wtorek, 23 kwietnia 2013

Rozdział 21

Wreszcie dodaje. Chwilowo wyszłam z formy, bo nauka i nie pisałam. Nie będzie długi, nie moja wina. Mózg mi wysiada. Wiem, ze się żale, ale jest już okej.  Jeszcze dwa dni testów. Za mną część humanistyczna. Przez trzy lata tłukli mi rozprawkę na polskim, a tu... JEB! Charakterystyka! Za specjalnie nie były trudne. Koniec, koniec, koniec!

Mam taką gorącą prośbę. Dzień w dzień mam od ponad 10 do 30 wejść. Do tego jeszcze 19 osób obserwuje mojego bloga. Czy moglibyście wszyscy, którzy czytają napisać, że to robicie i czy Wam się podoba, bo w kółko te same osoby komentują. Chociaż i tak morda mi zaciesza jak czytam te wszystkie komentarze. Proszę! Piszcie. To tylko cztery góra dziesięć słów.

Nie przedłużam czytajcie. Zapraszam!


Tak po zakończonej rozmowie siedziałam na parapecie mojego kuchennego okna. Nagle do pomieszczenia wparował Duff.
- Ej, Reb! - krzyknął. - Co ci?
- Nic - ocknęłam się, zeskoczyłam z parapetu i podeszłam do lodówki, otworzyłam ją. Spojrzałam na jej wnętrzności. Masakra, nic nie było, a byłam głodna. Przecież niedawno rzygałam jak pojebana.
- Czego tam szukasz? Tam nic nie ma. Sprawdzałem przed tobą - zaśmiał się opierając się o blat kuchenny.
- Jedzenia, którego nie ma - odpowiedziałam. - Zgadnij kto ma przyjść zaraz? - zadałam pytanie przeglądając wszystkie szafki i szukając herbaty.
- Nie wiem. Jakaś koleżanka? - pokręciłam przecząc głową.
- Zgaduj dalej.
- Nie wiem. Poddaje się. - powiedział, a ja zaczęłam zacieszać.
- James! - krzyknęłam, poleciałam na górę domu i chciałam już budzić Marry, kiedy stanął za mną Jeff.
- Nie budź jej - powiedział zaspanym głosem, odwróciłam się w jego stronę i patrzyłam jak pociera dłońmi swoje oczy. - Przed chwilą poszła spać, była u nas - dodał, cofnęłam się kilka kroków i zeszłam na dół. Nastawiłam wodę na herbatę, czy coś innego. Nie wiem na co będę mieć ochotę. W salonie siedział Duff i opiekował się telewizorem.

 Pół godziny później:
- Ej, nie ma co jeść - stwierdził Will przegrzebując biedną lodówkę.
- No co ty? - rzuciłam sarkastycznie siedząc na blacie kuchennym i popijając prawie zimną herbatę.
- To co robimy? - zapytał podchodząc do mnie.
- Yyyyy, nie wiem - odsunęłam się od niego. Poczułam się jednym słowem mówiąc zagrożona. Dlaczego? Nie wiem. Pomyślałam o jedzeniu, przyszła mi do głowy pizza. Zaczęłam mu o tym gadać i po kilku minutach już była zamówiona. Wskoczyliśmy do salonu, rozsiedliśmy się na podłodze głośno rozmawiając i tym samym przeszkadzając śpiącemu Duffowi w oglądaniu telewizora.
- Sieeeemaaa! - krzyknęła brunetka wchodząc do pokoju, przeciągnęła się i usiadła obok nas. - To o czym miśki moje rozmawialiście? - zapytała.
- Yy, co?
- O czym rozmawiacie? Jesteś bardziej nieprzytomna niż ja jak śpię - stwierdziła. Will roześmiał się.
- Ha, ha, bardzo śmieszne - powiedziałam patrząc na przyjaciółkę. W tym czasie Duff wstał z kanapy, poleciał do łazienki. Usłyszeliśmy tylko odgłosy wymiotowania.
- Oj, słaby ma ten żołądek - skomentował rudy kręcąc głową na boki.
- Dzięki - uśmiechnęłam się sarkastycznie. Rude jest wredne. - Ja byłam przed Duffem. Ale mi już przeszło na szczęście.
- Usłyszeliśmy pukanie do drzwi, pobiegłam do nich, za mną Marry.
- Kto to? - zapytała kiedy otwierałam zamek, moja mama nas zamknęła w domu.
- Albo pizza, albo James.
- Ooo, James. Jak fajnie będzie go zobaczy... - w tym czasie otworzyłam drzwi i zobaczyłam właśnie blondyna. - O wilku mowa - wypaliła przyjaciółka, posłałam jej grożącą minę.
- Nie przywitasz się ze mną?- zapytał ze smutnym uśmiechem.
- Jak mogłabym nie - uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego.
Po jakiś pięknych dwóch minutach tulenia się weszliśmy do domu. Duff stał  przed pokoju i patrzył na nas jak na obrazek.
- Coś nie tak? - zapytałam.
- Wy jesteście razem? - zdziwił się.
- Tak - odpowiedzieliśmy razem.
- Aha - mruknął i poszedł do pokoju jakiś taki speszony, czy coś w tym stylu.
- To chyba nie pójdziemy do salonu - stwierdził patrząc na mnie.
- Chyba nie.
Nawet nie odeszliśmy kroku, a już przywieźli pizze. Teraz dzwonili do domofonu.
- Poczekacie? - zapytałam.
- Jasne - upewniła mnie Marry, uśmiechnęłam się do nich.
- Idźcie do kuchni i powiedzcie ze jest jedzenie, i że po nie poszłam - rozkazałam.
- Okej.
Wyszłam z domu, w połowie drogi ogarnęłam, że nie wzięłam kasy żeby zapłacić. Krzyknęłam do tego faceta żeby wszedł na posesje i pod drzwi, bo muszę pójść po kasę. Poszedł za mną i czekał tam gdzie mu kazałam. W domu zrobiliśmy zbiórkę pieniędzy i daliśmy temu dostawcy. Nawet się nie pożegnaliśmy jak ludzie. Usiedliśmy dookoła barku dzielącego salon od kuchni i zaczęliśmy wpierdalać trzy pudełka pizzy.
- Marry twoja mama zostawiła ci jakąś kartkę - zauważył Jeff, który po połowie godziny zorientował się że jest jedzenie przyszedł do nas, do kuchni.
- Oo, nie zauważyłam jej - wstałam z krzesła i podeszłam do kartki, która leżała na blacie podpisana moim imieniem. Wzięłam ja do ręki, odwróciłam się. Brunet zajął moje miejsce. - Ej, to moje miejsce - oburzyłam się podchodząc do krzesła. Zaczęłam go spychać, ale mi nie wychodziło, roześmiałam się. zauważyłam, że James zaczął się cieszyć z mojego zachowania. (Jakieś to dziwne... - dop.aut.) Widać w jakiś sposób to towarzystwo odmienia moje życie. W końcu się poddałam, wskoczyłam na blat i zaczęłam czytać.

