poniedziałek, 28 października 2013

Takie tam heheszki :D

No to takie tam pozdrowienia ze szkoły, z edb i matmy na raz. Wiem, że jestem pierdolnięta na mózg, bo jestem na mat fizach a nie na humanie, ale lubie to <3.
Rozdział niedługo dodam. W końcu :D.

Mam pytanie. Co sądzicie o nowej akcji bloga? Oraz zapraszam do komentowania :D

piątek, 25 października 2013

Rozdział 33


I jest! Nowy. Wyjątkowo krótki. Chyba najkrótszy w całej historii mojego bloga. Wiem, ze głupio skończony i ogólnie nic nie pasuje do siebie, ale jest. Mam kolejne do napisania i jeszcze muszę dodać na drugiego bloga.
Macie, możecie ponarzekać :D. Z chęcią poczytam.


Listopad 1982 roku.


Minęło ponad trzy i pół roku. Wszystko się pozmieniało. Moje życie to już w ogóle. Zwłaszcza po tym jak przyjechałam do LA.
No tak, co mogę powiedzieć? Dużo i to bardzo dużo.
Ale opowiem w skrócie jak to było. Po przyjeździe matka kazała mi się spotkać z Jamesem, którego miałam całkowicie w dupie. Tak jak powiedziałam Mary miałam straszne wyrzuty sumienia od tego, że przespałam się z Duffem, ale Jamesowi tego nie powiedziałam. Nie mogłabym! Zresztą obiecaliśmy sobie, że nikt więcej się o tym nie dowie. Jamesowi powiedziałam, że przemyślałam trochę to co się między mami działo i stwierdziłam, że to bez sensu. Chłopak po jakimś tygodniu ciszy zgodził się i zostaliśmy "przyjaciółmi". Do końca liceum, do czerwca mówiliśmy sobie tylko "cześć". Gdzie pod koniec brakowało mi jego towarzystwa. Było mi głupio i dziwnie, bo potrzebowałam przyjaciół, a jedna przyjaciółka ze szkoły i Lars, który ciągle mi gadał żebym porozmawiała z chłopakiem mi nie wystarczało. No oczywiście byli jeszcze Will z Jeffem i Mary z Duffem, ale przez listy to nie to samo co mieć ich obok siebie. Na zakończenie ostatnich klas liceum, Lars z Jamesem przyszli lekko wstawieni i "porwali" mnie tuż po rozdaniu świadectw i dyplomów zakończenia szkoły i zdania egzaminów. Oczywiście nie było nas na zdjęciach i kronice, ale za to fajnie się bawiliśmy u mnie nad basenem z piwem pod pachą. Schlaliśmy się i zostaliśmy przyjaciółmi już naprawdę. Teraz jest tak, że przychodzimy do siebie. Chociaż chłopaki mają zespół i niedługo wyjeżdżają do San Francisco, bo basista ich zespołu postawił warunek, że mają tam zamieszkać. Niedługo wydają pierwszą płytę. To już jest sukces! To teraz z innej strony… Z Mary i Duffem ciągle utrzymuje kontakt, głownie przez listy. Chociaż przez jedno lato pojechałam do wujka Harrisa na dwa miesiące, bo matka miała mnie dosyć, a on mnie zapraszał od kilku lat do siebie. Także towarzyszyłam Iron Maiden w tournee po Ameryce Północnej w '81. Chłopaki z zespołu myśleli, że jestem o wiele młodsza. Kiedy tak przyjechałam do nich zdziwili się, sam Steven był pod wrażeniem, że tak wyrosłam. Widział mnie jeszcze jak miałam z pięć lat.

