapytać Larsa o adres - skrzywiłam się.
- I na prawdę, nie wiesz, gdzie to jest? - zdziwił się. No chyba jakiś nie kumaty jest, czy coś...
- No nie. Jestem tu pierwszy raz, a przyjechałam z Los Angeles... - zaczęłam się tłumaczyć. Nie rób z siebie ofiary losu, noo.
- Wiesz, co... - Przerwa w myśli. Podniosłam pytająco brwi i zaczął mówić. - Oni mieszkają przy Carlson Boulevard 3132. Ostatni autobus będzie za pięć minut jak się nie mylę.Ale wiesz, jakbyś nie zdążyła, to mogę cię podwieźć, bo sam do nich jadę...

Tak też trafiłam do chłopaków po niecałych dwóch godzinach. W sumie to było coś koło dwudziestej trzeciej, ale u nich impreza dopiero się rozkręcała. Wpadłam do domu pierwsza. Widok mnie nie zaszokował. Tak jak zwykle impreza trwała w najlepsze.
No ale co do kolegi... Miał na imię Matt. Okazał się być bliskim znajomym Marka, który "oddał" dom Metallice, dostał on (dom) miano "posiadłości Metalliki" po domówkach urządzanych praktycznie codziennie.
Tak, i właśnie dlatego pierwsze co zrobiłam to skoczyłam na kanapę, gdzie Lars próbował czarować jakąś dziewczynę. Ten mały gnojek nikogo dziś nie porucha. Nie dziś!
- Heeeeeej, Laaaaars! - Przywitałam go sztucznie krokietującym tonem mojego głosu, objęłam go od tyłu, a ta obok niego zrobiła minę jakby ujrzała ducha, albo gorzej. Po chwili jednak udawała, że chce mnie zabić wzrokiem. Olałam to.
- Reeb! - Krzyknął odwracając się do mnie przodem i przytulając się.
- Tak, ja - wyszczerzyłam ryj. Da się tak w ogóle?
- Nie mówiłaś, że przyjedziesz o takiej porze. Nawet się ciebie nie spodziewaliśmy teraz. Było nas uprzedzić telefonem, byśmy chociaż posprzątali... - Rozpoczął swój słowotok. Spojrzałam na dziewczynę teraz siedzącą z tyłu mojego kolegi z fochem i założonymi rękami. On też ją olał. Przykro mi bardzo, młoda damo. W sumie to chłopak miał gust. Była ładna. Miała ciemno brązowe włosy, oczy tego samego koloru, a jak siedziała to wydawało się, że ma bardzo kobiece kształty.
- Oj dobra, Lars. Dobrze jest jak jest - zaśmiałam się tym samym przerywając mu to wszystko. W sumie, nawet jakby to posprzątali to byłby dalej bałagan. Pełny optymizm (xD). - Gdzie jest reszta? - Zapytałam rozglądając się po pomieszczeniu.
- Gdzieś siedzą. Cliffa nie ma jak coś i uważaj na Hammetta, bo już mu coś dzisiaj odpierdala - odpowiedział i odwrócił się do dziewczyny.
Aha, burknęłam cicho. Poszłam w stronę kuchni gdzie siedział Kirk z grupą ludzi. Coś tam rozmawiali. Nie chciałam im przerywać, więc poszłam dalej. Hmm... Została mi łazienka lub inne pokoje typu sypialnia lub wyjście na taras. Chodźmy na taras. Z uśmiechem na pół twarzy w podskokach ruszyłam tam dupę.
Po drodze podwędziłam puszkę piwa, zimnego piwa. Na całe szczęście.
Taki tam taras był, jak ze mnie księżniczka. Ha ha. Wyszłam przez drzwi, a tam trawa. Można i tak. Stało tam kilka osób, ale nie dostrzegłam blond czupryny.
- Co tu robi taka śliczna dziewczyna? Nie powinna przypadkiem siedzieć w domu? - usłyszałam niski głos za sobą. Aż mnie ciarki po plecach przeszły. Cholera. Był jeszcze niższy niż wtedy jak rozmawialiśmy przez telefon.
- Jaaaaaaaameeeeeees!
Rzuciłam się na niego. Dosłownie mówiąc, zawisłam na chłopaku.
- Ta niby śliczna dziewczyna przyjechała do tego niegrzecznego zespołu prosto z Los Angeles, co ty na to? - patrzyłam mu prosto w oczy z uśmiechem jak debil.

sobota, 17 maja 2014

nominacje cz.2

Coś mi się tu psuje, więc dodaję to w oddzielnej notce, bo ten telefon nie może mi skopiować tekstu i go wkleić.
Cóż...

Dziękuję Fly i Fiery za nominację.

