- Mamo, mamy jakąś większą walizkę? – Krzyknęłam z góry.
- Nie, ta jest największa. – Usłyszałam.
- Reb, nie martw się zmieścisz się w tą. – Pocieszała mnie
Marry.
- Tak, jak jedną czwartą miejsca zajmują glany. Jak ja mam
się spakować? - Narzekałam.
- To weź tylko najbardziej potrzebne rzeczy.
- Ok. To je jeszcze raz przejrzę.
Zaczęłam je przeglądać stwierdziłam, że będę sobą i wezmę o
połowę mniej ubrań niż miałam wziąć. No na przykład po co mi różowe bluzki,
jeżeli słucham metalu i noszę głównie czarne rzeczy. W końcu udało mi się
spakować. Uff… Ale ulga. Wybiła 3 po południu. Wyjazd zaplanowany na 9
wieczorem.
Siedziałyśmy z przyjaciółką w przedsionku na schodach i
gadałyśmy o tym jak się mieszka jej w Seattle i jak mi tutaj. W trakcie mojego
wyżalania na moje podwórko zawitał Will z Jeff’em. Przysłuchiwali się mojemu
wyżalaniu o tym jak to dziura i jak chciałabym wrócić do Seattle.
- Na prawdę chciałabyś tam wrócić? – Usłyszałam głos Will’a.
Spojrzałam na niego z zaciekawieniem.
- Tak, mam dość tych 3 lat w tym czymś. Tu nawet nie da się
uciec ze szkoły, bo cię sąsiad zaraz zauważa i mówi wszystko rodzicom. A tam
uciekało się na drugi koniec miasta, gdzie nikt cię nie znał i nie było lipy. –
Pierw mówiłam z rozżaleniem, a później z fascynacją.
- Prawda. – Dodała Marry. – A tak w ogóle to jestem Marry. A
wy chłopaki jak się zwiecie?
- Ja jestem Will. – Powiedział rudy i podał jej dłoń.
Uścisnęła ją z uśmiechem na twarzy.
- A ja Jeff… Jeffrey. – Zrobił taki sam gest jak rudy
kolega.
Tak zaczęła się rozmowa z Jeffem i Willem. Po 19 matka
poprosiła chłopaków, aby już sobie poszli, bo za dwie godziny mieliśmy wyjazd,
a zbiórka była w Indianapolis. Pożegnali się z nami i poszli, właściwie to rudy
prosił mnie na słówko.
- Ej, Reb zauważyłaś, że Jeff jest jakiś inny jak spotkał
Mary?
- A no i to jeszcze jak. – Powiedziałam z jakimś takim
uśmiechem.
- Będziesz do mnie dzwonić?
- Aż tak będziesz chciał ze mną pogadać? – zapytałam ze
zdziwioną miną.
- Tak, a zwłaszcza wieczorami.
- Wieczorami raczej będę miała czas. Ale zobaczymy czy
telefon będziemy mieć w pokoju. – Powiedziałam z zastanowieniem. Po czym pokazałam mu język i
szłam w stronę domu. Zatrzymał mnie.
- Czekaj!
- Hmm…?
- Obiecasz, że jak będziesz miała czas to zadzwonisz.
- Ja nic ci nie będę obiecywać, ale jak tak chcesz to tylko
kiedy będę miała czas to zadzwonię. – Dobra było to podejrzane, aż za bardzo.
On chciał abym dzwoniła do niego wieczorami? Aha, zostawię to bez komentarza i
udam niemyślącą osobę. Spojrzałam na niego jeszcze raz z zaciekawieniem. I
posłałam mu krótkie ‘Cześć’, zrobił to samo.
- Mamo, nic się nie stanie, nie spóźnimy się! – Krzyczałam
na zdenerwowaną matkę. Narobiła paniki o to, że przez nasze rozmowy się
spóźnimy. Nie rozumiem tej kobiety. Brunetka siedziała cicho, czasami śmiejąc
się. Znała dobrze moją matkę, a ja jej. Tak taka znajomość, były i są dalej
przyjaciółkami od dzieciństwa. Mieszkały w Seattle, na tym, samym osiedlu,
chodziły razem do szkoły, do klasy, na studia, razem wynajmowały mieszkanie.
Wszystko robiły razem, były nierozłączne. Takie jak bliźniaki syjamskie.
- Oby. – Skomentowała.
- No tak, mamo.
