niedziela, 28 września 2014

Rozdział 43

Długo to się pisało, wiem o tym i to dobrze.
Przepraszam za to. Ale zaczęło być ciekawie. Drugi tydzień szkoły a matematyczka, że na następny dzień piszemy kartkóweczkę. Czujecie to?
Kocham moją szkołę.
W końcu weekend. Dopiero czwarty weekend w tym roku szkolnym. Sam początek, a ja myślę że jest już połowa listopada. To co będzie w połowie listopada, hahahaha?
Dobra, bez narzekania.
Mam nadzieję, że jeżeli ktoś tu jeszcze wchodzi, to zostawi po sobie ślad. To na prawdę jest miłe jak się czyta, że ktoś tu jeszcze jest :).

Plus pytanie do Was. Mogę znów przesunąć akcję o dwa-trzy lata, czy dalej się męczyć z tym co jest?

Zapraszam!



"ZABIERAMY CIĘ NA ZAKUPY!"
Co? Przepraszam bardzo, ale czy im się coś przypadkiem w główkach nie pomerdało? Leków zapomnieli? A może się naćpali, lub mają takiego kaca, że nie wiedzą co mówią?
- Wy wiecie co mówicie?!?! - wydarłam się na nich ze wzrokiem zdziwionego człowieka, który pada na zawał.
- Tak - znów odpowiedzieli razem. Cooo? Pojebało im się w głowach?
- Idziesz z nami. Nie będziesz chodzić ubrana tak jak my. Jesteś kobietą, nie facetem - oczy mało co mi nie wypadły z oczodołów. Nie mogłam uwierzyć w to co Kirk powiedział.
- Ej, ej, ja nigdzie nie idę! - sprzeciwiłam się. No tak, mój protest nic tu nie da. - Ale przecież nie macie pieniędzy... 
- Jak na piwo i wódkę mamy, to na ubrania dla ciebie też - oburzył się Lars.
- Jasne - warknęłam z wyraźną ironią w głosie. To chyba zadziała i uświadomi im, że nie chcę nigdzie iść. No bo nie chcę nigdzie iść. Z resztą wieczorem mają koncert i powinni się do niego przygotowywać, a nie latać za mną i ubraniami dla mnie. - Przecież wy macie dzisiaj koncert, także dlaczego jeszcze nic nie próbujecie?
- Kto ci powiedział, że mamy dzisiaj koncert? - wrzasną z łazienki James.
- Ty! - krzyknęłam.
- Ja nic takiego nie mówiłem. Może ci się pomyliło z jutrem - wyszedł z pomieszczenia.
- Przecież miał być w piątek, a jest... - zaczęłam wymachiwać rękoma.
- Jest czwartek. Uspokój ręce, Reb.
- Bo co?
- Bo udajesz Larsa. Nie trzeba nam drugiego perkusisty - zaśmiał się Kirk łapiąc mnie za ramiona.

- Nie ma dyskusji, idziemy. - wstał Lars od stołu. - Długo ci zajmie zebranie się do wyjścia? - zapytał głaszcząc się po włosach.
- Nieeee - pomachałam przecząco głową przeciągając ostatnią samogłoskę w wyrazie. - Wystarczą mi dwie minuty.
- Dobra - teraz wstał Kirk.
Poleciałam po kosmetyki do torebki, a później do łazienki. Namalowałam  kreskę na powiece i przeciągnęłam tuszem po rzęsach. Wyszłam z pomieszczenia.
Po kilku minutach dyskusji o sklepach i ubraniach, poszliśmy do jakiejś galerii. Oni wiedzieli gdzie co jest, ja natomiast już nie.
Lars wskazał pierwszy lepszy droższy butik. Ciekawe czy ta wiewióra zaprowadzi nas do Armaniego lub CoCo Channel? Już szczerze mówiąc spodziewałam się po nim wszystkiego.

***

- Tu nic nie ma! - krzyknął niezadowolony Lars wychodząc z kolejnego markowego sklepu. - Czy tu nigdzie nie ma ubrań dla kobiet w wieku dwudziestu lat?! - oburzył się wymachując swoimi rękoma, przy czym mało co nie uderzając małego chłopczyka ze słodkimi blond loczkami. Też chcę takiego synka! Każda szanująca się kobieta nie ubiera się jak dziwka, a wiele odpowiednich ubrań już widziałam.
Matka chłopca posłała szatynowi spojrzenie mówiące o tym że jest idiotą. Miała rację.
- A tam? - James wskazał jakiś sklep na pierwszym piętrze. Jakoś mi się nie spodobało. Już na samych wystawkach wisiały ubrania dla dziwek. I oni chcą tam iść? Chcą ze mnie zrobić dziwkę? O nie!
- O to mi chodziło - z zadowolenia aż klasnął w dłonie. Wywróciłam oczami.
- To może jeszcze dokupicie mi do tego bieliznę w takim samym stylu, co? - rzuciłam nawet nie wiedząc że o tym mówię. Gdy zorientowałam się, zakryłam dłonią usta. Spojrzeli na mnie ze zdziwionymi ale za razem zadowolonymi uśmieszkami. Najbardziej bałam się wyboru Larsa. On się najbardziej napalił na te zakupy.
Duńczyk złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą na piętro. Chyba załapał, ze nie za bardzo chcę tam iść. Tych dwóch z pojękiwaniem powlekli się za nami. Taki ogon.

