niedziela, 26 maja 2013

Rozdział 24

 Macie rozdział niespodzianką. Dłuuugą niespodzianką. Calutki dedykowany jest mojej imienniczce. Patty.
Dziękuję Ci moja droga, ze wyjęczałaś to co chciałaś. Masz i się jaraj.
Jak coś to będę uzupełniać co miałam powiedzieć, bo zapomniałam.
 Mam straszne zaległości, bo nie mam czasu czytać i się lenie. W najbliższym czasie nadrobię. Tak myślę.

+ Zapraszam na  mojego aska
++ Licze na Wasze komentarze.


Z tego jednego ktosia zrobiło się ich czterech.
- Ej, co tu się dzieje? - zapytałam odwracając się, a oni robili to ze mną.
- Grupowe przytulnie! - zawołała Marry biegnąć w naszą stroną z rozłożonymi ramionami do przytulania. Tak już było pięć ktosiów, którzy mnie przytulali.
Z przyjaciółką zaczęłyśmy się śmiać. Okazało się, że całe towarzystwo mnie przytulało z nie wiadomo jakiego powodu, a zaczął Duff. Coś mu się odmieniło? Bardziej spodziewałabym się tego po Jamesie, albo Marry.
- Marry, miałyśmy pogadać - zwróciłam się do niej.
- Tak - odpowiedziała z uśmiechem i wskazała głową kuchnię.
- No dobra, grupowy hugh skończony - zaśmiałam się, ale oni nie zrozumieli mojego zdania. Zaczęłam ich "odlepiać" od siebie. Nic nie działoło dalej, zaczęlam ich dźgać w brzuch.
- Ała - jęknął Duff, uśmiechnęłam się i wyrwałam z uścisku reszty chłopaków. Pobiegłam szybko do przyjaciółki, do kuchni.

- To co chciałaś mi powiedzieć? - zapytałam poważnie siadając na blacie kuchennym. Oj, mama by mnie zabiła za to co teraz robię. Jednak mimo tej powagi w głosie na mojej twarzy malował się uśmiech od ucha do ucha.
- Najpierw ty się uspokój, bo jeszcze kuchnie rozniesiesz, albo w najgorszym przypadku cały dom z tych emocji - zaśmiała się siadając na krześle przy barku.
- Nie rozniosę, przyrzekam - przyłożyłam prawą rękę do piersi.
- Bo wiesz... - zaczęła poważnie. - ... na początku myślałam, że ty sobie żartujesz pisząc mi w liście, że jesteś z Jamesem. Ale teraz przyjechałam i jak was widzę razem to czasami mam wrażenie, że jestem zazdrosna... Zazdrosna o to, że ja nie mam chłopka..., ze to ja nie mam takiego szczęścia być z kimkolwiek. Ale to nie wszystko... - spojrzałam na nią przestraszonym wzrokiem. - ... jak was widzę to wy wyglądacie razem tak słodko - uśmiechnęła się do mnie.
- Ooo, jak miło mi słyszeć takie słowa. Marry nie martw się o chłopaka, bo i ty w odpowiednim czasie go znajdziesz, albo to on ciebie znajdzie - w tej chwili zwątpiłam w swój związek. Z jakiego powodu to nie wiem. - Ja nie mam więcej czasu niż trzy, cztery miesiące - wzruszyłam ramionami.
- Dlaczego? - zdziwiła się. - Przecież to widać na odległość, że wy do siebie pasujecie i bije od was uczucie.
- Może i pasujemy. Ale mamy tylko po 16 lat. Więc znając życie to i tak po jakimś czasie to ja się mu znudzę. Wiesz jacy są faceci. Popatrz na przykład jakim jest Duff - zatrzymałam się, aby wziąć głębszy oddech. - Popatrz na każdą jego byłą... No może na większość. Chodził z nią miesiąc, dwa, ewentualnie cztery, a gdy mu się znudziła, to ją rzucał - pokręciłam z niezadowoleniem głową.
- Ale ja taki nie będę!
Gwałtownie odwróciłam się w stronę głosu dobiegającego z drzwi. Obrzucając chłopaka badającym wzrokiem. Jego tu nie powinno być. Stał oparty jedynym ramieniem o framugę drzwi.
- Co? - zdziwiłam się. To coś w środku mnie podpowiadało mi, że on to mówi tylko po to aby mnie zbajerować. Z jednej strony chciałam wierzyć Marry i Jamesowi, że im zależy, ale jakaś cząsta zaprzeczała temu.
- Robisz się pesymistką, Reb. Zawsze byłaś pełna optymizmu, zawsze widziałaś pozytywy wszystkiego - westchnęła głośno wlepiając we mnie swoje ciemne oczy. - Nie dostrzegasz pozytywów waszego związku - zeskoczyła z krzesła. - Reb, zastanów się nad swoją opinią na temat chłopaków - lekko uśmiechnęła się, podeszła do mnie i oparła dłoń o moje kolano. - Teraz zostawię was samych. - Następnie zwróciła się do blondyna. - Weź jej wytłumacz to i owo.
Wyszła z winem w ręku pozostawiając po sobie tylko zapach. Nie powiem, złapałam jakiegoś chujowego doła. Usłyszałam jak zaczyna rozmowę z chłopkami już w humorze. Wzięłam swoją butelkę i pociągnęłam z niej sporego łyka.
- O co jej chodziło? - w  końcu zapytałam patrząc na raz na chłopaka, raz na drzwi z drugiej strony kuchni. Spowrotem popatrzyłam na chłopaka, powoli podchodził do mnie. Widać było, ze trochę wypił. Widać było po co był u nas alkohol.
- A o co tobie chodziło, jak mówiłaś, że będę jak Duff i rzucę cię po kilku tygodniach? - spojrzał na mnie z uwagą, oczekując jak najszczerzej odpowiedzi. Z jednej strony taką rozmowę chciałam odbyć wcześniej, ale jakoś zapominałam o tym jak się spotykałam z Jamesem. Teraz to ja nie chciałam bardziej psuć wieczoru. - Ja taki nie będę, obiecuje - patrzył mi w oczy z blaskiem nadziei.
Poczułam jak robi mi się ciepło na policzkach, a po tym moje oczy przykryła mgła. Kiedy próbowała zniknąć poczułam jak z moich oczu spływają pojedyncze łzy.
- Przepraszam, ja nie chciałam, żeby tak było... Żebym zwątpiła w nas związek. Nie wierzyłam, że może nam coś z tego wyjść - podkuliłam nogi pod siebie i oparłam brodę o kolana zaczynając wycierać łzy wierzchem dłoni. - Przepraszam...  nie dokończyłam, bo całkiem się rozwyłam.
- Nie płacz, proszę. Reb, kochanie, nie płacz - prosił podchodząc jeszcze bliżej, przytulił się do mnie.