" Droga Rebecco,

Wiem, że próbujesz spać.
Ale jak wstaniesz to weź proszę zamów Twojemu pijanemu towarzystwu jakąś pizze.
W lodówce nic nie ma, bo jak po północy zaopiekowaliście się nią to nic rano w niej nie było i jestem głodna. Ale nie oto mi chodzi. Zostawiłam Ci pieniądze, są u mnie w pokoju.
Jak już wytrzeźwiejecie to zabierz ich na plaże.
A później pójdźcie na lody. Zabierz Jamesa.
 Fajnie by było jakby się wszyscy poznali.
Wrócę gdzieś po północy, bo umówiłam się z kolegą z pracy.
Nie spijcie się za dużo. Nie chce czyścić kibla.

Mama "

Taaaa, uważaj, bo będą chcieli wyjść w takie słońce, pomyślałam. Zeskoczyłam z blatu i wepchałam się na kolana blondyna, uśmiechnęłam się do niego. Pocałował mnie.

Zapoznałam Willa i Jeffa z Jamesem, jak na razie się dogadywali. To dobrze. Jednego pudełka nie było. Wszyscy dobierali się do drugiego, ja z resztą też. Wzięłam kawałek i zaczęłam jeść.
Chwile później nie było już tego drugiego. W szóstkę ledwo co zjedliśmy to trzecie. Przypomniało mi się o propozycji mojej mamy.
- Ekhem. Mam propozycje - zaczęłam wstając z nóg mojego chłopaka, spojrzeli na mnie z uwagą. - Więc tak: Kto jest "za" żeby pójść na plaże?
Wszyscy podnieśli ręce na "tak". Zrobiliśmy piętnastominutową naradę. I stanęło na tym, że mamy pół godziny na zebranie się i idziemy na tą plaże.

Godzinę później:
- Idziemy? - zapytałam drąc ryja z dołu domu.
- Ciszej trochę, bo kiedyś ogłuchnę - powiedział James. Spojrzałam na niego z pogardą.
- Zachowujesz się jakbyś nigdy nie był na koncercie. Zobaczymy kto pierwszy ogłuchnie jak będziesz mieć swój zespół? - zaśmiałam się.
- Byłem, i to chyba ty szybciej ogłuchniesz - stwierdził patrząc mi w oczy, uśmiechnęłam się szerzej.
- No właśnie, więc mam prawo drzeć ryja na nich i nie ogłuchniesz - zapewniłam siebie i jego.
- Niech ci będzie - westchnął. Dziękuje...
- Idę na górę, nie wytrzymam. Miało być pół godziny - rzuciłam i pobiegłam na piętro domu. Wpadłam do Marry i Duffa. - Ekhem, idziemy? - zapytałam wchodząc do pokoju i patrząc co robią.
- Tak, tylko Duff nie może się wyrzygać - oznajmiła Marry z przejęciem.
- Ej, Duff, jest okej? - podeszłam do drzwi.
- Już tak. Już jesteście gotowi? - zapytał wychodząc z łazienki.
- Eee, ja z Jamesem tak, wy chyba też. Jeszcze idę zobaczyć co u tych dwóch moich wieśniaków - zaśmiałam się na koniec. Wyszłam z ich pokoju rzucając na koniec, że jak już się zbiorą to niech zejdą na dół. Następny i ostatni był pokój Willa i Jeffreya. - Idziecie? Ile można czekać?! - krzyknęłam tym samym strasząc biednego bruneta. Razem z Rudzielcem wybuchliśmy śmiechem.
- To nie jest śmieszne - oburzył się.
- Idziecie? - zapytałam zniecierpliwiona.
- Tak! - krzyknęli wspólnie i poszliśmy na dół. Tam czekali na nas Duff, który rozmawiał z Jamesem i Marry słuchająca jednym uchem i co róż dodająca coś od siebie.
Po kilku minutach wyszliśmy z domu, po kilkunastu na Sunset Blvd i zmierzaliśmy w kierunku plaży.


Tyle z mojej strony. Licze na Was. Proszę piszcie co i jak. No nawet czy przeczytaliście i czy jest dobrze, czy źle. To pomaga i to bardzo.

środa, 10 kwietnia 2013

Rozdział 20

Może nie będzie dużo, ale jest xD. Chciałam pociągnąć akcje z piciem. Następny ukaże się dopiero po testach gimnazjalnych. Niestety trzeba się uczyć, bo to coś zwane szkołą to nie przelewki. Mam dwie gołe banie z polaka xD. Czysta zajebistość.
Teraz było to: Europe, Alice Cooper, Megadeth.
Nie dobrałam, ale chuj z tym, bo przy tych trzech piosenkach pisałam.


