Ehe, ehe, ehe... Najbardziej mi się podoba ten rozdział, chociaż nie jest taki długi jak sobie to wyobrażałam. Trochę inspirowała mnie pewna książka, a właściwie to kilka. Dobra czytajcie, nie przedłużam...
Minęło pare dobrych miesięcy, a za nimi wiadomo Boże Narodzenie, które spędziłam u rodziny w Seattle, sylwester z chłopakami i trzy dniowym kacem oraz karnawał w Nowym Orleanie w styczniu o którym pisał mi w liście kolega. No tak, a dzisiaj był kolejny nudny, zimny dzień, czyli szkoła, dom, Roxy, dom, ciepła herbata, odrabianie lekcji i na koniec dnia przyszła mama do domu cała rozweselona, zrobiła kolacje, zawołała mnie na dół, zeszłam, rozmawiałyśmy jak co wieczór do późnej nocy. I właśnie ta rozmowa zmieniła moje życie, wywróciła je do góry nogami.
Podała mi białą kopertę z listem w środku, była cała uśmiechnięta, właściwie to uśmiech nie schodził z jej twarzy przez cały wieczór. Uważnie wyciągnęłam kartkę papieru, rozłożyłam ją i powoli przeczytałam. Napisali tam, że moja mama dostała pracę w wytwórni filmowej w Hollywood. Na samą myśl, że wyjeżdżamy do L.A zaczęło mi być wesoło. Czytałam dalej... Napisali, że mamy czas na przeprowadzenie się do czerwca tego roku, a jest dopiero środek lutego. Mamy kupiony dom na bodajże Bel Air i przez pierwszy rok będą nam płacić połowę rachunków, a my resztę. Mama ms się wstawić na dłuższą rozmowę dopiero jak przyjedziemy ze względu na odległość i porę roku. No tak na tym zadupiu jest śniegu po pas, a tam to ludzie chlapią się w oceanie. Wstałam z krzesła, a właściwe to z niego zleciałam mało co go przy tym nie przewracając tak samo jak stolika na którym stały dwie gorące kawy z mlekiem. Zaczęłam skakać w okół własnej osi.
- Rebecco, uspokój się - powiedziała mama spokojnym głosem, jednak widziałam rozbawienie na jej twarzy.
- Ale naprawdę jedziemy do Los Angeles? - zapytałam podchodząc do niej.
- Tak, naprawdę, ale dopiero na początku czerwca. Jeszcze nie dostałam wynagrodzenia za te pięć lat w lokalnej telewizji - powiedziała uśmiechnięta do mnie.
- Dopiero w czerwcu? - zadałam pytanie siadając na krześle jakoś w miarę uspokojona, bo z jednej strony się cieszyłam z wyjazdu, ale z drugiej nie za bardzo, bo dopiero w czerwcu.
- Tak. W końcu musisz skończyć ten rok szkolny w miarę normalnie, bo chcą ci wsadzić nie do byle jakiego liceum w Los Angeles tylko najlepszego. Byłam też u dyrektorki - Co? Ona u dyrektorki? Jakim cudem? - i powiedziała, że się w tym roku trochę opuściłaś oraz stwierdziła, że nasz wyjazd nie byłby problemem dla nich. Mają wysłać nam świadectwo do Los Angeles po zakończeniu roku szkolnego.
- Yy, ale jak? - zapytałam zdziwiona zachowaniem dyrektorki, bo zawsze kiedy ją spotykałam odrazu się na mnie wydzierała, ze zadaje się z łobuzami.
- Normalnie. Stwierdziłam, że po prostu dam ci czas na to żebyś poinformowała swoich znajomych o wyjeździe. Napisz Jamesowi, że przyjedziesz do Los Angeles - powiedziała jednak to ostatnie zdanie sprawiło, że poczułam się jakby wiedziała coś czego nie chciałabym aby wiedziała.
-Mamo, nie trzeba było mi tego mówić. I tak bym do niego napisała jakby tylko mi odpisał. Już mi trzeci tydzień nie odpisuje - powiedziałam lekko oburzona, a zarazem przygnębiona.
- A dzwoniłaś do niego? Może gdzieś się list zgubił po drodze, co? Nie pomyślałaś?
- Możliwe, ale nie dzwoniłam, bo nie wiem o której zadzwonić. W końcu mamy inną strefę czasową.
- No tak, dwie czy trzy godziny - opowiedziała obojętnie.
- Mamo - oburzyłam się - dwie, czy trzy godziny - zaczęłam ją naśladować - wiesz, że to trochę czasu, w końcu to, że my mamy 21 to nie oznacza, że on musi siedzieć tak jak my w domu, u nich może być 18 lub 19.
- Zadzwoń do niego,a nie mi nad uchem burczysz jak jakiś bąk - zaśmiała się, ona zawsze potrafi kogoś uspokoić swoim humorem.
- Dobrze mamo - rzuciłam i pobiegłam do telefonu mało co nie rozwalając wszystkiego co miałam po drodze. Kiedy byłam przy telefonie przypomniałam sobie o tym że nie pamiętam numeru. Rzuciłam się na górę domu, tam z biurka wyjęłam zeszyt, gdzie miałam zapisane adresy i telefony osób z koloni. Zbiegłam na dół do kuchni gdzie znajdował się telefon, siadłam na oknie i szybko kartkując zeszyt znalazłam tą stronę z numerem telefonu Jamesa. Wybrałam numer, chwile później usłyszałam pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci... I w końcu ktoś odebrał. Mój brzuch zaczął wariować, dostał rąk i zaczął mnie łaskotać od środka.
- Halo - usłyszałam czyjś głos, ale nie Jamesa.
- Yy... - no i weź się zatnij na początku rozmowy... - Można z Jamesem? - zapytałam tej osoby przy telefonie.
- Tak już go wołam, poczekasz chwile?
- Tak, jasne. - odpowiedziałam, a moje serce dawało się we znaki. Dosłownie czułam jakby chciało wylecieć albo przodem albo tyłem, dostanie nóg i poleci do Los Angeles. Po kilku minutach ktoś podszedł do telefonu, podniósł słuchawkę i... I to był James. Na początku nie mogłam wydusić z siebie słowa, jednak po chwili w miarę spokojnie z nim rozmawiałam. Po dłuższej rozmowie zapadła cisza tak jakby tematy nam się skończyły, jednak ja miałam jeszcze dwa w zapasie. Pierwszy to informacja o przeprowadzce, a drugi to to czego nie odpisywał mi na listy.
-Wiesz James, chciałabym ci coś powiedzieć - zabrzmiało to jak bym mu składała jakąś przysięgę małżeńską, czy co w tym stylu. On dalej siedział cicho przy telefonie słyszałam jego oddech - wiesz, bo... - no kurwa miłości to ja mu nie wyznaje tylko to, że za parę miesięcy będę mieszkać w tym samym mieście co on. Mów mu, mów! - bo w czerwcu przenoszę się do Los Angeles - dokończyłam. Jest!
- Jak to? - zapytał z radością.
- Yyy... No, bo moja mama dostała prace w jakiejś wytwórni i ... - no tak nie ma to jak przerywanie komuś w połowie zdania.
- Nie wiesz jak ja się ciesze - krzyknął. Ała to bolało, nie miała aż takiego głosu żeby móc się drzeć przez telefon i nikt nie ogłuchł.
- Ała, ale mógłbyś trochę ciszej wygłaszać swoje zadowolenie? - zapytałam z lekką pretensją.
- Tak, jasne - rzekł ciszej - A i mam do ciebie sprawę - zaczął tajemniczo, a mój brzuch zaczął tańczyć pogo.
- Tak.
- Bo wiesz, ze nie odpisywałem na listy, co nie?
- No tak, ale był tylko jeden, czyli list - poprawiłam go.
- To list, to wszystko spowodowane było... - przerwał, coś się zastanawiał - nie wiem jak ci to wytłumaczyć i tak trochę głupio przez telefon mówić.
- Ale przecież możemy porozmawiać jak przyjadę do L.A. Jeszcze będzie czas.
- Nie, bo ja chciałem ci to teraz powiedzieć - zmieszał się lekko.
- Reb mogłabyś powoli kończyć - krzyknęła matka z przedpokoju.
- James, poczekasz chwilę.
- Oczywiście - odpowiedział.
- Dobrze mamo, zaraz skończę - krzyknęłam jej zasłaniając słuchawkę po czym wróciłam do rozmowy z kolegą - Już jestem.
- Wracając do rozmowy to miałem ci coś powiedzieć, ale niestety muszę kończyć. Muszę pomóc zmywać naczynia bratu - tłumaczył się, słychać było w jego głosie, że był smutny.
- Właśnie ja też miałam ci mówić, ze muszę kończyć - oznajmiłam bezuczuciowo. Ale dlaczego tak to nie wiem. Na prawdę było mi smutno, albo może przykro, ze muszę kończyć rozmowę - to cześć.
- Narazie - powiedział po czym rozłączył się.
Przez te trzy miesiące poprawiłam się w nauce, byłam prawie najlepsza z klasy. W końcu trzeba mieć jak najlepsze wyniki do nowej szkoły, co nie? Pisałam z Marry, Duffem i Jamesem listy. Chłopaki stwierdzili, że robię z siebie kujona, ale ja twierdziłam co innego. Do wyjazdu został jeszcze tydzień, od miesiąca liczę dni i godziny nawet minuty. Mama powiedziała, ze jeżeli zdążymy to wyjedziemy w poniedziałek, a jest piątek wieczór. Nie spakowałyśmy się ani nic. Matka twierdzi, że nie będzie sprzedawać domu bo i tak będziemy tutaj przyjeżdżać. A i jeszcze Jeffy z Willem. Oni zareagowali obojętnie, chociaż Will zaczął mi opowiadać jaką to on by chciał zrobić wielką karierę jako piosenkarz w Los Angeles. Wyśmiałam go, a on zrobił mi awanturę o to, że nie wierze w jego możliwości. Jednak po dwóch tygodniach nie odzywania się do nie poszedł do mnie i darł mi się przez okno, że i tak nie mam racji i mnie przeprosił, że zrobił mi tą awanturę.
