piątek, 28 października 2016

Hej, zastanawiam się, czy jeszcze ktoś kto tutaj zagląda. Chociaż patrząc po wyświetleniach bloga, czasem pojawiają się jakieś osóbki, a z tego co można wywnioskować, które czytają to co tu powstało,
Został tu jeszcze ktoś? Czy wszyscy wyginęli?


Jeżeli jest nawet jedna osoba, to bardzo bym się cieszyła, jakby się ujawniła.

środa, 31 grudnia 2014

Takie male coś.

Hej, hej Wszystkim!
Mam dla Was kilka informacji. Może złych, może dobrych. Zależy dla kogo :).
Po pierwsze... Koło świąt miały się pokazać dwa rozdziały. Nie pojawił się. Są zapisane do połowy i czekają na następny rok.
Po drugie... Nie wiem kiedy coś tu się pojawi, bo nie mam weny na kolejny rozdział. Dlatego też troszkę potrzebuję Waszej pomocy. Niby. Chyba dobrze się już nie czuję xD.
No i po trzecie... po trzecie to nie wiem xD

To wesołego, szczęśliwego nowego roku i te sprawy, co nie :D

Trish

piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 45

Rozdział pisany przez trzy godziny. Co jest moim rekordem w ostatnim czasie :D. Strasznie jestem z niego dumna. Ale bardziej dumna będę jak dodam kolejny na następny weekend lub w połowie. Trochę zrobi się atmosfera. Tak trochę świątecznie. Więcej o nim będzie w nim, a teraz zapraszam do czytania! :D


Nie myślałam, że można tak świetnie i tak długo spacerować w obcym miejscu i to jeszcze z przyjacielem, którego zna się od szkoły oraz który wyjawił wszystkie sekrety jakie miał. Albo raczej, które chciał powiedzieć.
Śmiejąc się z głupot jakie wygadywaliśmy przeszliśmy prawie do centrum. Już zaczynało się ściemniać. Więc mój kolega stwierdził martwiąc się, że najwyższa pora do domu.
- Nie chcę jeszcze wracać - rzuciłam robiąc smutną minę.
- Ale już się ściemnia. Nie wiadomo co czai się na nas za rogiem - powiedział z udawaną powagą, lecz po chwili roześmiał się.
- No dobra, to wracajmy - przyznałam mu rację.
Długo wracaliśmy do ich domu. Nie śpieszyło się nam.

Oczami Jamesa:
Późnym wieczorem wszyscy zebraliśmy się w salonie. Wiadomo.. każdy wypił po kilka piw i paszcze nam się nie zamykały. Rebeka koło północy padła i usypiała na moim ramieniu z butelką piwa z jakimś sokiem w ręku. Delikatnie zabrałem z jej dłoni szkło, a ona otworzyła oczy.
- Co jest? - mruknęła siadając prosto.
- Śpisz już. Chodź do łóżka - stwierdziłem za nią pokazując głową na mój pokój. No tak... Z powodu chwilowego braku wolnych łóżek musiałem dzielić z nią łóżko. Spojrzała na mnie z dziwnym uśmiechem. - No chodź... - powtórzyłem wstając z kanapy. Czułem spojrzenia reszty zespołu na nas, Pewnie ten idiota myślał, że... nie ważne.
- Okej - ziewnęła mówiąc to.
Podałem jej rękę aby pomóc jej wstać. Przejście do pokoju nie zajęło jej długo. Chwilę później smacznie spała. Mogłem wrócić do pokoju i pogadać z chłopakami. jak zwykle, nie obyło się bez głupich komentarzy Ulricha. Tylko dlaczego on miał takie złe zdanie o Reb? Otworzyłem kolejne piwo zasiadając na kanapie, którą poprzednio zajmowałem.
- Hej, dlaczego uważasz Reb za dziwkę? - zapytał Kirk sięgając po butelkę. - Przecież jest miła i jakoś do nikogo się nie kleiła wczoraj, nawet kiedy już chodziła najebana w trzy dupy mało co nie przewracając się. Każda która tu przychodzi po pięciu minutach leży goła u któregoś z nas w pokoju. A przecież ona tak nie zrobiła. - mówił. - Nie rozumiem cię, Lars.
- Długa historia -odwarknął rzucając ze złością piwem za siebie. Szkło rozbiło się na ścianie. Kolejna plama alkoholu wita tą ścianę.
- To opowiedz - powiedział spokojnym głosem Hammett. (Wahmmett xD, przepraszam nie mogę inaczej)
- Po co?
- Po to żebyś się głupio pytał - warknąłem.
- Bo chcę znać tą historię.
Jak on to robi, że zachowuje taki spokój i anielską cierpliwość, gdzie mnie zaczyna to wszystko za przeproszeniem wkurwiać.
- No dobra, dobra - zgodził się z wielką niechęcią.
Zaczął swoją opowieść od tego jak mnie mnie poznał. Stwierdził, że już było nie tak, potem było jak poznałem go z Reb. Wydała mu się na prawdę miłą i sympatyczną dziewczyną, bo taka jest. Po przyjeździe do LA owinęła sobie mnie wokół paluszka i byłem na każde jej zawołanie. Oskarżył ją o kradzież najlepszego przyjaciela.
- Ty byłeś o nią zazdrosny? - zapytaliśmy jednocześnie z Kirkiem.
- Było mi powiedzieć, stary - rzuciłem gapiąc się na niego.
- Byłeś tak omotany w tą miłość, ze nie widziałeś niczego poza nią. Nie miałeś czasu na próby z naszym zespołem, a jak już były to było wielkie święto... Byłeś tak głuchy na to co się do ciebie mówiło...
Dalej coś pierdolił, ale przestałem go słuchać. Nawet nie wiem już czy tu chodzi o mnie, czy o Reb, bo jak na razie to chodziło tylko i wyłącznie o mnie. Nie wiedziałem, czy to on przesadza, czy ja tego nie widziałem.Była dla mnie ważna. Pomogła mi w dość ciężkich chwilach, więc odwdzięczyłem się jej kiedy ona poznawała miasto. Nawet nie wiem czy tego chciała, ale cieszyło ją to. A on miał tylu znajomych, że mógł się zając czymś innym.
- ... Najgorzej było jak przyjechali do niej przyjaciele. Ten tleniony dwumetrowy paszczur i bardzo śliczna brunetka... Nie myśl sobie, że była ci wierna jak pojechała tam do niech. Przez przypadek powiedziała mi, że była tak pijana, że przespała się z tym czymś. Chciała to zachować w tajemnicy przed tobą, ale przyjaciołom mówi się wszystko.
Na prawdę? Przespała się z nim? Kiedy jeszcze byliśmy razem? Kiedy tak mi na niej zależało? To dlatego zerwała po przyjeździe... To już wiadomo dlaczego uważa ją za dziwkę. Z jednej strony miał rację... Nie powinna tak robić będąc z kimś innym. Chociaż po tym co działo się między nią a Duffem, można było wywnioskować, że któregoś dnia nastąpi to co ma nastąpić. Może ona nie miała co do niego planów, ale po nim było widać że też mu zależało na niej. Nawet ten rok czy dwa lata wstecz.
- I co z tego? Każdy ma prawo popełniać błędy - skomentował Kirk wzruszając ramionami. Lars poczerwieniał na twarzy ze złości.
- Ale nie takie błędy! Ona jest fałszywa Leciała na dwa fronty.. A teraz i ciebie omamiła. Przejrzyj na oczy, Hammett! Ona wcale taka nie jest na jaką się wydaje - krzyczał rozwścieczony wymachując rączkami na wszystkie strony świata. W końcu wstał. - Muszę się odlać.
- Ta informacja nie była nam potrzebna do szczęści, Ulrich - warknąłem.
- Pierdol się, Hetfield - odwarknął mi kierując się do kibla.
Kiedy ten pajac poszedł do kibla trochę się uspokoiłem.
- To wszystko prawda co on powiedział? - zapytał Kirk.
- Po części tak - odpowiedziałem zastanawiając się nad tym. - Chociaż tego, że przespała się z Duffem to nie wiedziałem.
- Kim?
- Tym, jak to on określił "dwumetrowym paszczurem"...
- Aaa... Czyli to prawda?
- No tak. Ale nie byłem aż tak zapatrzony w Reb - stwierdziłem. Nie mogło tak być. Dość sporo czasu poświęcałem i jej i zespołowi, a ona czasami narzekała na to, że za mało czasu poświęcam zespołowi i wyganiała mnie.