- Proszę się nie martwić, pani Green. Na pewno zdążymy. Już
jesteśmy prawie na miejscu. Poprowadzić panią na miejsce zbiórki?
- Tak. – Mówiła już spokojnym głosem.
Kiedy zobaczyłam busa to aż się zdziwiłam. Kiedy wysiadłyśmy
mama poszła załatwiać potrzebne sprawy na wyjazd, a my zajęłyśmy się
wypakowaniem naszych bagaży. Po mniej więcej 15 minutach dotarłyśmy pod bus i
tam czekałyśmy aż otworzą bagażnik i tak się stało. Wsadziłyśmy walizki obok
siebie, właściwie to jedna na drugą. Cieszyłam się z tego wyjazdu i to bardzo.
Marry tak samo.
Droga jak droga, minęła wolno aż miałam jej dość. Z autokaru
wyszłam cała obolała. Podróż trwała jakieś dwa i pół dnia. Podzielili nas po 6
osób na jeden domek.
W naszym przypadku trafiło się, że miałyśmy 3 osoby w domku.
Domek podzielony był na przedpokój, salon, dwie sypialnie i łazienkę. Nam
trafiła się koleżanka mojej przyjaciółki, czyli Jennifer. Na sam jej widok
myślałam, że się porzygam. Taki chodzący plastik, jak się dowiedziałam później chodzi
z Duffem. Kojarzyłam gościa.
Pod koniec dnia, gdy wszyscy dotarli, porozchodzili się po
domkach i podzielili na grupy poszliśmy na spacer po plaży. Kiedy blondynka
odeszła od Duffa, Marry poszła do niego i zaczęła za nim gadać. Sama nudząc się
wsłuchiwałam się w ich dialog. Gdy usłyszałam o koncercie to uśmiechnęłam się
do samej siebie.
- Czy ja dobrze słyszę? Koncert Misfits w sobotę? – Zapytałam
zaciekawiona.
- Tak. To ty słuchasz takiej muzyki?
- Tak jak mogłabym nie słuchać. Może i nie wyglądam na aż
taką wielką fankę punku jaką jestem, ale uwielbiam ją. – Mówiąc to spojrzałam
po swoich ubraniach i otrzepałam je. Ubrałam się w krótkie spodenki, szarą bluzkę z jakimś
napisem i japonki. To nie było typowe dla osoby lubiącej rocka, punka i metalu.
Ale mniejsza oto.
- Nigdy bym nie pomyślał. – Powiedział zaskoczony.
- Po późniejszym czasie sam byś to stwierdził. A właśnie
mówiłeś już komuś o tym koncercie?
- Jak na razie tylko wam. Ale jeszcze pogadam z chłopakami z
pokoju. Może znajdzie się parę osób i nas puszczą.
- A pytałeś kierowniczkę o zgodę? – Zapytałam. Chyba za dużo
gadałam, albo zadawałam pytań jak na siebie, bo zobaczyłam, że nie był za
bardzo zadowolony, tak samo jak brunetka.
- Nie pytałem.
- To może pójdę się
zapytać. – Powiedziałam
- Tak, to pójdę z tobą. – Zaproponował mi, ja tylko
wytrzeszczyłam oczy. Chciałam iść sama, ale jak tak chce to ok.
- Eee… To chodź. – Odruchowo złapałam go za nadgarstek i
ciągnęłam za sobą.
W końcu stanęliśmy naprzeciw kierowniczki. Aż się odsunęłam
wpadając na Duffa, ten się roześmiał i zapytał panią o to czy moglibyśmy pójść
na ten koncert.
- Ale jak to tak we dwoje? – Zapytała z oburzeniem.
Myślałam, że zapadnę się pod ziemię.
- Yyy… Nie. – Wydukał szatyn. – Chcemy zgarnąć jeszcze parę
osób i w tedy moglibyśmy pójść?
- Pomyślę. A teraz idźcie do grupy.– Odgoniła nas takim
tekstem. Myślałam, że rzucę się na nią i ją pobiję. Ale Duff mnie powstrzymał.
- Tylko jej nie zabij.
Szłam w ciszy, mając burzę myśli w głowie.