Wtedy ja wyszłam, a on zaproponował mi wyjście gdzieś na miasto. Zgodziłam
się, w końcu nic mi się nie stanie, co nie? I tak sobie chodziliśmy i
rozmawialiśmy o przyszłości w Los Angeles dopóki nie zobaczył nas ojczym Willa. Przez ten okres kiedy go znałam zaczął mnie nie znosić, a za każdym razem kiedy byłam u rudego w domu robił mu dziką awanturę o to, że sprowadza jakieś dziewczyny do domu i mnie wyganiał. Posyłałam mu wiązankę życzeń i szłam do domu, zawsze za mną biegł William i przepraszał z niego.
W sobotę i niedziele wyparowałam z dom. Z chłopakami urządziliśmy sobie taką dwudniową popijawę. Już w sobotę pod wieczór nie pamiętałam co robiłam. Jednak wszystko dotarło do mnie kiedy obudziłam się w niedziele rano bez bluzki. Zapytałam się ich co się działo. Opowiedzieli mi jak to się spiłam butelką wódki, tańczyłam na stole i próbowałam się dobierać raz do Willa, raz do Jeffa. Roześmiałam się, jednak to była prawda. Dokończyli mi tą opowieść mówiąc, że chcieli mnie zanieść do domu, ale ja nie chciałam i protestowałam zdejmując poszczególne części garderoby. Po południu poszliśmy do Jeffrey'a i tak u niego piliśmy piwo do późnego wieczora. Do kiedy nie stwierdziłam, że jest zbyt późno i muszę już iść aby się wyspać podczas podróży. We trojkę poszliśmy pod mój dom. Tam było wielkie żegnanie się. Trochę szkoda było mi wyjeżdżać do L.A, bo nie spotkałam chłopaków, a oni mi w jakimś tam sposób ubarwili życie w tej dużej wiosce.
No to na tyle by było. Super myślałam, że będzie więcej, bo w zeszycie był chyba z 15 stron, a tutaj to w chuj mało, ale nie narzekam. Wam pozwalam...
sobota, 29 grudnia 2012
poniedziałek, 24 grudnia 2012
Takie małe życzenia.
Chciałbym Wam życzyć...
Wesołych, zdrowych, spokojnych Świąt oraz bogatego
gwiazdora,
Gunsów pod choinką. Pijanego sylwestra,
a w Nowym Roku samych
sukcesów i pomyślności.
Życzy Trish Adler ;*
niedziela, 23 grudnia 2012
Rozdział 10 cz.2
Powiem tak to też nie będzie z długie, bo jest zakończeniem poprzedniego. Powiem tak szykujcie się na niespodziankę w następnym rozdziale, bo powoli go pisze. Ale nic więcej nie powiem.
- Ej mógłbyś przestać tak robić. Wiem, masz ładne pijane oczy, ale one na mnie nie działają - powiedziałam odsuwając go lekko, aby dać mu do zrozumienia to, że ta sytuacja jest nie za bardzo mi na rękę.
- Nie odsuwaj się - krzyknął Jeff szczerząc się do nas.
- Cicho bądź - powiedzieliśmy razem. Zaśmiałam się.
- Z czego rżysz? - zapytał Will odsuwając się ode mnie kawałek.
- Z ciebie. Dzięki, że się odsunąłeś, wreszcie mogę oddychać.
- A co nie mogłaś? - zapytał, pokręciłam głową i tak zaczęliśmy śmieszną kłótnię na mimikę twarzy. W połowie już nie wytrzymywałam. Towarzystwo przyglądające się na nas miało niezłą beke.
- Skończcie, proszę - zaczęła Marry. - Nie, nie mogę. Weźcie skończcie.
- Nie! - krzyknęliśmy razem, znowu zaśmiałam się. Spojrzał na mnie z pół uśmiechem na twarzy.
- Bez takich... - zaczęłam kładąc się na trawie. Niestety tutaj popełniłam błąd, bo nie powinnam tego robić gdyż zaczął mnie łaskotać, a ja śmiać. Aż wstałam za mną Rudzielec i Jeff. A po co on to już nie wiem. Zaczął mnie powoli spychać ze wzgórza dalej łaskocząc. - Możesz przestać?
- Nie - zaśmiał się po czym wepchał mnie do wody. Wstałam jednak to nic nie dało, bo za chwile znowu byłam w wodzie tylko, że on leżał na mnie. Czyżby to co mówił miało stać się prawdą?
- I co teraz chcesz zrobić? - zapytałam uśmiechając się do niego.
- To - spojrzałam pytająco jednak szybko dostałam odpowiedz. Dosłownie chwile później czułam jak mnie całuje. Pod wpływem alkoholu było to przyjemne, jednak gdybym nie piła z pewnością dostałby po ryju.
- I tylko tyle? Mówiłeś, a właściwie to krzyczałeś co innego.
- Na pewno...? - coś się zaciął.
- Chyba wiem co mowie i co słyszę - powiedziałam. Ale ja się robię łatwa pod wpływem alkoholu. Nie, nie jestem taka. Człowieku ogarnij się, wstań z tej wody, pierdolnij go po mordzie i będziesz miała spokój do końca tego spotkania. - Dobra, ale możesz mnie zaoszczędzić i nic mi nie robić,
- Na pewno?
- Zaciąłeś się czy co?
- Yyy... No nie.
Wstałam z wody, wytrzepałam się z niej jak to robił wcześniej Will po czym wyszłam na brzeg, siadłam obok Marry. Zanim się przywlekli na brzeg jeden drugiego wpychał do wody. Wyglądali zabawnie zwłaszcza dlatego, że się śmiali, a widok Jeffa śmiejącego się to naprawdę rzadki widok. Wyszli z wody, dokończyliśmy picie gadając na najróżniejsze tematy. Zaczęliśmy się zbierać do domów, kiedy powoli zaczynało się ściemniać. Eee to my trochę przesiedzieliśmy tam.
Po odstawieniu Willa do domu poszliśmy we trójkę do Jeffa, całą drogę śpiewaliśmy We Will Rock You i We Are The Champion Queen'ów. Po ogarnięciu, że jest po dziesiątej i jesteśmy w połowie drogi pomiędzy domem bruneta, a moim powiedziałam Marry, że będziemy musiały iść. Ona to przekazała Jeffowi, pożegnałyśmy się z nim i poszłyśmy do naszego domu.
Nasze mamy siedziały w salonie śmiejąc się i popijając kawę. Po cichu przeszłyśmy do mojego pokoju, tam ustaliłyśmy kto pójdzie pierwszy do łazienki i wrazie czego będzie się tłumaczył przed matkami. Także przyjaciółka poszła do łazienki się umyć a ja siedziałam na łóżku wpatrując się w otwarte drzwi. Usłyszałam kroki możliwe, że któraś z naszych rodzicielek szla do sypialni. Była to pani Wissar oczywiście zajrzała do mojego pokoju zobaczyć czy już jesteśmy.
- O widzę, że już jesteście - zaczęła - A gdzie Marry?
- Marry... Ona poszła do łazienki... Umyć się.
- No dobrze. To ja jeszcze pójdę do pokoju i wpadne do was do pokoju.
- Tylko ja nie wiem kiedy ona przyjdzie - powiedziałam tak aby poszła na dłużej do tego pokoju - Nie musi się pani śpieszyć - dodałam.
- Yhym... - mruknęła i wyszła z pokoju. W tym samym czasie przyszła w samym ręczniku brunetka, opowiedziałam jej sytuację, a ona wysłała mnie do łazienki. Także poszłam, umyłam się i wychodząc wpadłam na swoją mamę. Przeprosiłam ją uśmiechem i pobiegłam do pokoju. Na szczęście był pusty. Czyli gdzie jest Marry? Zdjęłam spodenki i założyłam dłuższe spodnie, zeszłam na dół gdzie wszyscy siedzieli i pili herbatę.
- Zrobić ci ciepłej herbaty? - zapytała mama.
- Tak. - odpowiedziałam szybko i siadłam na kanapie.
Zaczęliśmy rozmawiać, kiedy przynieśli mi ciepłą herbatę. Spędziliśmy pół nocy rozmawiając właściwie to nie wiem o czym, ale rozmawiałyśmy.
Następny dzień spędziliśmy chodząc po mieście. Co chwila mówiłam lub odpowiadałam komuś cześć. Nawet tym których nie znałam. Wieczorem pani Wissar i Marry miały wyjeżdżać. Popłakałyśmy się we dwie żegnając się przed domem. Obiecałyśmy sobie, że będziemy do siebie pisać listy oraz dzwonić. I tak było.
- Ej mógłbyś przestać tak robić. Wiem, masz ładne pijane oczy, ale one na mnie nie działają - powiedziałam odsuwając go lekko, aby dać mu do zrozumienia to, że ta sytuacja jest nie za bardzo mi na rękę.
- Nie odsuwaj się - krzyknął Jeff szczerząc się do nas.
- Cicho bądź - powiedzieliśmy razem. Zaśmiałam się.
- Z czego rżysz? - zapytał Will odsuwając się ode mnie kawałek.
- Z ciebie. Dzięki, że się odsunąłeś, wreszcie mogę oddychać.
- A co nie mogłaś? - zapytał, pokręciłam głową i tak zaczęliśmy śmieszną kłótnię na mimikę twarzy. W połowie już nie wytrzymywałam. Towarzystwo przyglądające się na nas miało niezłą beke.
- Skończcie, proszę - zaczęła Marry. - Nie, nie mogę. Weźcie skończcie.
- Nie! - krzyknęliśmy razem, znowu zaśmiałam się. Spojrzał na mnie z pół uśmiechem na twarzy.
- Bez takich... - zaczęłam kładąc się na trawie. Niestety tutaj popełniłam błąd, bo nie powinnam tego robić gdyż zaczął mnie łaskotać, a ja śmiać. Aż wstałam za mną Rudzielec i Jeff. A po co on to już nie wiem. Zaczął mnie powoli spychać ze wzgórza dalej łaskocząc. - Możesz przestać?
- Nie - zaśmiał się po czym wepchał mnie do wody. Wstałam jednak to nic nie dało, bo za chwile znowu byłam w wodzie tylko, że on leżał na mnie. Czyżby to co mówił miało stać się prawdą?
