sobota, 22 września 2012

Rozdział 5 cz.3



 Dobra wreszcie przepisałam. Ale i tak to nie jest jeszcze całość. Jestem na siebie zła, bo jest krótkie i to bardzo.

Specjalną dedykacje dostaje moja przyjaciółka. Pomagała mi to wszystko pisać. Kocham ją <3.


Już jutro koncert, wszyscy zbieramy się, aby pójść  do sklepu po bilety. Jest nas mniej więcej 28 osób, kierowniczka puściła nas samych, bo uważa, że jesteśmy wystarczająco dorośli, aby móc samemu chodzić do sklepów. Tak sama pewnie zrobi na koncercie znając życie nie będzie jej się chciało nikogo wysyłać do nas. Do tego całego sklepu dotarliśmy po 20 minutach wypytywania się o drogę, wróciliśmy w połowie krótszym czasie.
Calutką noc nie mogłam spać, w dzień nie chciało mi się spać, myślałam, że rozniosę domek na kawałki i go podpalę. Przechodziłam ubrana na czarno od stóp do głów dostając przy tym wielki opierdol od kierowniczki, tak samo jak od kilku dziewczyn w tym od Jennifer. A co im się tak nie podobało to już ich problem, bo każdy ma prawo do własnych poglądów. Nie przejęłam się tym za bardzo, chociaż jak skrytykował mnie pokój Duff’a oprócz niego samego to miałam ochotę się przebrać. Także przebrałam się z długich spodni i glan na spodenki i trampki, a bluzka została ta sama. Za ciepło nie było jak na Florydę. Mniej więcej 25 stopni, gdzie zawsze jest około 30-35.
Koncert miał zacząć się o 20 zaplanowaliśmy wyjść o 19. Kolacje zrobili nam o 18, tak specjalnie dla koncertowiczów. W ciągu 30 minut byłyśmy gotowe i stałyśmy pod bramą wejściową. Ubrane tak samo bluzki z logiem Misfits, czarne spodnie i glany. Mój makijaż był ostrzejszy niż u przyjaciółki, oby dwie podkreśliłyśmy oczy czarnym cieniem jednak ja dodałam czerwoną pomadkę na usta, która podkreślała moje pełne usta. Przynajmniej tak mówiła Marry, że są pełne. Po chwili gadania z hipiską dołączyła reszta i tak ruszyliśmy w drogę na koncert.
W trakcie trasy parę osób poszło do monopolowego kupić alkohol. Także mieliśmy około 30 piw, 4 wódki i 10 butelek jakiegoś taniego wina. Po pół godzinie trafiliśmy na miejsce koncertu, wszyscy wpakowali się pod scenę. Tam wypiliśmy połowę trunków, chodziliśmy pijani i niektórzy coś odpierdalali. Z dwójką znajomych staliśmy przy barierkach i gadaliśmy. Chwilę potem kolega uczepił się mnie, więc dialog  przeniósł się na nas.
- Duff, odczepisz się w końcu ode mnie? – Spytałam lekko podenerwowana.
- Nie. – Odpowiedział pijanym głosem mało co nie wywracając barierki.
- Dlaczego?
Nie dostałam odpowiedzi tylko pocałunek w usta. Za pierwszą chwilą zatkało mnie, a za drugą stwierdziłam, że zachował się jak debil.
- E, i to jest twoje wytłumaczenie dlaczego się mnie czepiłeś?
-Tak.
- Człowieku przecież ty masz dziewczynę, ogarnij się. – Krzyknęłam na niego.
- E tam z dziewczyną. Ona już nie istnieje.
Spojrzałam na niego jak na człowieka, który uciekł ze szpitala psychiatrycznego i odwróciłam się w stronę sceny. Chyba alkohol rozpierdolił mu mózg, bo nie myśli jak normalny człowiek.
Koncert się rozpoczął, po pierwszych dwóch utworach rozkręciło się pogo. Jak na punka przystało wbiegiwałam do niego z dwadzieścia razy, ale jak zawsze musieli mnie wypychać z niego. Między pogowaniem razem z Mar zajmowałyśmy się wymachiwaniem głową przez barierkę.
Całe wydarzenie trwało półtorej godziny. Mieliśmy się spotkać na przeciwnej ulicy, byłam tam pierwsza. No tak bawiłam się w ninje po pijaku. Zawsze spoko. Za mną parę osób, a za nimi ‘kolega od pocałunków’.
- Dobry wieczór, jak wrażenia po koncercie panie McKagan?
- Zajebiste, chyba najbardziej udany koncert w moim życiu. – Powiedział zadowolony.
- Chyba całowanie mnie też, co?
- No, też.
Zauważyła, że temu wszystkiemu przysłuchuje się  przyjaciółka.
- Całowanie? Czy ja o czymś nie wiem? – Zapytała z zainteresowaniem.
- To on mnie zaczął całować… - Zaczęłam.
- Uważaj, bo ci uwierzę. – Rzekła z niedowierzaniem.
- Tak to prawda, to ja zacząłem. - Przyznał się.
Po chwili zaczęli przysłuchiwać się naszej rozmowie.
- Idziemy? – Zadałam pytanie.
- Wszyscy są? – Powiedziała głośno brunetka.
- Taak. – Usłyszałyśmy odpowiedź.
- To idziemy. – Krzyknęłam, machnęłam ręką na znak, aby szli za mną. Po drodze cały alkohol z nas wyparował. Dotarliśmy na równo 22. Poszłyśmy do domku, Jennifer spała. Po godzinie wpadło do nas starsze towarzystwo oraz pokój Duff’a, czyli on sam, Dave i James. Ze sobą mieli wódkę i wino, które zostało po koncercie. Poszliśmy do drugiego pokoju, gdzie nikt nie mieszkał. Rozkręcił się melanż, Marry i Dave’a wywiało z budynku po kwadransie, a ja z resztą czepiłam się picia i gadania. Po opróżnieniu butelki wódki zaczęliśmy grać z butelkę na pytania i zadania. Pamiętam tylko, że miałam za zadanie wypić pół butelki wódki i popić ją winem, potem całkowicie odebrało mi pamięć.