- Wiem - podeszłam do niego i złapałam w pasie. Automatycznie się odsunął.
- Co ty robisz? - zdziwił się.
- Przytulam się do ciebie - zaśmiałam się. - Zostaw ten barek w spokoju.
- Ale tu jest Jack - jęknął, puściłam go i wsadziłam głowę do barku.
- Gdzie? - zapytałam nie widząc.
- Na wprost ciebie.
- Ooooooo - wyjęłam piękny bursztynowy alkohol, pobiegłam do kuchni i krzyknęłam - Mamy Jacka Danielsa!
- Coo? - zapytała Marry.
- To! Mamy Danielsa. Napój bogów - zachwyciłam się.
- Daj trochę - powiedział Duff stojący za mną.
- Najpierw to trzeba otworzyć, mój drogi. No chyba, że będziesz pić bez otwarcia butelki - Ach te myśli wylewające się z głowy. Otworzyłam butelkę i wzięłam łyka. Jakoś smak mnie nie zdziwił, bo w sumie już wszystko piłam. Zabrał mi to szklane coś z rąk i wypił prawie połowę.
- A dla nas coś zostanie? - zapytała oburzona Marry.
- Pytaj jego, nie mnie - powiedziałam siadając obok Jeffa, który w dalszym ciągu przytulał chlebak.
- Duff! - krzyknęła, a ja mało co nie spierdoliłam się z blatu i stanęłam na baczność.
- Co? - zaczął miziać butelkę.
- Oddaj Jacka!
- Nie! Nie oddam wam mojej kochanki! - przytulił się do butelki.
- Przecież... - zaczęłam, ale nie skończyłam.
- Oddaj Jacka! - wkurwiona przyjaciółka nie wytrzymała widoku romansu Duffa z butelką whisky (xD). Rzuciła się na kolorowowłosego z pięściami, a on zaczął uciekać po całym domu. We troje obserwowaliśmy ich ganianie.
- Weź ich uspokój, bo ci dom rozwalą - zwrócił się do mnie Jeffy.
- Nie, wole się pośmiać z nich - rzuciłam nie ogarniając co do mnie mówił.
- ONI CI DOM ROZPIERDOLĄ! - krzyknął Will, a ja aż zatrzęsłam się. Jednak trzeba ich uspokoić. Ale to tak komicznie wyglądało jak oni próbują biegać dookoła sofy, zaczęłam się śmiać i nie mogłam przestać.
- Ej! Stop! Koniec tego dobrego! Nie chce mieć rozwalonej chałupy! - zaczęłam ich uspokajać. Stanęli jak wryci, jak pomnik. Podeszłam do Duffiastego zabrałam mu butelkę. - Chcecie? - zapytałam rudego i bruneta. Pokiwali głową. Rzuciłam w ich stronę, ledwo co złapali. - Ej, żyjecie? Obudźcie się - klęczałam na kanapie machając rękoma przed ich twarzami.
- Co?
- Marry, głupku, ocknij się - zawołam stając przed nią, potrzęsłam nią. Nagle zaczęła się śmiać jak opętana. Miała zaraźliwy śmiech, dołączyłam do niej. Po kilku minutach leżałyśmy we dwie na podłodze, a chłopaki patrzyli na nas jak na dwie idiotki. Potem to i oni się dołączyli.
Minęło dwie, może trzy godziny, zaczęło robić się jasno. Siedzieliśmy u mnie w pokoju. Ja ledwo co żyłam, chciało mi się spać. Ale nie dałam za wygraną. Marry już spała u mnie w łazience, Żyrafa grała w karty z samym sobą, a ja z Izzym i Axlem opowiadaliśmy sobie suchary.
- Teraz twoja kolej Will - powiedziałam ziewając.
- Dobra. Co robi detektyw podczas czytania książki?
- Nie wiem - odpaliłam kładąc się na podłodze.
- Śledzi tekst. - posypał się oklaski ze strony Duffa.
- Teraz ty, Reb - powiedział Jeffy.
- Okeej to : Mówi lustro do lustra: Oj, przepraszam. Odbiło mi się. - zaczęliśmy się śmiać. - To dalej,  Jaki owoc zawsze mówi prawdę? Trueskawka.- znowu padły śmiechy i klaskanie.- To może teraz ty Izzy - zaproponowałam.
- No, niech będzie. Jak nazywa się człowiek który liże parę wodną? Paralizator. - znowu śmiech.
W końcu nastała 6 rano. O 7 rano moja mama idzie do pracy trzeba ich wygonić spać przynajmniej do 8.
- Chłopaki mam prośbę -zaczęłam.
- Hymmmm? - zapytała niewyraźnie już prawie śpiący Will.
- Idźcie do pokoju spać, proszę. Ja sama chciałabym się położyć. Po 10 lub 11 was zbudzę. - powiedziałam. Rudy pokiwał głową, zabrał już drzemiącego Jeffa do pokoju.
W tym czasie kiedy oni się wynosili ja rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.

Obudziłam się około godziny 11 tuż obok Żyrafy, na swoim łóżku.
- Ej, Duff co ty tutaj robisz? - zapytałam zaspana, ocierając rękoma oczy.
- Śpieee - rzucił i obrócił głowę w moją stronę. Otworzył oczy i spojrzał na mnie. - To ja nie jestem w swoim łóżku? - zdziwił się. Pokręciłam głową uśmiechając się, usiadłam na łóżku, przyciągnęłam się i zeszłam z niego. Wyjrzałam za okno, pogoda była idealna na wyjście nad ocean. Aż się prosiło aby pójść, ale znając ich to będzie kac i nie będzie im się chciało wychodzić z domu.
- Marry dalej jest w łazience? - zapytałam idąc do szafy.
- Nie wiem, sprawdź. Ja idę spać - powiedział i przykrył głowę poduszką.
- Okej - zamiast wziąć ubrania poszłam do łazienki, spała w prysznicu. - Oh, nie wiedziałam że prysznic jest taki wygodny - zaśmiałam się, a ona wyskoczyła jak oparzona.
- C-co? - zapytała przyglądając się mi.
- A ja myślałam, ze przyjaciół wita się słowem 'cześć' lub coś w tym stylu, a nie zasapanym 'co?' - uśmiechnęłam się.
- Cześć - pomachała mi ręką przed nosem z szerokim od ucha do ucha uśmiechem.
- Prosto z mostu, mogę się umyć?
- A czy ja ci bronię? Nie, to w czym problem?
- Yyy, no w tym, że stoisz w łazience a ja chce tylko kilka minut pobycia samej w tym pomieszczeniu - wytłumaczyłam. Nie ma to jak zaspany, ledwo co ogarniający człowiek.
- Yy, no już wychodzę - wyszła wolnym krokiem z pokoju, zabrała Duffa za bluzkę i czołgając go po podłodze poszła do siebie.
A ja, wiadomo co , umyłam się, ogarnęłam, ubrałam, ale to w pokoju. Z mokrymi kudłami zeszłam na dół domu. Aż się przestraszyłam tego co zobaczyłam w salonie i kuchni. Przecież my nic nie robiliśmy, a był burdel na kółkach. Wzięłam się za sprzątanie, jednak po połowie godziny zebrało mi się, ładnie mówiąc na rzyganie. Poleciałam do kibla, ledwo co zdążyłam. Po tym całym przytulaniu się z kiblem wróciłam do dalszego sprzątania. Godzinę później, była powtórka z rozrywki, ale na szczęście było już posprzątane. Była jakoś po 13. Zadzwonił telefon, pobiegłam do niego jak najszybciej aby nikogo nie zbudzić.
- Halo? - odebrałam.
- Hej Reb, tu James - przywitał się, na samą myśl o nim zrobiło mi się cieplej, a uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
- Czeeeść - rzuciłam siadając na oknie.
- Masz może ochotę się ze mną spotkać? - głupio zapytał. Ja mam ochotę się spotkać tylko gorzej będzie z moim wnętrzem, bo nie wiadomo kiedy mogę pójść i zacząć rzygać.
- Mam, ale nie wiem czy nie moje wnętrzności puszczą - powiedziałam lekko przygnębionym głosem.
- To mogę przyjść do ciebie - zaproponował. A miałam mu to proponować.
- Świetny pomysł. Zgadnij kto u mnie jest?
- Nie wiem. Jakaś podpowiedź?
- Ktoś z kim byliśmy na Florydzie - podpowiedziałam.
- Marry, tak? Bo o niej wspominałaś... - zastanawiał się.
- Ona też jest - znowu szczerzę się do słuchawki. Weź, wyjdź kobieto z tym! - Ktoś jeszcze. Przypomnij sobie z kim najwięcej spędzałam czas, oprócz ciebie oczywiście.
- Duff? - zapytał po kilku minutach zastanawiania się.
- Tak, zgadłeś.
- A będę miał coś w nagrodę? - zapytał, zaśmiałam się.
- Zobaczymy, najpierw przyjdź do mnie. Duff na pewno się ucieszy jak cię zobaczy.
- Okej, idę się zbierać. Pa, kotek.
- Czeeść - rozmarzyłam się, odłożyłam słuchawkę. Czyli jesteśmy tak na serio.