- I co teraz chcesz zrobić? - zapytałam uśmiechając się do niego.
- To - spojrzałam pytająco jednak szybko dostałam odpowiedz. Dosłownie chwile później czułam jak mnie całuje. Pod wpływem alkoholu było to przyjemne, jednak gdybym nie piła z pewnością dostałby po ryju.
- I tylko tyle? Mówiłeś, a właściwie to krzyczałeś co innego.
- Na pewno...? - coś się zaciął.
- Chyba wiem co mowie i co słyszę - powiedziałam. Ale ja się robię łatwa pod wpływem alkoholu. Nie, nie jestem taka. Człowieku ogarnij się, wstań z tej wody, pierdolnij go po mordzie i będziesz miała spokój do końca tego spotkania. - Dobra, ale możesz mnie zaoszczędzić i nic mi nie robić,
- Na pewno?
- Zaciąłeś się czy co?
- Yyy... No nie.
Wstałam z wody, wytrzepałam się z niej jak to robił wcześniej Will po czym wyszłam na brzeg, siadłam obok Marry. Zanim się przywlekli na brzeg jeden drugiego wpychał do wody. Wyglądali zabawnie zwłaszcza dlatego, że się śmiali, a widok Jeffa śmiejącego się to naprawdę rzadki widok. Wyszli z wody, dokończyliśmy picie gadając na najróżniejsze tematy. Zaczęliśmy się zbierać do domów, kiedy powoli zaczynało się ściemniać. Eee to my trochę przesiedzieliśmy tam.
Po odstawieniu Willa do domu poszliśmy we trójkę do Jeffa, całą drogę śpiewaliśmy We Will Rock You i We Are The Champion Queen'ów. Po ogarnięciu, że jest po dziesiątej i jesteśmy w połowie drogi pomiędzy domem bruneta, a moim powiedziałam Marry, że będziemy musiały iść. Ona to przekazała Jeffowi, pożegnałyśmy się z nim i poszłyśmy do naszego domu.
Nasze mamy siedziały w salonie śmiejąc się i popijając kawę. Po cichu przeszłyśmy do mojego pokoju, tam ustaliłyśmy kto pójdzie pierwszy do łazienki i wrazie czego będzie się tłumaczył przed matkami. Także przyjaciółka poszła do łazienki się umyć a ja siedziałam na łóżku wpatrując się w otwarte drzwi. Usłyszałam kroki możliwe, że któraś z naszych rodzicielek szla do sypialni. Była to pani Wissar oczywiście zajrzała do mojego pokoju zobaczyć czy już jesteśmy.
- O widzę, że już jesteście - zaczęła - A gdzie Marry?
- Marry... Ona poszła do łazienki... Umyć się.
- No dobrze. To ja jeszcze pójdę do pokoju i wpadne do was do pokoju.
- Tylko ja nie wiem kiedy ona przyjdzie - powiedziałam tak aby poszła na dłużej do tego pokoju - Nie musi się pani śpieszyć - dodałam.
- Yhym... - mruknęła i wyszła z pokoju. W tym samym czasie przyszła w samym ręczniku brunetka, opowiedziałam jej sytuację, a ona wysłała mnie do łazienki. Także poszłam, umyłam się i wychodząc wpadłam na swoją mamę. Przeprosiłam ją uśmiechem i pobiegłam do pokoju. Na szczęście był pusty. Czyli gdzie jest Marry? Zdjęłam spodenki i założyłam dłuższe spodnie, zeszłam na dół gdzie wszyscy siedzieli i pili herbatę.
- Zrobić ci ciepłej herbaty? - zapytała mama.
- Tak. - odpowiedziałam szybko i siadłam na kanapie.
Zaczęliśmy rozmawiać, kiedy przynieśli mi ciepłą herbatę. Spędziliśmy pół nocy rozmawiając właściwie to nie wiem o czym, ale rozmawiałyśmy.
Następny dzień spędziliśmy chodząc po mieście. Co chwila mówiłam lub odpowiadałam komuś cześć. Nawet tym których nie znałam. Wieczorem pani Wissar i Marry miały wyjeżdżać. Popłakałyśmy się we dwie żegnając się przed domem. Obiecałyśmy sobie, że będziemy do siebie pisać listy oraz dzwonić. I tak było.
wtorek, 11 grudnia 2012
Rozdział 10 cz.1
Mam totalnego lenia, chce mi się pisać ale nie chce mi się czytać. Szczerze teraz rzadko wchodzę na bloga, na internet i ogólnie na komputer. Mam dużo nauki a sama mi się nie wleje do głowy. Ale będę pisać. Trochę to jest takie nijakie, ale picie i efekty są mi się podoba mimo mojego poplątania, pomieszania, powtórzeń i czegoś tam jeszcze. Także możecie mnie krytykować ile chcecie. Pewnie czepicie się dialogów bo jest ich multum oraz są dwie części, bo nie mam za bardzo czasu pisać i może jutro uda mi się dodać drugą część. Wiem, że mnie zabijecie. Dobra to koniec i zapraszam do czytania. :D
W
połowie drogi domyśliłam się gdzie idziemy. Szliśmy do miejsca obok rzeki
gdzie pierwszy raz z nimi piłam, kiedy łapałam ich pół pijanych aby nie
wpadli do rzeki.
- Ej, dobra ja tam nie idę - zaprotestowałam, stanęłam w miejscu i założyłam ręce na piersi na obrażonego dzieciaka.
- Jak to nie? - zapytał Will. - Musisz iść sama zaproponowałaś to.
- No tak ale... - zaczęłam.
- Nie ma ale. Idziesz - powiedział.
- Nie. - krzyknęłam.
-
Ej Jeff mam do ciebie sprawę. - oznajmił patrząc się w jego stronę
z łobuzerskim uśmieszkiem - weź poproś Reb o to aby dalej z nami szła
albo coś innego.
- Zaraz się tym zajmę - odpowiedział.
-
Czuje się jak kryminalista - powiedziałam - A ty Jeffy jesteś
detektywem, a ty Will tym kto zgłasza sprawę do niego - zaśmiałam się.
- Masz
racje - dołączyła się Marry, jakoś się teraz nie odzywała, ale znając
ją jak dojdziemy tam i trochę wypijemy to się rozgada.
Nagle
brunet podszedł do mnie złapał mnie z tyłu i przerzucił przez ramie.
Zaczęłam krzyczeć i klepać go po plecach żeby mnie puścił. Zanim doszliśmy na miejsce ciągle biłam go po plecach.
Darł się na mnie abym go nie biła, ale i tak to robiłam.
- Mogłabyś już przestać. - krzyknął rudy.
- Nie! - zaprotestowałam z zacieszem na ryju.
- A mam cię wrzucić do rzeki? - zapytał Jeffrey.
- Nie dzięki ale mógłbyś mnie oszczędzić. A tak w ogóle to gdzie jesteśmy? - zapytałam.
- Nie daleko - powiedział rudzielec.
- To znaczy?
- Przed jakimś mostem - powiedziała Marry.
- A ok. Może byś mnie zdjął co? - zapytałam bruneta klepiąc go po plecach.
- A może chciałabyś wpaść przez ten most do rzeki? Jak nie to się zamknij i mnie nie bij, ok?
- Nie, nie wrzucisz mnie ! - krzyknęłam.
- Założymy się? - zapytał.
- Tak.
- O co? - zapytała przyjaciółka.
I tak zaczęliśmy wymianę propozycji co się stanie ze mną i o co będzie zakład. Po połowie godziny stanęło na tym, że jeżeli wrzucą mnie do rzeki to oddajemy pól wódki, a jeżeli nie to sama wchodzę do rzeki.
- Ej dobra bez takich - zaprotestowałam - ja bym tak mogla nawet teraz.
- To dajesz chce to zobaczyć - krzyknął Will schodząc na dól doliny rzeki za nim Marry, a ja dalej zwisałam na ramieniu Jeffa.
- Mógłbyś mnie postawić na ziemie? - zapytałam grzecznie.
- A mógłbym cię wrzucić do rzeki? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie. Weź bo sama zejdę. - krzyknęłam.
- Nie drzyj się. I tak nie zejdziesz sama - zaśmiał się - Zaniosę cię pod nią i cię wrzucę, ok? - zapytał.
- No dobra ale wiedz, że ci nie odpuszczę następnym razem - groziłam mu? Chyba tak.
- Czy ty mi grozisz?
- Tak. Właśnie się o tym dowiedziałam sama.
Przeszedł przez most bardzo blisko barierki. Powoli pokonał drogę do rzeki, stanął na brzegu i postawił mnie w wodzie. Zaśmiała się, woda była zimna, ale nie głęboka sięgała mi do kostek, a buty mi przemokły. A to skurwysyny małe.
- Wiecie jaka ciepła woda?! - oznajmiłam patrząc na nich z chytrym uśmieszkiem, akurat wyjmowali butelki. A ze mną to się nie podzielą - A ze mną to się nie podzielicie?
- Podzielimy - powiedział William.
Oby... Zobaczymy później jak będziesz spity i jak będę ciebie łapać żebyś nie wpadł do rzeki, albo jak w niej będziesz to żebyś się nie utopił.
- Na prawdę zimna? Oj ciepła? - zapytała Marry schodząc do mnie.
- Tak i to bardzo - odpowiedziałam. Podeszła do mnie, wyciągnęła do mnie rękę abym jej pomogła wejść, natomiast ja ją wywaliłam do wody. Już miała się drzeć na mnie, zaśmiałyśmy się jednocześnie, spojrzałyśmy na siebie, kiwnęła głową. Nie wiem o co jej chodziło, ale miała głowę pełną pomysłów. Wstała poklepała mnie po ramieniu i wyszeptała mi na ucho, żebym jej pomogła ich wrzucić do wody. Zgodziłam się i już za chwilę bałyśmy się za wołanie chłopaków do wody. Po parunastu minutach podeszli do nas, załapałyśmy ich za ręce, to znaczy ja Willa, a ona Jeffa i w jednej chwili leżeli w wodzie. Zaśmiałyśmy się, natomiast oni rzucili nam wiązankę życzeń. Na co też się śmiałyśmy. Ogólnie mówiąc nie trzeba było mam alkoholu do odwalania, ale musiałyśmy jakoś opić to, że mama Marry zostaje u nas.