Oto pytania od kobiet:
1. Jaki konik?
Czarny. Z długą grzywą.
2. Czy nienawidzisz nas za to, że cię nominowałyśmy?
Kocham Was, moje kobiety :D
3. Jaki jest twój ulubiony środek transportu?
Pociong. Lubię pociągi. Kocham je <333
4. Czy naprawdę bardzo nas nienawidzisz?
No ale dlaczego? Pytania robione specjalnie dla mnie, hmmm?
5. Czy lubisz chodzić do Carrefoura (jakkolwiek to się pisze)? [my kochamy :D]
Wolę Lidl, albo Kaufland, ewentualnie Tesco xD a potem wyglądam jak pan McKagan :D
6. Co robisz w tym momencie?
Leżę na kanapię i próbuję nie myśleć o Jamesie i jego dłuuuugich nogach.
Hej, pójdzie ktoś ze mną kupić Kirkowi...?
7. Gdzie kupić koszulki z zespołami?! (poza Internetem)
Nad Soliną, na giełdzie w Zamościu, hmmm... Chyba w sklepie.
8. Dlaczego?
Ale co?
Nie rozumiem tego pytania. Proszę telefon do przyjaciela i pół na pół.
9. Czy też wsadziłaś Metallikę (lub innych wariatów) do szafy?
Tak :D
Tylko Bazowi się nogi nie zmieściły i wystają. W sumie to jeszcze James trochę się drze, że jak to on może być schowany z nimi w szafie, bo przecież jest od nich ważniejszy. Nie jest... Nie dzisiaj... Macica mi krwawi.
10. Czy masz ulubiony moment w dowolnej piosence dowolnego zespołu?
Tak.
W November Rain, Estranged, So Fine, potem jest w Orion, The Unforgiven II, One,  hmmm... Jeszcze znalazłabym coś z Les Zeppelin, Pink Floyd, Megadeth, Scorpions. Oj, dużo tego jest. Ostatnio nawet były remixy.
11. Czy wiesz kim naprawdę jest Steven A. ?
Sztiwen jest moim kochanym zacieszowym braciszkiem, tuż obok Duffa. Jest moim blond słoneczkiem i tęczą i wszystkim co pozytywne. Jest taki "aaaaaaaaaaaa :D"
Na prawdę jest Stevenem Adlerem i jest mu z tym zajebiście :D




Jak coś się popsuło to pisać mi w komentarzach, bo tu nie widzę nic ..

sobota, 10 maja 2014

Liebster Blog Award

Dobra, jak na poprzednim blogu mówiłam - nie bawię się w to wszystko, aczkolwiek sprawię Wam przyjemność tym, ze się udzielę i odpowiem na pytania :).

To pierw. Dziękuję czekoladowej i Whatever za nominację :).


Pierwsza nominowała mnie Whatever, także jej pytania:

1. Jaka była najdziwniejsza rzecz, jaką zrobiłaś?
O Boże... Nie wiem. Ciągle robię dziwne rzeczy, ale najdziwniejszej nie da się wybrać.

2. Miejsce, w które chciałabyś pojechać?

 Jeżeli patrzeć na cały świat to Los Angeles, albo do parku Yellowstone. A jeżeli chodzi o Polskę to jeszcze raz w Bieszczady, lub ogólnie w góry.

3. Jeśli można by było cofnąć czas, do jakiego momentu byś wróciła?
 Hmmm... Po raz drugi podobne pytanie. Myślę, że 1983 rok. A jeżeli chodzi o moje życie do do marca 2012 roku. Zmieniłabym wiele rzeczy.

4. Masz ulubiony film? Jeśli tak, jaki?

Nie... Nie lubię oglądać telewizji.

5. Dlaczego zaczęłaś pisać?

Zaczęłam... Pisać... Cóż... Pierw czytałam wiele blogów, podobały mi się, więc pomyślałam, że ja też mogę tak pisać. A że akurat w mojej głowie był szał na Gunsów i Metallicę (dalej jest, ale nie aż tak), to zaczęłam wymyślać historię i je zapisywać na kartkach.

6. Byłaś ostatnio na jakimś koncercie? Jeśli tak, jakim?

 Nie D:
Miałam być, ale nie chce mi się wychodzić z domu na cokolwiek. Ale będę niedługo na koncercie :).

7. Oglądasz seriale? Jeśli tak, jakie?
 Jak mi się nudzi to czasami z mamą obejrzę "Na dobre i na złe", tak to nie.

8. Ulubiony kolor?
 Hmm... Czarny, albo zielony.

9. Czy chciałabyś mieć piercing/tatuaże?

 Tatuaż tak.

10. Umiesz dobrze rysować?
 Niby tak. Ale ostatnio w ogóle nie rysuję.

11. Deszcz czy słońce?

 Zależy od humoru. Ostatnio wolę słońce, bo jest ciepłe i grzeje. A uwielbiam jak jest ciepło.


To teraz pytania czekoladowej:

1. Opowiedz pokrótce jak poznałaś Pistolety i Kwiatki, i co Cię skłoniło do pisania o nich?
 Dzięki mojej mamusi i jej porządkach w płytach. Chciała mi tą płytę wyrzucić, a ja nie znałam, nie chciałam słuchać i ogólnie bunt. Nakłoniła mnie do przesłuchania tej płyty (Use Your Illusion II). Także przesłuchałam ją i mi się spodobało. Nie lubię tego opowiadać... A potem trafiłam na ich zdjęcia. I tyle.
 
2. Wyobraź sobie, że możesz wcielić się w bohatera dowolnego filmu. Kogo losów na pewno NIE chciałabyś powielać i dlaczego?
 O Boże, nie wiem. Nie oglądam filmów. Nie mam na to czasu.
 
3. Rano (czyt. w samo południe) budzisz się w osławionej przez fan-ficki melinie Gunsów- w Hell House. Wolisz zaćpać z Ukośnikiem, by później zapleść mu warkoczyki, czy ze Sztiwenem, by w Vegas zostać jego żoną?
 Hmmm... Dwie kuszące propozycje... Wolałabym Żyrafe McKagana, ale jeżeli mam wybrać z tych dwóch przystojniaków, to... Chyba wolałabym Slasha niż ślub z moim braciszkiem. Wolę robić warkoczyki niż przebierać się w białe suknie i stawać przed ołtarzem.
 