Przespałam pół dnia, tak samo jak towarzystwo. Kiedy już się obudziłam poszłam do łazienki i umyłam się. Zapomniałam wziąć ze sobą ubrań. Zaszłam do pokoju w samym ręczniku nie zauważając siedzącego na łóżku Jeny Duff’a. W tym  samym czasie Jennifer poszła do łazienki zajmując mi ją. Nie zauważyłam tego dalej stałam przy szafie i szukałam ubrań, które mogłabym na siebie włożyć. Nagle poczułam dotyk na swojej talii, gwałtownie odwróciłam się i złapałam spadający ręcznik. Ujrzałam uśmiechającego się do mnie szatyna, posłałam mu grożącą minę, ale on nic sobie z tego nie zrobił. Jego ręka dalej spoczywała na mej tali, przez chwilę stałam jak wryta. Wykorzystał tę sytuacje, jego dłoń odsunęła się i zaczął mnie całować. Stawiałam opór mimo mojego nieogarnięci, ale o miał znaczną przewagę. Nie miałam się gdzie ruszyć, a nawet gdyby to ręcznik by spadł. Jedną ręką trzymałam materiał, a drugą próbowałam go odepchnąć, lecz bez rezultatu, bo był zbyt silny. Jego ręka dalej spoczywała na moim biodrze, a drugą opierał o szafę uniemożliwiając mi jakikolwiek manewr. Oblegał moje usta, po chwili namysłu wzięłam się w garść błyskawicznie podniosłam kolano tym samym kopiąc go między nogi. W jednej chwili odskoczył ode mnie skomląc z bólu i trzymając się w miejsce gdzie go zabolało, dzięki temu mogłam uwolnić się i dać mu z liścia mówiąc:
- Nie ze mną te numery, kotku. Nie jestem tak łatwa jak reszta.
Duff popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem jakby prosił abym już go nie biła. Siadłam na łóżku i poprosiłam go, żeby zrobił to samo naprzeciw mnie. Zauważyłam, że miał nieźle zaczerwieniony policzek. Kiedy był już naprzeciwko mnie:
- Duff, słuchaj ja naprawdę nie chciałam cię uderzyć, ale to była konieczność, bo dobierałeś się do mnie i poczułam się zagrożona, a tego nie lubię. A z resztą, czy ty przypadkiem nie masz dziewczyny?
- Wiem, zachowałem się jak idiota. Strasznie Cię przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło. A co do mojego związku z Jennifer ostatnio coś się miedzy nami nie układa i zastanawiam się nad zerwaniem z nią, bo zachowuje się jak ostatnia idiotka.
- Aha. Dobra wybaczam Ci, ale więcej się tak nie zachowuj, bo to było chamskie, a co do Jennifer to od razu zauważyłam jej zachowanie. A moja rada jest taka żebyś się jeszcze zastanowił nad zerwaniem.
- No ok. zastanowię się, dzięki za radę. Jesteś naprawdę fajna. Mogę cię chociaż przytulić?
- Może się chociaż ubiorę. – Powiedziałam z takim małym poirytowaniem.
- Ok. Poczekam.
- To się odwróć.
- Dobra.
Odwrócił się, a ja próbowałam się ubrać, bo czułam jak pożera mnie wzrokiem.