***


- Dziewczyno, coś ci wypadło! – Dobiegł mnie jakiś męski głos za mną. Odwróciłam się aby zobaczyć kto to. - Ojej, przepraszam, myślałem, że jesteś o wiele młodsza – moim oczom ukazał się chłopak. Dokładnie to brunet o dłuższych kręconych włosach wyglądających jak świderki, był niewiele wyższy ode mnie i chyba nie wiele starszy. Przynajmniej tak mi się wydawało. Ubrany w czarne jeansowe spodnie, ciemnoszarą bluzkę i skórzaną kurtkę z podwiniętymi rękawami. W prawej ręce trzymał moje okulary, które rozpadły się na pół.
- O mój Boże! Moje okulary! – krzyknęłam łapiąc się dłońmi za policzki.
- Pewnie musiały być drogie?
- Nie, ale bardzo ważne dla mnie – krzywo się uśmiechnęłam. – Jestem Rebecca – spojrzałam na chłopaka i wyciągnęłam rękę w jego stronę. – A ty? – W tej samej chwili zauważyłam, że jest jednak w moim wieku, jak nie nawet młodszy.
- Slash… ale tak naprawdę to Saul Hudson – przedstawił się i zaczął mi się przyglądać. No tak, jakoś za specjalnie to ja nie wyglądałam. Miałam na sobie stare, znoszone, jasno jeansowe spodenki mojej mamy, szary luźny podkoszulek i czarne trampki i na to jasno jeansowa koszula mojego taty, która sięgała mi do połowy ud. Włosy to oczywiście jeden wielki nieogarnięty mop. Nawet ich nie uczesałam.
- Czyli mam na ciebie mówić Slash, rozumiem? – spytałam dla pewności.
- Tak - uśmiechnął się. Jaki on miał słodki ten uśmiech, na dodatek jeszcze jego ciemne oczy zaczęły wesoło błyszczeć.
- Okej, zrozumiałam. A teraz mogłabym odzyskać swoje okulary? – wyciągnęłam dłoń w jego kierunku.
- Tak, jasne.
Właśnie miał mi podawać moje rozbite okulary, kiedy usłyszeliśmy jak ktoś się wyjebał. A że było to w parku, gdzie jeździło dużo deskorolkarzy to było normą, że ktoś zjebał się z deski. Zaśmiałam się, właściwie to zachichotałam i we dwoje spojrzeliśmy w to miejsce skąd dochodził odgłos upadku.
- O kurwa! Moje kolano! – krzyknął blondyn obejmując swoją część ciała.
- Nic ci nie jest? – podleciał do niego Slash i klepnął go porządnie w ramie. Znowu się zaśmiałam. Podeszłam do nich z zacieszem na twarzy. Czułam, że to nie będzie taka sobie przelotna znajomość.

środa, 16 października 2013

Rozdział 32

Jak chciałam coś napisać to nie mogłam. Macie krótki i mam już kilka do opracowania i myślę, że może w październiku jeszcze dodam z jeden.
Było tego więcej, ale mi się DZIWNYM cudem usunęło.
Zapraszam do czytania.