4. Dead, jail or rock n' roll?
 Nie jest źle. Przynajmniej nikt nie śpiewa tenorem... I nie ma pisków. Uff... Zamiast "jail" słyszałam "dżem", hahaha. Przez jedną czwartą jeszcze coś ogarniałam, a potem mama zaczęła coś gadać i nie wiem o co chodzi...
Może chcecie pizzę? Pójdzie ktoś za mnie po koncentrat pomidorowy?
 
5.  Podaj trzy argumenty za lub przeciw do tezy: Izzy Stradlin przebierał się za Keitha Richardsa i kradł mu gitary.
Boże, i mam pisać rozprawkę?
Po pierwsze: Widać to na wszystkich zdjęciach.
Po drugie: Biografia potwierdza to, że przebierał się na Richardsa.
Po trzecie: Zjebała mi się czcionka...

6.  Dlaczego Charlie Watts wygląda jak pedofil?
 Bo ma dziwną twarz i wygląda jak pedofil. Teraz ma siwe włosy więc tym bardziej. I chyba miał krzywy nos. ON WYGLĄDA JAK MÓJ DZIADEK D:
Z resztą nie wiem.
 
7. Gdyby Izzeusz wymyślił nowy, lepszy rodzaj(?) heroiny, jakich dwóch słów użyłby, żeby ją nazwać?
(wykluczając "no" oraz "whatever")
 IZZY STRADLIN  i chuj. Znaczy bez chuja, ale chuj.
 
8. Co zabije Lemmy'ego Kilmister'a?
 Lemmy Kilmister.
Jego nazwisko kojarzy i się z kanistrem. Zawsze myślałam, że piszę się "karnister"...
 
9. Don't worry, don't cry, drink vodka and fly - zgadzasz się z tym stwierdzeniem?
 Po części tak. Ale nie zgadzam się z "and fly". Latanie po wódce nie jest ciekawym zjawiskiem.
 
10. Jak moczyć oczy, to przy Don't Cry czy November Rain?
 Przy żadnym :).
 
11. Skomentuj jednym słowem powyższe pytania.
 O Boże... Idę patrzeć tumblra... Kupi mi ktoś pizzę?

poniedziałek, 5 maja 2014

Dodatek, łiiiii :D

 Ojej, wiem, że rozdział dawno był... Ale jakoś tego czterdziestego pierwszego szybko nie napiszę. W sumie to mam pół i jeszcze na drugim (padniętym) telefonie jakąś jedną czwartą, którą piszę. Zawsze piszę na telefonach i nie mogę tego później ogarnąć...
Ale żeby nie było nikomu smutno, czy coś... to publikuję dodatek. Który ostatnio napisałam z Fly :D. Tak jakoś wyszło i razem stworzyłyśmy to cudeńko :D. Kocham Cię kobieto :D.
Aaaa i jeżeli zauważycie (na pewno zauważycie) powtórzenia, to one mają tam być. Nie chciałam zmieniać za bardzo tej wersji od oryginału.
Zapraszam i zostawcie po sobie znak :).