Kazał mi zejść więc tak zrobiłam. Wszyscy w salonie zamilkli. Rozległ się po domu głos Duffa.
- Ej, gołąbeczki, gracie z nami w butelkę?
- Na mojej warzy rysował się uśmiech. Zaśmiałam się cicho.
- Idziemy grać? - zapytał patrząc na mnie wycierając wierzchem dłoni śladu po płaczu z moich policzków. Pokręciłam głową. - Dlaczego?
- Bo... bo chciałam spędzić z tobą trochę czasu. Bo gdzieś za tydzień jadę z Duffem i Marry do Seattle i będę mogła do ciebie tylko dzwonić. W co wątpię, ze będę mieć czas, wiec chciałam z tobą pobyć jak najwięcej - skrzywiłam się w uśmiechu.
- No dobrze. Później dołączymy do nich. - zaproponował, a ja się zgodziłam kiwając głową.
 Objął mnie ramieniem, a ja się w niego wtuliłam łapiąc rękoma w pasie. Poszliśmy do reszty, powiedzieliśmy, że idziemy się przejść przed dom.

Ustaliliśmy, że ja wyjdę przed dom, a on zaraz przyjdzie, bo musi coś omówić z Duffem.
Pierwsze co mnie uderzyło wychodząc na zewnątrz to to, że było nawet ciepło i wiał zajebisty wiaterek. Na niebie świeciły gwiazdy oraz księżyc w kształcie rogalika. Nie było oni jednej chmurki na niebie. Siadłam na najwyższym schodku, swój alkohol postawiłam tuż obok siebie, przy poręczy. Oparłam głowę o nogi i patrzyłam przed siebie nic nie myśląc. W końcu znudziło mi się i wzięłam się za opróżnianie wina. Za jednym razem nie było jednej czwartej wysokości. Nie był to za najlepszy pomysł. Zaczęło mi się kręcić w głowie.
- Tooo... Gdzie idziemy? Chyba na schodach nie będziemy siedzieć?
Gwałtownie odwróciłam głowę słysząc głos blondyna, tym samym doprowadzając do kolejnej serii zawrotów głowy. W reku trzymał dwa kawałki pizzy. Powoli wstałam próbując podejść do niego.
- Możemy iść za dom...
- Czy ty coś piłaś? - zapytał podchodząc bliżej mnie.
- Nie - odpowiedziałam wycofując się ze schodów na ziemie. Przy okazji chowając butelke za siebie.
- Jak widzę, że tak - wchodził za mną.
- Pytałam się coś - próbowałam zmienić temat stojąc już na ziemi.
- O co? Nie przypominam sobie - uśmiechną się dziko.
- Albo ty jesteś głupi, albo mnie w ogóle nie słuchasz - burknęłam krecąc z niezadowoleniem głową.
- Słuchałem, tylko tego nie słyszałem... - zaczął się tłumaczyć, a gdy przestał. - Wziąłem dla nas po kawałku pizzy.
- To idziemy za dom? - zapytałam zabierając mu jedzenie z ręki (jak pies xD).
- Dobra - kiwnął głową i zaczął iść w wyznaczone miejsce.
Po drodze skonsumowałam pizze. Usiedliśmy w fotelach przy basenie. Wyjęłam zza pleców wino i postawiłam obok siebie.
- A mówiłaś, że nic nie piłaś - burknął wskazując palcem na alkohol. Uśmiechnęłam się chytrze i wzruszyłam ramionami. Popatrzył na mnie miną seryjnego mordercy. Wybuchłam śmiechem.
- James, proszę przestań, proszę, przestań... - błagałam przez śmiech zakrywając dłonią oczy.
- Dlaczego?
- Bo... bo tak... śmiesznie... wyglądasz - wydusiłam z siebie po krótkiej przerwie.
Uspokoiliśmy się i zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim o mam się na język nawinęło.