- Mamo! Już jesteś! - krzyknęłam widząc moją rodzicielkę przed domem państwa Wissar. - Myślałam, że przyjedziesz później.
- Nie. Chciałam zabrać cię do domu na urodziny. Jeszcze niecały tydzień, a do Los Angeles nie jedzie się trzech godzin tylko ponad półtora dnia. Jeszcze James się o ciebie wypytuje. Nie! Wczoraj zaczął pod pretekstem, że miałaś do niego zadzwonić, a nie dzwonisz - powiedziała, a ja zrobiłam wielkie oczy. A no tak. Kiedyś obiecałam mu to, ale po dniu wypadło mi to z głowy.
- Yyy... No bo miałam do niego zadzwonić, ale wypadło mi z głowy - wytłumaczyłam się. - A kiedy masz zamiar ruszać spowrotem do domu? - zapytałam.
- Wszystko zależy od Anne - wzruszyła ramionami. - Ale mam nadzieję, że za dwa dni. Gdzie ona jest?
Spojrzałam za siebie i ujrzałam Marry, jej tatę i mamę.
- Yy... W domu. Właśnie odbywają rozmowę - odwróciłam się do niej. Nagle przy drzwiach pojawiła się córka z matką. O nie! Czas witań rozpoczęty.
- Och, Florence... Jak ja cię dawno nie widziałam... Widzę, że przez tą przeprowadzkę i kalifornijskie słońce wyładniałaś...
Miałam ochotę komuś przyłożyć, albo lepiej schować się, bo to co tu się działo to jedna wielka masakra. Marry zaczęła się śmiać słysząc to.
- Czy one zawsze muszą sobie tak słodzić? - zapytałam ze spokojem w głosie.
- Chyba tak. My też takie będziemy - powiedziała z uśmiechem na twarzy. - Też będziemy się tak odmładzać? - zapytała z lekkim obrzydzeniem w głosie.
- Na to wychodzi - wreszcie się uśmiechnęłam.
- Czego ty taka bez uśmiechu chodziłaś dzisiaj?
- Bo mama przyjechała i wspomniała o Jamesie. Wiesz, że on się o mnie wypytywał?
- Nie, a to źle? - weszła przede mnie. - Chodź siądziemy i pogadamy - wskazała głową na fotele ustawione przy końcu tylnej werandy domu.
- Okej - burknęłam.
- Reb, ciesz się, że ktoś się tobą interesuje - usiadła po turecku w jednym z trzech foteli.
- Ale po co? Przez to co zrobiłam wtedy u Matta mam wyrzuty sumienia. Nie chcę być z Jamesem. Chciałabym żebyśmy byli przyjaciółmi, ale to tera raczej nie możliwe... - zaczęłam się wyżalać do przyjaciółki.
- Reb, dlaczego widzisz to wszystko tak pesymistycznie. A może będzie tak, że razem tak stwierdzicie i na najbliższym spotkaniu powiecie sobie właśnie to - zaproponowała.
- Też tak może być, ale to raczej nie jest możliwe - pokręciłam głową.
- Jest. Może jesteście wyjątkiem od reguły. Może właśnie tak będzie. Nie myśl pesymistycznie - poklepała mnie po ramieniu.
- No dobra. Spróbuje - na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Dziewczynki! Idziecie z nami na obiad do restauracji? - zapytał ojciec Marry.
- Yyy... - zacięłam się.
- Chyba raczej nie. Zamówimy sobie pizzę i zaprosimy Duffa do domu, albo pójdziemy z nim, co ty na to? - odpowiedziała jemu.
- Jak chcecie.
 Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. Za to Marry popatrzyła na ojca jak na kogoś, kto jej nie rozumie.
- Ale mi chodziło o konkrety, tato - mruknęła.
- Ale co ja ci mogę powiedzieć? - podszedł do nas. - Co? Żebyś nigdzie nie szła? - pokiwała głową. - Nie. A czy ja ci kiedykolwiek czegoś zabraniałem?
- Tak. Jak byłam mała to zabraniałeś mi przechodzić przez ulice - powiedziała z powagą. Zaśmiałam się.
- Marry nie przesadzaj. Mi też nie pozwalali przechodzić przez ulice i na dodatek prowadzili mnie do szkoły, która była trzy ulice dalej za rękę - powiedziałam ledwo co wytrzymując komizm tej sytuacji.
- No tak, pamiętam. Jak we dwie prowadzali nas do szkoły, z tymi wielkimi plecakami... - zaczęła wspominać.
- No dobra dziewczyny. My tu chcemy iść, a wy tutaj gadu gadu, a ja miałem jeszcze po pytaniu do was - przerwał nam pan Wissar.
- Proszę mówić - spojrzałam na niego.
- Tak, tato. Mów. Słuchamy - przyjaciółka odwróciła się do niego przodem.
- Pierw do Reb... Czy twoja mama wszystko je? - padło pytanie do mnie.
- Yy... No chyba tak - odpowiedziałam po dokładniejszym zastanowieniu się, potem dla ponownego przypomnienia czy przypadkiem czegoś nie zapomniałam zaczęłam wyliczać na palcach. - Mięso je, ryby też, warzywa też, słodycze tak samo. Wszystko je.
- Och. No dzięki - uśmiechnął się do mnie i zwrócił się z pytaniem do swojej córki. - Mów ile zostawić wam pieniędzy na jedzenie.
- To ja pójdę do mamy w takim razie... - wskazałam kciukiem na drzwi i już miałam wstawać.
- Nie, zostań - zatrzymał mnie.
- No ale...
- Nie ma ale. Marry, mów ile mam wam zostawić.
- Yyy... Nie wiem. Ile dasz. My sobie jakoś poradzimy - odpowiedziała.

Zostawił nam kasę i poszli gdzieś na miasto. My zebrałyśmy się w ciągu piętnastu minut i ruszyliśmy do Duffa śpiewając piosenki z dzieciństwa. Z Żyrafą zaswędzaliśmy się gdzieś na zadupie Seattle. Wróciliśmy po jedenastej. Rodziców dalej nie było w domu i Duff został z nami, bo udawałyśmy, że boimy się ciemności.
Pierwsze co zrobiliśmy to poszliśmy do pokoju Mary. Po pierwszej padliśmy wszyscy na jednym łóżku grając w karty.

Trzy dni później musiałyśmy z mamą jechać. Droga zajęła nam jakieś 2 dni i nie była męcząca. Przynajmniej dla mnie. Na początku wyłam jak głupia, Mary tak samo. Duff nas pocieszał i ciągle powtarzał żebyśmy nie płakały. Co jak co było jeszcze gorzej.