Dawno, dawno temu... Gdzieś za górami i oceanami żyła sobie Metallica z kolegami, czyli ciastkami i żelkami. Mieszkali razem w małym, dużym domku skleconym niedbale z desek surfingowych i pomarańczy wokół którego wciąż kwitły urocze mlecze. Te mlecze kiedy padało wyciągały parasole, a kiedy było ciepło i słonecznie tańczyły radośnie w tym samym rytmie. Pewnego dna, kiedy mlecze były wyjątkowo roztańczone, z chatki wyrósł facet. Miał on bardzo kręcone, bardzo czarne włosy oraz ogromne czarne oczy. Miał tylko jeden cel: podlać mlecze za domem. Gdyż był moczopędny. W tym właśnie celu facet poszedł za dom, i wykrzyknął cztery razy swoje imię... Jego ręce automatycznie powędrowały w kierunku butów, których nie chciał ubrudzić jednak spostrzegł, że jego stopy są bose i całe pokryte dżemem morelowym. Stwierdził, że musi je wyczyścić, więc dlatego też jeszcze bardziej się schylił. W ręce wziął jedną ze swych dwóch stóp i zaczął zlizywać dżem mrucząc pod nosem, że jest smaczny. Nagle usłyszał dziwny odgłos, który świadczył o tym iż facet nie był sam. Nagle odskoczył tym samym spadając na mlecze, które zmieniając się w dmuchawce robiły jako trampolina. Facet odbił się i wpadł wprost na swojego przyjaciela. Tym przyjacielem okazał się wielki blondyn z wyglądu podobny do lwa.
- CO TY ROBISZ?! - zaryczał blondyn z małej litery i cisnął  nim o żelkowe drzewo przy okazji wykrzykując jeszcze raz jego imię: - Kirk!
- Cooo? Ja nic nie robiłem. Musiałeś mnie z kimś innym pomylić - chłopak odbił się od drzewa i wpadł prosto na przyjaciela.
- Taaaaaaa... jasne - odpowiedział blondyn wyjmując z włosów Kirka mały grzebyk i zaczynając się czesać. - Tylko ty masz świderki na głowie i codziennie rano chodzisz podlewać nasze kochane mlecze - mruknął chowając grzebyk w tylnej kieszeni spodni.
- Oddawaj mój grzebyk - mruknął obrażony Kirk. - Nie tylko ty mi zazdrościsz, ale to nie powód, żebyś mnie okradał!
- Ja cię wcale nie okradam. Zawsze pożyczam od ciebie ten grzebyk - powiedział blondyn. Uniósł śmiesznie brwi i powiedział: - Jak chcesz swój grzebyk, to mnie złap.
- Dopadnę cię ty złotowłosy szczylu - warknął czarnowłosy i popędził za blondynem z mini scyzorykiem w zębach. Niby Kirk był niższy od Jamesa, ale jednak był od niego starszy. Tak wiec czuł się uprawniony w pełni do szczylem zwania go. Ze swym wiernym scyzorykiem Hagridem w ręce rozpoczął pościg życia za swym młodszym wyższym kolegą kolegą. - Aaaaaa stój! Niech ja cię dorwę! - wykrzykiwał kiedy biegali dookoła domu. Nagle ich ciała porwał silny pustynny wiatr. Zaczęli latać. W ich dłoniach pojawiły się wiosła.
AHA! - krzyknął Kirk. Zaczął próbować dosięgnąć przyjaciela ale tylko zahaczył o jedną z wirujących wokół nich tęcz
- Nie złapiesz mnie! - Krzyknął James śmiejąc się i śpiewał "nas niedogoniat".
Kirk zaczął wrzeszczeć jakiś bezkształtne wyrazy. Ślina wypływająca z jego ust z całym impetem uderzyła w Jamesa wytrącając mu wiosło z ręki.
- Chyba zostaliśmy już tylko my - wyszeptał Kirk.
- Nie - zawołał jakiś głos.
- Żelek? - Zapytał blondyn odwracając się w tył. W tym samym czasie stracił równowagę i zaczął spadać na dół. Wprost na ogromną lipę. Drzewo rozłożyło swoje ramiona.
- Jesteś piękny - krzyknęło drzewo.
Kirk wybuchnął śmiechem unosząc się w powietrzu ale zaraz zakrztusił się tęczą. Zaczął kaszleć i wyrzygał tęczę. W tym samym czasie Żelek zrobił zdjęcie Kirka rzygającego tęczą i rzucił je Larsowi, który opalał się na dachu ale złapało je drzewo i dało Jamesowi. James widząc zdjęcie zaczął się śmiać swoim śmiechem: "yy hyhyhyhyhyhyhy". Chwilę później i drzewo zaczęło się śmiać. A mlecze piszczały z zachwytu ruszając swoimi liścio-rękami tak jakby wkręcały żarówki.
Kirk krzyknął: Dziękuję Los Angeles! Chcecie jeszcze! i zaczął pluć tęczą wprost na Jamesa który zasłaniał się zdjęciem. Zdjęcie przybrało kolorów tęczy i lśniło w promieniach słonecznych.
- Jakie to piękne - westchnął Joe Perry gdzieś we wnętrzu swojej kryjówki.
- Tak - uśmiechnął się Kirk i wylądował na ziemi strasząc przy tym grupkę syrykatek, surykatek, albo serykatek. Bo miały one kolor sera żółtego. I każda z nich miała imię odziedziczone po rodzaju sera. A on krzyczał że mają go puścić ale nie znały Ludzkiego więc podniosły go wyżej, bo myślały, że chce jeszcze bardziej i wzniosły okrzyk na jego cześć ŁIŁIŁILIŁIOOOOOOOOOOOOOOOOOOOKOKOKOKOKOKOOOOOOOOOOOO!!!!!!!!!!!!! czy coś podobnego. James wciąż trzymany przez drzewo zemdlał. Brakowało mu tlenu. Kirkowi też, trzymały go za wysoko. A prawa fizyki mówiły, że czym wyżej tym mniej tlenu. Lars widząc ową sytuację zaczął piszczeć. Tak aby uratować swoich przyjaciół. Pobiegł do domu, zaopatrzył się w apteczkę, a na twarz nałożył maseczkę tlenową i pobiegł ratować. Swoim mieczem przyczepionym do spodni, który pod wpływem świeżego powietrza powiększał się do rozmiarów normalnego miecza pokonał serykatkowy fanklub Kirka i Drzewny, a raczej Jednodrzewny Jamesa  Przerzucił chłopaków przez ramię. Nie mógł sobie poradzić z ich wagą więc do domu musiał się czołgać. Zamknął za sobą drzwi i położył ich do łóżeczek dla małych dzieci. ale wygodnych jak chmurki, ale z drabinkami. Bo to były gigantyczne łóżka wodne z drabinkami.
Lars położył się w swoim łóżku w kształcie motyla, każde łóżko miało inny kształt. Księżyc za oknem wylazł zza mleczy. Cliff który spał na oknie zaczął liczyć księżyc. Wyszło mu 24 i miał rację więc Lars postanowił zrobić dwudziesty piąty z ziemniaka, który leżał pod jego poduszką. I był jego wymyślonym przyjacielem Nazwał go kiedyś Gacuś od imienia swojej ulubionej wokalistki w której się skrycie kochał, o czym każdy wiedział i się z tego śmiał. Bo wiedzieli, że tak samo ma na imię ślimak ze Spangeboba. Larsiu pożegnał się z Gacusiem, wycałował go i zaczął obierać na kształt księżyca w pełni. Łkając cicho podrzucił go do góry. Ziomniok wisząc w przestrzeni kosmicznej wśród swoich kolegów zabłyszczał do perkusisty. W jego świetle można było ujrzeć łzę spływającą po policzku szatyna. Cliff objął Larsa.
- Teraz jest o wiele szczęśliwszy - powiedział wskazując na księżyc.
- Chyba tak...... - odpowiedział Lars. Przyjaciele rozeszli się do swoich łózek i zapadli w zdrowy, niezbędny sen. Mlecze śpiewały im do snu. Nagle zapadła ciemność.

