środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 41

Zapierdolicie mnie za tyle czasu kiedy nie pisałam i za ilość którą napisałam. To jest masakryczne... Sama nie wiem czemu zajęło mi to tyle czasu... Ale tu chyba bardziej chodzi o wenę, czas, chęci i całą masę innych czynników. Wiele się działo przez ten ostatni okres kiedy nie pisałam. No, od początku roku, w końcu nauczyłam się mieć całkowicie wyjebane na lekcję języka polskiego, nauczyłam się uczyć matmy oraz dużo innych rzeczy... Nie chcę mi się tu tego pisać.
Cóż, czytajcie, komentujcie, zabijcie mnie, czy cokolwiek

Zapraszam! ;D



Kraina snów. Cóż za piękne miejsce. Niestety tak szybko się tam nie dostanę.
Myślami błądziłam gdzieś między Metalliką, a Andym. Ah tak, nikt nic nie wie o nim. Czas opowiedzieć cokolwiek. Kiedy jest czas, a droga się strasznie dłuży.
Pamiętacie jak poszłam sobie na wycieczkę z wódką? No, to właśnie wtedy trafiłam na Hollywood Sign. Dokładniej to pod. Siedziałam sobie kulturalnie pod jedną z tych ogromnych literek. To chyba była "Y". Czasami popijając bezbarwny płyn i bezczynie patrząc na miasto tętniące życiem. Nocnym życiem. Widok był prześliczny. I to nie tylko u dołu... Gwiazdy świeciły tak jakby dostały dwa razy więcej energii.
Nie chcę się rozpisywać. Cóż, powiem w skrócie...
Czasu nie liczyłam, na zegarek nie chciało mi się patrzeć. Ale myślę, że było jakoś po północy. Prawie nikogo tam nie było. Tylko ja i ze dwie, czy trzy osoby. Jedna z nich podeszła do mnie. Nawet nie zwróciłam uwagi dopóki się nie odezwała. Był to Andy.
Sam zaczął rozmowę od zwykłego "Hej". Co mi się bardzo spodobało. Wytężyłam swój wzrok i zaczęłam go obserwować. Był ładny. Mimo, że nie mogłam się bardziej przyjrzeć. Wiecie, co? Strasznie urzekły mnie jego długie ciemne lekko falowane włosy. Miał też indiańskie rysy. Ten specyficzny orli nos, lekko skośne oczy... Pomyślałam, że pewnie jest też zbudowany, wysoki i ma ciemną karnację. Tak też było, jak się później okazało.
Rozmowa się rozkręciła. Zaczęte od zwykłego "hej", przez "Co tutaj robisz?", po najdziwniejsze rozmowy i picie mojego alkoholu. Kiedy się skończył, Andy zaproponował żebyśmy poszli razem do miasta i kupili więcej. Wiadomo, byłam trochę wstawiona i faktem oczywistym była moja zgoda.
Ach no tak... Ciągle jest tylko Andy, Andy... To już wytłumaczę jak się przedstawił... Właściwie to nazywa się Anthony, ale w szkole przechrzcili go na "Andy". Świetni ludzie. Swój wybór poparli jego wyglądem oraz tym jak to on ujął: " imię "Anthony" pasuje do pięciolatka". Kiedy ja się przestawiłam stwierdził, że woli mówić na mnie "Becca". Zgodziłam się. Taka mała zmiana w moim życiu.
...