Po połowie godziny:
- Zimno mi trochę... - marudziłam. Teraz siedzieliśmy na jednym fotelu przytulając się. Na prawdę się zzimniło. Cała się trzęsłam. Wstałam z krzesła i zaczęłam iść w stronę domu. Daleko nie zaszłam. James pobiegł do mnie, złapał w talii i przyciągnął do siebie.
- Nigdzie nie idziesz! - powiedział ostro odgarniając ręką włosy z mojej szyi. Poczułam jak przez wszystkie moje kręci przepływa przyjemny dreszcz. Pierwszy raz czułam takie coś. Przecież to nie mój pierwszy chłopak. Poczułam jak lecę na ścianę. Byłam przyparta do ściany i obcałowywana po szyi.
- Już ci cieplej? - zapytała odrywając się ode mnie na chwilę. Spojrzałam na niego jak na idiotę. Po chwili zaczęłam przyglądać się jego oczom. Były ciemne, bardzo ciemne, jak niebo, albo jak chmury przed burzą.
- Nie, jeszcze mi zimno - odpowiedziałam uśmiechając się zadziornie.
- Kłamiesz!
- A tak było fajnie - jęknęłam zrezygnowana. Odbiłam się od ściany. Szłam do domu tylnym wejściem, którego nikt nie znał. odkryłam je któregoś pięknego dnia łażąc po działce. Zawsze tędy wychodził James kiedy była moja mama i było już bardzo późno.
- Reb, czekaj! - krzyknął kiedy otwierałam drzwi. Dostrzegłam, że przyjaciele dobrze się bawią. Stanął za mną i popchnął do środka. Nic nie mówiąc poszłam dalej nie przeszkadzając im. Cichaczem wspięliśmy się na piętro, do mojego pokoju, gdzie nawet nie chciało nam się zamknąć drzwi.
- Zamknij drzwi! - powiedziałam patrząc na niego. Ponownie byłam przyparta do ściany, tylko teraz było gorzej. Nie mogłam się wydostać. Stał opierając jedną rekę w górze, a drugą trzymał moją. - Drzwi! - zwróciłam mu uwagę, ale on to zignorował. Miałam już coś mówić, otworzyłam usta, ale on je zamknął pocałunkiem. Tak jakby chciał abym przestała tyle mówić.
- Ale... chcesz... żeby.. ktoś... nas... zobaczył? - zapytałam między pocałunkami. Jedną ręką odepchnęłam go od siebie. Korzystając z okazji zamknęłam drzwi.
Poleciałam z wielkim hukiem na wejście do pokoju. Ciekawe co sobie myślą tam na dole? Patrzyliśmy sobie w oczy dłuższą chwilę, a kiedy moje hormony dawały o siebie znak, że im to nie wystarcza, przyległam do jego ust. W tej samej chwili poczułam, że to ja wszystko kontroluje. A nie lubi ę tego uczucia, wole jak to druga połówka na władzę, ale oczywiście nie pełną. Musiałam złapać oddech, oderwałam się od niego. Nie trwało to długo. Po kilku sekundach to on przejął kontrolę dobierając się do mojej szyi. Zaczęłam ciężej oddychać. Czując to, jego zimne ręce powędrowały pod moja bluzkę, molestując mój brzuch. Nie byłam mu długo dłużna. Moje palce wyczuwały każdy mięsień brzucha blondyna. Odchyliłam głowę w tył czując jak przechodzi coraz niżej, aż do obojczyka.
- Może... Może... p-przeniesiemy... się na... moje łóżko? - zapytałam próbując chociaż lekko opanować swoje ciało. Czułam jakby moje ciało było innym światem, a to czym myślę jeszcze innym. Tak jakby się oddzielały od siebie. Wyłączyłam całkowicie myślenie.
- Po co? - spojrzał na mnie pytająco. W moich oczach łatwo było wyczytać wiadomość: "No chyba nie będziemy się seksić na podłodze, albo przy ścianie, co?" - Bez przesady. Nie teraz - uśmiechnął się niegrzecznie i przeszedł do rozpinania mojego biustonosza pod bluzką.
- le ty się śpieszysz - skomentowałam kręcąc głową i wyjmując przy okazji jego dłonie. - Ty się naprawdę śpieszysz - szepnęłam mu do ucha kiedy zanosił mnie do łóżka.
Leżałam opierając głowę o oparcie łóżka. Po kilku sekundach nie miałam na sobie bluzki, jeszcze później spodenek. Zostałam w samej bieliźnie, a on w spodniach. Mój brzuch mył dręczony przez palce i usta Jamesa.
- Stop! To idzie trochę za szybko - powiedziałam podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Dlaczego? Przecież ci się podobało. Nie protestujesz - wyczułam w jego głosie rezygnacje.
- Podoba, ale...
- Ale będę delikatny. Obiecuję - oznajmił to tak szczerze,że zauważyłam to po jego oczach.
- Dobrze.
Powróciłam do poprzedniej pozycji. Przywarł swoimi ustami do moich. Poczułam jak przechodzi mnie kolejny dreszcz. Przyjemny dreszcz. Rozchyliłam usta czując jak domaga się więcej. Przymknęłam oczy rozkoszując się pocałunkiem oraz dotykiem. Przechodził coraz niżej. Usta, szczęka, szyja, obojczyk, ramiona, aż dotarł do mojego biustonosza. Wiedział, że jest rozpięty i łatwo może go zdjąć, jednak tego nie zrobił. Przeszedł na brzuch. Wygięłam się w łuk czując jak muśnięciami swoich ust wędruję po moim podbrzuszu.
Przestał. Otworzyłam oczy. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. Przyglądał się  uwagą mojej osobie podbierając się rękoma i tak jakby wisząc nade mną. Podniosłam się na łokciach i lekko dotknęłam jego warg. Ten gest przerodził się w bardziej namiętny.  W trakcie tego zaczęłam rozpinać mu spodnie.
I spodni nie było. Teraz leżeliśmy na sobie w samej bieliźnie.
- Mogę dalej kontynuować? - zapytał podpierając się na przedramionach. Kiwnęłam twierdząco głową. Zdjął ze mnie górną część bielizny, wylądowała za łóżkiem. Musnął ustami moje i znowu wziął się za ponowne obwałowywanie mojej szyi, ramion aż przeszedł do piersi. Jaką mi to sprawiło ogromną przyjemność. Poczułam jakby to był mój kolejny "pierwszy raz".
Powoli zdejmował ze mnie majtki. Tak lekko, że nawet nie poczułam tego. W tej samej chwili stwierdziłam, że jestem gotowa na wszystko.
- James... - wyszeptałam, oderwał się.
- Tak?
- Wejdź we mnie - błagałam już rozkładając nogi. Czułam, że jak zaraz tego nie zrobi to zmarnuje szanse i to, że się napracował doprowadzając mnie to tego stanu. Nie, ze jestem dziwką, ale mnie trudno przekonać. - Proszę, dłużej nie wytrzymam - jęknęłam.
Zrobił to o co błagałam, przed tym zdejmując nie potrzebną część garderoby. Wszedł we mnie delikatnie i powoli. Cicho jęknęłam. Było tak jak powiedział. Poczułam jak odpływam, on z resztą też. Nagle zaczęły mi się zbierać łzy do oczu. Mrugnęłam kilka razy aby je powstrzymać. Chwile później oboje doszliśmy.