Tyle ze mnie. Nie błagać o więcej, bo dopiero będę mogła dodać po 25, czy 26 kwietnia.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Rozdział 19

Nie ma to jak być chorym... Także macie takie coś. Staram się napisać coś lepszego i dłuższego, ale mi jakoś nie wychodzi.
Pisałam to przy Metallice, Starship, Bonnie Tyler, A-ha, Green Day.


Minęło pół godziny, godzina, dwie, pięć. Ile można czekać? Wyszliśmy przed dom, znowu czekaliśmy. Po kolejnej godzinie nudzenia się Marry zaproponowała żebyśmy w coś pograli.
- W co? - zapytałam niecierpliwie rozglądając się po okolicy.
- Nooo, nie wiem - wzruszyła ramionami.
- W ganianego? - zaproponował Duff wstając z trawy, na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Okej - podniosłam się leniwie. - Marry wstawaj!
- Już, ale tu się tak wygodnie leży - wyciągnęła się, po chwili wstała i ustalaliśmy jak gramy. Każdy z nas znał inne zasady, co mnie zdziwiło, bo niektóre z nich były nawet podobne do siebie. Zaczęliśmy się ganiać po całym podwórku jak małe dzieci, śmiejąc się i drąc. Jak dobrze, że są krzaki i sąsiedzi nic nie widzą. Na początku łapał Duff, potem Marry, Duff i w końcu padło na mnie. Złapałam Marry, ona ganiała za nami. We trójkę krążyliśmy wokół basenu. Przeczuwałam, ze skończy się to tym iż wpadniemy do środka i będziemy się tam łapać.
- Berek! - usłyszałam głos przyjaciółki obok Żyrafy, zaśmiała się i pobiegła do mnie, złapała moją rękę i pociągnęła moją osobę za sobą.
- Czekaj, nie nadążam za tobą - zawołałam dyszą. Przebiegłyśmy dwa razy dookoła basenu spierdalając od szatyna.
- Ruchy, ruchy. On chce nas powrzucać do wody - zaśmiała się.
- Nie wrzuci - zaprzeczyłam z takim samym uśmiechem.
- Wrzucę! - krzyknął podchodząc do nas z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
- Nieeeee! - rzuciłam się w ucieczkę, za mną przyjaciółka. Jednak po chwili dogonił nas i wylądowałyśmy we dwie w basenie. Duff rzucił się do wody.
- I co mówiłem?
- Tak - zaczęłam się szczerzyć. Gdyby mnie teraz zobaczył James.
- Nad czym tak myślisz? - zapytała Marry dźgając mnie w bok.
- Ała - pisnęłam, po czym zostałam ochlapana wodą. - Ej, no bez takich - oburzyłam się.
- Przestań, są wakacje trzeba się odprężyć - powiedziała znowu mnie chlapiąc. Zaczęłyśmy się oblewać wodą, po krótkim czasie dołączył do nas Duffiasty.
Wyszliśmy cali mokrzy słysząc czyjś głos. Nie, to nie głos, to było darcie się. Ktoś krzyczał na całą ulicę moje imię. zdjęłam mokre buty i pobiegłam do bramki zacieszając. Jak widać humor mi się nie popsuł.
- Will? - zawołałam.
- Reb? - usłyszałam zza krzaków. Rudzielec wyskoczył, tak jakby wypchnięty. - Oooo, Rebecca, jak ja cię dawno widziałem - zaczął z uśmiechem. - Ale ty mokra jesteś. Co ty robiłaś? - zapytał, a ja zaśmiałam się.
- Byłam w basenie - odpowiedziałam zabierając włosy z twarzy.
- W ubraniu? - zdziwił się.
- Yy, no. Bo mnie wrzucili.
- Kto cię wrzucił?
- Marry z Duffem - wzruszyłam ramionami. - Tak naprawdę to Duff, bo razem z Marry od niego uciekałyśmy.
- Czeeeeść - przybiegła przyjaciółka.
- Ty też?
- Przecież ci przed chwilą mówiłam - zirytowałam się. Tępy jakiś się stał, czy co?
- Nie, tylko... Nie ważne. Mam dla ciebie niespodziankę - na jego ustach pojawił się uśmiech. Odwróciłam się i zobaczyłam jak Żyrafa idzie w naszą stronę, pomachałam mu.
- Jaką?  zapytałam mało co nie szczając w gacie.
- Izzy! - krzyknął, a brunet wyszedł zza krzaków z tak zajebistym uśmiechem, że chciałam się na niego rzucić.
- Jeffyy! - zawołałam i wyskoczyłam z barierki mało co nie wywalając jej i nie łamiąc sobie kości. Przytuliłam się do niego. Fajnie było go zobaczyć po niecałym miesiącu wyjazdu z Lafayette.
- Cześć, ale mogłabyś się ode mnie odsunąć. Jestem przez ciebie cały mokry - powiedział, a wszystkim zebrało się na skojarzenia i łącznie ze mną wybuchliśmy śmiechem. - Co w tym jest takiego śmiesznego? - zapytał.
- No to, że ci mokro jak ona cię przytula - wytłumaczył Will.
- Aaaa - dopiero po jakimś czasie usłyszeliśmy jego odpowiedź.
- To się nazywa spóźniony zapłon - skomentowałam, odczepiając się bruneta. Podeszłam do rudzielca i jego też wyściskałam.
- Puść mnie, puść mnie... Proszę puść. Albo się ubierz w coś innego, suchego. Nie chce być mokry jak Izzy - zaśmiał się.
- Już jesteś - puściłam mu oczko.
- Niestety - burknął.
Puściłam go, otworzyłam bramkę i poleciłam im:
- Jak już tak chcieliście przyjechać to zapraszam do mojej skromnej posiadłości.
Weszli bez żadnych "ale" zabierając swoje walizki ze środka ulicy.
- O rzesz kurwa, co to ma być? Jak ty się w tym wielkim pałacu nie gubisz? - rzucił bez namysłu Will.
- Na początku się gubiłam, ale to kwestia przyzwyczajenia - powiedziałam obojętnie. - Idziemy dalej, chce wam pokazać pokój.
- Idziemy! - krzyknęła Marry, podeszła do mnie i zapytała - Ty wreszcie poznasz Duffa z nimi?
- Tak, miałam taki zamiar - odpowiedziałam wchodząc po schodach.
- Miałaś zamiar, ale kiedy to zrobisz to jeszcze nie wiesz, prawda?
- Yhym, nooo, w sumie to tak.
- To może ja to za ciebie zrobię - zaproponowała już lekko wkurzona moim zachowaniem.
- Nie, zrobię to jak tylko wejdziemy do domu - otworzyłam drzwi, nawet nie weszłam do środka, poczekałam na resztę. Zamknęłam drzwi.
- Ale tu jest... - zaczął Rudy.
- Zajebiście - dokończył Jeff.
- Kurewsko zajebiście - poprawił go.
- Dobra, dobra, nie przesadzajcie. Mam sprawę do waszej trójki.
- Trójki?
- Tak. Macie się poznać. Chodźcie tu bliżej mnie chłopaki - posłusznie jak pieski podeszli do mnie. - To tak chłopaki, to jest Duff - wskazałam ręką na niego, pomachał do nich.
- Duff, to jest Will - wskazałam głową na rudzielca. - A to Jeff. - wyciągnęłam go zza Willa. Podali sobie ręce. Zaczął dzwonić telefon. - Marry zaprowadzisz ich na górę, ja tylko odbiorę telefon? - zapytałam z takim niewinnym i przepraszającym uśmiechem.
- Tak - zwróciła się do mnie. - Chłopaki idziemy na górę!