***

Oczami Reb:
Obudził mnie potworny ból głowy i żołądka. Pierwsze co zrobiłam, to pobiegłam do kuchni wypić im całą wodę jaką mieli w kranie. W poszukiwaniu zegarka przemierzyłam pól domu. Nawet w kiblu go nie mieli. Dopiero znalazłam go w mojej torebce, bo zapomniałam założyć go tuż po przyjeździe tutaj, Nie chciałam zgubić gdzieś wśród tego bałaganu. Szybko nałożyłam na nadgarstek sprawdzając godzinę. Stwierdziłam, że najwyższy czas zrobić śniadanie. Może zapach świeżego posiłku i gorącej kawy ich obudzi. Słyszałam takie informacje o przyjdzie Cliffa dziś popołudniu. Dawno go widziałam.
Spojrzałam do ledwo co pracującej lodówki. Świeci pustkami. Trzeba pójść na zakupy. Nie wiem gdzie tutaj są jakieś sklepy, a chłopaków nie będę budzić.
Dźwięk dzwonka telefony, bolesny dźwięk telefonu dotarł do mej głowy. Oglądając się za aparatem uderzyłam się biodrem o kant blatu od stołu. Ała. Trochę to bolesna... Jednak sięgnęłam po telefon odbierając go.
- Halo?
- O hej Reb! - zawołał zaskoczony Matt. - Myślałem, że odbierze któryś z chłopaków. Ale to dobrze, że ty odebrałaś. Wiesz na którą jest koncert?
Słysząc jego rozgadany wesoły głos sama chciałam się roześmiać. Ale jednak nie było mi do radości.
- Mówili, że na dwudziestą - odpowiedziałam z niepewnością. Pomyślałam nad tym aby jego zapytać o pobliski sklep. Musi wiedzieć! Sam przecież robi zakupy. - to teraz ja mam do ciebie pytanie... - zaczęłam zagadkowym tonem.
- Słucham cię bardzo uważnie - dalej mówił z tą radością, która zaczynała mi się podobać.
- Gdzie tutaj są jakieś sklepy? - zadałam pytanie.
- A to zależy i jakie pytasz.
- Z jedzeniem, bo ich lodówka jest pusta, a chciałabym coś zjeść - wytłumaczyłam.
Chyba humor powoli zaczął mi się udzielać, bo uśmiechnęłam się od ucha do ucha czekając na jego odpowiedz.
- Wiesz co? Hmmm... Mam propozycję - po dłuższej chwili przemówił do słuchawki. - Sklepy są kawałek stąd, więc mógłbym po ciebie przyjechać i najwyżej pojechalibyśmy razem, bo i mi trzeba zrobić małe zakupy...
Próbowałam mu wmówić, że sama sobie dam radę i żeby mi tylko to wytłumaczył. Ale on się uparł i powiedział, że za 10 minut będzie pod domem.
Przed jego przyjazdem zdążyłam tylko przebrać się i ogarnąć włosy.
Wyszłam mu na spotkanie.
Z tym uśmiechem wyglądał jak model. Rzuciłam krótkie "hej" przechodząc obok niego. Złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie tak, że mimowolnie przytuliłam się do niego.
- Czy jesteś głodna? - zapytał przyglądając się mojej twarzy.
- Nie jadłam jeszcze śniadania - rzekłam odsuwając się od kolegi.
- Zanim zakupy, to zjemy coś na mieście. Chłopaki nie będą mieli mi tego za złe - powiedział idąc w stronę samochodu. - Chodź tu! - zawołam mnie, otwierając mi drzwi.
Wsiadłam do środka. I znów ogarnęło mnie to dziwne uczucie. Byłam pełna podziwu dla tego auta i właściciela jak o niego dba. Cudeńko. Czuło się tutaj tą atmosferę.
Ruszyliśmy. Drogę do centrum spędziliśmy na luźnej rozmowie o rzeczach oczywistych takich jak pogoda, muzyka, czy miasto. W trakcie opowiadania o zespole przerwał mi opowiadając o tym jak Cliff w trakcie prowadzenia swojego samochodu włączał kasety Misfits i bębnił palcami o deskę rozdzielczą.
Zatrzymaliśmy się obok jakiegoś baru. Weszliśmy tam. Dym papierosowego dymu jeszcze unosił się w kątach pomieszczenia, z kuchni można było poczuć zapachy typowego amerykańskiego śniadania, jak wrzącego tłuszczu. Białe ściany dodawały surowości temu miejscu.
Rozsiedliśmy się pod ścianą. Przyszedł do nas kelner.
- To co zawsze, razy dwa - rzucił z uśmiechem brunet.
- często ty bywasz? - zapytałam z ciekawością przyglądając się jego rysom twarzy.
Było coś szczególnego w wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych, ciemnych wiecznie rozweselonych oczach oraz tych kręconych włosach, których loczki opadające na oczy dodawały chłopięcego uroku jego typowej męskiej twarzy.
- Jak zapomnę zjeść śniadania, a muszę gdzieś koniecznie pojechać to tak. Co ostatnio zdarza mi się coraz częściej - powiedział poważnie.
- Rozumiem - mruknęłam, a mój uśmiech trochę zgasł.
- Nie martw się tak - chyba chciał mnie pocieszyć widząc moją beznadziejną minę.
- Nie martwię się.
- Spojrzałam mu w oczy aby go upewnić. Spotkaliśmy się wzrokiem i wymieniliśmy uśmiechami. Już miałam instynktownie ponieść rękę na stół, kiedy zaskoczył mnie kelner niosący dwie ogromne porcje jajecznicy. O razu poczułam się jeszcze bardziej głodna.
- Proszę bardzo - rzucił, stawiając talerze przed nami. - I życzę smacznego.
- Dzięki - odpowiedzieliśmy w tym samym czasie.
Chłopak odchodząc od stołu wyszczerzył się i skomentował wesoło pod nosem "ale się dobrali". Co z tego? Skoro nie jesteśmy razem, ani raczej nie będziemy. Nic na to się nie zanosi.

