niedziela, 16 września 2012

Rozdział 5 cz.2



- Mamo, mamy jakąś większą walizkę? – Krzyknęłam z góry.
- Nie, ta jest największa. – Usłyszałam.
- Reb, nie martw się zmieścisz się w tą. – Pocieszała mnie Marry.
- Tak, jak jedną czwartą miejsca zajmują glany. Jak ja mam się spakować? - Narzekałam.
- To weź tylko najbardziej potrzebne rzeczy.
- Ok. To je jeszcze raz przejrzę.
Zaczęłam je przeglądać stwierdziłam, że będę sobą i wezmę o połowę mniej ubrań niż miałam wziąć. No na przykład po co mi różowe bluzki, jeżeli słucham metalu i noszę głównie czarne rzeczy. W końcu udało mi się spakować. Uff… Ale ulga. Wybiła 3 po południu. Wyjazd zaplanowany na 9 wieczorem.
Siedziałyśmy z przyjaciółką w przedsionku na schodach i gadałyśmy o tym jak się mieszka jej w Seattle i jak mi tutaj. W trakcie mojego wyżalania na moje podwórko zawitał Will z Jeff’em. Przysłuchiwali się mojemu wyżalaniu o tym jak to dziura i jak chciałabym wrócić do Seattle.
- Na prawdę chciałabyś tam wrócić? – Usłyszałam głos Will’a. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem.
- Tak, mam dość tych 3 lat w tym czymś. Tu nawet nie da się uciec ze szkoły, bo cię sąsiad zaraz zauważa i mówi wszystko rodzicom. A tam uciekało się na drugi koniec miasta, gdzie nikt cię nie znał i nie było lipy. – Pierw mówiłam z rozżaleniem, a później z fascynacją.
- Prawda. – Dodała Marry. – A tak w ogóle to jestem Marry. A wy chłopaki jak się zwiecie?
- Ja jestem Will. – Powiedział rudy i podał jej dłoń. Uścisnęła ją z uśmiechem na twarzy.
- A ja Jeff… Jeffrey. – Zrobił taki sam gest jak rudy kolega.
Tak zaczęła się rozmowa z Jeffem i Willem. Po 19 matka poprosiła chłopaków, aby już sobie poszli, bo za dwie godziny mieliśmy wyjazd, a zbiórka była w Indianapolis. Pożegnali się z nami i poszli, właściwie to rudy prosił mnie na słówko.
- Ej, Reb zauważyłaś, że Jeff jest jakiś inny jak spotkał Mary?
- A no i to jeszcze jak. – Powiedziałam z jakimś takim uśmiechem.
- Będziesz do mnie dzwonić?
- Aż tak będziesz chciał ze mną pogadać? – zapytałam ze zdziwioną miną.
- Tak, a zwłaszcza wieczorami.
- Wieczorami raczej będę miała czas. Ale zobaczymy czy telefon będziemy mieć w pokoju. – Powiedziałam z  zastanowieniem. Po czym pokazałam mu język i szłam w stronę domu. Zatrzymał mnie.
- Czekaj!
- Hmm…?
- Obiecasz, że jak będziesz miała czas to zadzwonisz.
- Ja nic ci nie będę obiecywać, ale jak tak chcesz to tylko kiedy będę miała czas to zadzwonię. – Dobra było to podejrzane, aż za bardzo. On chciał abym dzwoniła do niego wieczorami? Aha, zostawię to bez komentarza i udam niemyślącą osobę. Spojrzałam na niego jeszcze raz z zaciekawieniem. I posłałam mu krótkie ‘Cześć’, zrobił to samo.