niedziela, 16 września 2012

Rozdział 5 cz.2



- Mamo, mamy jakąś większą walizkę? – Krzyknęłam z góry.
- Nie, ta jest największa. – Usłyszałam.
- Reb, nie martw się zmieścisz się w tą. – Pocieszała mnie Marry.
- Tak, jak jedną czwartą miejsca zajmują glany. Jak ja mam się spakować? - Narzekałam.
- To weź tylko najbardziej potrzebne rzeczy.
- Ok. To je jeszcze raz przejrzę.
Zaczęłam je przeglądać stwierdziłam, że będę sobą i wezmę o połowę mniej ubrań niż miałam wziąć. No na przykład po co mi różowe bluzki, jeżeli słucham metalu i noszę głównie czarne rzeczy. W końcu udało mi się spakować. Uff… Ale ulga. Wybiła 3 po południu. Wyjazd zaplanowany na 9 wieczorem.
Siedziałyśmy z przyjaciółką w przedsionku na schodach i gadałyśmy o tym jak się mieszka jej w Seattle i jak mi tutaj. W trakcie mojego wyżalania na moje podwórko zawitał Will z Jeff’em. Przysłuchiwali się mojemu wyżalaniu o tym jak to dziura i jak chciałabym wrócić do Seattle.
- Na prawdę chciałabyś tam wrócić? – Usłyszałam głos Will’a. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem.
- Tak, mam dość tych 3 lat w tym czymś. Tu nawet nie da się uciec ze szkoły, bo cię sąsiad zaraz zauważa i mówi wszystko rodzicom. A tam uciekało się na drugi koniec miasta, gdzie nikt cię nie znał i nie było lipy. – Pierw mówiłam z rozżaleniem, a później z fascynacją.
- Prawda. – Dodała Marry. – A tak w ogóle to jestem Marry. A wy chłopaki jak się zwiecie?
- Ja jestem Will. – Powiedział rudy i podał jej dłoń. Uścisnęła ją z uśmiechem na twarzy.
- A ja Jeff… Jeffrey. – Zrobił taki sam gest jak rudy kolega.
Tak zaczęła się rozmowa z Jeffem i Willem. Po 19 matka poprosiła chłopaków, aby już sobie poszli, bo za dwie godziny mieliśmy wyjazd, a zbiórka była w Indianapolis. Pożegnali się z nami i poszli, właściwie to rudy prosił mnie na słówko.
- Ej, Reb zauważyłaś, że Jeff jest jakiś inny jak spotkał Mary?
- A no i to jeszcze jak. – Powiedziałam z jakimś takim uśmiechem.
- Będziesz do mnie dzwonić?
- Aż tak będziesz chciał ze mną pogadać? – zapytałam ze zdziwioną miną.
- Tak, a zwłaszcza wieczorami.
- Wieczorami raczej będę miała czas. Ale zobaczymy czy telefon będziemy mieć w pokoju. – Powiedziałam z  zastanowieniem. Po czym pokazałam mu język i szłam w stronę domu. Zatrzymał mnie.
- Czekaj!
- Hmm…?
- Obiecasz, że jak będziesz miała czas to zadzwonisz.
- Ja nic ci nie będę obiecywać, ale jak tak chcesz to tylko kiedy będę miała czas to zadzwonię. – Dobra było to podejrzane, aż za bardzo. On chciał abym dzwoniła do niego wieczorami? Aha, zostawię to bez komentarza i udam niemyślącą osobę. Spojrzałam na niego jeszcze raz z zaciekawieniem. I posłałam mu krótkie ‘Cześć’, zrobił to samo.