***

Weszliśmy do środka supermarketu. Zabierając koszyki rozejrzeliśmy się za wózkami. Do głowy wpadł mi pomysł. Spojrzałam na bruneta, on zrobił to samo ze znaczącym uśmieszkiem.
- Myślisz o tym samym co ja? - zapytałam wskazując na przedmiot pożądania. Pokiwał głową z "yhymm" wydobywającym się z jego zamkniętych ust.
Biegiem rzuciliśmy się na stoisko. Czułam na sobie wzrok ochroniarza. Olac to! Wskoczyłam do pierwszego lepszego wózka sklepowego. Roześmiałam się na cały głos jak mały dzieciak. Ruszyliśmy każdym rzędem w jaki dało się tylko wjechać. Jak rozpuszczone bachory! Po drodze zbieraliśmy potrzebne nam artykuły spożywcze. Mleko. Pieczywo. Jakieś warzywa. Mięso. Mrożona pizza. Makaron. Czekolady. Płatki na mleko. Jajka. No a na samym końcu dostałam ośmiopakiem piwa po brzuchu.
- Hej, a to za co? - oburzyłam się, łapiąc za brzuch,
- Za to, ze nie bylem w koszyku.
Roześmialiśmy się, po czym wyszłam z wózka gdyż zatrzymaliśmy się przed kasą. Podzieliliśmy się rachunkiem na pół. Oczywiście piwo było jego i odliczył to.
Po zapłaceniu  poszliśmy do samochodu. Spakowaliśmy na tylną kanapę, i zamiast jak normalni ludzie odstawić ten wózek na miejsc... Matt wskoczył do środka i krzyknął "Teraz moja kolej!". Chyba z godzinę zajęło nam to "wożenie się" po parkingu.
Spojrzałam na zegarek. Wskazywał wpół do drugiej.
- Nie powinniśmy już wracać? -  zapytałam kiedy przyszedł pod samochód. Z nudów kiedy brunet odstawiał sklepowego "mercedesa" usiadłam sobie na masce samochodu i patrzyłam na wskazówki zegarka.
- A dlaczemuż to? - sztucznie zasmucił się.
- Jest prawie druga, a ja muszę jeszcze się zebrać. Może uda mi się porozmawiać z Cliffem w czasie przerwy w próbie.
- Jasne - rzucił. - Złaź z auta i jedziemy.
Otworzył drzwi samochodu i sam usiadł. Zgrabnie zeskoczyłam z maski, a chwilę potem rozsiadłam się wygodnie w fotelu.

***

Z Larsem zdążyliśmy upichcić spaghetti, jeszcze zanim zjawił się Cliff. Przekonałam Matta aby został z nami do czasu koncertu. Dzisiaj już odbyło się bez zgryźliwych uwag ze strony Ulricha. Przyznał mi, że jestem znakomitą kucharką. Chyba ma jakiś dobry dzień. Basista zjawił się koło godziny szesnastej tłumacząc się, że musiał załatwić kilka spraw. Matt pokazał mi samochód Cliffa, o którym wcześniej trochę wspominał. Rudzielec musiał mieć wspaniały humor kupując auto. Nie mogłam przestać się śmiać. Z tego aż siedziałam na schodach, zwijając się z bólu (brzucha).
Co najlepsze zdążyłam wymienic kilka zdań z basistą zanim Duńczyk rozstawił swoją perkusję.
Czas minął bardzo szybko. Trochę ich posłuchałam, po czym znikłam szykując się do koncertu. Godzinę przed wszyscy byliśmy już na miejscu.
Kilka minut przed rozpoczęciem tłumy krzyczały "Metallica!". Atmosfera- zajebista!. Stojąc gdzieś po środku sama zaczęłam wykrzykiwać nazwę zespołu. Kolega obok nie był inny po tym jak ciągle dźgałam go w bok. Popijając z butelki piwo, zauważyłam jak wchodzą na scenę. Jak zawsze - pierwszy Lars pozdrawiający tłum ręką, Kirk, James i na koniec Cliff. Po rozpoczęciu pierwszego utworu zaczęło się piekło pod sceną. Rozszaleni ludzie przed chłopakami, Cliff trzepotał włosami jak oszalały, Lars robiąc swoje idiotyczne miny dawał nieźle w gary. James jak zwykle zdzierał gardło, co wychodziło mu coraz lepiej za każdym następnym utworem. Porywał publiczność już samą rozmową z nimi. Nie poznawałam tego chłopaka. Jeszcze dwa lata temu nie chciał wiedzieć nic o śpiewaniu, wolał tylko grac, a teraz jest i wspaniałym wokalistą. Nie tylko oni szaleli... Kirk dawał z siebie tysiąc procent, co było słychać w solówkach. Tłum porwał mnie ze sobą, a tuż przy zakończeniu koncertu znalazłam się pod sceną. Blondyn z lokowatym wyszczerzyli się do mnie podczas małej przerwy przed ostatnią piosenką. Popijając piwo z plastikowego kubka zapowiedział ostatni utwór. Tłum krzyczał i piszczał. Znów rozpętało się piekło tuż po tym jak po raz drugi zabrzmiały pierwsze dźwięki Whiplash. Istne szaleństwo!
Z chłopakami umówiliśmy się po koncercie przed garderobą. Z trudem przecisnęłam się przez tych ludzi. Pchnęłam drzwi wchodząc do środka, przy okazji zmieniając trochę ich plany.
- Świetna robota chłopaki! Porwaliście tłum milion razy - rzuciłam rozglądając się po ich twarzach. Widniały na nich uśmiechy pełne zadowolenia jak i zmęczenia.
- Cieszymy się - powiedział Cliff ze spokojem. W porównaniu do tego co było na scenie, to całkowicie inny człowiek.
- To czas się ogarnąć i idziemy to opić - wyrzucił z siebie James. - A gdzie podział się Matt? - zapytał.
- To ja po niego pójdę, a wy się zbierajcie - oznajmiłam i wyszłam z garderoby zespołu.
Matt stał po środku korytarza nie ogarniając co się dzieje. Zauważył mnie, uśmiechnął się i podszedł do mnie. Wymieniliśmy opinię na temat koncertu. Po kilku chwilach i zespół wyszedł śmiejąc się z czegoś. "To idziemy" powiedział któryś z chłopaków. Wróciliśmy do domu.
Było kilku znajomych każdego ze lokatorów, jak też i Cliffa. Rozgościliśmy się, a alkohol poszedł w ruch. Po dwóch godzinach pijana leżałam na kolanach Matta gadając głupoty, z których oboje się śmieliśmy. Moim przywilejem od początku pobytu tutaj było zając całą kanapę i nie wiedzieć gdzie jest reszta. Musieli być gdzieś na zewnątrz, bo tylko stamtąd dochodziły głosy rozmów.
- Chcesz jeszcze? - zapytał brunet podając mi puszkę z piwem. Spojrzałam na niego jak na idiotę. - No dobra, rozumiem.
Nie mam pojęcia jak i kiedy to się skończyło, ale było miło...