Po kilku godzinach:
- Zagraj nam coś jeszcze - błagałyśmy z Marry. - Duffy,  proszę - teraz to ja błagałam żałosnym tonem.
- Nie, już wam wystarczy, palce mnie bolą - uśmiechnął się biorąc do ręki puszkę z piwem.
- A ty Jeff? Umiesz grać na gitarze - podeszłam na czworaka na niego, po kilku piwach nie miałam siły ani ochoty wstawać. Siadłam obok niego, czy raczej oparłam się o jego rękę.
- No umiem, a będę mieć coś w zamian?
- Marry, nie powiesz tego Jamesowi? - zapytałam przyjaciółki z nadzieją w głosie.
- Nie - zaprzeczyła i zarazem złożyła mi przysięgę, że nie powie mu co się stanie.
- Dam ci buziaka - powiedziałam, po czym dodałam. - Ale w policzek.
- No niech ci będzie - burknął. Takiego czegoś spodziewałabym się po Willu nie po nim. - Ale teraz.
- Okej - uśmiechnęłam się i cmoknęłam go w policzek. - Idź po gitarę - zażądałam.
- Idę, już idę - powiedział wstając, puściłam jego rękę. Wyszedł z pokoju.
- Ty masz chłopaka? - zapytał Will.
- Yy, no tak jakby. Nie wiem, czy go tak traktować - odpowiedziałam. - Muszę go o to zapytać - stwierdziłam mówiąc ciszej.
Po kilku minutach brunet przyszedł z gitarą w ręku.
- Wiem - wpadłam na genialny pomysł. - Może po prostu pogramy, ja pójdę po gitarę. Będziemy grać i śpiewać.
- Świetny pomysł - rzuciła Marry. Po pijanemu wszystko jest prostsze.
- Pójdzie ktoś ze mną? Boje się ciemności - zapytałam.
- Ja - odpowiedziała przyjaciółka. Wstałyśmy i zataczając się poszłyśmy do mojego pokoju po gitarę. Wzięłam ją i ze śmiechem przyszłyśmy spowrotem. Duff schował się za szafą i czegoś szukał, albo też brał. Kilka minut później podszedł do nas bliżej i poczęstował każdego butelką jakiegoś taniego wina.
- Skąd ty to bierzesz? - zapytałam zdziwiona.
- Ze sklepu, przed przyjazdem tutaj poszedłem i nakupowałem tego w chuj. Powinno wystarczyć do końca tygodnia - odrzekł. Chyba był czwartek jak się nie myliłam. Straciłam poczucie czasu. Masakra. Otworzyliśmy butelki i zaczęliśmy pić, potem grać i śpiewać. Zaczęło się jak zawsze od Led Zeppelin, bo wszyscy znali, później Aerosmith, The Ramones, Misfits, Sex Pistols, itd. Po północy zeszliśmy na dół domu, do lodówki. Mama już spała w swoim pokoju, na szczęście, bo jeszcze by awanturę zrobiła, ze za głośno chodzimy... Wpierdoliliśmy dżem, Nutelle, mleko, pół szynki, ser żółty, miód i musztardę.Połowy zawartości tego chłodzącego czegoś nie było. Jak szaleć, to szaleć po całości, co nie?
- Idziemy do pokoju? - zapytałam siadając na blacie.
- Nie - powiedział rudzielec.
- Mi też się nie chce - rzuciłam i próbowałam się położyć na drewnianym chlebaku. Był wygodny.
- Co ty odpierdalasz? - zapytała Marry.
- Leże na chlebie - odpowiedziałam głupio się śmiejąc.
- Wygodny? - zaciekawił się Jeff.
- Chodź, sprawdź - pomachałam mu ręką, podszedł do mnie, usiadł na blacie. Zabrał z moich rąk obiekt gdzie trzyma się chleb i przytulił go.
- Ale miłe uczucie.
Przejrzałam wszystkie półki i zgarnęłam kolejną Nutelle dla siebie. I zamiast jak kulturalny człowiek zjeść ją na kanapce, czy na łyżeczce ja wolałam wpierdalać palcami. Rozglądnęłam się po kuchni, wszyscy byli oprócz Żyrafy.
- Gdzie jest Żyrafa?
- Kto?
- Duff - odpowiedziałam.
- Poszedł sobie - wytłumaczył Will.
- Gdzie? - zapytałam spierdalając z blatu, łapiąc go za górną część bluzki i podnosząc do góry.
- Nie denerwuj się tak - rzucił. - Popatrz na barek - pokazał mi ręką na szatyna.
- Oo, dzięki - podskakując wyszłam z kuchni zostawiając mojego ulubionego partnera(czyt. Nutelle) samego z tą bandą pijaków. - Duff! Gdzie jesteś?
- Tutaj, masz bardzo ładny barek - krzyknął wsadzając swoją szlachetną, kolorową głowę do mebla.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

100 lat Izzy!