- Mówiłam, że ci nie odpuszczę - rzuciłam w stronę Jeffa.
- Czy ty zawsze musisz dotrzymywać słowa? - zapytał wstając z wody.
- Tak.
- Hahaha ona zawsze dotrzymuje słowa - rzuciła brunetka. Spojrzałam na nią wrogo, a ona się roześmiała. No kurde, nie mogę z nią. Will podniósł się, wytrzepał. Wytrzepał z wody? Ahaa... Wyszliśmy z rzeki i usiadaliśmy na brzegu. Zabraliśmy się za picie.
Mniej więcej po 30 minutach nie było już połowy zawartości. A ja nawet nie czułam, że coś piłam, chłopakom zaczęło odwalać po całości. Darli się, że wrzucą mnie do rzeki, później mnie w niej rozbiorą i zgwałcą. Szczerze, nie chciałabym tego przeżyć. Zaczęłam się śmiać. Chwile później Marry zgapnęła się o co chodzi i wybuchła śmiechem.
- Nie dacie rady - krzyknęłam do nich kiedy się zbliżali w naszym kierunku, właściwie to daleko nie siedzieli, bo obok nas. Ale oczywiście trzeba było okrążyć nas i siąść naprzeciwko mnie, złapać za kolana i gapić się w moje oczy. Nie wiem dlaczego ale to w pewnym sensie było miłe uczucie, ale miałam go dosyć po pierwszych pięciu sekundach.
To na tyle :D Możecie mnie zabić. Komu podać adres?
- Hahaha ona zawsze dotrzymuje słowa - rzuciła brunetka. Spojrzałam na nią wrogo, a ona się roześmiała. No kurde, nie mogę z nią. Will podniósł się, wytrzepał. Wytrzepał z wody? Ahaa... Wyszliśmy z rzeki i usiadaliśmy na brzegu. Zabraliśmy się za picie.
Mniej więcej po 30 minutach nie było już połowy zawartości. A ja nawet nie czułam, że coś piłam, chłopakom zaczęło odwalać po całości. Darli się, że wrzucą mnie do rzeki, później mnie w niej rozbiorą i zgwałcą. Szczerze, nie chciałabym tego przeżyć. Zaczęłam się śmiać. Chwile później Marry zgapnęła się o co chodzi i wybuchła śmiechem.
- Nie dacie rady - krzyknęłam do nich kiedy się zbliżali w naszym kierunku, właściwie to daleko nie siedzieli, bo obok nas. Ale oczywiście trzeba było okrążyć nas i siąść naprzeciwko mnie, złapać za kolana i gapić się w moje oczy. Nie wiem dlaczego ale to w pewnym sensie było miłe uczucie, ale miałam go dosyć po pierwszych pięciu sekundach.
To na tyle :D Możecie mnie zabić. Komu podać adres?
poniedziałek, 3 grudnia 2012
Rozdział 9
Za dużo nie będzie. Bo nauka, nauka i jeszcze raz nauka. Także zapraszam do czytania i może na mikołajki coś dodam. :D
Weszłyśmy
do domu tylnym wejściem. Usłyszałam jak moja matka i matka Marry rozmawiają o
tym, że ona zostaje. Podeszłam do drzwi, jak małe dzieci podsłuchiwałyśmy
rozmowy dwóch rodziców. Po krótkiej chwili usłyszeliśmy jak jej mama mówi, że
zostanie u nas na dwa dni. Zaczęłyśmy skakać i piszczeć jak małe dzieci.
Ogólnie mówiąc można było zauważyć to, że przez ten czas kiedy Mar była u mnie
to zachowywałyśmy się jak małe dzieci.
- A z czego
się tak cieszycie, co? – zapytała mama brunetki. Sama nią też była.
A tak
dokładnie to miała czarne malowane włosy, pokręcone i tak mniej więcej do pasa.
Z pewnością długo je zapuszczała. Śniada cera podkreślała jej zielono- brązowe
oczy, które wraz z jej humorem i pogodą zmieniały kolor na bardziej zielony lub
brązowy. Była ładna, mimo swojego wieku nie wyglądała na niego. Miała tak
gdzieś około 35 lat, a wszyscy jej mówili, że nie ma trzydziestki. Takie tam
odmłodzenie. Była wysoka, ja przy swoim wzroście sięgałam jej do połowy głowy.
- Z tego,
że pani zostaje u nas. – powiedziałam z radością.
- Oj ale i
tak nie na długo, później zabiorę ci moją małą Marry. – mówiąc to młodsza
brunetka walnęła się z otwartej dłoni w twarz, a ja się uśmiechnęłam.
- Mamo to
aż 2 dni. – powiedziała Mar.
- Tylko
kochanie.
Wyminęłam je
i poszłam do mamy, która urzędowała w kuchni pichcąc obiad dla naszej 4.
- Co
robisz? – zapytałam stając przy kuchence i patrząc na garnek z zupą.
- Obiad.
- No chyba
widzę. Ale co dokładnie?
-
Niespodzianka, kochanie. – powiedziała z uśmiechem. Pokręciłam głową też się
uśmiechając i wyszłam z kuchni.
- To
idziemy do chłopaków? – zapytała wychodząc z salonu.
- Tak zaraz
tylko musimy się ubrać, a nie łazimy jak sieroty. – oznajmiłam pokazując jej,
że idę na górę. Tak samo zrobiłam, a ona
z mną.
Tam zaczęło
nam odbijać i zamiast ubrać się jak ludzie to ubrałyśmy się jak wieśniaki.
Wyszłam z pokoju mało co nie sikając ze śmiechu, w trakcie kiedy mało co ze
śmiechu nie poleciałam do otwartej łazienki zaśmiała się mama Marry. Od razu na
nią spojrzałam.
- Ale się
ubrałyście. – skomentowała nasze stroje przez śmiech. Ja nie mogąc przestać
tylko pokiwałam głową i poszłam do pokoju gdzie kończyła się ubierać moja
przyjaciółka. Na jej widok wybuchłam śmiechem. Obydwie ubrane byłyśmy w podarte
jasne jeansy, białą bluzkę na ramiączkach, koszulę w kratkę wsadzoną do spodni
i kowbojki. Włosy zaplotłyśmy w warkocze oraz wygrzebałyśmy z mojej mamy pokoju
słomiany kapelusz.
W takim
stroju ludzie na mojej dzielnicy patrzyli się na nas jak na głupków albo
idiotów. Chociaż to jedno i to samo. Pierw poszłyśmy do Jeff’a, nie wiem
dlaczego wydawało mi się, że jest bliżej. A brunetka namawiała mnie żebyśmy
poszły po Will’a, a potem do Izzy’ego.
Ale znając rudą małpę, to jemu by się nie chciało iść.
Po pół
godzinie drogi po polach i zrywaniu trawy, bawiąc się w Lucky Luka dotarliśmy
przed dom kolegi. Weszłyśmy na werandę domu, zapukałyśmy, spojrzałyśmy po sobie
i wybuchłyśmy głośnym śmiechem. Otworzyła nam mama Jeff’a.
- Dzień
dobry, jest może Jeffy? – powiedziałam opanowując śmiech.
- Cześć
dziewczynki. Tak jest zaraz go zawołam. – rzekła patrząc na nasze stroje,
ponownie roześmiałyśmy się. – Jeffrey! Koleżanki do ciebie! Może byś tu
przyszedł! – krzyczała.
- To może
niech pani pójdzie po niego, a my tutaj poczekamy. – stwierdziłam.
- Tak niech
pani po niego pójdzie. – dołączyła Marry.
- Dobrze. –
odpowiedziała i poszła w głąb domu.
Po dłuższym
przekrzykiwaniu się bruneta z jego mamą zrezygnowany podszedł do drzwi. Jednak
na nasz widok jego humor zmienił się o 180 stopni.
- Cześć –
przywitał się – A co wy robicie tak ubrane?
- Stoimy
przed twoim domem, przed twoimi drzwiami do domu… - zaczęła Marry.
- Przed
tobą stojącym w drzwiach od domu – dokończyłam.
- No
wiedze. A po coś przyszłyście konkretnie? – zapytał zaciekawiony.
- Yhym…
Chodź tu do mnie i taj mi tu ucho – powiedziałam. Podszedł do mnie i nastawił
ucho. – Idziesz z nami się najeżać? – zapytałam szeptem.
- I tylko
po to miałem do ciebie podchodzić?
- Tak,
pacanie – zaśmiałam się.
- Ale wy
macie dobry humor. – rzekł Jeff.
- No wiem,
to idziesz? – zadałam pytanie zniecierpliwiona jego odpowiedzią.
- Hmmm…
Noo, mógłbym pójść, ale…
- Człowieku
daj szybciej tą odpowiedź a nie trzymasz naszą kochaną Reb w niepokoju, coś
czuje, że jak jej nie odpowiesz to się zdenerwuje – poinformowała go brunetka.
- Eee…
Dobra poczekajcie pięć minut i idziemy.
Pobiegł na
góre. Zaczęłyśmy rozmawiać o tym jak ona przekonała kolegę. Dosłownie po 5
minutach wybiegł z domu krzycząc do mamy, że idzie do miasta i nie wie kiedy
przyjdzie. Roześmiałyśmy się.
- To gdzie
chcecie iść? – zapytał nagle w połowie drogi do miasta.
- Jak na
razie mamy plan pójść po Will’a, a później wykombinować skądś jakiś alkohol i
gdzieś pość gdzie nogi nas zaniosą. – odpowiedziałam chodźcie za mną, znam
krótszą drogę do niego.
Poszliśmy
przez pola prowadząc ożywioną dyskusję o niczym. Trafiliśmy przed dom rudego po
krótkiej chwili, a tak właściwie to przed tył jego domu. Weszliśmy przez
ogrodzenie, podeszliśmy do drzwi i zapukaliśmy do drzwi, nie wiem jak to
wyszło, ale we troje jednocześnie. Otworzył on sam, spojrzał na mnie i na
przyjaciółkę jak na kompletnych wariatów, a my się roześmiałyśmy.