Siedzieliśmy w łóżku. Już ubrani w bieliznę. James obejmował mnie, a ja opierałam głowę o jego ramię wspominając przeżycia sprzed chwili.
- Ale to było cudowne - podsumowałam. Znowu poczułam jakbym miała się rozpłakać. Tym razem to uczucie zrobiło się rzeczą realną szybciej niż myślała.  Nie zdołałam ich powstrzymać.
- Wiem, ty też jesteś cudowna - spojrzał na mnie, zauważył co się ze mą dzieje. - Ty płaczesz?- zapytal, albo moze stwierdził, co było bardziej ocyzwistsze.
- Tak - uśmiechnęłam się słabo. Kiedy miałam już wycierać łzy, on to zrobił.
- Nie płacz - pocałował mnie w czoło. Przestałam szczerzej uśmiechając się do niego.
- Kiedy idziemy do reszty, n dół? - zapytałam patrząc w jego błękitne oczy.
- Za chwile - popatrzył na drzwi. - Nikt nas nie potrzebuje.
- Skąd wiesz? - usiadłam na przeciwko niego zakładając ręce na piersiach i przechylajac głowę na bok.
-Bo jakby ktoś coś chciał to by tutaj przyszedł - wytłumaczył przedrzeźniając mnie. Wzrokiem zaczął szukać swoich ubrań po całym moim pokoju. Były porozwalane. Zaśmiałam się widząc to. - Co jest w tym takiego śmiesznego?
- Wszystko - wzruszyłam ramionami. Szybko wstałam i zaczęłam zbierać swoje ubrania. Położyłam na oparciu fotela. Za to chłopaka ubrania rzuciłam na jego głowę śmiejąc się z tego. założyłam spodenki.
- Ale ty się szybko ubierasz - skomentował kładąc się spowrotem na łóżku, powoli nakładając spodnie, Przyglądałam się temu zjawisku z bluzką założoną do połowy twarzy.
- Wyglądasz jak ninja - zaśmiał się, dokończyłam nakładanie T-shirtu.
- Dzięki.

Zaczęłam iść w stronę drzwi.
- Gdzie idziesz?
- Na dół - odpowiedziałam.
- Po co? - zapytał wstając z łóżka i podchodząc do mnie.
- Jestem głodna. Idę wpierdolić pizzę - powiedziałam patrząc na jego goły brzuch. - Ubierz się! - poleciłam mu, tykając go. Pokręcił głową, westchnęłam. Zabrałam mu bluzkę z ręki i zaczęłam ją zakładać mu przez głowę. - Nie będziesz chodził u mnie w domu, jak na plaży. Moja matka się wkurwi jak cię tak zobaczy. Trochę kultury... - zaczęłam swój wykład,
- Reb, nie marudź. Idziemy na dół. Przecież chcesz jeść - włożył ręce do rękawów, a ja naciągnęłam bluzkę.
Zeszliśmy na dół. Było jeszcze jedno pełne pudełko pizzy. Od razu się na nie rzuciłam. Przyglądając się społeczeństwu stwierdziłam, że wszyscy się spili i nic nie robią. Marry rozmawiała z Jeffem, który przysypiał. Will spał na kanapie. A Duff opiekował się butelką 0,7, od czasu do czasu mówiąc coś Jamesowi.

Po połowie godziny ponad połowa pudełka zniknęła za moją sprawką. Opróżniłam też całego winiacza i latałam jak głupi do kibla, bo chciało mi się sikać. Siadłam na drugim fotelu. Zaczęłam myśleć, sama nie wiem o czym. Zasnęłam po kilku minutach.

wtorek, 7 maja 2013

Rozdział 23

 Majówka, majówka i po majówce. Ale mnie nauczyciele obrzucili nauką. Masakra. Akcja w ogóle nie ruszyła, a jak już to o odrobinę. Macie takie coś przypominające rozdział, ale za to w następnym rozdziale jaki dodam będzie mała niespodzianka. :D

Oraz zapraszam na następnego bloga z starym-nowym opowiadaniem. Jak coś to tam na górze jest taka zakładka, co nie. I się na to klika i to Cię samo tam przerzuca na daną stronę. Jeszcze dla osób, które szybko nie ogarniają. Tu obok nacie link ->  i-send-a-smile-to-you.blogspot.com


Kiedy już wszyscy wyszli z mojego pokoju otworzyłam drzwi jednej z dwóch szaf. Przyglądając się zawartości przez dłuższą chwile, wybrałam dla siebie krótkie, czarne spodenki, czarny, czysty T-shirt i czystą bieliznę. Poczułam nagła potrzebę wejścia pod prysznic, wiec tak zrobiłam przed tym związując włosy w koka. Stałam tak pod ciepłym strumieniem wody z piętnaście minut, kiedy dotarło do mnie, że chłopaki jeszcze są w drodze, a resztę towarzystwa zostawiłam samych na parterze. Szybko owinęłam się w biały puszysty ręcznik i wyszłam z pod prysznica. Wytarłam się dokładnie, ubrałam i rozpuściłam włosy. Szybko zbiegłam ze schodów rozglądając się za przyjaciółmi. Will, Jeff i Marry siedzieli w salonie. Właściwie to chłopaki siedzieli, a brunetka stała oparta o ścianę coś tłumacząc. Zauważyłam, że moich blondynek jeszcze nie było.
- Zamówiliśmy 4 pizze. Za jakieś pół godziny powinny być dostarczone - wyrecytowała automatycznie Marry podchodząc powoli i przyglądając się mojej osobie. - Ładnie tak wyglądasz  - uśmiechnęła się szeroko.
- Dzięki - mruknęłam rozglądając się po raz setny po pokoju. - Są już te dwie blondynki z naszymi zapasami? - zapytałam w końcu patrząc na przyjaciółkę i odwzajemniając gest.
- Nie - zaprzeczyła też ruchem głowy. -  Stwierdziliśmy z naszymi wieśniakami, że zagubili się w akcji, albo porwało ich UFO - zaśmiała się. Jak widać było na załączonym obrazku tryskała z niej pozytywna energia. Zarażała nią. O czym przekonałam się po krótkiej chwili.
- Tylko nie wieśniaki - oburzył się rudzielec leżący na całej długości kanapy z nogami w powietrzu.
- Jak coś tej uwagi nie było - rzuciła przyjaciółka w stronę Willa.
Jeffrey najpierw siedział na kanapie, później rudzielec zwalił go z niej, bo musiał rozpychać swoją dupę i teraz siedzi w fotelu do nas przodem z obojętną miną.
- Uśmiechnij się Jeffy - mrugnęłam do niego. Pokręcił przecząco głową.
Podeszłam do niego, usiadłam na oparciu fotela, przyłożyłam końce swoich rąk do kącików jego ust i zaczęłam wykrzywiać je w uśmiech. Will z Marry tarzali się po podłodze widząc całe te zajście.
- To wcale nie jest śmieszne - oburzyłam się z udawaną powagą. Jednak nie trwało to długo. Chwile później wybuchłam śmiechem nie mogąc go opanować.