- Ej... - jęknął Duff - Ja to oglądałem.
- Whatever - odpowiedział Izzy odkładając pilota. - I tak nie ma nic ciekawego.

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 40

 Jest i czterdziesty. Nie wiem jak zdążyłam go napisać, ale jestem z siebie dumna, ze w tak krótkim czasie. Chyba nie ma go za dużo. Ale kolejny będzie lepszy. Plus, Reb postara się Wam wytłumaczyć kim jest Andy :).
Cóż, mimo zapierdolu w życiu prywatnym, zapraszam do czytania :).
Napiszcie, czy ktoś to czyta. Mam wrażenie, że się poobrażaliście.



Godzina jedenasta... A ja dalej leże w łóżku. Głowa mnie rozpierdala, a nogi oraz inne kończyny nie chcą funkcjonować tak jak ja chce. Muszę wstać w końcu z tego wyrka, umyć się, dopakować ubrania, zjeść coś i jeszcze dojść do dworca. A mam tylko 2 i pół godziny do wyjścia z domu. Jaka masakra.
Siadłam od niechcenia na tym łóżku, a światło zza okna dorwało się do moich oczu. Potworny ból ogarnął moją głowę, a ja poczułam się jeszcze gorzej niż po tym jak otworzyłam oczy. To było bez sensu. Biedny kac, biedna głowa, biedna ja... Leniwie sięgnęłam po telefon. Wybrałam numer do pizzerii, złożyłam zamówienie, podałam adres, a osoba po drugiej stronie obojętnym głosem oznajmiła mi, że za 30 minut do godziny powinni mi dostarczyć jedzenie.
Po odłożeniu słuchawki zabrałam się za wstanie z łóżka i poranną higienę. To był dopiero wyczyn. Z miłą i ogromną chęcią pojechałabym tam w piżamie. Podśpiewując sobie pod nosem Led Zeppelin wyciągnęłam z szafy najwygodniejsze jeansy, czarną bluzkę z Zeppelinami oraz bieliznę. Wyszłam jeszcze na balkon żeby ogarnąć pogodę. Mimo rażącego w oczy słońca było ciepło i wiał chłodny wiaterek z morską bryzą. Dopadł mnie dobry humor zanim weszłam do środka domu, a potem łazienki.
Bez zastanowienia odkręciłam kurek z ciepłą, jak i zimną wodą. Z pokoju przyniosłam ubrania, śpiewając na głos Whole Lotta Love. Nawet nie wiedziałam co do czego, ale śpiewałam. Do głowy wpadł mi świeżo wydany album Metalliki. Z taką metalową dyskoteką weszłam do wanny pełnej letniej wody. Rozsiadłam się w niej, zamknęłam oczy i całkowicie oddałam wodze fantazji...
- Hej Reb! - tuż przed drzwiami pociągu stał wysoki niebiesko blondyn z włosami po łopatki i uśmiechem od ucha do ucha.
- James! - krzyknęłam i mało co nie puszczając torby przytuliłam się do chłopaka. - Jak my się dawno nie widzieliśmy - rzuciłam  jeszcze bardziej wtulając się w przyjaciela. Ogarnęło mnie miłe uczucie widząc znajomą twarz po przejechaniu tylu kilometrów. - Dziękuję, że po mnie przyjechałeś - spojrzałam mu w oczy.
- No chyba dziękuj nam wszystkim, co? - usłyszałam znajomy głos tuż po mojej lewej stronie. Lars? Ten mały skurwiel pchający się do wszystkiego z gębą? Odwróciłam głowę w jego stronę. No tak, jakby to byłoby możliwe, że byli sami? Nie! To nie byłoby możliwe. Za Duńczykiem stał Cliff i Kirk.
- Lars! - krzyknęłam i poleciałam do szatyna. Jego też objęłam, ale i podniosłam do góry. Zawsze się z tego śmialiśmy, jak ktoś podnosił Larsa do góry, a on się złościł i kazał żebyśmy go puścili. Tak było i teraz.
- Reb, zjebie, puść mnie! - krzyknął mi do ucha.
- Nie musisz mi się drzeć do uszu. Głucha nie jestem. A i przy okazji... To sam się puść - uśmiechnęłam się szeroko. Wiedziałam, że to wywoła u nich salwę śmiechu, i tak było.
- To jak mnie postawisz na ziemię to pójdę się puścić, mimo że dziwką nie jestem - odrzekł, a ja się zaśmiałam...
Znowu ten cholerny dzwonek do drzwi. Oni chcą żeby mi bębenki w uszach i głowa pękły, czy jak? O cholera! To moja pizza.
Najszybciej jak mogłam wyszłam z wanny, zawinęłam się w duży ręcznik i zbiegłam na dół, mało co się przy tym nie wywalając na kafelkach oraz dużo klnąc. Wreszcie przekręciłam zamek w drzwiach i otworzyłam je prawie, że na oścież. Moim oczom ukazała się postać, którą skądś znałam. Te indiańskie rysy, długie czarne włosy, miły uśmiech i prawie że idealna sylwetka. To mogła być tylko jedna osoba.
- Andy? - zapytałam zdziwiona mało co nie otwierając szczęki tak samo jak drzwi przed chwilą. Dobrze, że ręcznik był założony i nie musiałam trzymać go w dłoniach.
- We własnej osobie, Reb - odpowiedział z taką jakąś iskierką... Mhm... Tak jakby chciał flirtować, czy coś. Wzrokiem przeleciał przez całą długość mojego ciała. Z zadziornym uśmiechem na jedną stronę ust zapytał:  - Miła niespodzianka dla nas obojga, co?
Dalej nie mogłam uwierzyć, że on rozwozi pizzę. A taka tam niespodzianka.
- No bardzo - powiedziałam JESZCZE miło. Gdyby nie to, że jestem w samym ręczniku byłabym zadowolona, że widzę go zaledwie kilka godzin po tym jak się rozstaliśmy. - Ile jestem winna za pizzę? - zapytałam prosto z mostu i zaczęłam rozglądać się za moim portfelem z wyraźną ciekawością. Chciałam jak najszybciej z powrotem wrócić do wanny i jak najszybciej pozbyć się chłopaka z przed drzwi mojego domu. Nie miałam całego dnia.
- Z miłą chęcią oddałbym ci ją za darmo... - znowu się zaczyna o tej mojej jestem chudości oraz, że powinnam więcej jeść... Nie znoszę tego... Mów szybko, bo woda mi stygnie!
- Hej, no mów. Nie mam całego dnia - zawołałam.
- Jasne - odburknął cicho. Spojrzałam wyczekująco żeby podał mi tą cenę. Po kilku sekundach powiedział. Kazałam mu jedzenie postawić na najbliższym stoliku, a sama poszłam do kuchni po pieniądze. Pod słoikiem na słodycze stał mały drewniany pojemniczek po herbacie, w którym z mamą trzymałyśmy drobne oszczędności. Nikt by nie wiedział, że w tym małym czymś mogą być pieniądze. To jest myśl! Wyciągnęłam z pudełeczka 10-cio dolarówkę, wyszłam z kuchni i podałam ją mojemu koledze. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Pizza leżała na stoliku w salonie.
Andy z kieszeni zaczął wyjmować pieniądze. Niby reszta?
- Ej no, bez reszty - rzuciłam dalej patrząc na jego rękę. Jakoś nie miałam zwyczaju do zabierania reszt dostawcom jedzenia. Zawsze resztę mieli dla siebie. Lubiłam pomagać ludziom.
- Spotkamy się jeszcze? - zapytał tak nagle, zatrzymując się przy drzwiach. Czemu nie? Sam Andy był fajny, fajnie się z nim rozmawiało, śmiało i w ogóle. Tylko wyjdę po tym jak wrócę od Metalliki.
- Jasne - odpowiedziałam wesołym głosem, który brzmiał zbyt obiecująco. Przynajmniej dla mnie.
Pożegnaliśmy się. On sobie poszedł, a ja trzasnęłam drzwiami i z zadowoleniem poszłam do łazienki przy okazji zabierając pizzę ze sobą.
Pudełko postawiłam na skraju wanny, spojrzałam na zegarek. 11:44. Oh, no świetnie.
Wygodnie oparłam się o brzeg wanny, a będąc w głębokim zamysłemiu jadłam swoje "śniadanie". Po połowie pudełka stwierdziłam, że starczy ze mnie. Zamknęłam je, a potem zgrabnie zrzuciłam. Umyłam się.
Wyszłam z wanny, owinęłam ręcznikiem i podeszłam do lusterka. Widok mnie za specjalnie nie zaskoczył. Tak jak codziennie zobaczyłam tą samą Reb - tą z podkręcanymi blond włosami prawie po sam pas, w dużymi brązowymi oczami i... I w jakoś świetnym humorze pomimo kaca i ogólnie rozpierdolu po nocy. Ale przynajmniej na mojej twarzy widniał uśmiech spowodowany samą myślą, że za kilka godzin spotkam moich dawnych kumpli.