Dzisiaj tj. 08 kwietnia 2013 roku pańskiego nasz Izzy Stradlin, czy też jak kto woli Jeffrey Isbell kończy 51 lat.
  



Niech nam dalej śpiewa, gra. Najlepiej kolejne 51 lat.
Nie życzę mu 100 lat, bo to za mało. Przydało by się z 200 jak nie więcej. Izzy'ego nigdy dość!
 

 Sto lat to za mało, sto lat to za mało...
Idźmy to oblać :D.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Rozdział 18

Szczerze mówiąc nie wiem kiedy napiszę następny, bo nauczyciele nagle zgapnęli się, że za dwa tygodnie są testy gimbazjalne. Czyli jednym słowem mam nawał nauki, testów, sprawdzianów, kartkówek i takich innych. Ale kogo to obchodzi.
Możliwe, że dopiero po 20-tym dodam kolejny.


- Ktoś zapłaci?! - usłyszałam zagłuszony gadaniną przyjaciół oburzony głos taksówkarza.
- A, tak Zabierać walizki! - wyciągnęłam z kieszeni banknoty i podałam je temu facetowi przez szybę, a w tym czasie Duff i Marry wyjęli bagaże. - Reszty nie trzeba - rzuciłam obojętnie do niego. Włączył silnik i po chwili odjechał z miejsca. - Moi kochani idziemy do domu - oznajmiłam odwracając się i szczerząc jak głupia.
- Taaak! - krzyknęła Marry jakby była naćpana.
- Czy ty przypadkiem czegoś nie brałaś? - zapytałam,a po chwili zaraziłam się od niej tą głupawką.
- Nie - pokręciła przecząco głową, a Duff spojrzał na nią jak na idiotkę.
- Brała coś? - zapytałam zwracając się do kolorowowłosej żyrafy. Pokiwał głową. - Co? - zdziwiłam się.
- Nie wiem, nie pokazywała mi, ale przed wylądowaniem poszła do kibla... - zaczął.
- Dobra, nie opowiadaj. Weźcie walizki i idziemy!
- Już - burknął.
- Nie marudź, Duffy, nie marudź -  zaczęłam się śmiać. Ruszyłam w stronę domu, tym samym otwierając bramkę. Przeszli przez nią.
- Aleee tuuuu ładnieee! - krzyknęła Marry. - Jest jak w raju. Palmy, willa, basen, ocean, słońce, upał... - wymieniała dalej, a ja walnęłam się z otwartej dłoni w twarz. Słońca jak na razie nie było. Odwróciłam się w stronę Duffa, który stał w miejscu i ślepo patrzył się na dom.
- Co ci? - zapytałam dźgając go w brzuch,
- Nic - wzruszył ramionami i spojrzał w moją stronę. - Ale ty niska jesteś.
- A ty wysoki - zaśmiałam się. Odwróciłam się i ujrzałam śmiejącą się i biegającą jak małe dziecko Marry. Z Duffem wybuchliśmy śmiechem na jej widok.
- Masz tutaj basen? - zapytała podbiegając do mnie.
- Tak - pokiwałam głową. - Z domem, ale najpierw musimy pójść do domu.
Nie dotarło do niej, bo pognała za domu, rzuciłam się za nią drąc się "Marry! Stój!". Kiedy dobiegłam do basenu było już za późno, stała na krawędzi i machała mi ręką. Zaczęła się śmiać i wskoczyła do wody. Chwile później przyszła do mnie Żyrafa.
- Oooo, basen - zauważył.
- Masz jakiś spóźniony zapłon? - zapytałam lekko drwiącym tonem.
- Yyy, chyba tak - wzruszył ramionami i zaczął zdejmować kurtkę i buty. Chwile później wskoczył do wody. Razem z brunetką zaczęli mnie chlapać.
- Nie! Proszę. Jestem cała mokra - krzyknęłam zrezygnowana.
- Ale tu jest ciepło - powiedziała przyjaciółka.
- To co - rzuciłam obojętnie. Duff wyszedł z basenu stanął za mną i wrzucił do wody, wleciałam z piskiem. - Pojebani jesteście - stwierdziłam szczerząc się.
- Nie prawda. To ty się zmieniłaś - sprzeciwiła się.
- Ja?
- Tak - powiedział Duff. Zaczęli mnie chlapać. Zabawy nie było końca.
Dopóki nie przyszła moja mama. Nieeeeeee...
- Co tu się wyrabia?!?!?!?! - zapytała z takim wkurwieniem, że nie sposób było się nie odwrócić.
- Co?
- Co wy tu robicie?!?!
- Ee, a nie widać? - zaczęłam jej pyskować. No, przerwała nam w samo najlepszej sytuacji.
- Proszę mi wyjść z tego basenu, zabrać walizki, pójść do domu, przebrać i wysuszyć.- ciągnęła surowym (jak ziemniak xD) tonem. - A ty, droga Rebecco jak skończysz pójdziesz do kuchni mi pomóc w obiedzie - obróciła się na pięcie i poszła do domu.
- To co robimy? - zapytałam obojętnie.
- To co robiliśmy - rzuciła brunetka i ochlapała nas.