- Mamo, nic się nie stanie, nie spóźnimy się! – Krzyczałam na zdenerwowaną matkę. Narobiła paniki o to, że przez nasze rozmowy się spóźnimy. Nie rozumiem tej kobiety. Brunetka siedziała cicho, czasami śmiejąc się. Znała dobrze moją matkę, a ja jej. Tak taka znajomość, były i są dalej przyjaciółkami od dzieciństwa. Mieszkały w Seattle, na tym, samym osiedlu, chodziły razem do szkoły, do klasy, na studia, razem wynajmowały mieszkanie. Wszystko robiły razem, były nierozłączne. Takie jak bliźniaki syjamskie.
- Oby. – Skomentowała.
- No tak, mamo.
- Proszę się nie martwić, pani Green. Na pewno zdążymy. Już jesteśmy prawie na miejscu. Poprowadzić panią na miejsce zbiórki?
- Tak. – Mówiła już spokojnym głosem.
Kiedy zobaczyłam busa to aż się zdziwiłam. Kiedy wysiadłyśmy mama poszła załatwiać potrzebne sprawy na wyjazd, a my zajęłyśmy się wypakowaniem naszych bagaży. Po mniej więcej 15 minutach dotarłyśmy pod bus i tam czekałyśmy aż otworzą bagażnik i tak się stało. Wsadziłyśmy walizki obok siebie, właściwie to jedna na drugą. Cieszyłam się z tego wyjazdu i to bardzo. Marry tak samo.

Droga jak droga, minęła wolno aż miałam jej dość. Z autokaru wyszłam cała obolała. Podróż trwała jakieś dwa i pół dnia. Podzielili nas po 6 osób na jeden domek.
W naszym przypadku trafiło się, że miałyśmy 3 osoby w domku. Domek podzielony był na przedpokój, salon, dwie sypialnie i łazienkę. Nam trafiła się koleżanka mojej przyjaciółki, czyli Jennifer. Na sam jej widok myślałam, że się porzygam. Taki chodzący plastik, jak się dowiedziałam później chodzi z Duffem. Kojarzyłam gościa.