Myślałam, ze będzie krótszy D:
Znalazłam na tumblrze jak dziewczyna nazwała Cliffa "Cliffey", też Wam się to podoba? Bo mi tak :D.

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 44

Zastanawiam, czy ktoś tu jeszcze jest. Czy tylko ja czytam te swoje bzdury bez uczuci i czy jest sens pisać?
Jakoś zdążyłam coś napisac. Może nie tak jak do końca planowałam ale jest.
Myślicie żeby coś zmienić? Coś wprowadzić nowego?
Nie chcę marudzić więcej, ale mnie to denerwuje, że jedna osoba tylko komentuje, a reszta ma to w dupie.


Zapraszam do czytania i komentowania!




Wychodząc z posiadłości obejrzałam się we dwie strony. Nie wiedziałam w którą iść. Ale zapominając o myśleniu ruszyłam tam skąd przyjechałam. Albo przynajmniej tak mi się wydawało.

Jednak po kilku minutach już nie wiedziałam gdzie jestem, kim jestem i co  tu robię.
Mając przed sobą drogę i słowa Ulricha które powtarzał przez ostatnie kilka godzin, mogłam zrobić jedno.
IŚĆ JESZCZE DALEJ!
JAK NAJDALEJ OD NICH.
Może to nie było mądre, ale w tym momencie jedyne wyjście.
I nagle zauważyłam tą mgłę w oczach, która mogła świadczyć o tym, że zaraz się rozpłaczę. Nawet nie wiem od czego. To że Duńczyk prawie potraktował mnie jak dziwkę nie znaczy że muszę czuć się jakoś najgorzej.
Zamrugałam szybko, aby powstrzymać krople, które chciały już wypływać.
Przeszłam kolejne kilkaset metrów. Mijałam kolejne osoby. Ale nie chciałam się pytać o drogę. Bo co? Zapytam gdzie dojść gdziekolwiek? Haha, to głupie.

***

Już miałam dosyć szwendania się po uliczkach. Stwierdziłam, że muszę znaleźć dom Matta albo dojść do Golden Bridge.
Tylko gdzie on mieszkał? Pamiętam z tego tylko tyle, że jego dom był mały i błękitny, niesamowicie błękitny. Barwa skojarzyła mi się z tęczówkami Jamesa. Przypomniałam sobie jak mówił o tym jak przed jego domem zawsze stoi jego samochód, bo garaż zajmuje jego współlokator. Był bardzo blisko głównej ulicy.
Tak więc wróciłam się te kilka ulic i zaczęłam iść wzdłuż chodnika przypatrując się domom.

Dziesięć minut później trafiłam na ten niesamowity dom. Weszłam na ganek i zapukałam do drzwi.
Kroki. Dużo kroków. Coraz głośniejsze. Otwieranie zamka i w końcu drzwi.
- Hej, co ty tu robisz? - przywitał mnie swoim zdziwionym pytaniem. No tak, to dziwny widok dziewczyny której jest tutaj drugi raz.
- Jestem - rzuciłam z nieśmiałym uśmiechem przyglądając się chłopakowi z ciekawością.
Ja go chyba skąd znam. Jakbym spotkała go jak byłam młodsza. Miał takie znajome rysy twarzy... Oraz włosy...
- No widzę - przerwał mi rozkmine. No tak... - Ale skąd tutaj przyszłaś, jak i dlaczego? - zapytał zdziwionym, zaintrygowanym głosem. - Jak tutaj trafiłaś?
- Normalnie. Troszkę pokłóciłam się z kolegą i wyszłam od nich - wzruszyłam ramionami.
- Yhmmm... - oparł się o futrynę z zamyśleniem. Spojrzał na mnie, potem do środka mieszkania, jeszcze raz na moją osobę. - To może wejdziesz do mnie, a nie będziemy tak stać w progu - zaproponował. Zgodziłam się kiwnięciem głowy.
Kazał mi się rozgościć, a sam poszedł wziąć coś co picia.
Jakoś tak nie umiałam się tutaj rozgościć... Dom był miły i taki ciepły... Nie to co u chłopaków. Czułam się trochę nieswojo.
Poszłam do kuchni, gdzie brunet podnosił dwie wysokie szklanki ze stołu.
- Czekaj, pomogę Ci... - podeszłam bliżej. Wzięłam swoją szklankę i powędrowałam za kolegą do gościnnego, gdzie stał stolik do kawy. Usiedliśmy na jednej kanapie przodem do siebie. Chyba było widać że czułam się niezręcznie, czy nieśmiało. Ciągle obracałam szklanką w dłoniach, a wzrokiem czegoś szukałam. Zauważył to i powiedział:
- Hej, nie przejmuj się. Nic się nie stanie przecież.
- Ale ja się nie przejmuję, tylko dziwnie się tutaj czuję - odparłam cichym głosem.


Oczami Jamesa:
- Pieprzony mały skurwiel! - mało co nie krzyknąłem wychodząc z domu. Wkurwił mnie niesamowicie. Jeżeli ma o niej takie a nie inne zdanie, niech sobie ma, ale niech tego aż tak nie okazuje.
Myślałem, gdzie Reb mogła pójść. Przecież ona jest tu pierwszy raz! Nawet nie wie na jakiej ulicy mieszkamy. Dobrze, że spotkała Matta. Inaczej nie dotarła by tutaj.
Przeszedłem prosto, do końca ulicy natrafiając na jedną z głównych prowadzących do centrum.
Zorientowałem się, że dziesięć minut drogi dalej mieszka Matt i może Rebeka jest u niego. Jeżeli wie że on tam mieszka. Jeżeli z nim przyjechała, to z pewnością byli u niego, chociażby na chwilę. Z resztą w nocy coś wspominała jak poznała bruneta oraz że go skądś zna, tylko nie wie skąd.