Jednak po godzinie siedzenia w basenie każdemu zrobiło się zimno i wyszliśmy z niego. Trzęsąc się pognaliśmy do domu nawet nie zabierając rzeczy. Jak przebrałam się wysłałam ich do łazienki. Marry do mnie do pokoju, a Duffa do tego gdzie zajmowali. Zeszłam na dół, zabrałam z na dworu walizki moich gości i zaniosłam je na górę.
- Dzięki, dzięki, dzięki! - rzuciła się na mnie przyjaciółka.
- To dla mnie drobnostka. Żebyś ty zobaczyła co ja miałam dźwigać jak przyjechałam - zaśmiałam się.
- Ooo, dzięki Reb - powiedział Duff i przytulił mnie od tyłu. Tak byłam w środku tego przytulańca.
Przebrali się w czyste ubrania i zeszliśmy do kuchni. Matka wygoniła ich do salonu, a mi zaczęła prawić kazanie. Uspokoiłam ją. zrobiłyśmy szybki obiad. Zjedliśmy go. Poszliśmy do pokoju.
- Toooo co robimy? - zapytałam oglądając się po pokoju.
- Gramy w karty - zasugerowała Żyrafa podnosząc palec wskazujący do góry.
- Okej - kiwnęłam głową. Usiedliśmy na puszystym dywanie koloru ciemnego beżu wpadającego w odcień brązu. Cały pokój był beżowy. Dobra, co w tym domu nie jest beżowe? Wracając do pokoju. Jak wspomniałam był koloru kremowego, po dwóch stronach były łóżka przykryte brązową narzutą, a pod spodem białą pościelą. Na środku było duże okno zakryte białą, zwiewną firanką. Na przeciwko tego stały dwie komody i szafa między nimi.
Do około dwudziestej graliśmy w ową grę, zeszliśmy na dół na kolację. Wróciliśmy spowrotem do pokoju, tylko teraz mojego.
- Mam coś na wieczór - nagle zaczął Duff, aż mu się oczy zaświeciły, Marry tak samo.
- Co? - zapytałam zaciekawiona.
- Poczekajcie chwilę - wyszedł z pokoju. Przyszedł spowrotem z trzema butelkami wódki. Przyjaciółka klasnęła z zachwytu.
- Aż tyle tego masz? - zdziwiłam się, usiadł obok mnie, podał nam po butelce i swoją otworzył.
- Nie, tego jest więcej.
Resztę wieczoru spędziliśmy na piciu i odwalaniu. Gdzieś przed północą włączyliśmy płytę. Nawet nie pamiętam kogo, ale pamiętam, że darliśmy się na całą okolicę.

Obudziłam się na zimnej drewnianej podłodze obok mojego łóżka. W mojej głowie leciała muzyka, ale nie mogłam sobie przypomnieć co to. Leniwie podniosłam się z podłogi. Moi goście leżeli na łóżku przytulając się do poduszek.Widok był komiczny. Zaczęłam iść, potknęłam się o butelkę. CO? Policzyłam je wszystkie. Naliczyłam z dziesięć. Dzisiaj miał przyjechać Will. Zeszłam na dól rozprostowując kości. Zrobiłam śniadanie. Pod koniec mojego męczenia się z jedzeniem towarzystwo zeszło na dół ziewając.
- Cześć mała - rzucił Duff przytulając mnie.
- Siemka duży - zaśmiałam się.
- A ja to co? - oburzyła się na żarty Marry.
- Ty też chodź - podałam jej rękę, a właściwie to ramię.
Zjedliśmy śniadonio-podobne coś przeze mnie zrobione i czekaliśmy na zjawienie się tej rudej małpy.


Koniec. Przerywam w najgłupszy momencie, ale trzeba.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział 17

Stwierdzam iż sok pomarańczowy źle na mnie działa. Dzisiaj w Empiku pierwszy raz w życiu dali mi GROSZ RESZTY. To jest po prostu cud.
+ Ankieta. Proszę głosujcie :).

Do domu wróciliśmy pijani. Matka wisiała na telefonie, a co za tym szło nie zauważyła nas. I dobrze! Pamiętam tylko jak wychodził balkonem z mojego domu i jak mało co nie wpadł do basenu machając mi na pożegnanie. Do końca roku szkolnego został tydzień, spędziłam ten czas z Jamesem i jego przyjacielem - Larsem Ulrichem. Lars był Duńczykiem, miłym, zabawnym, miał zajebiście zielone oczy, jasnobrązowe włosy. Był trochę niższy ode mnie.
W dzień końca roku dostałam zaproszenie do nich do szkoły. Właściwie to oni mnie wybłagali o to abym przyszła do nich. No to co się będę sprzeciwiać. Poszłam.  Po zakończeniu i jak się wszyscy rozeszli, my powędrowaliśmy do jakiegoś parku na wzgórzach Hollywood. Po najebaniu się w cztery dupy pijanym krokiem poszliśmy przez główne ulice do mnie do domu. Na szczęście zapadał wieczór i nikt aż tak nas nie zauważał, a może po prostu było tyle pijanych ludzi, że nie czepili się nas. Jakoś dowlekliśmy swoje szanowne dupy do domu około dwudziestej trzeciej. Mieli mnie podprowadzić pod chatę, ale okazało się, ze niby bałam się wejść po schodach i wyklinałam je na całą ulicę począwszy od debili skończywszy na dziwkach i tym podobnych.

Rano wstając poczułam taki zajebisty ból głowy jakby miałoby mi rozpierdolić czaszkę od środka. No ja dziękuję za takie coś. Przypomniawszy sobie o tym, że towarzystwo z Seattle miało przyjechać po południu zerwałam się na proste nogi. Co nie było za dobrym pomysłem, bo zaczęło mi się w głowie kręcić, a co za tym szło zaczęło mi się robić ciemno przed oczami. Potem nic nie pamiętam aż do tego, że moja mama klęczała przy mnie i coś pierdoliła o późnym chodzeniu spać.
- Mamo, ale tu nie o to chodzi - zaczęłam mało co się nie wygadując, że to sprawka wczorajszego picia w parku.
- Jak to? Przecież ty wczoraj wróciłaś jakoś przed pierwszą - oburzyła się, a ja tylko westchnęłam błagająco żeby dalej nie mówiła.
- Mamo, ale ja w domu byłam gdzieś o 23, tylko mnie koledzy odprowadzali - wytłumaczyłam. - I oni zostali na trochę dłużej.
- A kto był? - zapytała.
- A co ty z policji jesteś, że się mnie dopytujesz? - no ile można? Musiałam w końcu wybuchnąć. - Jeszcze nie dawno stałaś nade mną i jak jakaś katarynka gadałaś mi nad uchem, żebym poszła na miasto i kogoś poznała, więc tak zrobiłam.
- No tak, przepraszam. Ale jestem ciekawa kto to był.
- James i Lars - odpowiedziałam zrezygnowana wstając z podłogi  i pocierając obolałe miejsce z tyłu głowy.
- Kto to Lars? - zapytała, a ja mało co jej nie przywaliłam.
- Mamo! - warknęłam - Czy ty tyle musisz wiedzieć? Ja się ciebie nie pytam z kim się poznałaś w Los Angeles, jak nazywają się twoi znajomi z pracy. - wybuchałam znowu.
- No tak - ściszyła głos jakby była upokorzona. A dobrze jej tak. Chociaż raz. Podeszłam do szafy i wyjęłam czystą bieliznę, bluzkę i spodnie. - To może ja sobie pójdę - zaczęła przepraszającym tonem. Kiwnęłam głową potwierdzająco, a ona zniknęła za drzwiami. - Kupiłam ci zegarek do pokoju!- krzyknęła zadowolona zza ściany.
- To super! - weszłam do łazienki.
Umyłam się, ubrałam, zeszłam na dół gdzie mama kończyła robić śniadanie. Usiadłyśmy razem i wymieniając kilka zdań zjadłyśmy danie. Po wszystkim zaczęła się szybko gdzieś zbierać i po połowie godziny wyleciała z domu jak oparzona drąc się, że musi coś załatwić na mieście. Uff! Chociaż tyle spokoju. Poszłam do siebie, otworzyłam balkon a wraz z tym poczułam jak wieje na mnie zimne powietrze. Jednak mimo tego niemiłego powitania z pogodą wyszłam na taras i zaczęłam oglądać okolicę. Nad całym miastem wisiały ciemne deszczowe chmury, z których słońce nie mogło się wydostać, ale dawało o sobie znaki, bo od czasu do czasu pojawiała się poświata tej o to gwiazdy. Weszłam spowrotem do środka tego "zamku". Po kilku sekundach zawitałam u mamy w pokoju. Jak zawsze był czysty, olśniewająco czysty. Przeciwieństwo mojego pokoju, bo tam już robił się artystyczny nieład. Zaczęłam grzebać na półkach z książkami mamy, jedyne co znalazłam do czytania to harlequiny. Niektórzy by od razu pomyśleli, że szesnastolatki nie powinny czytać takich książek, ale nie to się widziało i słyszało. Zeszłam na dół, siadłam w wygodnym skórzanym fotelu i chłonęłam książkę.