***

Po zmierzeniu całej masy "ubrań" wybranych przez Larsa - stylistę, wyszłam w czymś co mniej więcej można byłoby nazwać ubraniem.
- Co tak długo? - oburzył się szatyn. Wstał ze skórzanej kanapy i podszedł bliżej mnie. Przechylił głowę aby ocenic jak wyglądam. Czułam się jak dziwka. Z reszta, kto by się tak nie czuł mając takie co na sobie? To znaczy super krótkie spodenko - majtki i bluzeczka - biustonosz... Jak dziwka, co nie?
- Ona wygląda jak dziwka - skomentował blondyn wskazując na mnie ręką.
- Mi się tam podoba - wzruszył ramionami perkusista. Odwrócił się do chłopaków i zatrzymał swój wzrok na Kirku, który wpatrywał się we mnie już od kiedy tu szliśmy. Na początku chciałam go walnąć, ale teraz już nie przeszkadzało mi to.
- Brakuje mi tylko kabaretek, szpilek i uszu jak u królika na głowie... - rzuciłam z sarkazmem. Spojrzał na mnie z zastanowieniem, a po chwili poważnym głosem odpowiedział.
- Dobra, to też możemy ci kupić.
Niee! Teraz to mu całkiem mózg zjebało.
- Ale ty to serio mówisz?
- Tak.
- Ty już jednak nie - warknęłam uśmiechając się złośliwie. Weszłam do kabiny przymierzalni i słuchając ich rozmowy powoli przebierałam się w swoje ubrania. Nie spieszyło mi się za bardzo ale też chciałam zadbać o to żeby kolejna z "kobiet" zakładająca to coś nie miała zbyt  rozciągniętych ubrań.
- Juuuuż! - wyszłam z szatni z zadowoleniem. W swoich ubraniach czułam się tysiąc razy lepiej niż w tamtym czymś.
Ubrania rzuciłam wprost na głowę Ulricha. Niech ma za swoje! Dostał wieszakiem w czoło. Może mu się coś odmieni i nie będzie majaczył.
- Chodźmy po kabaretki - rzucił. Kirk z Jamesem wstali z ociąganiem.
Nie, pomyślałam z rozpaczą.
- Nie chcesz tego, co nie?
Do mojego boku przysunął się James, tym samym łapiąc mnie za ramiona. Szliśmy za Larsem, który szukał działu z jako taką bielizną.
Nawet nie zwróciłam uwagi kiedy się zatrzymaliśmy i kiedy Lars pytał się o moje wymiary.
- Takie same jak ty - mruknęłam złośliwie. Nie miałam już siły na TO.
Powtórzę się ale robi z siebie idiote.

***

Tysiąc sklepów później... Obładowani tysiącem torebek, jak prawdziwe zakupocholiczki wyszliśmy z tak zwanej galerii. Nie wiem kto był już bardzej wkurwiony... ja, czy oni. Chyba Larsa zawiodłam najbardziej marudząc na wszystko i co drugi sklep krzycząc że jest jakiś niedojebany... Gdzie Kirk z Jamesem ciągle się śmiali. Może i miałam rację, ale obrażać go jednak nie wypadało. A jak mnie pozwie?
- Chyba przydałby się samochód na te ubrania - próbowałam rozładować te dziwne napięcie między nami. Nie odpowiedzieli. Tylko perkusista mruknął coś niezrozumiałego do siebie.
Dłuuugą drogę do domu wlekliśmy się w cholernej ciszy, która przeszkadzała mi, i to bardzo. Zachowaliśmy się jak obrażeni pięciolatkowie. Brawo! Tak bardzo dojrzale jak na dwudziestolatków.

***

- Ja tego nie założę na wasz koncert! - krzyknęłam. - O nie! Nie chcę by ktoś wziął mnie za dziwkę i przelaciał w pierwszej lepszej toalecie! 
- No ja nie wiem. A jeżeli tak lubisz?
- Czy ty coś sugerujesz?
- Nie no, coś ty - odpowiedział Lars. Reszta się schowała w rogu pokoju i patrzyła na to jak ciągle dre się na Duńczyka.
- No ja widzę, że uważasz mnie za dziwkę - Nie chciałam się kłócić, ale mnie prowokował, cały czas.
- Uspokój się! - ryknął James. W końcu!
- Nie. Niech on się uspokoi. Ja w tym iść nie będę. Niech sam to zaklada. Ciekawe jak jemu będzie fajnie. - Tupnęłam nogą jak mała obrażona dziewczynka i wyszłam z pokoju. Nie chce by ten mały skurwiel traktował mnie jak szmate. Bez przesady. Inne dziewczyny jak chce ale nie mnie. Znamy się za długo żeby mnie tak traktować.
Założyłam buty i wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Musiałam stąd wyjść. Uspokoić się. Ulrich za bardzo mnie denerwował.