Zapukałem do jego drzwi. Ona musi tu być! Przez drogę przemyślałem, to wszystko i było mi głupio z tego powodu jak Lars potraktował naszą przyjaciółkę. W głowie miałem już ułożone co jej powiedzieć w ramach jako takich przeprosin. Chociaż one należały się najbardziej od Larsa.
Drzwi otworzyły się. Przed nimi ukazał się nasz kolega.
- Siema stary! - przywitał mnie. - Co cię tutaj sprowadza? - zapytał z głupim uśmieszkiem.
- Jest u ciebie Reb? - zapytałem przyglądając się wnętrzu mieszkania. Może gdzieś tam była.
- Nooo w pewnym sensie tak. Przyszła tutaj i powiedziała, że nie chce z wami gadać.
- Mogę wejść? - zapytałem. Myślałem, że jest mniej obrażona. Ach te kobiety. - Muszę z nią porozmawiać - wypaliłem.
- Tak - rzucił i łaskawie zaprosił mnie do środka.
Blondyna siedziała na kanapie gapiąc się tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami na mnie. Podszedłem do niej. Słowa przeprosin wyleciały mi z głowy.


Oczami Reb:
W pierwszej chwili, gdy usłyszałam głos Jamesa myślałam, że rozwali drzwi. Dobrze wiedział gdzie mogłam pójść. Jednak jak już wszedł do mieszkania zrobiło mi się dziwnie. Wiem, że byłam na nich obrażona. Ale na Jamesa nie dało się być długo obrażonym. No chyba że tak już do końca życia, tak na śmierć.
- Reb, bo chciałbym cię przeprosić za tego idiotę...
- Niech on mnie przeprosi nie ty, to jego wina - burknęłam. Po chwili siadł obok mnie.

***

- To jak, wracamy? - zapytał blondyn wstając z sofy.
- Musimy? - odpowiedziałam mu pytaniem. Nie chciałam tam wracać, mimo że sprawa była już jasna. - Możemy jeszcze się gdzieś przejść? - uśmiechnęłam się najładniej jak mogłam. Sama teraz wstałam z mebla i powędrowałam w kierunku drzwi frontowych. - No proszę! Proszę! Proszę!
- A gdzie chcesz iść?
- Gdziekolwiek... - odpowiedziałam stojąc przy drzwiach.
- Dobra - zgodził się. - Ale masz już nie uciekać - ostrzegł mnie.
- Yhymm...

Podszedł do nas Matt.
- A ze mną się nie pożegnacie? - zapytał śmiechem z miną smutnego, osamotnionego pieska. Zachichotałam. Tylko z tych włosów zrobić mu dwa kucyki, jak psu uszy... Będzie idealny w roli psa!
- No jasne że nie - przytuliłam go na pożegnanie. Zrobiło mi się miło. Nie chciało mi się odchodzić. Wychodzić z domu. - Zobaczymy się na koncercie? - zapytałam go cicho podnosząc głowę do góry. Chyba musiałam się nieświadomie uśmiechnąć po tym jak spojrzał na mnie, bo jego zachowanie mówiło samo za siebie. Spojrzał szybko na blondyna jakby bał się, że nie pozwoli nam się spotkać. A w końcu nie mam jakiś konkretnych zamiarów co do niego, czy też nich.


niedziela, 28 września 2014

Rozdział 43

Długo to się pisało, wiem o tym i to dobrze.
Przepraszam za to. Ale zaczęło być ciekawie. Drugi tydzień szkoły a matematyczka, że na następny dzień piszemy kartkóweczkę. Czujecie to?
Kocham moją szkołę.
W końcu weekend. Dopiero czwarty weekend w tym roku szkolnym. Sam początek, a ja myślę że jest już połowa listopada. To co będzie w połowie listopada, hahahaha?
Dobra, bez narzekania.
Mam nadzieję, że jeżeli ktoś tu jeszcze wchodzi, to zostawi po sobie ślad. To na prawdę jest miłe jak się czyta, że ktoś tu jeszcze jest :).

Plus pytanie do Was. Mogę znów przesunąć akcję o dwa-trzy lata, czy dalej się męczyć z tym co jest?

Zapraszam!



"ZABIERAMY CIĘ NA ZAKUPY!"
Co? Przepraszam bardzo, ale czy im się coś przypadkiem w główkach nie pomerdało? Leków zapomnieli? A może się naćpali, lub mają takiego kaca, że nie wiedzą co mówią?
- Wy wiecie co mówicie?!?! - wydarłam się na nich ze wzrokiem zdziwionego człowieka, który pada na zawał.
- Tak - znów odpowiedzieli razem. Cooo? Pojebało im się w głowach?
- Idziesz z nami. Nie będziesz chodzić ubrana tak jak my. Jesteś kobietą, nie facetem - oczy mało co mi nie wypadły z oczodołów. Nie mogłam uwierzyć w to co Kirk powiedział.
- Ej, ej, ja nigdzie nie idę! - sprzeciwiłam się. No tak, mój protest nic tu nie da. - Ale przecież nie macie pieniędzy... 
- Jak na piwo i wódkę mamy, to na ubrania dla ciebie też - oburzył się Lars.
- Jasne - warknęłam z wyraźną ironią w głosie. To chyba zadziała i uświadomi im, że nie chcę nigdzie iść. No bo nie chcę nigdzie iść. Z resztą wieczorem mają koncert i powinni się do niego przygotowywać, a nie latać za mną i ubraniami dla mnie. - Przecież wy macie dzisiaj koncert, także dlaczego jeszcze nic nie próbujecie?
- Kto ci powiedział, że mamy dzisiaj koncert? - wrzasną z łazienki James.
- Ty! - krzyknęłam.
- Ja nic takiego nie mówiłem. Może ci się pomyliło z jutrem - wyszedł z pomieszczenia.
- Przecież miał być w piątek, a jest... - zaczęłam wymachiwać rękoma.
- Jest czwartek. Uspokój ręce, Reb.
- Bo co?
- Bo udajesz Larsa. Nie trzeba nam drugiego perkusisty - zaśmiał się Kirk łapiąc mnie za ramiona.

- Nie ma dyskusji, idziemy. - wstał Lars od stołu. - Długo ci zajmie zebranie się do wyjścia? - zapytał głaszcząc się po włosach.
- Nieeee - pomachałam przecząco głową przeciągając ostatnią samogłoskę w wyrazie. - Wystarczą mi dwie minuty.
- Dobra - teraz wstał Kirk.
Poleciałam po kosmetyki do torebki, a później do łazienki. Namalowałam  kreskę na powiece i przeciągnęłam tuszem po rzęsach. Wyszłam z pomieszczenia.
Po kilku minutach dyskusji o sklepach i ubraniach, poszliśmy do jakiejś galerii. Oni wiedzieli gdzie co jest, ja natomiast już nie.
Lars wskazał pierwszy lepszy droższy butik. Ciekawe czy ta wiewióra zaprowadzi nas do Armaniego lub CoCo Channel? Już szczerze mówiąc spodziewałam się po nim wszystkiego.