Pod koniec dnia, gdy wszyscy dotarli, porozchodzili się po domkach i podzielili na grupy poszliśmy na spacer po plaży. Kiedy blondynka odeszła od Duffa, Marry poszła do niego i zaczęła za nim gadać. Sama nudząc się wsłuchiwałam się w ich dialog. Gdy usłyszałam o koncercie to uśmiechnęłam się do samej siebie.
- Czy ja dobrze słyszę? Koncert Misfits w sobotę? – Zapytałam zaciekawiona.
- Tak. To ty słuchasz takiej muzyki?
- Tak jak mogłabym nie słuchać. Może i nie wyglądam na aż taką wielką fankę punku jaką jestem, ale uwielbiam ją. – Mówiąc to spojrzałam po swoich ubraniach i otrzepałam je. Ubrałam się  w krótkie spodenki, szarą bluzkę z jakimś napisem i japonki. To nie było typowe dla osoby lubiącej rocka, punka i metalu. Ale mniejsza oto.
- Nigdy bym nie pomyślał. – Powiedział zaskoczony.
- Po późniejszym czasie sam byś to stwierdził. A właśnie mówiłeś już komuś o tym koncercie?
- Jak na razie tylko wam. Ale jeszcze pogadam z chłopakami z pokoju. Może znajdzie się parę osób i nas puszczą.
- A pytałeś kierowniczkę o zgodę? – Zapytałam. Chyba za dużo gadałam, albo zadawałam pytań jak na siebie, bo zobaczyłam, że nie był za bardzo zadowolony, tak samo jak brunetka.
- Nie pytałem.
 - To może pójdę się zapytać. – Powiedziałam
- Tak, to pójdę z tobą. – Zaproponował mi, ja tylko wytrzeszczyłam oczy. Chciałam iść sama, ale jak tak chce to ok.
- Eee… To chodź. – Odruchowo złapałam go za nadgarstek i ciągnęłam za sobą.
W końcu stanęliśmy naprzeciw kierowniczki. Aż się odsunęłam wpadając na Duffa, ten się roześmiał i zapytał panią o to czy moglibyśmy pójść na ten koncert.
- Ale jak to tak we dwoje? – Zapytała z oburzeniem. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię.
- Yyy… Nie. – Wydukał szatyn. – Chcemy zgarnąć jeszcze parę osób i w tedy moglibyśmy pójść?
- Pomyślę. A teraz idźcie do grupy.– Odgoniła nas takim tekstem. Myślałam, że rzucę się na nią i ją pobiję. Ale Duff mnie powstrzymał.
- Tylko jej nie zabij.
Szłam w ciszy, mając burzę myśli w głowie.

Resztę wieczoru spędziłam zamulając. Połowa koloni dopytywała się co mi się stało, wyjaśniałam im tak, że po prostu zadużo gadam i chciałam się dzisiaj zamknąć. Zasnęłam szybko, wstałam wcześnie. Duff wpadł o jakiejś 8 rano do dziewczyny. Wychodząc zatrzymał mnie w drodze do łazienki i zapytał co robimy z tym koncertem. Stwierdziłam, że można by było na śniadaniu pochodzić po stolikach i popytać się ludzi, kto by chciał pójść. Tak jak zaproponowałam tak się stało. Na śniadaniu zebraliśmy jakieś 20 osób i 10 zastanawiało się czy jest sens iść skoro mogą nas nie puścić. Zapytaliśmy się reszty pań o to czy moglibyśmy pójść. Powiedziały, że jeżeli zbierzemy przynajmniej 25 osób to będziemy mogli. Zaczęłam skakać z radości myślałam, że wybuchnę z tego powodu. Aż tak się cieszyłam, jak małe dziecko. Z tego cieszenia rzuciłam się na McKagana. Przez chwilę nie wiedziałam co robię, bo odepchnął mnie od siebie i spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Przepraszam, to tak z radości. Przepraszam. – Powiedziałam zawstydzona.
- Nic się nie stało.
- Na szczęście. – Powiedziałam cicho odchodząc do swojego stolika. Przy nim dostałam milion pytań oraz złowrogie spojrzenie Jennifer.