- Co wy z
siebie zrobiłyście? – zapytał mało co nie wybuchając głośnym śmiechem.
-
Wieśniaków – powiedziałyśmy jednocześnie, roześmiałyśmy się.
- Właśnie
to widać po was.
- Idziesz z
nami pić? – spytał Jeff, spoważniałyśmy nagle.
- Jasne, z
wami zawsze pić – ucieszył się.
- To chodź.
– machnęłam ręką tak aby go zachęcić, poszliśmy na podwórko, a on powiedział
mamie, że idzie z nami.
Po 20
minutach marszu dotarliśmy do jednego z otwartych sklepów, gdzie stało kilku
meneli popijających jakiś tani alkohol. Rudzielec z brunetem podszedł do
jednego z nich i zapytał czy kupią im dwie wódki. No tak, nie ma to jak pić
wódkę. Dał jemu kasę, poszedł do sklepu, kupił co miał kupić, wyszedł ze sklepu
dał jednemu butelkę, a drugiemu chciał oddać pieniądze. Ten powiedział, żeby
sobie zatrzymał i poszliśmy szukać jakiegoś miejsca do spokojnego picia.
A i jeszcze coś dzięki za 2 666 wejść :D
A i jeszcze coś dzięki za 2 666 wejść :D
niedziela, 25 listopada 2012
Rozdział 8
Za długi to on nie będzie, ale zapraszam do czytania. :)
Przed 18
odebrałyśmy zdjęcia od fotografa. Powiedział nam, że mamy talent do robienie
zdjęć, na co wybuchłyśmy śmiechem wychodząc od niego. W drodze do domu
oglądaliśmy je i naprawdę były ładne.
Wieczorem
około 20 zadzwonił do mnie jeden z kolegów z kolonii. Nie był to James, a
szczerze chciałam żeby to był on. Gadaliśmy we trójkę, ja, Marry i on. Na sam
koniec rozmowy stwierdził, że żałuję tego, iż kolonie tak szybko się skończyły
oraz, że za nimi wszystkimi tęskni. Tak, wiem po takich koloniach to wszyscy za
wszystkimi tęsknią. Rozmowę skończyliśmy dopiero o 22, moja mama wiedząc, co
nakupowałyśmy zostawiła nam kilka butelek wody na górze domu na szafce obok
mojego pokoju, abyśmy nie latały w połowie nocy do kuchni żeby się napić.
Chociaż kupiłyśmy napoje po południu i zaniosłyśmy je do mojego pokoju.
- Kiedy
twoja mama ma przyjechać po ciebie? – zapytałam ni stąd ni zowąd.
- Mówiła,
że po niedzieli.
- Czyli
pojutrze? – zapytałam
- Tak, ale
możemy o tym nie mówić, bo szkoda mi będzie stąd wyjeżdżać, a za jakiś tydzień
jeszcze zacznie się szkoła.
- No tak,
szkoła. – zamyśliłam się. Wspomniałam sobie ostatni rok szkoły gdzie ludzie z
tego miasta uważali mnie za dziwaczkę słuchającą dziwnej muzyki, ale znalazłam
kilka osób, które tak nie mówiły i z którymi się zaprzyjaźniłam, ale nie na
długo.
- Ej, Reb!
– zawołała brunetka chcąc ‘wybrudzić’ mnie z zamyślenia.
- Taa.
- Idziemy
na góre do pokoju?
Kiwnęłam
głową i chwilę później poszłyśmy do mnie. Kiedy Marry zobaczyła zbiór płyt to
podbiegła do nich, wyjęła je wszystkie i zaczęła oglądać. Co chwila słyszałam
jej krzyki zachwytu. Co oni widzą w takiej kolekcji płyt winylowych? Rozumiem,
że jest ich aż dwie półki, ale co do zachwycania się to już nie wiem.
- Ej
włączysz Led Zeppelin? – zapytała podekscytowana kiedy zobaczyła jedną z ich
płyt.
- Tak, którą? – rozpogodziłam się, kiedy podniosła
Led Zeppelin IV. Zabrałam jej z rąk i chwilkę później było słychać pierwsze
dźwięki Black Dog’a. Usiadłam na łóżku opierając się o ścianę. Dołączyła do
mnie przyjaciółka.
Pół nocy
przesiedziałyśmy słuchając dyskografię Zeppelinów, dopóki nie zasnęłyśmy.
Matka
przyszła i obudziła nas wieścią, że jest kolacja na dole w kuchni i, że
dzwoniła mama Marry. Zeszłyśmy ledwo ogarnięte na śniadanie. Czekały na nas
znowu naleśniki tylko, ze teraz z
truskawkami i polewą czekoladową. Zjadłyśmy nie patrząc na to jaki syf
narobiłyśmy na stoliku przenosząc jedzenie na talerz. Ale z nas świnie.
Później
jakoś ogarnęłyśmy się i wyszłyśmy do parku, gdzie wczoraj zaprowadziłam przyjaciółkę
zanim poszłyśmy do sklepu. Tam ktoś jeździł na deskorolkach, co mi się
spodobało i mało co nie poleciałam tam i nie zabrałam im tej deski. Umiałam
jeździć jako tako, ale warto było by się pozbijać z moje sieroctwa. Namówiłam
Marry na to żebyśmy poszły do chłopaków i zobaczyły jak jeżdżą.
Zauważyłam,
że paru moich kolegów ze szkoły jeździ na deskorolkach, podeszłam do niech i
zapytałam czy mogę pożyczyć. Kiedy się zgodzili zawołałam przyjaciółkę.
Zaczęłam jakoś powoli, bo zapomniałam jak się jeździ. Ta zaczęła się śmiać na
co ja też. I tak zamiast robić to co robić siedziałyśmy i śmiałyśmy się z tego,
że nie umiem jeździć. W końcu kolega podszedł i zapytała się, czy będę
krzywdzić deskorolkę, czy mu oddam.
- Tak zaraz
Ci oddam. – powiedziałam przez śmiech. Akurat trzymałam ją w rękach więc bez
żadnych zbędnym takich tam oddałam mu jego własność.
- Dzięki –
powiedziała machając nam i uśmiechając się do nas.
Jak głupia
chwile gapiłam się na niego jak odchodził.
- Fajny był
no nie? – powiedziała brunetka.
- Tak. –
uśmiechnęłam się. – Wiesz, że pierwszy raz z nim gadałam od czasu kiedy chodzę
tutaj do szkoły.
- Wow,
nawet miły był.
- I to
bardzo. – powiedziałam bez zastanowienia. Nikt w szkole nie był tak miły jak
on.
Około 20
wróciłyśmy z miasta ledwo żywe. Do nocy spędzonej na słuchaniu Zeppelinów oraz
dzisiejszym chodzeniu do wszystkich miejsc gdzie dało się wejść. Tym razem
weszłyśmy do mojego pokoju. Przyjaciółka od razu rzuciła się na łóżko nie
robiąc mi miejsca, a ja na podłogę, bo i tak było miękko pod moim puszystym
dywanem. Zasnęłyśmy w mgnieniu oka.
Dzisiaj
miała przyjeżdżać mama Marry. Dawno jej nie widziałam, ale nie chciałam żeby ją
zabierała, bo było fajnie.
- Reb twoja
mama wspominała kiedy przyjedzie po mnie? – zapytała schodząc po schodach.
- Nie –
odpowiedziałam. – Ale możemy się zapytać. – zaproponowałam.
- Nie, wole
nie.
Uśmiechnęłam
się lekko i poszłam do kuchni, gdzie czekała na nas zaskakująca informacja.
Weszłyśmy do pomieszczenia i ujrzałyśmy mamę Marry uśmiechniętą od ucha do
ucha. Przez te jej zadowolenie aż sama się uśmiechnęłam oraz zapomniałam, że
zaraz z pewnością pojadą i będzie jedno wielkie beczenie, żegnanie i takie
różne czego ja nie lubię.
- Dzień
dobry proszę pani.
- Cześć
Reb. Widzę, że masz humor od samego rana nie to co moja mała Marry. –
powiedziała szczerząc się do nas. Roześmiałam się, a brunetka strzeliła
facepalma.
- Mamo –
burknęła.
- Oj nie
przesadzaj, będzie dobrze. – pocieszyła ją.
- Kiedy
masz zamiar mnie zabrać do Seattle? – zapytała znienacka, a z jej oczu
popłynęły łzy. Przytuliłam się do niej, aby ją jakoś pocieszyć, bo wiedziałam,
że nie che jechać i przy okazji ja nie chciałam żeby ona wyjechała.
- Jeszcze
nie wiem. Twoja mama Reb mnie namawia na to żebym została na dwa dni u was.
- Tak, mamo
kocham Cię. Jak przekonasz panią Wissar to… To nie wiem co ale cię po prostu
kocham mamo.
- Ja ciebie
też córciu.
- Ale
przekonasz? – zapytałam dla pewności.
- Zobacze…
- powiedziała spoglądając na swoją przyjaciółkę.
- Nie no wy
knujecie przeciwko mnie plan. – rzekła śmiejąc się.
Tylko
pokiwałam głową z chytrym uśmiechem. Żeby jej się udało. Będzie fajnie.
- Chodź ze
mną. – powiedziała Marry i pociągnęła mnie za rękę. Tak doszłyśmy na werandę
przed dom.
- Co
chciałaś? – zapytałam.
- Na serio
twoja mama przekona moją mamę na to aby została tutaj? – odpowiedziała pytaniem
na pytanie.
- Pewnie
tak, znając jej dar do przekonywania to pewnie zostanie tutaj. – powiedziałam z
jakąś taką pewnością.
- To
idziemy się dzisiaj najeżać jak ją przekona? – zaproponowała.
- No
oczywiście. – krzyknęłam wstając ze schodów i idąc na tył domu. – idziesz ze
mną?
- Gdzie?
- Na tył.
Tam może coś jeszcze zostało po ostatnim piciu z chłopakami.
- To może
pójdziemy do nich? – zapytała Marry.
- Świetny
pomysł. – ucieszyłam się. – Ale tylko wtedy kiedy twoja mama zgodzi się tutaj
zostać, ok?