Pociąg nagle wjechał w tunel, zrobiło się ciemno. Tym samym nie dając mi kończyć czytać książki. Chyba już prawie jesteśmy na miejscu. W środku tej metalowej puszki zaświeciły się światła. Jakoś chęć do czytania nie była tak silna jak ciekawość.
Dokończyłam zdanie, a stronę zaznaczyłam zakładką zrobioną z jednego z moich rysunków. Rzuciłam lekturę do torebki. Zaczęłam patrzeć przez okno. Ogarnęło mnie uczucie wiercenia w brzuchu. W młodości uwielbiałam ten stan. Stan pełen zdenerwowania, niepokoju i podniecenia. Oczekiwania na coś specjalnego, ważnego. Każdy wyjazd był wtedy ważny.
Pojazd zaczął zwalniać. Nie gwałtownie, ale zwalniał. Czułam to. Z resztą kto by tego nie czuł? To jest pociąg i on jest ogromny także nawet najmniejszą rzecz zrobioną przy nim będzie się odczuwać.
"Uwaga! Uwaga! Pociąg relacji Los Angeles - San Francisco za dziesięć minut kończy swoją trasę. Prosimy o szykowanie się do wysiadki!"
Prawie jak w samolocie! Taki o to komunikat mogłam usłyszeć z głośników zawieszonych na początku przedziału.
Ludzie zbierali się tak szybko jakby za parę sekund pociąg miał wylecieć w powietrze. Miałam ochotę roześmiać się. Jakaś starsza grubsza pani z grubszym dzieckiem pytała się, czy nic nie zostawili. Jakiś dzieciak dwa rzędy przede mną właśnie chował książkę do plecaka. A jeszcze inna para emerytów z pomocą młodzieńca próbowała zdjąć swoje bagaże z górnej półki. Oczywiście też chciałam się zbierać, ale mam jeszcze czas i wolę poczekać aż będzie mniej tłocznie.
Spojrzałam na zegarek na nadgarstku. Wskazywał kwadrans po dziewiątej. To i tak dobry czas, jeżeli patrzeć na to, że ta kupa złomu miała małe kłopoty z wyruszeniem.
Zatrzymaliśmy się, w końcu. Drzwi się otworzyły, a ludzie zaczęli wysiadać.
Tłumy ludzi dookoła mnie. Prawie jak w Los Angeles. Jednak uczucie, że jest się tutaj samym oraz pierwszy raz powodowało wyraźny strach. Przez głowę przeszła mi myśl, że chłopaki (jednak) mogli po mnie przyjechać i czekają gdzieś niedaleko. Jednak tak nie mogło być. Znając ich tyle lat pewnie zapomnieli o moim istnieniu i balują.
W dali dostrzegłam ruchome schody. Muszę stąd jak najszybciej wyjść, pomyślałam. Jednak przez ten tłum nie było mi dane w ciągu najbliższych pięciu minut wydostać się z tego budynku.
Przystanęłam na wielkim placu. Za mną był dworzec, a jeszcze dalej widok na zatokę. Ciekawe, czy ktoś tam żegluje... Pamiętam jak byłam bardzo mała to ojciec czasami w lecie zabierał mnie na jedną ze swoich żaglówek. Przez cały dzień pływaliśmy po zatoce, dopływaliśmy do każdego miasta i robiliśmy małe wycieczki. Opowiadał mi wtedy co on robił jak był nastolatkiem. Strasznie fascynowały mnie te jego opowiastki. Sama kiedyś tak chciałam, ale los chciał inaczej. Seattle trafiłam do Lafayette, a potem do Los Angeles. Poznałam wielu ludzi takich jak Will, Jeff, chłopaków z Metalliki, Slasha, Stevena i Madley, ale za to w Seattle zostawiłam Duffa i Mary.
No tak... Ale wracając do tego, gdzie byłam i co miałam robić. Sama nie wiem. Stoję jak ten debil na środku jakiegoś placu i patrze się gdzieś w przestrzeń. Mądre.
Może tak lubię, co nie? Hahaha, nie. Co to, to nie. Bez przesady. Muszę ruszyć tą swoją szanowną dupę i znaleźć chłopaków.
Czas na losowanie ludzi. Jak randka w ciemno, tylko na odwrotnych zasadach. Nie znam ludzi od środka, natomiast mogę ich zobaczyć i ocenić.
Po chwili dostrzegłam pewną osobę, kojarzyłam ją skądś. Jakieś deja vu, czy jak? Ale... Jeżeli patrzeć z tej strony co mówił Lars to wszyscy ich znają i wiedzą gdzie mieszkają. Wypróbujmy jego informacje...
Podeszłam do wysokiego chłopaka o długich, ciemnych kręconych włosach. Ubrany był w jeansowe spodnie, czarny T-shirt i jeansową kamizelkę z naszywkami, która kolorem idealnie pasowała do spodni. Dlaczego miałam pecha do takich ludzi? W sumie pechem ciężko to nazwać.
- Hej, wiesz może gdzie mieszka Metallica? - Zapytałam prosto z mostu. Chłopak wytrzeszczył na mnie swoje ciemne oczy, a ja skuliłam się ze wstydu. W sumie, to powinnam wcześniej zapytać o to gdzie mieszkają i jak tam dojechać. - Bo wiesz... Miałam do nich pojechać, a zapomniałam zapytać Larsa o adres - skrzywiłam się.
- I na prawdę, nie wiesz, gdzie to jest? - zdziwił się. No chyba jakiś nie kumaty jest, czy coś...
- No nie. Jestem tu pierwszy raz, a przyjechałam z Los Angeles... - zaczęłam się tłumaczyć. Nie rób z siebie ofiary losu, noo.
- Wiesz, co... - Przerwa w myśli. Podniosłam pytająco brwi i zaczął mówić. - Oni mieszkają przy Carlson Boulevard 3132. Ostatni autobus będzie za pięć minut jak się nie mylę.Ale wiesz, jakbyś nie zdążyła, to mogę cię podwieźć, bo sam do nich jadę...