Rozległo się pukanie do drzwi frontowych, wszyscy zamilkli.
- Reb, idziesz otworzyć drzwi - rozkazał mi Will.
- Ale ja nie chce - powiedziałam niby przestraszona, jednak wstałam i podeszłam powoli i po cichu do nich. Otworzyłam je tak samo powoli i schowałam za drzwiami dalej odwalając scenkę, że niby jestem przestraszona. Pierwszego ujrzałam Duffa z reklamówką, za nim stał James. Weszli bez pytania i rzucili wszystko na ławę i rzucili swoje dupy na kanapę.
Przyglądałam się temu w ciszy, aż w końcu coś mnie zebrało i musiałam się wyżyć na drzwiach. Po prostu zamiast normalnie w świecie zamknąć, kopnęłam je. Wszyscy musieli spojrzeć na mnie ze zdziwieniem.
- No co?
- Ty kopiesz drzwi? - zdziwiła się przyjaciółka.
- Oj, no to co. Musiałam się na czymś wyżyć. I przy okazji nie chciało mi się użyć rąk - machnęłam ręką.
Podeszłam do fotela i w nim usiadłam. Chłopaki wyłożyli wszystko na lawę, a plastikowe reklamówki zwinęli w kulki i wyrzucili do śmietnika w kuchni.
- Dzisiaj pijemy tutaj? - zapytałam patrząc się święcącymi oczami na te wszystkie butelki, a z nudów zaczęłam je liczyć. W miedzy czasie dostałam odpowiedź, która wleciała mi jednym uchem i wyleciała drugim. Po przeliczeniu z dwa, czy trzy razy wyszło mi, że jest ich 20, w tym 18 taniego wina i dwie 0,7-ki. Nie zauważyłam jak James siadł na oparciu fotela i sępił czegoś ode mnie oczami, jak pies. Kiedy już to ogarnęłam poczułam jak jakieś ciepło rozpływa się wewnątrz mnie. Nawet miłe uczucie. Spojrzałam z ciekawością namalowaną na twarzy w górę. Dalej siedział z tą samą miną.
- Czego piesek potrzebuje? - zapytałam zaczynając śmiać się z niego. Wyglądał śmiesznie, nawet bardzo śmiesznie.
- Nie jestem twoim psem - burknął cicho w moją stronę, ale na jego twarzy widniał uśmiech.
- To czyim, jak nie moim? - teraz to u mnie widniał uśmieszek, ale chytry.
- Nikogo - spojrzał mi w oczy. Miał bardzo niebieskie oczy, które teraz zrobiły się ciemniejsze. Oderwałam się na chwile od podziwiania i spojrzałam po reszcie ludzi.
Marry gapiła się na nas jak na obrazek, Jeff był pochłonięty rozmową z Duffem, który w ręku trzymał wino do połowy pełne. Will. On był jedną wielką zagadką. Raz patrzył na nas, uciekał wzrokiem na butelki, później na Marry, ale kiedy już się odwracała, żeby z nim porozmawiać odwrócił wzrok.
- Too możemy brać... yyy ... wino? - zadałam pytanie na cały pokój, ale nie darłam się.
- Tak, skoro Duff już się jednym zaopiekował to chyba wszyscy mogą - powiedziała Marry odrywając od nas oczy. Wzięłam dwie butelki, jedną dałam Jamesowi, a drugą dla siebie. - Reb, możesz na chwile? - poprosiła mnie kiedy już miałam siadać.
- Yhym, jasne - podeszłam do niej, wstała i poszłyśmy do kuchni. James zajął moje miejsce. Coś czuje, że go zrzucę jak wrócę do pokoju.

Jak już stałyśmy w tej kuchni i otwierałam wino zębami, kiedy zza drzwi dobiegł dźwięk dzwonka.
- Otworzysz? To pewnie z pizzą - rzuciłam się na górę mieszkania w poszukiwaniu pieniędzy, które zostawiła mama. Wzięłam wszystko co było na jej półce nocnej. Zbiegłam na dół, a przyjaciółka darła się na chłopaków, którzy nie mogli zanieść pizzy, bo śmiali się z czegoś.
- Marry, uspokój się - powiedziałam spokojnie. Podałam kasę temu od pizzy. Wydał mi resztę i zapytał, czemu tak dużo wzięliśmy, jeżeli jest na szóstka.
- Bo jak widzisz jest tutaj czworo nienajedzonych goryli i oni muszą sami zjeść co najmniej 2 i pół pizze - uśmiechnęłam się. Przyjaciółka wybuchła śmiechem słysząc moje tłumaczenie.
- Wcale nie jestem nienajedzonym gorylem - burknął James.
- To tylko taka przenośnia - stwierdziłam w jego stronę, przy okazji machając ręką.
- Aha - mruknął dostawca i zaczął mi wkręcać kit, że się śpieszy.
- Tak, tak, idź już. Cześć. Dobranoc. Kolorowych snów...
Zamknęłam drzwi i poczułam jak mnie ktoś obejmuje.