-
Oczywiście.
Zostawiam was w niepokoju, czy matka Marry się zgodzi zostać. Niedawno wybiło mi 666 wejść na blogu w tym miesiącu. Dziękuje Wam :*
A teraz mnie poprawiać i krytykować.
wtorek, 20 listopada 2012
Hahahahaha
Dobra mam taką sprawę. Jeżeli ktoś chciałby czytać mojego drugiego bloga. Nie że z tego rezygnuje czy coś, ale pisze go z koleżanką. I jest to chyba najbardziej pojebany blog na świecie, bo będą się dziać różne, dziwne rzeczy. Będzie on o Metallice.
No to podaje linka. Jeszce jedno jak na razie jest tylko "przywitanie" i nic więcej nie wiem kiedy moja koleżanka siądzie i przepisze prolog. Także zapraszam!
Metallica \m/
No to podaje linka. Jeszce jedno jak na razie jest tylko "przywitanie" i nic więcej nie wiem kiedy moja koleżanka siądzie i przepisze prolog. Także zapraszam!
Metallica \m/
czwartek, 15 listopada 2012
Rozdział 7
Dobra następny rozdział pisany z przypływem weny. Dodałam zdjęcia do "postaci". I to chyba tyle.
Axl klepnął
mnie po ramieniu. Nie wiem co to miało oznaczać, ale oddałam mu waląc go z
pięści w ramie.
- Ała –
jęknął.
- Hahaha... –
zaśmiałam się.
W tym samym
czasie Jeffrey oderwał się od mojej przyjaciółki i spojrzał na mnie. Zignorowałam
go. Rudy zrobił tak samo jednak jego wzrok mówił sam za siebie, nie był
zadowolony. On jest jak baba, nie dawno to się cieszył, że przyjechałam, a
teraz to się irytuje. Co za ruda małpa? Siadłam na huśtawce, gdzie nikogo nie
było.
Dlaczego
James do mnie dzwonił? Dlaczego oni się całowali? O co chodzi Willowi? Nie
pojmę tego… Chyba.
Rudzielec
siadł na krześle naprzeciwko Marry i Jeff’a. Nosz debil wgapywał się we mnie,
jak dziecko w marionetkę. Wymienili kilka słów między sobą i chwile później brunet dołączył. Przyjaciółka
wstała z miejsca, podeszła i usiadła obok mnie. Chłopaki odwrócili się, zaczęli
o czymś dyskutować. Nie chciało mi się w to wsłuchiwać. Spojrzałam na brunetkę,
uśmiechnęła się do mnie.
- Nie
zapytasz się dlaczego całowałam się z Jeffym? – spytała z nie schodzącym z jej
twarzy zacieszem.
- Nie. –
odpowiedziałam z obojętnością.
- Dlaczego?
- Bo
szczerze mówiąc nie obchodzi mnie to, a i tak chłopaki kiedyś się wypaplają.
Zwłaszcza jak Will się dowie o co chodzi,
to wypapla mi wszystko. – ponownie obojętność w głosie.
- Jeju co
ty taka obojętna się zrobiłaś. Kto dzwonił? Duff?
- Nie,
James.
- Oj
zakochańcu nie przejmuj się nim.
- Niby
dlaczego mam się nie przejmować? On był fajny i to naprawdę. Marry ja bez niego
nie wytrzymam. Mimo, że minęły 2 dni to ja za nim tęsknię... – zaczęłam swój
monolog. W trakcie byłam blisko rozpłakania się, ale obyło się bez zbędnych
łez.
Resztę dnia
nie chciało mi się ruszyć tyłka i odprowadzać chłopaków do domu. Po dwóch godzinach
namawiania, mój upór się ulotnił. Wyszliśmy z podwórka, najpierw podprowadziliśmy
Jeffa. O dziwo się nie całowali tylko on uśmiechnął się do niej, a ona na niego
spojrzała, podeszła do mnie, wzięła mnie pod rękę i poszłyśmy podprowadzać
Will’a, który zrobił tak samo jak przyjaciółka. Jestem w środku! Jestem w
środku! Oł yeah! Szliśmy nawijając całą drogę i po całej drodze tak że
samochody musiały trąbić aby mogły przejechać. Ale znając rudego to on zaczął
im wystawiać środkowy palec, ja się dołączyłam. Co mi tam i tak nie mam za
fajnej opinii wśród sąsiadów. W końcu brunetka zaprotestowała naszym poczynaniom i
zwróciła na nas uwagę. Jak śmie? My się tutaj dobrze bawimy, a ona nam
przeszkadza. Ja jej nie przeszkadzałam jak się całowała z Izzym.
- To już
tu? – zawołałam widząc dom Williama.
- Tak to
tutaj. – rzekł rudzielec. – A teraz chodź się pożegnać.
Bez żadnych
protestów podeszłam do niego i się do niego przytuliłam, objął mnie rękoma.
Chwilę później lekko odsunął i mnie pocałował. On mnie pocałował? Czy ja mu na
to pozwoliłam? Brunetka zaczęła klaskać, a mi zrobiło się głupio. Osunęłam się
jak najdalej od niego, założyłam ręce na piersi. Tak stałam dopóki się nie
odezwał.
- Ale o co
ci chodzi? – zapytał poważnym tonem.
- Czy ktoś
pozwolił ci mnie całować? – zadałam pytanie wścibskim tonem.
- Nie, ale
co w tym złego?
- To, że ja
ci nie pozwoliłam.
Potraktowałam
to z humorem. Co będę gniewać się i złościć na takiego głupka. A niech ma
jednego buziaka. Co mi tam szkodzi? Nie zaszkodzi i dobra. Pokręciłam głową
uśmiechając się do nich. Chwilę później poszłyśmy do domu śmiejąc się z nas samych.
Wieczorem,
przed pójściem spać zachowywałyśmy się jak małe dzieci. Dosłownie tak jak wtedy
kiedy mieszkałam jeszcze w Seattle. Zamiast schodzić ze schodów to zjeżdżałyśmy
z nich, zamiast jeść normalną kolacje to mama zrobiła nam taką jaką jadłyśmy tam
kiedy u siebie nocowałyśmy, czyli kanapki z zerem białym i miodem do tego
ciepła herbata z cytryną. Tak jedząc oglądałyśmy koncert Jimiego Hendrixa,
później Stonsów dopóki aż nie zasnęłyśmy przy jednej z ostatnich piosenek.
Wstałam
cała obolała na kanapie w salonie. Kanapie którą kupiliśmy jakiś miesiąc temu z
chłopakami. Ach te wspomnienia… Marry już nie było, a właściwie to rozmawiała z
moją mamą w kuchni. Zaszłam tam trzymając się za plecy jak jakaś stara babcia z
reumatyzmem, brunetka zaśmiała się, matka podeszła i zapytała co zjemy.
Powiedziałam, że nic mi się nie chce. To mama zaczęła mi prawić kazanie na
temat dlaczego mam jeść śniadania i że będę gruba. Powiedziałam jej o mojej
wadze na co ona się zdziwiła.
- Dziecko
ty musisz coś jeść! – zaprotestowała.
- Mamo, nie
muszę jeżeli nie chce.
- Prawda,
dzieci nie wolno zmuszać do jedzenia. – powiedziała przyjaciółka, uśmiechnęłam
się do niej za to że mnie jakoś broni w tej sprawie, bo z matką się nie
dogadasz.
- Tak, ale
ona musi coś zjeść, jest za chuda.
- Mamo... –
rzekłam z irytacją.
- Nie mamo,
tylko zrobię wam naleśniki, a wy w tym czasie pójdźcie do salonu, albo z Roxy
na podwórko.
- Dobrze,
ale z masłem orzechowym, ok ? – zaproponowałam. Marry pokiwała głową, że też by
chciała.
- Tak,
dziewczynki, a teraz wynocha mi z kuchni. Sio, nie widzę was. – wygoniła nas z
kuchni.
Poszłyśmy
do salonu, tam gadałyśmy o różnych rzeczach. Nagle przyjaciółka zaczęła temat
chłopaków. Szczerze mówiąc nie chciałam o tym gadać.
- Reb muszę
ci coś wytłumaczyć...Pewnie się za to na mnie złościsz. – zaczęła.
- Ale niby
za co? Jak ja się na ciebie nie złoszczę, Marry. – upewniłam ją. Jednak on się
uparła, że jestem na nią zdenerwowana.
- Ale mi to
ciąży w głowie.
- No dobra.
– westchnęłam.
- No dobra
dziewczynka, a teraz słuchaj... – zaczęła. – Wszystko zaczęło się od tego kiedy
ty poszłaś odebrać telefon od Jamesa. Ja z Jeffrey’em założyliśmy się, ze
jeżeli Will poleci za tobą i z tobą też wróci to ja go pocałuje, a jeżeli przed
tobą to odda mi swoją butelkę. Kiedy już wychodziliście my to usłyszeliśmy i
było pewne, że on wygrał i będę musiała go pocałować. Później jak zobaczyliśmy
wasze cienie obok domu, to westchnęłam i nie chętnie go pocałowałam. Potem
dopiero zauważyłam ciebie i Will’a, a Jeff się odsunął. Tak było. Musiałam się
tobie wygadać, bo w końcu jestem twoją przyjaciółką, oni tak samo.
- Rozumiem,
ale… Dlaczego on się o to założył? – zapytałam patrząc na podłogę.
- Mnie o to
nie pytaj. Zapytaj jego co mu chodziło po głowie, kiedy się ze mną zakładał.
- Ok. To
jak będę się z nim widzieć to się zapytam.
- Rebecco,
Marry, chodźcie na śniadanie! – zawołała mama z kuchni wystawiając głowę przez
drzwi tym samym przerywając naszą rozmowę.
- Już! –
odkrzyknęłam. – Chodź, idziemy bo nie da nam spokoju.
- Ok. –
powiedziała z uśmiechem na twarzy. Poszłyśmy do kuchni, siadłyśmy przy stole i
zajadałyśmy pyszne naleśniki mojej mamy.
- Ale
dobre. – rzuciła brunetka z pełną buzią. Roześmiałam się, ona po mnie.