Resztę wieczoru spędziłam zamulając. Połowa koloni
dopytywała się co mi się stało, wyjaśniałam im tak, że po prostu zadużo gadam i
chciałam się dzisiaj zamknąć. Zasnęłam szybko, wstałam wcześnie. Duff wpadł o
jakiejś 8 rano do dziewczyny. Wychodząc zatrzymał mnie w drodze do łazienki i
zapytał co robimy z tym koncertem. Stwierdziłam, że można by było na śniadaniu
pochodzić po stolikach i popytać się ludzi, kto by chciał pójść. Tak jak
zaproponowałam tak się stało. Na śniadaniu zebraliśmy jakieś 20 osób i 10
zastanawiało się czy jest sens iść skoro mogą nas nie puścić. Zapytaliśmy się
reszty pań o to czy moglibyśmy pójść. Powiedziały, że jeżeli zbierzemy
przynajmniej 25 osób to będziemy mogli. Zaczęłam skakać z radości myślałam, że
wybuchnę z tego powodu. Aż tak się cieszyłam, jak małe dziecko. Z tego
cieszenia rzuciłam się na McKagana. Przez chwilę nie wiedziałam co robię, bo
odepchnął mnie od siebie i spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Przepraszam, to tak z radości. Przepraszam. – Powiedziałam
zawstydzona.
- Nic się nie stało.
- Na szczęście. – Powiedziałam cicho odchodząc do swojego
stolika. Przy nim dostałam milion pytań oraz złowrogie spojrzenie Jennifer.
Po śniadaniu poszliśmy na plażę. Leżałam z Marry i opalałam
się. Po dłuższych chwili ktoś zasłonił mi słońce, wstałam z grymasem na twarzy
i posłałam temu komuś, a właściwie to dwóm ktosiom wrogie spojrzenie. Ujrzałam
szatyna z jakimś blondynem. Nawet był ładny, wysoki, ale nie wyższy do swojego kolegi, blondyn o niebieskich oczach,
od razu się w nie zapatrzyłam, jaka ze mnie idiotka. Pierwszy raz widzę gościa
i już mu w oczy patrzę.
- Mamy już 27 osób. – Powiedział zacieszający Duff.
- Eee to super.
- Twój humor się udziela. Jesteś taka szczęśliwa, że
skaczesz mi w ramiona z radości tak jak dzisiaj rano. – Powiedział z sarkazmem.
- Aha, czyli mam ci skakać w ramiona, gdy ty masz dziewczynę
za plecami. – Uśmiechnęłam się chytrze.
- A jest za nami. – Zapytał zaciekawiony, a w odpowiedzi
dostał tylko moje kiwnięcie głową. Odwrócił się i ją zobaczył.
- Co to miało znaczyć Duffy, co?
- Ale co? – Zapytał jak idiota, zaczęłam się śmiać, brunetka
i blondyn też.
- To wszystko.
- Ale co?
- No ten cały twój tekst jak ona… - wskazała na mnie. - … Ma
ci wskoczyć w ramiona z zaciszem na ryju. – Po usłyszeniu tych słów myślałam,
że ją zabiję. Już miałam iść i to zrobić, jednak Marry mnie zatrzymała.
- Nie rób tego! Proszę!
- Niby, dlaczego?
- Bo tak będzie lepiej. Make peace not war!
- Dobra. – Uwielbiałam ją za to. Kurcze to zawsze mnie
uspokajało. Uśmiechnęłam się do niej. Zrobiła to samo mimo tego, że zawsze była
i jest uśmiechnięta.
Położyłam się ponownie na kocu i nagrzewałam swoje ciało w
słońcu. Tak spędziłam kolejną godzinę, a jak wstałam to zauważyłam, że przód
mojego ciała jest spalony. Wkurzyłam się i poszłam do oceanu, gdzie siedziało
dużo osób w tym blondyn od Duff’a. Muszę się dowiedzieć jak się nazywa,
spodobał mi się chłopak.
- Hej, jak się nazywasz? – Usłyszałam miły męski głos, ale
nie żeby jakiś stary dziadek czy coś. Odwróciłam głowę w jego stronę i
spojrzałam na osobę stojącą obok mnie. Słonce zasłoniło mi jego twarz, jednak
przysłaniając oczy zauważyłam, ze był to blondyn z jakimś rudym chłopakiem. Oczywiście
gadał on, czyli rudy. A ja wgapywałam się w blondyna.
- Yyy… Ja, Rebecca. A wy chłopaki?
- Ja jestem Dave. – Powiedział rudy chłopak.