Po śniadaniu poszliśmy na plażę. Leżałam z Marry i opalałam się. Po dłuższych chwili ktoś zasłonił mi słońce, wstałam z grymasem na twarzy i posłałam temu komuś, a właściwie to dwóm ktosiom wrogie spojrzenie. Ujrzałam szatyna z jakimś blondynem. Nawet był ładny, wysoki, ale nie wyższy do  swojego kolegi, blondyn o niebieskich oczach, od razu się w nie zapatrzyłam, jaka ze mnie idiotka. Pierwszy raz widzę gościa i już mu w oczy patrzę.
- Mamy już 27 osób. – Powiedział zacieszający Duff.
- Eee to super.
- Twój humor się udziela. Jesteś taka szczęśliwa, że skaczesz mi w ramiona z radości tak jak dzisiaj rano. – Powiedział z sarkazmem.
- Aha, czyli mam ci skakać w ramiona, gdy ty masz dziewczynę za plecami. – Uśmiechnęłam się chytrze.
- A jest za nami. – Zapytał zaciekawiony, a w odpowiedzi dostał tylko moje kiwnięcie głową. Odwrócił się i ją zobaczył.
- Co to miało znaczyć Duffy, co?
- Ale co? – Zapytał jak idiota, zaczęłam się śmiać, brunetka i blondyn też.
- To wszystko.
- Ale co?
- No ten cały twój tekst jak ona… - wskazała na mnie. - … Ma ci wskoczyć w ramiona z zaciszem na ryju. – Po usłyszeniu tych słów myślałam, że ją zabiję. Już miałam iść i to zrobić, jednak Marry mnie zatrzymała.
- Nie rób tego! Proszę!
- Niby, dlaczego?
- Bo tak będzie lepiej. Make peace not war!
- Dobra. – Uwielbiałam ją za to. Kurcze to zawsze mnie uspokajało. Uśmiechnęłam się do niej. Zrobiła to samo mimo tego, że zawsze była i jest uśmiechnięta.
Położyłam się ponownie na kocu i nagrzewałam swoje ciało w słońcu. Tak spędziłam kolejną godzinę, a jak wstałam to zauważyłam, że przód mojego ciała jest spalony. Wkurzyłam się i poszłam do oceanu, gdzie siedziało dużo osób w tym blondyn od Duff’a. Muszę się dowiedzieć jak się nazywa, spodobał mi się chłopak.

- Hej, jak się nazywasz? – Usłyszałam miły męski głos, ale nie żeby jakiś stary dziadek czy coś. Odwróciłam głowę w jego stronę i spojrzałam na osobę stojącą obok mnie. Słonce zasłoniło mi jego twarz, jednak przysłaniając oczy zauważyłam, ze był to blondyn z jakimś rudym chłopakiem. Oczywiście gadał on, czyli rudy. A ja wgapywałam się w blondyna.
- Yyy… Ja, Rebecca. A wy chłopaki?
- Ja jestem Dave. – Powiedział rudy chłopak.
- James. – Oparł nieśmiało blondyn. Uśmiechnęłam się do nich, zwłaszcza do Jamesa.
- Czego się tak uśmiechasz do mojego kolegi? – zadał pytanie Dave.
- Bo mi się… - Ups mało co się bym nie wygadała.
- Co ci się?
- Nic, nic. – Powiedziałam to schylając głowę i uśmiechając się sama do siebie.
Zaśmiali się i siedli obok mnie. Zaczęli się dopytywać czy idę na koncert, czy znam Duff’a. A jak się przyznałam, że go znam to dalej prowadzili wywiad. W końcu zapytałam się ich czy prowadzą jakieś śledztwo, czy co. Pokręcili głową i zaśmiali się, stwierdzili, że muszą już iść, bo niby pani ich woła na zbiórkę. Spojrzałam na nich jak na nienormalnych. Poszłam do hipiski i oznajmiła mi, że zaraz będzie zbiórka. Także zaczęłam się zbierać, trochę piekło mnie ciało.

Kiedy wszyscy stali w kolejce, właściwie tylko kilka osób siedziało przy stolikach. Nam stolik zajęła Jennifer. Zauważyłam, że koło naszego stołu kręcił się James. Chciałam z nim pogadać jednak blondynka odgoniła go. Myślałam, że ją zabije na miejscu, wezmę Jamesa i posadzę na jej miejscu. W końcu były 4 miejsca a nas było trzy. Jak dostałam jedzenie poszłam do niej i wytłumaczyłam, że tutaj są 4 miejsca a nas jest 3 i niepotrzebnie wyganiała blondyna z tego stolika. Do nas doszła Marry i zjadłyśmy obiad, właściwie to ja go nie zjadłam. Odniosłam cały nie ruszony do tego punktu gdzie odbierali naczynia. Po posiłku mieliśmy wolne dwie godziny. Do naszego domku przyszedł Duff z Davem i Jamesem i gadaliśmy na temat koncertu. Postanowiliśmy, że kto będzie chciał ten będzie pił w końcu nikt nie zauważy, a cały alkohol wyparuje z nas podczas koncertu. Dni do tego wydarzenia liczyłam z wielką radością.