Wiem, że dla niektórych przerywam w złym momencie, ale na tym skończyłam w zeszycie, a myśleć mi się nie chce. Jestem zbyt leniwa. Weźcie mnie poprawiajcie i wgl. Wypomnijcie mi wszystkie błędy jakie będą.

środa, 1 maja 2013

Rozdział 22

Ten rozdział powinien być wcześniej, ale rodzice wyganiają mnie z bratem na plac zabaw od paru dni . I poznałam taką małą, słodką Irenkę. Właśnie jest z tego samego rocznika co mój brat, czyli mają po 6 lat. Podeszła do mnie i zapytała czego słucham, bo miałam słuchawki na uszach. To ja do niej, że Pink Floydów. A ta do mnie, że zajebisty zespół. Oraz za miesiąc będę miała czteroletnią albo pięcioletnią sąsiadkę ze stanów, z którą ja z moim bratem będziemy się bawić.

Możliwe, że jeszcze na długim weekendzie coś jeszcze dodam. I prośba jak w poprzednim rozdziale. Piszcie wszyscy, którzy czytają co jest okej, a co nie. Za dużo nie wymagam. To tak zajebiście pomaga.
Oraz dziękuje za ponad 6 tysięcy wejść! :D


Ja w ogóle nie chciałam wchodzić do wody, do oceanu, ale w magiczny sposób ten blond Pudel (czyt. James) namówił mnie do wejścia chociaż do kolan. Przebrałam się tylko w górę od stroju, bluzkę na ramiączkach i spodenki jeansowe, które ledwo co zakrywały mi dupę. Ja dziękuje za takie coś!
Wreszcie wszyscy się zjawili na dole. Wyszliśmy z domu, zamknęłam go. I tak ruszyliśmy w 1,5 godzinną podróż na plażę. Prowadził James, bo jako jedyny znał Los Angeles. Po drodze Żyrafa zaopatrzył nas w tani alkohol. No, bo jak może nie być alkoholu na takim wypadzie.

Kiedy już dotarliśmy do miejsca przeznaczenia, rozłożyliśmy koce, ręczniki i co tam kto miał. Było jakoś przed 17. Ludzie spacerowali patrząc na nas jak na bandę idiotów. Co im przeszkadzało? Po paru minutach przestałam się tym przejmować.
- Tooo... - zaczęłam swoją wypowiedź. - Co robimy?
- Nie wiem - odpowiedziała Marry kładąc się na kocu obok mnie.
- Idziemy do...
- Nie - sprzeciwiłam się.
- Nawet nie dokończyłem - oburzył się Duff.
- To co? - wzruszyłam ramionami i podobnie jak moja przyjaciółka położyłam się na kocu, który zajmowałam ja, James i Marry, obok nas był ręczniki Duffa, Jeffa i Willa.

 Po jakiś piętnastu minutach Duff wyciągnął z plecaka 6 butelek taniego wina, każdy dostał po jednym. Mi aż się oczy zaświeciły na ten widok. Trzeba było mnie trzymać żebym się nie dobrała do kolejnych, bo jak podniosło się ten plecak do góry to było słychać brzęczenie butelek.
- Reb nigdzie nie idziesz! - warknął James.
- Dlaczego? - zapytałam z maślanymi oczami.
- Bo masz tutaj butelkę. Pierw wypij tą, później zaopiekujesz się kolejną - zaśmiał się popijając co róż wino.
- Ale ja tylko chciałam zobaczyć czy wszystkim starczy - oznajmiłam. Wspięłam się na czworaka i już ruszyłam w stronę Duffa.
- Trzymajcie ją, bo zrobi porządek z tym wszystkim - ostrzegł Duffiasty. Zaśmiałam się wesoło, ale nikt mnie nie zatrzymał. Jeszcze nawet nie wypiłam pół butelki i zaczęło mi odjebywać. Przeszłam całą odległość i zaczęłam grzebać w plecaku. Znalazłam jeszcze 3 butelki winiacza oraz połówkę. Na sam widok na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Nie ma tak dobrze - zaczął Duff. - James, przyjacielu, weź ją zabierz - zwrócił się do niego.
- Już się robi - odpowiedział. Podszedł do mnie, złapał w pasie i przyciągnął do siebie. Chwilę później siedzieliśmy w swoich objęciach gapiąc się w oczy.