- James. – Oparł nieśmiało blondyn. Uśmiechnęłam się do
nich, zwłaszcza do Jamesa.
- Czego się tak uśmiechasz do mojego kolegi? – zadał pytanie
Dave.
- Bo mi się… - Ups mało co się bym nie wygadała.
- Co ci się?
- Nic, nic. – Powiedziałam to schylając głowę i uśmiechając
się sama do siebie.
Zaśmiali się i siedli obok mnie. Zaczęli się dopytywać czy
idę na koncert, czy znam Duff’a. A jak się przyznałam, że go znam to dalej
prowadzili wywiad. W końcu zapytałam się ich czy prowadzą jakieś śledztwo, czy
co. Pokręcili głową i zaśmiali się, stwierdzili, że muszą już iść, bo niby pani
ich woła na zbiórkę. Spojrzałam na nich jak na nienormalnych. Poszłam do
hipiski i oznajmiła mi, że zaraz będzie zbiórka. Także zaczęłam się zbierać,
trochę piekło mnie ciało.
Kiedy wszyscy stali w kolejce, właściwie tylko kilka osób siedziało
przy stolikach. Nam stolik zajęła Jennifer. Zauważyłam, że koło naszego stołu kręcił
się James. Chciałam z nim pogadać jednak blondynka odgoniła go. Myślałam, że ją
zabije na miejscu, wezmę Jamesa i posadzę na jej miejscu. W końcu były 4
miejsca a nas było trzy. Jak dostałam jedzenie poszłam do niej i wytłumaczyłam,
że tutaj są 4 miejsca a nas jest 3 i niepotrzebnie wyganiała blondyna z tego
stolika. Do nas doszła Marry i zjadłyśmy obiad, właściwie to ja go nie zjadłam.
Odniosłam cały nie ruszony do tego punktu gdzie odbierali naczynia. Po posiłku mieliśmy
wolne dwie godziny. Do naszego domku przyszedł Duff z Davem i Jamesem i
gadaliśmy na temat koncertu. Postanowiliśmy, że kto będzie chciał ten będzie
pił w końcu nikt nie zauważy, a cały alkohol wyparuje z nas podczas koncertu. Dni do tego wydarzenia liczyłam z wielką radością.
Dzisiaj tylko tyle. Niestety sama bym więcej dopisała, ale mało czasu i dużo nauki. Może i=uda mi się coś na tygodniu dodać, bo jest tego więcej. I zaczynam pisać następny rozdział.
Zaaaajebiste to! xD
OdpowiedzUsuńDawaj szybko następny rozdział, bo już się doczekać nie mogę. *_______________* xD
Zapraszam na nowy rozdział na http://during-the-november-rain.blogspot.com/ . ^^
OdpowiedzUsuńI liczę na twój wpis w zakładce "informowani". ; )
PS. Nadrobię ten rozdział, mam nadzieje, że jeszcze dzisiaj. ^^
No i przeczytałam, yeah!
OdpowiedzUsuńPo tym rozdziale wnioskuję, że Rebecca ... hmm, wszystkich by najlepiej trzaskała po mordzie. XD I to wcale nie jest złe - za to ją polubiłam.
I mam też swoje podejrzenia co do Axla... A mówiąc ściślej, to do jego uczuć, bo ... on zakochany w Reb, czy już wszystko wyolbrzymiam ?
Czekam na następny. ;-*
JESTEM! Jako, że się nudzę to postanowiłam, że skoro obiecałam, że przeczytam w ferie i nie przeczytałam, bo jestem głupia, to teraz przeczytam. To zdanie nie ma sensu.
OdpowiedzUsuńJames. Dave. Duff. Axl i Izzy. Matt. Z San Francisco. The Misfits. Rozumiesz, nie? Za dużo zajebistości, nie mogę się skupić. I jeszcze Metallica w słuchawkach.
Poza tym, teraz zwróciłam uwagę, że wcześniej chyba (?) nie zauważyłam postępu. Jeeezu, jak to się ciężko czyta. Jako że moja obsesja na punkcie błędów ortograficznych, interpunkcyjnych i ostatnio logicznych daje o sobie znać, to dla mnie jest masakra. Ale przynajmniej doceniam bardziej nowsze rzeczy spod Twoich palców. xD
No i ten, zaczęłabym wymyślać miliony teorii na temat Axla, Jamesa i Duffa, ale po co?
Lecę do następnego. :)