- Mamo, nic się nie stanie, nie spóźnimy się! – Krzyczałam na zdenerwowaną matkę. Narobiła paniki o to, że przez nasze rozmowy się spóźnimy. Nie rozumiem tej kobiety. Brunetka siedziała cicho, czasami śmiejąc się. Znała dobrze moją matkę, a ja jej. Tak taka znajomość, były i są dalej przyjaciółkami od dzieciństwa. Mieszkały w Seattle, na tym, samym osiedlu, chodziły razem do szkoły, do klasy, na studia, razem wynajmowały mieszkanie. Wszystko robiły razem, były nierozłączne. Takie jak bliźniaki syjamskie.
- Oby. – Skomentowała.
- No tak, mamo.
- Proszę się nie martwić, pani Green. Na pewno zdążymy. Już jesteśmy prawie na miejscu. Poprowadzić panią na miejsce zbiórki?
- Tak. – Mówiła już spokojnym głosem.
Kiedy zobaczyłam busa to aż się zdziwiłam. Kiedy wysiadłyśmy mama poszła załatwiać potrzebne sprawy na wyjazd, a my zajęłyśmy się wypakowaniem naszych bagaży. Po mniej więcej 15 minutach dotarłyśmy pod bus i tam czekałyśmy aż otworzą bagażnik i tak się stało. Wsadziłyśmy walizki obok siebie, właściwie to jedna na drugą. Cieszyłam się z tego wyjazdu i to bardzo. Marry tak samo.

Droga jak droga, minęła wolno aż miałam jej dość. Z autokaru wyszłam cała obolała. Podróż trwała jakieś dwa i pół dnia. Podzielili nas po 6 osób na jeden domek.
W naszym przypadku trafiło się, że miałyśmy 3 osoby w domku. Domek podzielony był na przedpokój, salon, dwie sypialnie i łazienkę. Nam trafiła się koleżanka mojej przyjaciółki, czyli Jennifer. Na sam jej widok myślałam, że się porzygam. Taki chodzący plastik, jak się dowiedziałam później chodzi z Duffem. Kojarzyłam gościa.

Pod koniec dnia, gdy wszyscy dotarli, porozchodzili się po domkach i podzielili na grupy poszliśmy na spacer po plaży. Kiedy blondynka odeszła od Duffa, Marry poszła do niego i zaczęła za nim gadać. Sama nudząc się wsłuchiwałam się w ich dialog. Gdy usłyszałam o koncercie to uśmiechnęłam się do samej siebie.
- Czy ja dobrze słyszę? Koncert Misfits w sobotę? – Zapytałam zaciekawiona.
- Tak. To ty słuchasz takiej muzyki?
- Tak jak mogłabym nie słuchać. Może i nie wyglądam na aż taką wielką fankę punku jaką jestem, ale uwielbiam ją. – Mówiąc to spojrzałam po swoich ubraniach i otrzepałam je. Ubrałam się  w krótkie spodenki, szarą bluzkę z jakimś napisem i japonki. To nie było typowe dla osoby lubiącej rocka, punka i metalu. Ale mniejsza oto.
- Nigdy bym nie pomyślał. – Powiedział zaskoczony.
- Po późniejszym czasie sam byś to stwierdził. A właśnie mówiłeś już komuś o tym koncercie?
- Jak na razie tylko wam. Ale jeszcze pogadam z chłopakami z pokoju. Może znajdzie się parę osób i nas puszczą.
- A pytałeś kierowniczkę o zgodę? – Zapytałam. Chyba za dużo gadałam, albo zadawałam pytań jak na siebie, bo zobaczyłam, że nie był za bardzo zadowolony, tak samo jak brunetka.
- Nie pytałem.
 - To może pójdę się zapytać. – Powiedziałam
- Tak, to pójdę z tobą. – Zaproponował mi, ja tylko wytrzeszczyłam oczy. Chciałam iść sama, ale jak tak chce to ok.
- Eee… To chodź. – Odruchowo złapałam go za nadgarstek i ciągnęłam za sobą.
W końcu stanęliśmy naprzeciw kierowniczki. Aż się odsunęłam wpadając na Duffa, ten się roześmiał i zapytał panią o to czy moglibyśmy pójść na ten koncert.
- Ale jak to tak we dwoje? – Zapytała z oburzeniem. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię.
- Yyy… Nie. – Wydukał szatyn. – Chcemy zgarnąć jeszcze parę osób i w tedy moglibyśmy pójść?
- Pomyślę. A teraz idźcie do grupy.– Odgoniła nas takim tekstem. Myślałam, że rzucę się na nią i ją pobiję. Ale Duff mnie powstrzymał.
- Tylko jej nie zabij.
Szłam w ciszy, mając burzę myśli w głowie.