***

- Tu nic nie ma! - krzyknął niezadowolony Lars wychodząc z kolejnego markowego sklepu. - Czy tu nigdzie nie ma ubrań dla kobiet w wieku dwudziestu lat?! - oburzył się wymachując swoimi rękoma, przy czym mało co nie uderzając małego chłopczyka ze słodkimi blond loczkami. Też chcę takiego synka! Każda szanująca się kobieta nie ubiera się jak dziwka, a wiele odpowiednich ubrań już widziałam.
Matka chłopca posłała szatynowi spojrzenie mówiące o tym że jest idiotą. Miała rację.
- A tam? - James wskazał jakiś sklep na pierwszym piętrze. Jakoś mi się nie spodobało. Już na samych wystawkach wisiały ubrania dla dziwek. I oni chcą tam iść? Chcą ze mnie zrobić dziwkę? O nie!
- O to mi chodziło - z zadowolenia aż klasnął w dłonie. Wywróciłam oczami.
- To może jeszcze dokupicie mi do tego bieliznę w takim samym stylu, co? - rzuciłam nawet nie wiedząc że o tym mówię. Gdy zorientowałam się, zakryłam dłonią usta. Spojrzeli na mnie ze zdziwionymi ale za razem zadowolonymi uśmieszkami. Najbardziej bałam się wyboru Larsa. On się najbardziej napalił na te zakupy.
Duńczyk złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą na piętro. Chyba załapał, ze nie za bardzo chcę tam iść. Tych dwóch z pojękiwaniem powlekli się za nami. Taki ogon.

***

Po zmierzeniu całej masy "ubrań" wybranych przez Larsa - stylistę, wyszłam w czymś co mniej więcej można byłoby nazwać ubraniem.
- Co tak długo? - oburzył się szatyn. Wstał ze skórzanej kanapy i podszedł bliżej mnie. Przechylił głowę aby ocenic jak wyglądam. Czułam się jak dziwka. Z reszta, kto by się tak nie czuł mając takie co na sobie? To znaczy super krótkie spodenko - majtki i bluzeczka - biustonosz... Jak dziwka, co nie?
- Ona wygląda jak dziwka - skomentował blondyn wskazując na mnie ręką.
- Mi się tam podoba - wzruszył ramionami perkusista. Odwrócił się do chłopaków i zatrzymał swój wzrok na Kirku, który wpatrywał się we mnie już od kiedy tu szliśmy. Na początku chciałam go walnąć, ale teraz już nie przeszkadzało mi to.
- Brakuje mi tylko kabaretek, szpilek i uszu jak u królika na głowie... - rzuciłam z sarkazmem. Spojrzał na mnie z zastanowieniem, a po chwili poważnym głosem odpowiedział.
- Dobra, to też możemy ci kupić.
Niee! Teraz to mu całkiem mózg zjebało.
- Ale ty to serio mówisz?
- Tak.
- Ty już jednak nie - warknęłam uśmiechając się złośliwie. Weszłam do kabiny przymierzalni i słuchając ich rozmowy powoli przebierałam się w swoje ubrania. Nie spieszyło mi się za bardzo ale też chciałam zadbać o to żeby kolejna z "kobiet" zakładająca to coś nie miała zbyt  rozciągniętych ubrań.
- Juuuuż! - wyszłam z szatni z zadowoleniem. W swoich ubraniach czułam się tysiąc razy lepiej niż w tamtym czymś.
Ubrania rzuciłam wprost na głowę Ulricha. Niech ma za swoje! Dostał wieszakiem w czoło. Może mu się coś odmieni i nie będzie majaczył.
- Chodźmy po kabaretki - rzucił. Kirk z Jamesem wstali z ociąganiem.
Nie, pomyślałam z rozpaczą.
- Nie chcesz tego, co nie?
Do mojego boku przysunął się James, tym samym łapiąc mnie za ramiona. Szliśmy za Larsem, który szukał działu z jako taką bielizną.
Nawet nie zwróciłam uwagi kiedy się zatrzymaliśmy i kiedy Lars pytał się o moje wymiary.
- Takie same jak ty - mruknęłam złośliwie. Nie miałam już siły na TO.
Powtórzę się ale robi z siebie idiote.

***

Tysiąc sklepów później... Obładowani tysiącem torebek, jak prawdziwe zakupocholiczki wyszliśmy z tak zwanej galerii. Nie wiem kto był już bardzej wkurwiony... ja, czy oni. Chyba Larsa zawiodłam najbardziej marudząc na wszystko i co drugi sklep krzycząc że jest jakiś niedojebany... Gdzie Kirk z Jamesem ciągle się śmiali. Może i miałam rację, ale obrażać go jednak nie wypadało. A jak mnie pozwie?
- Chyba przydałby się samochód na te ubrania - próbowałam rozładować te dziwne napięcie między nami. Nie odpowiedzieli. Tylko perkusista mruknął coś niezrozumiałego do siebie.
Dłuuugą drogę do domu wlekliśmy się w cholernej ciszy, która przeszkadzała mi, i to bardzo. Zachowaliśmy się jak obrażeni pięciolatkowie. Brawo! Tak bardzo dojrzale jak na dwudziestolatków.

***

- Ja tego nie założę na wasz koncert! - krzyknęłam. - O nie! Nie chcę by ktoś wziął mnie za dziwkę i przelaciał w pierwszej lepszej toalecie! 
- No ja nie wiem. A jeżeli tak lubisz?
- Czy ty coś sugerujesz?
- Nie no, coś ty - odpowiedział Lars. Reszta się schowała w rogu pokoju i patrzyła na to jak ciągle dre się na Duńczyka.
- No ja widzę, że uważasz mnie za dziwkę - Nie chciałam się kłócić, ale mnie prowokował, cały czas.
- Uspokój się! - ryknął James. W końcu!
- Nie. Niech on się uspokoi. Ja w tym iść nie będę. Niech sam to zaklada. Ciekawe jak jemu będzie fajnie. - Tupnęłam nogą jak mała obrażona dziewczynka i wyszłam z pokoju. Nie chce by ten mały skurwiel traktował mnie jak szmate. Bez przesady. Inne dziewczyny jak chce ale nie mnie. Znamy się za długo żeby mnie tak traktować.
Założyłam buty i wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Musiałam stąd wyjść. Uspokoić się. Ulrich za bardzo mnie denerwował.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Halo, halo!

Jakby ktoś tutaj jeszcze wchodził, to pewnie zauważy, że troszkę się tutaj zmieniło.
Postanowiłam zrobić małe zmiany/porządki z blogiem.
Czuję, ze na roku szkolnym będę miała jeszcze mniej czasu aby coś pisac. Myślę, że rozdziały będą się pojawiały przy jakiś okazjach, nie wiem dokładnie jakich... Ale będą.
Dlatego nie zamierzam robić czegoś w stylu zawieszania, czy coś, bo to z mojej strony głupota. Skoro wiem o tym że będę tutaj coś pisać, to po co kończyć bloga. Z resztą nawet nagle zaczęły mi się zbierać plany co do dalszej części opowiadania. Tak jak kiedyś mówiłam... Zaczną pojawiać się Guns, a Metę odstawię chwilowo na bok. Nawet sam ten blog miał być poświęcony GnR a nie Matallice.