Dzisiaj tylko tyle. Niestety sama bym więcej dopisała, ale mało czasu i dużo nauki. Może i=uda mi się coś na tygodniu dodać, bo jest tego więcej. I zaczynam pisać następny rozdział.

wtorek, 11 września 2012

Inforamacja.

Tak wiem, miałam częściej dodawać rozdziały. Wrrr... Ale wyszło, że od jakiegoś tygodnia jest szkoła i mam zakaz wchodzenia na komputer na tygodniu. Bo wiadomo sprawdziany, kartkówki a w tym roku będę miała test i bierzmowanie. Także dużo czasu spędzonego w szkole i przy książkach, calutki zawalony plan od 7:30 do 15.
Następny rozdział dodam w sobotę lub niedzielę. Oraz kolejne będą co 2 tygodnie, chyba. Ale postaram się aby dodawać je w mniej więcej takim samym czasie.

Tak za długie to to nie było, ale ważne.
Mam nadzieję, że nikt się nie obrazi, czy przestanie czytać i takie tam.

sobota, 1 września 2012

Rozdział 5 cz.1

Wrrr... Zabije kiedyś moich rodziców. Przez nich dodaję to wprowadzenie dopiero dzisiaj, a nie wczoraj...



Nie wiem gdzie jestem, na pewno to nie Lafayette. Rosną tu palmy. Palmy? Jest gorąco, słonecznie i słyszę szum fal. Rozglądam się, widzę swoją przyjaciółkę Marry siedzącą na plaży z jakimś rudym i gadającą z nim.
- Marry, gdzie my jesteśmy? – Zapytałam podchodząc do niej.
- Na wakacjach, nie widzisz?
- No wiedzę.
- A teraz grzecznie proszę, mogłabyś pójść sobie, bo przeszkadzasz mi i Dave’owi? – Zapytała trochę zirytowana.
- Tak, nie przeszkadzam wam. – Tak jak mówiłam poszłam sobie, chodziłam po plaży w samych spodenkach i bikini.

- Cześć, co taka dziewczyna robi tutaj sama? – Powiedział jakiś chłopak o długich, ciemnych i kręconych włosach, z wyglądu nie wiele starszy ode mnie. Właściwie to dlaczego się mnie czepiają? Jest wiele innych ładniejszych dziewczyn na tej plaży.
- Spaceruje po plaży. – Powiedziałam tak żeby ten typek już sobie poszedł. Nie powiem wyglądał na miłego, ale nie miałam ochoty na spacerki z nieznajomymi. Jednak tego nie zrobił i nie poszedł.
- Pospacerujemy razem? – Zaproponował, spojrzałam na niego jak na idiotę. On czyta mi w myślach, ale jakoś na odwrót.
- Ty chyba sobie żartujesz ze mnie? – Powiedziałam kpiącym głosem.
- Nie, ja cię tylko zapraszam na spacer. – Uśmiechnął się.
- Aha, i ja mam ci uwierzyć, że jak będziemy gdzieś dalej to nie zabierzesz mnie w krzaki i nie zgwałcisz?
- Tak. Nie jestem taki. Naprawdę mi nie wierzysz? Nic ci nie zrobię.
- Tak, nie wierzę.
- No proszę. Tak na 10 minut.
- A niech Ci będzie. – Wywróciłam oczami. A co mi tam zaryzykuje.