Tak też trafiłam do chłopaków po niecałych dwóch godzinach. W sumie to było coś koło dwudziestej trzeciej, ale u nich impreza dopiero się rozkręcała. Wpadłam do domu pierwsza. Widok mnie nie zaszokował. Tak jak zwykle impreza trwała w najlepsze.
No ale co do kolegi... Miał na imię Matt. Okazał się być bliskim znajomym Marka, który "oddał" dom Metallice, dostał on (dom) miano "posiadłości Metalliki" po domówkach urządzanych praktycznie codziennie.
Tak, i właśnie dlatego pierwsze co zrobiłam to skoczyłam na kanapę, gdzie Lars próbował czarować jakąś dziewczynę. Ten mały gnojek nikogo dziś nie porucha. Nie dziś!
- Heeeeeej, Laaaaars! - Przywitałam go sztucznie krokietującym tonem mojego głosu, objęłam go od tyłu, a ta obok niego zrobiła minę jakby ujrzała ducha, albo gorzej. Po chwili jednak udawała, że chce mnie zabić wzrokiem. Olałam to.
- Reeb! - Krzyknął odwracając się do mnie przodem i przytulając się.
- Tak, ja - wyszczerzyłam ryj. Da się tak w ogóle?
- Nie mówiłaś, że przyjedziesz o takiej porze. Nawet się ciebie nie spodziewaliśmy teraz. Było nas uprzedzić telefonem, byśmy chociaż posprzątali... - Rozpoczął swój słowotok. Spojrzałam na dziewczynę teraz siedzącą z tyłu mojego kolegi z fochem i założonymi rękami. On też ją olał. Przykro mi bardzo, młoda damo. W sumie to chłopak miał gust. Była ładna. Miała ciemno brązowe włosy, oczy tego samego koloru, a jak siedziała to wydawało się, że ma bardzo kobiece kształty.
- Oj dobra, Lars. Dobrze jest jak jest - zaśmiałam się tym samym przerywając mu to wszystko. W sumie, nawet jakby to posprzątali to byłby dalej bałagan. Pełny optymizm (xD). - Gdzie jest reszta? - Zapytałam rozglądając się po pomieszczeniu.
- Gdzieś siedzą. Cliffa nie ma jak coś i uważaj na Hammetta, bo już mu coś dzisiaj odpierdala - odpowiedział i odwrócił się do dziewczyny.
Aha, burknęłam cicho. Poszłam w stronę kuchni gdzie siedział Kirk z grupą ludzi. Coś tam rozmawiali. Nie chciałam im przerywać, więc poszłam dalej. Hmm... Została mi łazienka lub inne pokoje typu sypialnia lub wyjście na taras. Chodźmy na taras. Z uśmiechem na pół twarzy w podskokach ruszyłam tam dupę.
Po drodze podwędziłam puszkę piwa, zimnego piwa. Na całe szczęście.
Taki tam taras był, jak ze mnie księżniczka. Ha ha. Wyszłam przez drzwi, a tam trawa. Można i tak. Stało tam kilka osób, ale nie dostrzegłam blond czupryny.
- Co tu robi taka śliczna dziewczyna? Nie powinna przypadkiem siedzieć w domu? - usłyszałam niski głos za sobą. Aż mnie ciarki po plecach przeszły. Cholera. Był jeszcze niższy niż wtedy jak rozmawialiśmy przez telefon.
- Jaaaaaaaameeeeeees!
Rzuciłam się na niego. Dosłownie mówiąc, zawisłam na chłopaku.
- Ta niby śliczna dziewczyna przyjechała do tego niegrzecznego zespołu prosto z Los Angeles, co ty na to? - patrzyłam mu prosto w oczy z uśmiechem jak debil.