A! I postanowiłam coś jeszcze. Zamiast pisać suuupeer długie rozdziały i lać wodę jak to robiłam, zaczęłam pisać krótkie myślę, że bardziej sensowne rozdziały.
Chyba tyle ode mnie.


Pozdrawiam, Trish :)

wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 42

Dobra, w końcu udaje mi się wszystko ogarnąć. Nawet potrafię teraz siąść przy komputerze i napisać dość sporo tekstu bez robienia przerw. Dawno tak już było.
Tak sobie myślę, że jeżeli dobrze pójdzie, to rozdział mogę dać jeszcze przed 26 lipca, jeszcze zanim wyjadę do kuzynki na zachód Polski. Nie wiem jak idzie Wam z czytaniem, ale mogę powiedzieć że mam to w dupie :). Serio, zaczynam mieć wyjebane. Bo jak mi dalej będzie jedna, ewentualnie dwie osoby pisały komentarze, to widzę jak "wszyscy", którzy czytali dalej czytają. Także jak już tutaj jesteście to się kurwa odezwijcie. Przepraszam za przekleństwa, ale się wkurwiłam.
A i zaczynam nowe opowiadanie. Mam już prolog, tylko nie wiem czy mam to pisać publikować tutaj, czy na pamiętnikach. Ha!

Plus. Nie wiem czy uda mi się jutro tutaj przyjść, także składam wszystkiego najlepszego dla zajebistego pana Hudsona. Nie zrobiłam mu ciastka i nie będę z nim pic ale i tak życzę mu jak najlepiej :D. Sto lat panie Hudson!


- Hej! Ludzie, koniec imprezy! Wypierdalać! - ryknął James. Chyba jako jedyny tutaj jeszcze nie spał. (Śmieszne, że aż brakuje cykania świerszczy xD) Nawet ja przysypiałam na swoich kolanach na kanapie obok Larsa i Kirka, który obejmował jakąś dość młodo wyglądającą dziewczynę. Przetarłam oczy dłonią i podeszłam do blondyna. Zawisłam na jego ramieniu i zaspanym głosem powiedziałam:
- Nie widzisz, że oni wszyscy śpią? Nie dostrzegasz idiotyzmu tej sytuacji?
- I tak mają iść - powiedział ciszej ale dla mnie to dalej był ryk.
- Rano... - wyjęczałam jeszcze bardziej wisząc na chłopaku. Przymknęłam oczy. Chyba mu to nie przeszkadzało.
- Hej, wypierdalać! - Ten to ma głos. Zawału dostanę przez to.
Ktoś coś mówił pod nosem, inni powoli zaczęli wstawać z na prawdę różnych miejsc.
Spojrzałam na Matta, kolegę, który mnie tutaj dostarczył. Dalej leżał pod stołem, ledwo świadom jak tam zasnął. Gwałtownie podniósł swoje ciało tym samym waląć głową o spód blatu stołu, czy też ławy. Rozległ się dobrze wszystkim znany odgłos, czy też trzask zderzenia głowy z drewnianym meblem, potem mieliśmy przyjemność wysłuchania dość długiego jęku, jak i wiązanki życzeń kolegi. Zaraz po tym połowa reszty ze śpiących ludzi wstała. Dziewczyna z ramion Kirka pokazała nam swą piękna twarz posyłając minę w stylu "następnym razem odegram się na tobie". Jednak to trwało tylko kilka sekund. Kirk przygarnął dziewczynę do siebie, w swoje ramiona. Miło, też tak chcę.
- Mówię już ostatni raz... - zaczął w miarę cicho. Zatkałam uszy żeby nie słyszeć tego. Ci ludzie rzucą się na niego z pięściami zaraz. - Wynocha! Mi! Z! Domu!
Spojrzałam na biednego Matta. Skrzywił się tylko. Posłał mi dziwny uśmiech i wskazał żebym do niego podeszła. Tak też zrobiłam. On sam wstał, powoli szedł w stronę drzwi. Nic nie mówiąc dogoniłam bruneta. Chwilę porozmawialiśmy ze sobą. Staliśmy trochę w przejściu, bo ludzie wychodzący darli się na nas. Ich problem. Zapytał mnie czy potrzebuję transportu do LA prosto po koncercie, było też coś o zespołach, alkoholu, dziewczynach, i ogólnie o wszystkim. Paplaliśmy tam chyba z pół godziny kiedy ze zmęczenia zaczęłam ziewać oraz wydawało mi się jak James sprząta pokój. Na "dobranoc" dostałam buziaka w policzek, nie wiem za co, po co i dlaczego ale miło.
Ziewnęłam głośno zakrywając dłonią buzię i z powrotem wróciłam do salonu. Kirk z koleżanką wynieśli się, Lars dalej spał na kanapie, tylko teraz już rozwalony na jej całej długości. Jam tak jak mówiłam, sprzątał. Dziwne zjawisko.
- Ej... Ja idę spać - rzuciłam i zaczęłam iść w stronę korytarza.
- Okej. Ostatni pokój w tym korytarzu - powiedział blondyn. - Później tam przyjdę, rozgość się.
- Dzięki - uśmiechnęłam się.
Ledwo co pamiętam jak trafiłam do łóżka, ale jedyne co świta mi w głowie to, to że ktoś rzucił się na mnie jak przysypiałam. Mimo tej ciężkiej wagi, było mi ciepło w plecy. Chwilę potem zasnęłam.