- Mogłabyś
mi oszczędzić takich widoków. – powiedziałam przez śmiech. My to nigdy nic nie
traktowałyśmy na poważnie przy jedzeniu.
Po posiłku
zebrałyśmy się na łąki z moim psem. Brunetka go uwielbiała, miałam go już przez
przyjazdem do tej wiochy, kupili mi ją rodzice na moje 3 urodziny, tak obym
mogła z kim rosnąć i bawić. I tak było, wraz jak ona rosła ja tak samo.
Matka dała
mam aparat abyśmy mogły porobić sobie zdjęcia. Taka pamiątka z wakacji.
Napstrykałyśmy całą kliszę zdjęć. Przyprowadziłyśmy psa do domu, mama wyjęła
mam kliszę, zapakowała tak abyśmy nie naświetliły jej w czasie drogi do
fotografa. Także poszłyśmy do niego, i wywołałyśmy zdjęcia, które miały być
gotowe na 18 dzisiejszego dnia. W tym czasie kiedy nasze „ pamiątki” się
wywoływały poszłyśmy do parku, nad rzekę i po sklepach. Kupiłyśmy jedzenie na
tą noc. Mnóstwo słodkiego, słonego, kwaśnego oraz picia. Trzymając po dwie
reklamówki w rękach doszłyśmy do domu. Dostałyśmy opierdol o to, że za dużo
kupiłyśmy i się spasiemy jedząc to w nocy. Matka, oj matka nie przesadzaj.
poniedziałek, 12 listopada 2012
Rozdział 6
Jakoś wcześnie i szybko, bo napisałam to w 2 i pół godziny xD. Szczerze mówiąc nie chce mi się tego sprawdzać i dodaje to skopiowane z worda. :D Jestem genialna. Tak. Hahaha ale pomieszałam. Zapraszam do czytania! :D
Siedziałyśmy
na werandzie popijając sok z pomarańczy, który same zrobiłyśmy. Moja mama
pojechała do pracy, aby załatwić jakieś dokumenty. Marry koniecznie chciała
spotkać się z moimi kolegami, właściwie to z Jeffrey’em i stęsknionym
rudzielcem, którego od czasu naszej pierwszej rozmowy przez telefon nie
poznaje. Chłopak się zmienił i to bardzo.
- Reb
zadzwonisz do chłopaków i zapytasz się czy przyjdą? – błagała mnie po raz
setny.
- Ale
dlaczego? – zapytałam z pewnością, ze po tym pytaniu jakoś przejdzie jej ochota
spotkania z chłopakami. Jednak nie, bo tylko uśmiechnęła się prosząco. – Oj no
dobra, zadzwonię, ale ty im będziesz się tłumaczyć jak coś będą mieli
przeciwko, ok?
- Tak.
- O jeszcze
jedno Jeff może przyjść trochę później, bo mieszka poza miastem. A reszta to
wiesz.
- Kto
reszta? – zapytała zaskoczona.
- Will, ten
rudy.
- Ten co
nie mógł bez ciebie wytrzymać?
- Tak. –
westchnęłam i pomaszerowałam do kuchni po telefon.
Wybrałam
numer pierw do Jeffrey’a. Jeden sygnał, drugi, trzeci, już miała się rozłączać,
ale odebrał brat Jeffa bodajże Kevin. Nie odróżniałam jego braci, oboje
młodsi, oboje braćmi.
- Cześć,
dasz mi do telefonu Jeffrey’a? – zapytałam grzecznie.
- Tak,
zaraz go zawołam. Ty jesteś ta Rebecca?
- Tak.
- Jeffy
dużo o tobie opowiadał.
- Yhym…
Pewnie kłamał. – uśmiechnęłam się.
- Nie,
mówił, że jesteś fajna i że chciałby cię poznać. – dzieciak mówił to z
zadowoleniem w głosie.
- Tak, tak. Kłamał.
Zawołasz swojego brata?
- Już
wołam. – rzucił szybko, odłożył słuchawkę obok telefonu, zaczął drzeć się na
bruneta aby zszedł. Usłyszałam jak na niego krzyczał, że nie zejdzie, bo jest
zajęty graniem na gitarze, ale jak mały wspomniał o tym że ja dzwonię, to zbiegł
i to dosłownie. Po paru sekundach stał przy telefonie zasapany jakby biegł na
sztafecie na 800 metrów.
- Cześć –
powiedział łapiąc powietrze do płuc.
- Hejka, mam
pytanko. Wyjdziesz może na miasto, albo przyjdziesz do mnie? – zapytałam
śmiejąc się z niego.
- Yyy… A
tak to przyjdę po ciebie.
- Jasne, to
zbieraj się. Cześć.
- Cześć.
Rozłączyliśmy
się w tym samym czasie, wyjrzałam przez drzwi i krzyknęłam do przyjaciółki, że
Izzy przyjdzie nie długo i dzwonię do Willa. Tylko kiwnęła głową. Wybrałam
numer. Jeden sygnał, pół drugiego i odebrał William.
- Hej,
wyjdziesz za chwilę? – zapytałam nie zważając na to czy to się przywita czy
nie.
- Jasne. Za
jakiś czas będę u ciebie pod domem.
Rozłączył
się nawet nie żegnając. Odłożyłam słuchawkę, dolałam nam do szklanek soku,
poszłam na schodki przy drzwiach. Podałam sok Marry. Przez chwilę myślałam o
Jamesie, do kiedy brunetka nie zaczęła mnie szturchać po ramieniu oraz machać
przed twarzą rękoma.
- Co?
- Patrz kto
idzie. – wskazała na ulicę po której szła ruda małpa od zakłócania mi kolonii.
Pokręciłam głową.
- Siema
Reb, nie wiesz jak ja się za tobą stęskniłem… - zaczął z uśmiechem podchodząc
do mnie, rozkładając ręce tak żebym mogła się do niego przytulić. No oczywiście
jak można nie skorzystać z okazji i nie przytulić się z kolegą. W końcu podobno
przytulanie przedłuża życie o 8 minut. – O i nawet jest przyjaciółka mojej
koleżanki. – dokończył przytulając mnie.
- A gdzie
Jeffy? – zapytała wstając ze schodów i idąc w naszą stronę, po czym ja
oderwałam się od rudzielca, odwróciłam się.
- Mówił, że
przyjdzie za jakiś czas, w sumie nie mieszka tak jak on – wskazałam na rudego –
w mieście pare przecznic dalej.
- To gdzie
on mieszka?
- Jakieś 10 kilometrów od
miasta. – odpowiedziałam z obojętnością potrząsając ramionami.
- Dziesięć?
– zapytała zaskoczona. Potrzęsłam potakująco głową, na co ona też kiwnęła.
Stałyśmy
przez pięć minut gapiąc się na siebie,
to znaczy ja z Marry na Axl’a i Izziego. Ten widok mnie rozwalał, nie wiem
dlaczego. Nie mogłam się napatrzeć na bruneta, z niewiadomego powodu zrobił się
dla mnie jakiś taki słodszy, zwłaszcza jak miał dobry humor. Od zawsze chodził
ponury i to mnie w nim dziwiło, bo jak można nie mieć humoru, albo uczuć?
- Idziemy
gdzieś czy będziemy tutaj tak stać i się na siebie gapić? – zapytałam lekko
poirytowana chociaż patrzenie na Jeff’a było fajne. Co ja się jego czepiłam?
- Tak. To
może wy tu zostańcie, a my coś rozkminimy i pójdziemy się napić, ok? –
zaproponował Will.
- Jasne. –
rzekła Marry uśmiechając się.
Koledzy
poszli kombinować jakieś picie, tylko niech nie przyniosą wina, całe kolonie
piliśmy albo wino albo wódkę. I szczerze mówiąc wolę wódkę.
- Co ty
dajesz dziewczyno? – zapytałam szturchając ją w ramię.
- Nic,
spędzimy miłe popołudnie z twoimi kolegami. W końcu nie jestem tu cały rok.
- No
prawda, ale…
- Nie ma
ale... Chodź coś przyszykować na tył domu. Chyba nie chcesz mieć rozwalonej
chaty, co?
- No nie
chcę.
Tak
zabrałyśmy się za przenoszenie stolika, kilku krzeseł i ogarnięciu jakiegoś
fajnego kątka po to aby sąsiedzi nie widzieli co robimy, bo jak matka
dowie to nas pozabija. W
trakcie tej całej robocizny wymieniałyśmy poglądy na temat naszych imprezek
i zepsutych przez nie mieszkań.
Przerwałyśmy temat kiedy usłyszałyśmy krzyki chłopaków. Pewnie znowu Will drze
się na Jeffrey’a o to, że nie ma humoru.
Wyszłam zza rogu i zobaczyłam ich twarze patrzące na mnie, spojrzałam na
siebie. Coś nie tak ze mną jest, czy co?
- Mówiłem!
– krzyknął z zadowoleniem brunet.
- Ale co? –
zapytałam zdziwiona podnosząc dłonie ku górze.
- Nic. Już.
- Aha, i co
macie? – zaciekawiłam się.
- Tooo. –
powiedział Will pokazując 4 butelki. Dwie z wódką oraz dwie z winem. Znowu
wódka i wino ile można. Pewnie to zmieszają i będzie bania. Tylko żeby niczego nie zarzygali.
- Chodźcie
na tył domu. – machnęłam ręką aby szli za mną. Tak zrobili.
Nawet
szybciej niż ja, butelki postawili na stoliku. Na huśtawce huśtała się Marry,
pobiegli do niej i rzucili się na (biedną) huśtawkę. Zasyczałam cicho patrząc
jak mało co się nie rozpada, momentalnie odwróciłam głowę jednak nic się im nie
stało.
Po dwóch
godzinach picia, picia i jeszcze raz
picia, usłyszeliśmy dźwięk dzwoniącego telefonu.
- Czy mi
się wydaje czy ktoś dzwoni do ciebie? – zadała pytanie przyjaciółka.
- Wydaje ci
się, Marry.
- Nie, nie
wydaje mi się. A wam, chłopaki też się wydaje?
- Ale co? –
zapytał ledwo ogarniający Will. A od zawsze miał dobrą głowę. Ja tam jakoś
dawałam sobie radę, może przez te kolonie nabrałam wprawy.