12:25. Jeszcze godzina i pięć minut do wyjścia. Uf.
Muszę tylko ładnie spakować te ubrania i jakieś jedzenie na drogę.
W końcu nie będę głodować całą drogę. Przy okazji też wątpię, że chłopaki mają w lodówce coś więcej niż światło.
Chyba pójdę jeszcze do sklepu i zrobię małe zakupy.


 - Przepraszam, która godzina? - zapytałam poddenerwowana osobę stojącą  przede mną w kolejce do kasy i przy okazji tupiąc swoimi glanami o płytki. Kobieta śmiała się odwrócić i odpowiedzieć zniesmaczoną miną. - Jest 14:25.
Ale o co chodzi? Czy na prawdę aż tak źle wyglądam? Jeszcze zrozumiem, że jak idziemy z Madley to wszyscy starzy ludzie mówią, że jesteśmy szatanami, ale to to już lekka przesada.
- Dziękuję - podziękowałam, mimo, że miałam ochotę jej przywalić. Jednak rodzice mnie wychowali i nie będę złośliwa dla obcych ludzi. Tak. Dla obcych. Bo dla bliższych znajomych mogę.
Jeszcze mam 35 minut do startu pociągu. Uf, na szczęście!
Za zakupy szybko zapłaciłam, wszystko spakowałam do torebki i poleciałam na dworzec. Mimo, że bilet kupiłam jakieś 20 minut temu to musiałam sobie zająć jakieś wygodne miejsce, tak? To chyba proste i logiczne.
Pociąg był już podstawiony na tor i ludzie powoli wchodzili do niego.
Spojrzałam na mój bilet. Napis na dole wskazywał, że miejsce mam w wagonie nr 5. Teraz spojrzałam na te metalowe puszki, które wożą ludzi na drugi koniec stanu, jak nie kraju. Akurat mój wagon był pośrodku. Ucieszyłam się z tego powodu. Zawsze się bałam, że jak będę gdzieś na końcu to wagon się odepnie i zostanę z panikującymi ludźmi gdzieś w polu albo na pustyni. Ale na szczęście nie.