Po jakiejś godzinie wszyscy byli głodni i chciało się nam do toalety. Poszliśmy szukać jakiejś i okazało się, ze trafiliśmy tylko na jakiegoś starego toi toia. Wróciliśmy i moi kochani przyjaciele namawiali mnie do wejścia do wody, ale co do czego zostałam wepchnięta do niej, dodatkowo nałykałam się jej z fal. Byłam cała mokra i pijana.
- Dzięki! - krzyknęłam wstając z wody.
- Proszę bardzo. Należało ci się -  powiedział James podchodząc do mnie.
- Dlaczego? - zapytałam krzyżując ręce na piersiach.
- Bo mam swoje powody - uśmiechnął się w taki słodki i zarazem niegrzeczny sposób, że nie mogłam przestać na niego patrzeć. Chwile później staliśmy w wodzie po kolana i całowaliśmy się.
- Czyli to takie powody? - zapytałam z chytrym uśmieszkiem po tym całym zdarzeniu.
- Też, to jest jeden z wielu powodów - powiedział. Złapał mnie za rękę, chwile później byliśmy na brzegu. Usiedliśmy na kocu, a ja się cała trzęsłam z zimna. Dał mi ręcznik, mój ręcznik, bo nie wiedział, że tutaj będziemy iść. - Aż tak ci zimno? - zapytał. Dalej nie mogłam przestać dygotać z zimna. Pokiwałam głową. - Chodź do mnie - powiedział i przytuliłam się do niego, objął mnie swoim ramieniem. Nie powiem, zrobiło mi się ciepło.
- Ale miło - mruknęłam wtulając się bardziej.
- Może być jeszcze milej - usłyszałam jego szept, podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Przybliżył swoją twarz do mojej i już mieliśmy się pocałować, ale tą jakże piękną chwile przerwał mam Will.
- Ej, gołąbeczki, idziecie z nami grać w siatkę? - zapytał podchodząc bliżej nas. - Duff znalazł boisko, a ja wziąłem piłkę do siatki.
Popatrzyłam na niego miną zabójcy, wstałam z koca, odłożyłam ręcznik obok i pobiegłam do Jeffa, Duffa i Marry. Will wziął piłkę, mieliśmy już iść.
- James idziesz? - zapytałam podchodząc do niego.
- Nie chce mi się. Wolę być z tobą sam na sam - rzucił w moją stronę.
- Oj, no chodź - jęknęłam. - Zobaczysz swoją dziewczynę w trakcie gry - uśmiechnęłam się stając nad nim. Dobra, szczerzyłam się jak głupia idiotka. Podałam mu rękę, posłałam smutną minę, kiedy zaprotestował. - Nie rób mi tego.
- Reb, rusz się! - krzyknęła Marry.
- Już, tylko wyciągnę tego lenia! - odkrzyknęłam jej śmiejąc się.
- Okej, czekam aż to zrobisz. Mogę się popatrzeć? - zapytała wolno idąc w naszą stronę z podstępną miną. Co ona podejrzewała?
- Ale o co ci chodzi? - zadałam pytanie. - Uważasz, że ja go nie zaciągnę do gry? - spojrzałam na nią pytającym wzrokiem. Nie uważam, że jestem w stanie wszystkich do wszystkiego namówić, ale to mi się mogło udać.
- Jakiej gry? - zapytał, przyjaciółka wybuchła śmiechem. Mi też zebrało się na śmiech, bo nie o taką "gre" mi chodziło o jakiej myślała ta blond czupryna.
- Nie taką jaką sobie wyobrażasz. Do tego to sobie musisz porządnie zasłużyć. No chodź grać. Przygarnę cię do mojej drużyny jak będziesz chciał - wyciągnęłam do blondyna rękę posyłając mu proszący uśmiech.
- Przekonaj mnie.
- Czy ty mi rzucasz wyzwanie? - wyprostowałam się.
- Tak - kiwnął głową.
- Uuuuu - usłyszałam głos Marry, zignorowałam to. Nie chciałam się bawić w pytanie co by chciał, bo to jest wiadome.
- Pierw wstań - rozkazałam mu, pokręcił przecząco głową. - Wstań! - powiedziałam głośnie, ale nie krzyknęłam. Poczułam wzrok chłopaków na sobie. Chyba jednak krzyknęłam.
- Nie krzycz tak, kobieto - wstał tak jak mu powiedziałam. Hehe, mój plan był już gotowy.
- To teraz idziemy - uśmiechnęłam się do niego, złapałam za rękę i zaczęłam ciągnąć po plaży.
- Ale miałaś mnie przekonać - uparł się, spojrzałam na niego z dziwną miną, ale dalej ciągnęłam za tą rękę.
- Po co? Jeżeli cię ciągnę - wzruszyłam ramionami.
Dalej nic się nie odezwał. Z Marry roześmiałyśmy się i poszliśmy za chłopakami. Okazało się, że boisko jest nawet blisko.
- To jak gramy? - zapytałam rozglądając się dookoła.
- Yyy. Wiesz co, nie wiem - odpowiedział Will drapiąc się w tył głowy. - To może żeby było sprawiedliwie, to ja, Jeff i Marry kontra ty, James i Duff? - zaproponował.
- Mi pasuje. A wam?
- Okej - usłyszałam Duffa. Za nim James też się zgodził, później Jeff, a na końcu lekko zrezygnowana Marry. Zaczęliśmy grać. Szło nam nawet dobrze. W porównaniu z tym co było w szkole to wręcz idealnie graliśmy.

Około godziny 21 zapadł zmrok. Przerwaliśmy grę w piłkę, w której zdążyliśmy się z milion razy zmieniać osobami. Doszło do nas kilka osób z plaży. Jednak trzeba było to skończyć, wiec przeprosiliśmy ich i poszliśmy się pakować. Butelki wylądowały w koszu na śmieci, a koce i ręczniki w mojej torebce. Chociaż został mój. Przeczuwałam, że ten wieczór będzie gorszy niż poprzedni. Ale na razie czekała nas półtoragodzinna droga do domu i znając chłopaków to pójdą "przy okazji" zrobić zapasy.
- Reb... - zaczął niepewnie James, uśmiechnęłam się do niego żeby kontynuował. - Bo wiesz... Yyy, czy ja mógłbym u ciebie zostać na noc? - zapytał tak nieśmiało, że aż go nie poznawałam.
- Ty się mnie o to pytasz? - zdziwiłam się. - To jest chyba oczywiste, że możesz u mnie zostać. Jeszcze mojej mamy nie ma w domu do rana, a nawet gdyby była to jesteś u nas zawsze mile widziany.
- Okej - odpowiedział po czym wziął się za składanie koca. Ale to ja miałam go złożyć nie on. - A mogę cię wrzucić do basenu? - zapytał z chytrym uśmieszkiem podchodząc z kocem do mnie podał mi go, a ja włożyłam do torebki.
- Jeżeli ci na to pozwolę - pokręciłam głową mało co nie wybuchając śmiechem, ale stłumiłam ową zachciankę. Poszliśmy do reszty.
- To idziemy?
- Ma się rozumieć - powiedział Jeffy z lekkim uśmiechem.
-  To idziemy - poczułam, że rozpiera mnie energia.