Szliśmy plażą i gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Dowiedziałam się, że przyjechał tutaj z San Francisco z rodziną. Ma tyle samo lat co ja. Zdziwiłam się. Nazywa się Mattie, ale wszyscy mówią do niego Matt. Chodziliśmy po tej plaży do późnego wieczora. Nie wiem jak to się stało, ale z 10 minut stało się parę godzin. Gdy musiałam już iść, podprowadził mnie pod same domki gdzie mieszkałam.
- To chyba będę musiała już iść. Dzięki za spotkanie, Matt.
- Też dziękuję. – Powiedział i po chwili dodał. - A na początku byłaś uparta i nie chciałaś iść.
- No, wiem.  – Uśmiechnęłam się słodko do niego. Odwzajemnił ten gest. – Spotkamy się kiedyś? – Zapytałam stojąc przy bramie i otwierając ją.
- Tak, z miłą chęcią.
- Co drugi dzień jestem na plaży, znajdziemy się. Ok?
- Tak.
Przeszłam przez bramę i chciałam ja zamknąć, zablokował ją nogą. Spojrzałam na niego z niepokojem. Podszedł bliżej mnie i pocałował mnie w policzek.
- To tak na pożegnanie. – Powiedział. Poczułam jak moje policzki robią się czerwone, schyliłam głowę, żeby tego nie zauważył. Takie gesty zawsze doprowadzały mnie do tego stanu.
- Cześć. – Podniosłam głowę i powiedziałam mu.
- Cześć. – Odpowiedział.
Weszłam do domku trochę nie ogarniając sytuacji. Cięgle myślałam o nowym koledze, a może nawet więcej niż koledze. Z tego zamyślenia wyrwała mnie przyjaciółka.
- Hej, Reb wszystko w porządku? - Zapytała z troską w głosie.
- Tak, wszystko.
- Wiesz jak my się martwiliśmy o ciebie?
- Nie i nie potrzebnie. Poznałam Matt’a. Jejku uroczy z niego chłopak. A właśnie jak tam twój związek z Davem?
- Dobrze. – Powiedziała rumieniąc się. Czyli nie tylko ja się rumienię. –  Matt? To ten koleś co cię zatrzymał na plaży, tak?
- Yhyym. – Powiedziałam kładąc się na łóżku.
- Opowiedz jak było. Wiesz ze wychowawczyni będzie zła, że szlajasz się z obcymi osobami po plaży i mieście?
- Tak, wiem. Jejku to było nie do opisania. Jest prze fantastyczny. Tak jak już wspomniałam nazywa się Matt, jest miły, wygadany, szczery. Podprowadził mnie pod samiutką bramę. Jeszcze się mamy spotkać. Tutaj przyjechał z San Francisco. Do domu wraca za tydzień, dosłownie 2 dni przed naszym wyjazdem. Chodziliśmy po calutkiej plaży, później po mieście. Jak na turystę dobrze zna miasto, aż mnie to zdziwiło. Coś jeszcze?
- Nie. Jak na razie wystarczy i tak w nocy się wygadasz.
- Zabije cię z to. - Spojrzałam na nią miną seryjnego zabójcy.
- Śmiało.
No tak przyjaciółki, grozimy sobie i grozimy, ale jak co do czego to do tego nie dochodzi. Chociaż teraz miałam ochotę rzucić się na nią. Ale nie zabiję przyjaciółki.

- Reb! Reb! Wstawaj! – usłyszałam czyjś głos.
- Marry?
- Tak, idiotko. – usłyszałam jak się śmiała i jak mówiła poszczególne słowa.
- Marry, jak ja za tobą tęskniłam. Kiedy przyjechałaś? – rzuciłam się jej w ramiona.
- Przed chwilą. Też tęskniłam.
Zauważyłam, że zasnęłam w salonie i dalej w nim jestem. Super. Jeszcze 2 dni do wyjazdu zapoznam ją z chłopakami. Spojrzałam na zegarek, wskazywał dziesiątą wieczorem. Oj to już jeden dzień do wyjazdu. Czyli nici z zapoznania.
- Rebecco pokaż Marry sypialnię i jej rzeczy.
- Dobrze mamo.
Zaprowadziłam ją do sypialni oraz oprowadziłam po całym domu żeby wiedziała co i jak. Mniej więcej po 2 w nocy poszłyśmy spać. Matka przychodziła z dziesięć razy i mówiła nam żebyśmy szły spać, bo moja przyjaciółka jest zmęczona.