Okazało się, że ten cholerny pociąg ma "małe" opóźnienia i w San Francisco będziemy dopiero przed dziesiątą. A mi się spieszy do tych pojebów. Chce zobaczyć te ich schlane twarze. Wyruszyliśmy chwilę po 15. Jak wyjechaliśmy z Los Angeles w pociągu pojawił się kontroler. Oh, jak miło. Kilka minut później było po kłopocie.
Poczułam się zmęczona. W sumie nie dziwię się skoro do domu przyszłam dopiero po 4 nad ranem. Muszę to odespać w końcu. Ułożyłam się wygodnie w fotelu, zamknęłam oczy i... I sami wiecie o co chodzi.

poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział 39

 Dużo pisać nie będę, bo nie mam co. Z resztą ten ponad miesiąc "pisania" pokażą zdjęcia na dole. Pogratulować.
 Ciekawe ile Was tutaj czyta? Aż mnie ciekawi.
Także ludzie zostawcie po sobie jakikolwiek ślad, ze zajrzeliście i możecie spierdalać za przeproszeniem. Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale wiem, że się pisze. Heh!
No, no to miłego czytania :)


Obeszliśmy całą Bel Air wzdłuż i wszerz... Tak jak mówił Slash, nic nie było. W końcu przeszliśmy się na Strip przez wszystkie te ulice w środku osiedla. Kiepskim pomysłem to to nie było. Co wieczór można było spotkać tu tysiące ludzi. Ta ulica była tak żywa i zakorkowana jak centrum w samo południe. Ludzie mówią, że któregoś weekendu nie dało się przejechać na zachód L.A. Neony tych wszystkich klubów, tabuny ludzi oraz samochody, to dawało taki nieziemski elekt. To tak cholernie przyciągało ludzi z całego świata.
Już od parkingu przy Rainbow i The Roxy siedziało mnóstwo ludzi w naszym wieku, później pod Whisky. Wszyscy czekali na okazję wejścia do środka, niektórzy handlowali narkotykami. Norma. Każdy się już do tego przyzwyczaił.
Mój wzrok nagle przyciągnęła pewna postać stojąca właśnie pod Whisky. Był to rudowłosy koleś, nawet niewysoki, gdzieś mojego wzrostu, ubrany w podarte jeansy i czarną skórzaną kurtkę. Bardzo przypominał mi Axla. Nawet wszystko się zgadzało, tylko żebym mogła spojrzeć na jego twarz. Ogarnęła mnie ciekawość. Z miłą chęcią podeszłabym do tego chłopaka, aż tak mnie korciło.
- Ej, to jest Axl? - szturchnęłam Madley łokciem w bok.
- Co? Kto to jest Axl? - zapytała nieogarnięta rozglądając się dookoła siebie.
- Kiedyś słyszałem o jakimś Axl'u... - zaczął wątek Slash, a ja wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia. Czyżby mój dobry kumpel był w Mieście Aniołów?
- I co? - dociekałam. Kurde, coś za szybko wciągnęłam się w temat Rudego, który mógł być już w LA, a ja mogłam o tym nic nie wiedzieć. Ostatnio często szlajał się po tych wszystkich sądach, aresztach i komisariatach. Podobno gliniarzom się wyjątkowo nudziło i wciskali mi najróżniejsze kity. No rozumiem wybuchowy nastolatek, który ma wszystkich w dupie, ale nie musieli z niego robić aż takiego przestępcy... Chyba, że jego ojczym macał w tym palce...
- Podobno koleś nieźle śpiewa - mruknął, a za chwilę dodał: - Właściwie to ze Stevenem myśleliśmy o zgarnięciu go do kapeli po tym jak znajdziemy basistę.