Nagle usłyszałam dzwonek, który wyrwał mnie z lektury. Akurat byłam w połowie. Podeszłam do drzwi, otworzyłam je. Nic. Znowu dzwonek. Poszłam do kuchni, odebrałam telefon.
- Halo? - zapytałam do słuchawki.
- Cześć, Reb. Tu Marry, jesteśmy w LA na lotnisku... - usłyszałam głos Marry.
- Co? Na l-lotnisku? - zapytałam tym samym przerywając jej monolog.
- Tak, na lotnisku. Przyjedziesz po nas? - zapytała.
- Ale.. ale ja nie mam samochodu. A moglibyście przyjechać taksówką?
- Nooo... Nie zbyt, bo mamy mało kasy - powiedziała lekko zasmucona. - Musieliśmy wydać na biletu do samolotu, bo bus nam uciekł, bo Duff się grzebał i przylecieliśmy samolotem, bo następny bus był dopiero dzisiaj... - tłumaczyła, a w mojej głowie powstawał plan jak to zrobić, aby to oni nie płacili za przejazd tylko ja. Jest!
- Marry, a jakbyście wsiali do tej taksówki, podam wam mój adres i zapłacę za was jak będziecie u mnie? - w końcu zapytałam.
- Jesteś genialna! - usłyszałam po drugiej stronie słuchawki. - Słuchaj, miałam ci coś mówić tylko wypadło mi z głowy...
- Opowiesz mi jak przyjedziesz. Czekaj, podam ci adres. Masz coś do pisania pod ręką? - zapytałam siadając na oknie.
- Yhym, Duff ma - rzuciła, a potem w jego stronę. - Dawaj mi tą kartkę i długopis, Michael.
- Nie mów tak do mnie! - warknął, a ja zaśmiałam się.
- No dyktuj ten adres - zdenerwowała się Marry.
- Tak, już - przerwa, na oddech i dyktuję. Na szczęście dobrze że pamiętałam adres. - 474 Bel Air.
- Dzięki - rzuciła, po czym do Duffa - Pisz ten adres. 4-7-4  B-E-L  A-I-R. - spowrotem wróciła do mnie. - Dzięki jeszcze raz. To lecimy łapać taksówkę, jak oczywiście ta ciota czegoś nie zgubi lub nie zapomni...
- Nie jestem ciotą! - oburzył się.
- Nie kłóćcie się - zaśmiałam się. - Lećcie już do tej taksówki. Pa.
- Cześć - rzuciła i rozłączyła się.
Odłożyłam telefon i wyszłam z domu. Zawiał zimny wiatr z nad oceanu, zatrzęsłam się i pomaszerowałam po jakąś bluzę. Po jakiś pięciu minutach stania i wybierania między kurtką jeansową, swetrem prawie do kolan i ramoneską, wybrałam to ostatnie. Dlaczego akurat dzisiaj musi być zimno? Dlaczego? Jeszcze tylko dać ulewę i pioruny. Los Angeles kurwa! Takie tam szczęście... Ale nie o tym, nie o tym. Szybkim krokiem wyszłam przed dom po drodze zabierając kasę za przejazd Marry i Duffa. Stałam oparta głową o bramę. Po jakiś 10, może 15 minutach przyjechała taksówka. A ja zadowolona mało co nie wyskoczyłam przez tą bramę, ale powstrzymałam się. Jak kulturalny człowiek wyszłam przez drzwiczki. Pierwszy wyskoczył McKagan. Urósł i to bardzo. Wyglądał jak żyrafa.
- Reb jak ja cię dawno widziałam - rzucił się na mnie.
- Cześć Michael - krzyknęłam śmiejąc się kiedy mnie podniósł. W tym samym czasie wyszła moja przyjaciółka. - Mógłbyś mnie już puścić - powiedziałam po dłuższej chwili.
- Jasne, już - poluzował uścisk i zaraz byłam na ziemi. Przyjrzałam się Marry. Miała krótsze włosy, tak mniej więcej do połowy łopatek, była trochę wyższa. Byłyśmy teraz równe.
- Czeeeść! - teraz to ja się rzuciłam na nią.
- Heej. Jak ja cię dawno widziałam - powiedziała ciesząc się.

Rozdział taki na zapchaj dziurę, ale jest. I następny będzie lepszy i to o wiele, bo ten musiałam dodać, bo w końcu nie bedę pisać takiego w chuj długiego, bo w końcu komuś oczy padną...

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

...?

 Mam pytanie.
Czy ktoś chciałby czytać opowiadanie o Metallice?
Oczywiście nie kończę tego, tylko jako dodatek, albo może drugie opowiadanie w między czasie. Jak coś to mam już prawie trzy zeszyty i cały czas dopisuje :). 
Także pytam się, bo Margaret Mustaine dała taki fajny pomysł aby dodać chociaż jeden rozdział i się Was pytam.