Resztę wieczoru spędziłam zamulając. Połowa koloni dopytywała się co mi się stało, wyjaśniałam im tak, że po prostu zadużo gadam i chciałam się dzisiaj zamknąć. Zasnęłam szybko, wstałam wcześnie. Duff wpadł o jakiejś 8 rano do dziewczyny. Wychodząc zatrzymał mnie w drodze do łazienki i zapytał co robimy z tym koncertem. Stwierdziłam, że można by było na śniadaniu pochodzić po stolikach i popytać się ludzi, kto by chciał pójść. Tak jak zaproponowałam tak się stało. Na śniadaniu zebraliśmy jakieś 20 osób i 10 zastanawiało się czy jest sens iść skoro mogą nas nie puścić. Zapytaliśmy się reszty pań o to czy moglibyśmy pójść. Powiedziały, że jeżeli zbierzemy przynajmniej 25 osób to będziemy mogli. Zaczęłam skakać z radości myślałam, że wybuchnę z tego powodu. Aż tak się cieszyłam, jak małe dziecko. Z tego cieszenia rzuciłam się na McKagana. Przez chwilę nie wiedziałam co robię, bo odepchnął mnie od siebie i spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Przepraszam, to tak z radości. Przepraszam. – Powiedziałam zawstydzona.
- Nic się nie stało.
- Na szczęście. – Powiedziałam cicho odchodząc do swojego stolika. Przy nim dostałam milion pytań oraz złowrogie spojrzenie Jennifer.

Po śniadaniu poszliśmy na plażę. Leżałam z Marry i opalałam się. Po dłuższych chwili ktoś zasłonił mi słońce, wstałam z grymasem na twarzy i posłałam temu komuś, a właściwie to dwóm ktosiom wrogie spojrzenie. Ujrzałam szatyna z jakimś blondynem. Nawet był ładny, wysoki, ale nie wyższy do  swojego kolegi, blondyn o niebieskich oczach, od razu się w nie zapatrzyłam, jaka ze mnie idiotka. Pierwszy raz widzę gościa i już mu w oczy patrzę.
- Mamy już 27 osób. – Powiedział zacieszający Duff.
- Eee to super.
- Twój humor się udziela. Jesteś taka szczęśliwa, że skaczesz mi w ramiona z radości tak jak dzisiaj rano. – Powiedział z sarkazmem.
- Aha, czyli mam ci skakać w ramiona, gdy ty masz dziewczynę za plecami. – Uśmiechnęłam się chytrze.
- A jest za nami. – Zapytał zaciekawiony, a w odpowiedzi dostał tylko moje kiwnięcie głową. Odwrócił się i ją zobaczył.
- Co to miało znaczyć Duffy, co?
- Ale co? – Zapytał jak idiota, zaczęłam się śmiać, brunetka i blondyn też.
- To wszystko.
- Ale co?
- No ten cały twój tekst jak ona… - wskazała na mnie. - … Ma ci wskoczyć w ramiona z zaciszem na ryju. – Po usłyszeniu tych słów myślałam, że ją zabiję. Już miałam iść i to zrobić, jednak Marry mnie zatrzymała.
- Nie rób tego! Proszę!
- Niby, dlaczego?
- Bo tak będzie lepiej. Make peace not war!
- Dobra. – Uwielbiałam ją za to. Kurcze to zawsze mnie uspokajało. Uśmiechnęłam się do niej. Zrobiła to samo mimo tego, że zawsze była i jest uśmiechnięta.
Położyłam się ponownie na kocu i nagrzewałam swoje ciało w słońcu. Tak spędziłam kolejną godzinę, a jak wstałam to zauważyłam, że przód mojego ciała jest spalony. Wkurzyłam się i poszłam do oceanu, gdzie siedziało dużo osób w tym blondyn od Duff’a. Muszę się dowiedzieć jak się nazywa, spodobał mi się chłopak.