Poszliśmy dalej. Trafiliśmy na Hollywood Blvd, ale po ataku mojej paniki (jednak) wróciliśmy się na Strip.
Przechodząc dalej przez Fairfax i okoliczne ulice zauważyliśmy dom, z którego dochodziła rockowa i metalowa muzyka. Mimo, że drwi były zamknięte, wszystkie okna otwarte, a w każdym pokoju świeciło się światło. Szykuje się imprezka!
Podekscytowana wskazałam na dom. Przeszliśmy przez ulicę, a ja mało co nie skakałam z radości.
Taak! Dorwałam domówkę! Ha! Ciekawe, czy widać po mnie ten entuzjazm?
Stanęłam przed drzwiami, a Madley glanem je rozwaliła. Roześmiałyśmy się. Ludzie momentalnie zastopowali wszystko co robili i spojrzeli na nas. Muzyka dalej grała. Dotarły do nas pierwsze dźwięki Highway To Hell AC/DC i podśpiewując pod nosem weszłam do środka.
Co to w ogóle miało być? Nie widać ani ludzi którzy się bawią, ani nic co świadczy, ze cokolwiek się dzieje. Był całkowity porządek. Na stołach stały butelki, gdzie większość z nich była nawet nie otworzona. Jakoś w duchu zawiodłam się na gospodarzu tego zbiorowiska. Ale jakoś zaciesz nie schodził mi z twarzy. To rozczarowanie mogliby mi wynagrodzić tylko i wyłącznie litrami procentów.
Oh, tak! Rozejrzałam się po pomieszczeniu i po raz kolejny zobaczyłam cały stolik butelek. Hej, widział ktoś tam ruską? Chcę się schlać w trupa. Mimo, że najbliższe okazje będą u Metalliki.
 Ale tak z innej strony... Tej ogarniętej i krytycznej...
Atmosfera się całkowicie zjebała... Leciała muzyka, a wszyscy albo siedzieli, albo podpierali ściany. Nic ciekawego.
- Hej, ludzie, co z wami?! - zapytałam rozglądając się po pokoju, który wydawał się być salonem.
Białe ściany, jakieś obrazy, kilka szafek, trzy kanapy złączone ze sobą, stolik przed nimi i biedny adapter, z którego leciała muzyka. Ale wszyscy spojrzeli na mnie jak na idiotkę. Zignorowałam to i podeszłam do odtwarzacza. Ze sterty winyli wygrzebałam Queen'ów.
- Madley, chodź tu! - zawołałam przyjaciółkę poważnym głosem.


Oczami Madley:
Co ona ode mnie chce? Nie rozumie, że tej imprezy nie da rady już uratować? Procenty nie idą, wszyscy są trzeźwi, tylko gadają, leci muzyka, a gospodarza ani nie widać ani nie słychać. Chyba nie tak miało to wyglądać w oczach panny Green?
Od niechcenia podeszłam do Rebeki, która majstrowała coś przy adapterze i stercie winyli.
- Co tam chcesz? - zapytałam stojąc przy blondynce. Emanowała on niej taka energia, że spokojnie mogłaby zarazić pół Los Angeles swoim dobrym humorem.
- Wpadłam na szalony pomysł... - spojrzała na mnie uważnie, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. Wyglądała jak Steven. Szkoda, że go tutaj nie ma. Pewnie z Reb zrobiliby świetną domówkę... - Zaśpiewajmy razem z Merkurym...
- Czego?
- No tego... No... - wsadziła mi przed twarz okładkę winyla z Bohemian Rhaspody Queenów.
No to już wiem o co chodzi... Za każdym razem jak tylko nam się nudziło zaczynałam nucić, a potem Reb śpiewała co kończyło się takim małym występem. Bo oczywiście obie miałyśmy niezłe głosy i w liceum chodziłyśmy przymusowo na chór. Często miałyśmy solówki lub duety na akademiach co chyba najbardziej lubiłyśmy z tego wszystkiego. Ale te nasze występy nie miały dużej publiczności. Zazwyczaj kończyły się na dwóch, trzech osobach.
- Wiem - uśmiechnęłam się. - Ale może poczekajmy chwilę - zasugerowałam ze sztucznym uśmiechem. Jakoś specjalnie nie miałam ochoty śpiewać, a zwłaszcza przy tych ludziach. Nie każdemu mogłoby się to podobać, nie wspominając już, że mogliby pomyśleć, że jesteśmy pijane jak i naćpane oraz próbujemy z siebie zrobić dwóch niedojebów.
- Dobra - rzuciła ze zrezygnowaniem i ze spodu wyjęła płytę Sex Pistols.

Oczami Rebeki:

No dobra. To był głupi pomysł ale to nic.

***

Weszłyśmy do kuchni.
- Gdzie jest gospodarz tego zgromadzenia? - zapytałam, a wszyscy siedzący na podłodze i nie tylko spojrzeli na mnie z takim 'o co chodzi'. Że niby wy wszyscy jesteście tutaj gospodarzami, czy jak?
- Ja - powiedział jakiś chłopak siedzący pod lodówką i zasypiający już. Co za ludzie? Wstał z miejsca, w którym siedział, a mnie ogarnęła wielka desperacja. Chyba wyczuł co zaraz zrobię, bo od niechcenia podszedł do mnie.
- Mógłbyś cokolwiek zrobić z tym zbiorowiskiem? - zapytałam. - To ma być w ogóle domówka?! - krzyknęłam. - Przecież to nawet nie wygląda jak zlot mocherów na różańcu! Człowieku! Co to ma być? - ah, czas na oddech i dalej zapierdalam krzykiem... - Weź ich zachęć, czy coś... Pójdź tam! Rozkręć to coś! Weź kija od mopa i tańczcie limbo!
Poczułam jak moje gardło zaczyna się niszczyć. Koniec. Trzeba zaoszczędzić gardło. Pojutrze będę się drzeć przed sceną.
Wkurwiłam się. Myślałam, że mu przywalę. Ale się ogarnęłam i wyszłam z domu trzaskając drzwiami i od kuchni jak i zewnętrznymi. Po dojściu na najbliższy krawężnik jednak się cofnęłam i zabrałam ze stołu litr ruskiej. Ach, jedna jedyna.

A że nie chciało mi się siedzieć na tym krawężniku to poszłam na wycieczkę. Dokładnie to nogi zaprowadziły mnie na Hollywood Sign...







Tak się pisze rozdziały Prze Państwa :D.




Hej, Mucha muzułmanin (mój syf w tle) :)


No to jeszcze wycieczka na Politechnikę Warszawską. Zdjęcia nie oddają piękności tego gmachu.