***


- Hej, alkoholiku wstawaj z tego wyrka! - wydarłam się na blondyna.
- Oj, zamknij się, daj mi spać - otworzył jedno oko, zawarczał cicho, odwrócił się na brzuch, przykrył głowę poduszką i udawał, że śpi.
- No leniu. Masz dzisiaj koncert... - Powiedziałam siadając po turecku na podłodze. - No ej, miałeś mi pokazać łazienkę, obiecałeś! - Krzyknęłam i zaraz oberwałam poduszką w łeb. - Rusz się z tego wyrka, bo cię siłą wyciągnę - zagroziłam mu. Zignorował mnie.
- Niech Kirk, albo Lars ci pokaże łazienkę, będzie tak samo interesująca. Albo pójdź do tego... Marka... - spojrzał na mnie. Hahaha, te zaspane błękitne oczy.
- Ahh - jęknęłam. Wstałam ociężale i powędrowałam do kolejnego pokoju, gdzie był ktokolwiek.
Wyszłam do przedpokoju. Jaki burdel.. Co za masakra... Jak dorobią na sprzątaczkę, to niech ją czym prędzej wynajmą. Nawet nie chcę mi się tego opisywać. Z resztą, to coś przede mną jest nie do opisania i tyle.
Przeszłam ostrożnie przez to pobojowisko i powili weszłam do kuchni. Może lepiej będzie jak pójdę po buty... Chyba raczej tak. Także, znowu tym swoim krokiem, na palcach powędrowałam po glany, które stały w przedpokoju. Dobrze, że mi ich nie zarzygali jak wychodzili.
Były zimne i chyba wilgotne. Fuu... Trochę niekomfortowo. Wytrzymam już jakoś.
Polazłam do kuchni, z zamiarem przygotowania czegoś na śniadanie. Rozejrzałam się za zegarkiem, ale nigdzie nie mogłam go dostrzec. Wszechobecny bałaga przeszkadzał mi w zrobieniu śniadania. Damy radę!
Po kilku minutach na stole stała miska ze składnikami, talerz z ciepłymi omletami oraz rozgrzana patelnia na kuchence.
- Witaj! - Zgadnijcie kto wbił do kuchni z zaspanymi oczami i szopą włosów? Nie kto inny jak nie Kirk!
- Hej, hej, śpiochu - uśmiechnęłam się wesoło i wskazałam ręką na krzesło.
- Posprzątałaś tu? - zdziwił się. Pokiwałam głową, a chłopak siadł na wskazane przeze mnie miejsce. - Pojawiła się kobieta i już mamy luksusy - zachichotał gitarzysta.
- No bez przesady. Ja tylko wyrzuciłam śmieci i zrobiłam śniadanie - udałam oburzenie. Ale i tak oburzona byłam. Dobra, zrobiłam im małe porządki. Te śmieci wywaliłam do kosza, ledwo co się mieściły. Przydałby się kontener. Zanim się wzięłam za omlety, to i pozmywałam kilka naczyń i szafek. No przepraszam bardzo, rozumiem artystyczny nieład, ale nie syf i burdel w jednym. Brakuje tu jeszcze karaluchów. - Moglibyście raz na tydzień posprzątać, albo chociaż jakoś po imprezach. To nie jest aż takie trudne... - zaczęłam jęczeć o sprzątaniu i tych sprawach. Kirk robił ciągle głupie miny z nudów. - Aż tak gadam jak Lars? - zapytałam ze śmiechem.
- Nawet gorzej - rzucił i patrzył wyczekująco na mnie.
- No co? - warknęłam. Nie patrz się tak na mnie! On ma za duże oczy żeby się na mnie gapić. Jeszcze dostanę kompleksu małych oczu. Będzie fajnie.
- Jedzenie!
- Ale nie musisz się na mnie aż tak patrzeć, możesz powiedzieć. Głucha jeszcze nie jestem, wiesz? - wzięłam talerz z omletami do ręki i postawiłam na stole, chwilę później pojawiły się też i sztućce. - Smacznego! - rzuciłam w stronę chłopaka.
- Dziękuję - odpowiedział z pełną buzią.
- Trochę kultury, chłopcze - pouczyłam  śmiejąc się z niego. Rzucił mi przepraszający uśmiech. Przeszedł do jedzenia, a ja do dalszego smażenia aby wykarmić tą bandę wygłodniałych muzyków. 

- Heeej - ziewająco przywitał się James. Nałożył przynajmniej spodnie. - Gdzie reszta? - zapytał trzymając się za głowę.
- Jaka reszta? - padło moje pytanie. Wydawało mi się, że jest ich trzech, ewentualnie czterech. Przy stole siedział Lars z Kirkiem i chichrali się ze wszystkiego. Teraz wybuchli śmiechem jeszcze głośniej.
- Mark i kilku chłopaków, którzy mieli zostać u nas na noc - podrapał się za tył głowy.
- Przecież ich wyjebałeś z domu nad ranem - sama się śmiałam.
Pamiętam to jeszcze. Godzina czwarta nad ranem, a on się drze na śpiących ludzi, że mają wypierdalać. Sama przecież wtedy przysypiałam.
- Przecież oni by nie poszli... - zaczął, ale nie skończył napotykając się na mój wzrok. - Co?
- Nic, po prostu ty ich wszystkich wywaliłeś nad ranem. Może tego nie pamiętasz ale nawet przyjaciółka Kirka ledwo co została u niego, a Larsa skopałeś po dupie żeby sobie poszedł... - Tak nawet nie było. Przecież nic nie pamięta, to można mu wkręcić, że go pochujało. Perkusista spojrzał na mnie zdziwiony, puściłam do niego oczko z myślą że żartuję sobie z Jamesa. Pokiwał znacząco głową z dzikim uśmiechem rozumiejąc sytuację. A zebrało mi się na żarty!
- Dobra, to jeszcze pytanie... - mój wzrok przeleciał ich twarze (czo Tri xD?). - Czy mi ktoś w końcu pokaże łazienkę? Chciałabym się umyć...
- Myślałem, że oni ci już pokazali - rzucił James siadając na krześle tyłem do mnie. Miiłooo.
- No właśnie nie. Czekałam aż ty to zrobisz - spojrzeli na mnie z podejrzeniem w oczach. - No co? Ja nic nie mówię przecież. Przynajmniej nic co mogłoby... -zamilkłam. Tylko winni się tłumaczą. Dobra, to że byłam z Jamesem nic nie znaczy, co nie? Ale lubię traktować go jak bardzo bliskiego przyjaciela.
- Skoro tak bardzo chcesz to chodź - wstał z krzesła i poszedł pierwszy.
- Zajmijcie się jedzeniem. Ma nic nie być, niech cierpi - wyszczerzyłam się.
- Jasne, mój brzuch jest na to gotowy - pogłaskał się po brzuchu Lars. Roześmiałam się.
- Idziesz, czy będziesz z nimi jeszcze rozmawiać? Też muszę coś zjeść.
Pokiwałam głową. Chłopak prowadził mnie przez korytarz. Okazało się, ze łazienka jest na samiutkim końcu, aż za pokojem Jamesa. Nawet nie wiedziałam, ze tam może być łazienka. Nawet sobie nie przypominam żebym tam chodziła, a aż tak mocno pijana żeby nic nie pamiętać to nie byłam.

Jakiś dziwnych akcji nie było po tym jak weszłam do pomieszczenia. Nikt nie pytał mnie, czy trzeba mi pomóc ani czy nie trzeba mi potowarzyszyć. Jedyne co słyszałam to śmiech Larsa z kuchni.  Po połowie godziny siedzenia w łazience mogłam wyjść całkowicie ubrana, umyta, z jeszcze mokrymi włosami. Ach, jak dobrze. Zajrzałam do pokoju po moje trampki, założyłam je i poszłam do chłopaków.
James siedział z kanapkami w ręku ze skrzywioną miną, Lars triumfalnie się uśmiechał, a Kirk patrzył na mnie z przerażeniem. Serio? Dlaczego?
- Coś jest nie tak? - zapytałam oglądając pomiędzy palcami końcówki włosów.
- Tak... To znaczy nie... - ciągle krążył wzrokiem po całej kuchni.
- To znaczy co...? - dopytywałam się, patrząc na chłopaków, każdego po kolei. - Co już wymyśliliście?
- ZABIERAMY CIĘ NA ZAKUPY! - krzyknęli razem.