- Hej, jak się nazywasz? – Usłyszałam miły męski głos, ale nie żeby jakiś stary dziadek czy coś. Odwróciłam głowę w jego stronę i spojrzałam na osobę stojącą obok mnie. Słonce zasłoniło mi jego twarz, jednak przysłaniając oczy zauważyłam, ze był to blondyn z jakimś rudym chłopakiem. Oczywiście gadał on, czyli rudy. A ja wgapywałam się w blondyna.
- Yyy… Ja, Rebecca. A wy chłopaki?
- Ja jestem Dave. – Powiedział rudy chłopak.
- James. – Oparł nieśmiało blondyn. Uśmiechnęłam się do nich, zwłaszcza do Jamesa.
- Czego się tak uśmiechasz do mojego kolegi? – zadał pytanie Dave.
- Bo mi się… - Ups mało co się bym nie wygadała.
- Co ci się?
- Nic, nic. – Powiedziałam to schylając głowę i uśmiechając się sama do siebie.
Zaśmiali się i siedli obok mnie. Zaczęli się dopytywać czy idę na koncert, czy znam Duff’a. A jak się przyznałam, że go znam to dalej prowadzili wywiad. W końcu zapytałam się ich czy prowadzą jakieś śledztwo, czy co. Pokręcili głową i zaśmiali się, stwierdzili, że muszą już iść, bo niby pani ich woła na zbiórkę. Spojrzałam na nich jak na nienormalnych. Poszłam do hipiski i oznajmiła mi, że zaraz będzie zbiórka. Także zaczęłam się zbierać, trochę piekło mnie ciało.

Kiedy wszyscy stali w kolejce, właściwie tylko kilka osób siedziało przy stolikach. Nam stolik zajęła Jennifer. Zauważyłam, że koło naszego stołu kręcił się James. Chciałam z nim pogadać jednak blondynka odgoniła go. Myślałam, że ją zabije na miejscu, wezmę Jamesa i posadzę na jej miejscu. W końcu były 4 miejsca a nas było trzy. Jak dostałam jedzenie poszłam do niej i wytłumaczyłam, że tutaj są 4 miejsca a nas jest 3 i niepotrzebnie wyganiała blondyna z tego stolika. Do nas doszła Marry i zjadłyśmy obiad, właściwie to ja go nie zjadłam. Odniosłam cały nie ruszony do tego punktu gdzie odbierali naczynia. Po posiłku mieliśmy wolne dwie godziny. Do naszego domku przyszedł Duff z Davem i Jamesem i gadaliśmy na temat koncertu. Postanowiliśmy, że kto będzie chciał ten będzie pił w końcu nikt nie zauważy, a cały alkohol wyparuje z nas podczas koncertu. Dni do tego wydarzenia liczyłam z wielką radością.



Dzisiaj tylko tyle. Niestety sama bym więcej dopisała, ale mało czasu i dużo nauki. Może i=uda mi się coś na tygodniu dodać, bo jest tego więcej. I zaczynam pisać następny rozdział.

4 komentarze:

  1. Zaaaajebiste to! xD
    Dawaj szybko następny rozdział, bo już się doczekać nie mogę. *_______________* xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam na nowy rozdział na http://during-the-november-rain.blogspot.com/ . ^^

    I liczę na twój wpis w zakładce "informowani". ; )

    PS. Nadrobię ten rozdział, mam nadzieje, że jeszcze dzisiaj. ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. No i przeczytałam, yeah!

    Po tym rozdziale wnioskuję, że Rebecca ... hmm, wszystkich by najlepiej trzaskała po mordzie. XD I to wcale nie jest złe - za to ją polubiłam.
    I mam też swoje podejrzenia co do Axla... A mówiąc ściślej, to do jego uczuć, bo ... on zakochany w Reb, czy już wszystko wyolbrzymiam ?

    Czekam na następny. ;-*

    OdpowiedzUsuń
  4. JESTEM! Jako, że się nudzę to postanowiłam, że skoro obiecałam, że przeczytam w ferie i nie przeczytałam, bo jestem głupia, to teraz przeczytam. To zdanie nie ma sensu.

    James. Dave. Duff. Axl i Izzy. Matt. Z San Francisco. The Misfits. Rozumiesz, nie? Za dużo zajebistości, nie mogę się skupić. I jeszcze Metallica w słuchawkach.
    Poza tym, teraz zwróciłam uwagę, że wcześniej chyba (?) nie zauważyłam postępu. Jeeezu, jak to się ciężko czyta. Jako że moja obsesja na punkcie błędów ortograficznych, interpunkcyjnych i ostatnio logicznych daje o sobie znać, to dla mnie jest masakra. Ale przynajmniej doceniam bardziej nowsze rzeczy spod Twoich palców. xD
    No i ten, zaczęłabym wymyślać miliony teorii na temat Axla, Jamesa i Duffa, ale po co?
    Lecę do następnego. :)

    OdpowiedzUsuń