Ruszyliśmy w trasę powrotną śmiejąc się, rozmawiając i śpiewając różne kawałki.
- Ej, Marry - podeszłam do przyjaciółki i dźgnęłam ją w bok.
- Ała, to bolało - pisnęła.
- Chciałam mocniej - posłałam jej uśmiech, a po chwili wybuchłyśmy śmiechem.
- To co chciałaś? - zapytała kiedy skończyłyśmy.
- Śpiewamy coś? Energia mnie rozpiera, a ty jesteś jedyną osobą nie pochłoniętą rozmową. Popatrz na rudego i Jeffa, albo na Jamesa i Duffa.
- A co ci przychodzi do głowy? - zapytała przyglądając się mnie uważniej. Wyglądało to jakby sprawdzała, czy przypadkiem czegoś nie brałam.
- Czy ty uważasz, że ja coś ćpałam? - przymrużyłam oczy. - Tak się na mnie dziwnie patrzysz.
-  Nie, ale tak to wygląda, bo właśnie tobie najbardziej odjebuje - stwierdziła. - Chociaż jeszcze Duff, ale on jest zajęty rozmową.
- No muszę jakoś tą energie uwolnić, co nie? A przed nami jeszcze cała noc i nie chce psuć domu, bo może pójść kanapa, albo telewizor przez okno i przy okazji James mi obiecał, że wyląduje w basenie.
- Aha, chciałabym to zobaczyć - zaśmiała się i odwróciła się w stronę rozmawiających blondynów. Nie wspominałam, ale na początku to Duff szedł z Marry i to oni śpiewali albo głośno dyskutowali. Później to on poszedł do Jamesa i poczułam się bezrobotna, więc zawitałam obok Marry.
- Obiecuje ci to, ze zobaczysz. Tylko boję się co będzie później - zamyśliłam się, ale po krótkiej chwili wróciłam do świata realnego. - To co śpiewamy? - zapytałam zniecierpliwiona, ona milczała. Chyba zastanawiała się nad utworem. Wiec, żeby nie przedłużać zaproponowałam - Może The Rolling Stones?
- Ale co dokładniej?
- Satisfaction?
- Okej - zgodziła się kiwając głową.
Chwile później zaczęłyśmy śpiewać, a może wydzierać się :

I can't get no satisfaction
I can't get no satisfaction
'Cause I try and I try and I try and I try
I can't get no, I can't get no

When I'm drivin' in my car
And that man comes on the radio
He's tellin' me more and more
About some useless information
Supposed to fire my imagination
I can't get no, oh no no no
Hey hey hey, that's what I say

I can't get no satisfaction
I can't get no satisfaction
'Cause I try and I try and I try and I try
I can't get no, I can't get no 

 When I'm watchin' my TV
And that man comes on to tell me
How white my shirts can be
But he can't be a man 'cause he doesn't smoke
The same cigarrettes as me
I can't get no, oh no no no
Hey hey hey, that's what I say...

Dotarliśmy do domu po kilkunastu wersjach tej piosenki, gdzie włączył się do nas rudzielec. Zastanawiało mnie to dlaczego Duff tak zareagował kiedy przyszedł James. Przecież wiedział, ze z nim jestem i zaakceptował to. Porozmawiam z nim o tym rano, nie będę mu psuć humoru do końca wieczoru.

Pobiegłam do drzwi, żeby je otworzyć. Zajrzałam do torebki w zamiarze znalezienia kluczy. Jednak było ciemno i po omacku nie mogłam ich znaleźć. Przestraszyłam się, że je zgubiłam. Wysypałam całą zawartość wnętrza. Koc, ręcznik, ręcznik, jakieś kartki, długopis, ołówek, znowu kartki, długopis, błyszczyk, tusz do rzęs, ooo klucze. Wzięłam je do ręki i otworzyłam drzwi.
- Coś się stało Reb? - zapytał Will, który właśnie wchodził po schodach.
- Eee, nie. Już nie. Myślałam, że zgubiłam klucze, ale je znalazłam - wyjaśniłam w dalszym ciągu szarpiąc się z zamkiem.
- W przyrodzie nic nie ginie, tylko zmienia właściciela - zaśmiał się, ale to była prawda. Moje kąciki ust podniosły się do góry.
Kiedy już uporałam się z tym czymś, ludzie wlali się środka. I właśnie wtedy przypomniało mi się o alkoholu, który miał kupić Duff.
- Duff, czy ty przypadkiem nie miałeś po drodze kupić nam zapasów na noc? - zapytałam z uśmieszkiem na ryju opierając się o drzwi. Nie chciało mi się ich zamykać.
- Dzięki, że mi przypomniałaś - kiwnął głową. - James! Idziesz ze mną do sklepu? - krzyknął  do mojego pudla.
- Taaaak! - usłyszeliśmy jego głos z góry. Pewnie poszedł do mnie do pokoju, albo jest z Marry. Po paru sekundach zbiegł na dół. Na pożegnanie dostałam buziaka i poszli. Zebrałam rzeczy z podłogi, zaniosłam je do salonu i rzuciłam na ławę. Poczułam się głodna. Poszłam do kuchni, otworzyłam lodówkę, a tam pustki. Jak zawsze nic nie ma. Ruszyłam swój zacny tyłek na piętro, aby zmienić ubranie i spytać co robimy w sprawie jedzenia. Wpadłam do pokoju, a oni wszyscy siedzieli u mnie na łóżku zamiast być w pokojach i się przebierać.
- Eee, co wy tu robicie? - zapytałam oglądając się po pokoju.
- Siedzimy - odpowiedział jakże inteligentnie Will.
- Nie zauważyłam, wiesz - oj, zebrało mi się na sarkazm, akurat teraz. - Dobra, jak tutaj siedzicie to mam pytanie. Co chcecie jeść?
- A co jest?
- W lodówce nic, ale zawsze można zamówić pizzę - powiedziałam podchodząc do szafy.
- To niech będzie pizza - oznajmiła Marry.
- To weźcie zamówcie. Tych dwóch blondynów poszło po jakiś alkohol to wy teraz zajmijcie się czymś do żarcia - powiedziałam tak żeby wyszli z mojego pokoju, ale to nic nie dało dalej siedzieli we troje i gapili się na mnie. Dobra, to może inaczej. - Wypierdalać z mojego pokoju, bo chce się przebrać w samotności i idźcie po pizze!
Podziałało idealnie. Poszli.


Dużo tego, co nie? Piszcie co myślicie. Ja naprawdę nie gryzę. Liczę na waszą szczerość :).