- Dzwoni
telefon, czy nie? – oburzyłam się.
- Yyyy…
Chyba tak. – wybełkotał.
- A ty
Jeffy jak sądzisz? – przechyliłam się w jego stronę, siedział obok mnie.
- Dzwoni.
Czy tylko mi nie zjebało mózgu tym co pijemy? – spytał.
- Mi nie
zjebało i jak widać Marry też nie. -
oznajmiałam patrząc w jego oczy, były takie brązowe. Kobieto, otrząśnij
się.
Wstałam i
chwiejnym krokiem poszłam odebrać telefon. Przyjaciele zaczęli się ze mnie
śmiać. No tak to jest jak się chodzi po pijaku. Weszłam do domu, odebrałam
telefon i usłyszałam znajomy głos. Głos…. Głos Jamesa. Myślałam, ze się
popłaczę, ale tak się nie stało, na szczęście. Zaczęliśmy gadać. Przez całe 15
minut nie zorientował się, ze piłam. Potem gdy to zauważył chciał zakończyć
rozmowę ale ja nalegałam, że nie. Gdzieś w połowie rozmowy
zawitał do mnie Will. Stanął oparty na jednej nodze, a ręce trzymał na biodrach.
Roześmiałam się i uśmiechnęłam do niego, zrobił to samo. Pożegnałam się z Jamesem. Podeszłam do rudego, ominęłam i
wyszłam z domu zostawiając go samego w budynku. Zdał się na siły, pobiegł do
mnie i poszliśmy razem za dom do Marry i Jeff’a. Wychodząc za ściany zauważyłam
jak to oni się całowali. CAŁOWALI?? Stanęłam na baczność jak słup i nie
ruszyłam się z miejsca.
piątek, 2 listopada 2012
Rozdział 5 cz.5
Najdłuższy. Chyba i ostatni związany z koloniami na Florydzie. Mam mnóstwo pomysłów na napisanie kolejnych rozdziałów. Jednak jedna osoba mi przeszkadza. Dobra przechodzę do rozdziału:
Tydzień jak
tydzień minął powoli. Ja i Marry trzymałyśmy sztamę z chłopakami oraz ze
starszym towarzystwem. Co drugi dzień robili popijawę, kiedy przychodziły
do nas wychowawczynie to albo chowaliśmy
napoje i udawaliśmy, że gramy w karty, albo z nami piły. Dzień w dzień
chodziliśmy na plażę, a ja przyglądałam się pewnym trzem młodzieńcom. Stwierdziłam,
że nie będę taka jak inne dziewczyny i pójdę do nich. Aktualnie grali w siatkę
w wodzie mniej więcej po biodra na co facetki darły się abyśmy dalej nie
chodzili. Miałam wyjebane na to co mówią, a zwłaszcza kierowniczka.
Któregoś
dnia po kolacji większość kolonii zorganizowała dyskotekę, których nienawidzę.
Świeżutko po kolacji Jennifer wpadła do pokoju i wywróciła go do góry nogami za
co dostała ode mnie kilka gróźb. Przecisnęłam się przez stertę jej ciuchów do swojego łóżka. Siadłam na nim patrząc na
zegarek, który wisiał naprzeciwko mnie. Oglądanie kręcących się wskazówek były
o wiele ciekawsze niż gadanie z Marry, czy tym bardziej Jenny.
Kiedy
wybiła dwudziesta blondynka wyleciała jak rakieta z domku nic nie mówiąc, bo w
sumie po co coś mówić skoro można wypierdolić z pokoju w ciągu sekundy. Ja
zbuntowana nastolatka nie chciałam iść na to coś zwane dyskoteką, czy jakoś
tak. Pani kierownik przyszła po mnie po piętnastu minutach.
- Rebecco,
dlaczego nie idziesz na dyskotekę? – Zapytała miłym głosem. Jak na razie miłym.
- Bo proszę
pani brzuch mnie boli. – Zaczęłam zmyśla tylko po to aby nie iść.
- To
chociaż chodź i tam posiedź. – Zachęciła mnie.
- No
dobrze. – Rzekłam niezbyt przyjemnym głosem.
I tak
poszłam do świetlicy gdzie była ‘impreza’, siadłam na krześle i pusto
wgapywałam się przed siebie.
Wyszłam z
tego budynku i poszłam pod werandę gdzie rozmawiali starsi koledzy. Usiadłam na
ławce obok bodajże Mike. Takiego bruneta o dłuższych, ciemnych włosach i
przesłodkich brązowych oczach. Akurat rozmawiali o… O koncercie? Że co?
Dołączyłam się do nich.
W trakcie konwersacji
pod daszek wpadła mała Julia, która lubiła nasze towarzystwo. Nawet słuchała z
nami muzyki jak załatwili nam gramofon. W końcu z nudów zapytałam o to czy zrobilibyśmy pogo.
- Pojebało
cię?! Do takiej muzyki? – Dostałam pytania od kolegi.
- Nie, nie
pojebało. A co nie można? W szkole zawsze robimy. – Odpowiedziałam z uśmiechem.
- Pojebana
jesteś. – stwierdziła moja przyjaciółka śmiejąc się.
- Wiem.
- To
idziemy. – Krzyknął ktoś ze środka werandy.
Poszliśmy,
właściwie to pobiegliśmy do świetlicy gdzie była ‘dyskoteka’. I się zaczęło tak
że wbiliśmy do budynku grupką na całą ludność tańczącą do muzyki. Na początku
nie wiedzieli co się dzieje, kiedy zorientowali się co się dzieje to stali obok
i patrzyli na to całe zajście. Na sam koniec znalazłam Marry i śmiałyśmy się
jak głupie.
- I co
mówiłam, ze fajny pomysł?
- No, ale
było zajebiście. – Usłyszałam odpowiedź z sobą.
Udałam się
przodem pod werandę, rozmawiałam z małymi dziewczynkami, które w trakcie
naszego występy poszły pod nią. Chwileczkę później usłyszałam kroki Jenny, jak podchodzi
do mnie i od tyłu grze się ‘co to miało być?’. Zignorowałam to.
- Cindy
idziesz ze mną do świetlicy potańczyć? – zapytała przerywając mi rozmowę z
mniejszą koleżanką.
- Nie. -
odpowiedziała piskliwym głosikiem.
- No chodź.
– namawiała ją w dalszym ciągu.
- Jeju ja
nie chce iść to jej nie zmuszaj. – rzekłam w jej stronę. Na co zdenerwowała
się.
- Nie
odzywaj się. Nie ciebie pytam.
- No to co.
Ale nie widzisz tego, że nie chce iść?
- Zamknij
się! – krzyknęła na mnie.
- To ty ją
zostaw w spokoju, zabierz inne swoje koleżanki i z nimi tańcz, a nie wyciągasz
ma siłę małą. Masz jakiś problem ze sobą?
-Nie, chyba
ty je masz!
- Zostaw
ją! – warknęłam kiedy szarpała małą Cindy.
- Nie mów
mi co mam robić!
- Możecie
się nie kłócić? – zadała pytanie roztrzęsionym głosem mała blondynka.
- Tak,
mała. Ja przestanę tylko, żeby ta idiotka skończyła ciebie ciągnąć na tą
dyskotekę.
- Idiotka?
– spytała podchodząc do mnie.
- Tak. Bo
tak zachowujesz się, wiesz?
Nic się nie
odezwała jednak na jej twarzy wyrysowało się coś w stylu połączenia
zdenerwowania, idiotyzmu i furii. Nie mogłam tego opisać. Spojrzała na mnie
zabójczym wzrokiem, po czym odeszła z blondynką, która wyrywała jej się z
prośbą abym jej pomogła. Nie mogłam siedzieć i patrzeć na o co wyprawia,
podeszłam do niej i wyrwałam z rąk Jenifer małą dziewczynkę. Odwróciła się i
wypchała z werandy i wrzuciła do błota. Potrzepała rękoma i poszła udając jaka
to ona jest dumna ze swojego uczynku.
Chwilę
później wszyscy znaleźli się obok mnie. Cindy pomogła mi wstać, byłam cała w
błocie. Dosłownie w tej samej chwili jak się podniosłam podbiegł do mnie Duff,
chwycił za nadgarstki i zapytał czy nic mi nie jest. Odpowiedziałam, ze nie
oraz żeby mnie puścił.
- Martwiłem
się o ciebie. – zaczął. – Na pewno nic ci nie jest?
- Dlaczego
martwiłeś się o mnie?
- Bo ona
ciebie wywaliła do tej kałuży. – wskazał na błoto. Właściwie to nie wiem skąd
się ono wzięło, w końcu nie padało dzisiaj. Ale była i ja w niej też.
- Oj nie
raz przeżyłam gorsze upadki, czy wpadki. – kiwnęłam ramionami uśmiechając się
krzywo. Puścił moje przeguby i momentalnie mnie przytulił. Przytulił? Zdziwiłam
się jego zachowaniem, nagle stał się jakiś bardzo miły.
- Co to
miało być. – spytałam kiedy przestał mnie obejmować.
- Uścisk przyjaźni.
- Okej. –
powiedziałam w zwolnionym tępię oddalając się trochę od niego. Zauważyłam z
dala zbliżającą się blondynkę.
- Co ty
robisz? – zapytała Duff’a przy czym patrząc na mnie wzrokiem zabójcy. Co za
wstrętna suka. Myśli, że on tego nie widzi. Chyba ślepy nie jest. Spojrzałam na
nich ostatni raz na co szatyn się roześmiał. Jak tak można? – Dlaczego się
śmiejesz? Miałeś odpowiedzieć mi na poprzednie pytanie.
- Co robię
to nie twoja sprawa, nie jesteś moją matką żebyś mogła sprawdzać co robie i z kim
robię. – prychnął.
Tak zaczęli
się kłócić. Na co ja przybrałam ciekawą minę, bo to było coś tak jakby
zaciekawienie połączone z niedowierzaniem. Marry podeszła do mnie i zabrała do pokoju, abym mogła się
przebrać.
Było ciemno
przed domkiem i za specjalnie nic nie widziałyśmy. Przyjaciółka na ślepaka
otworzyła drzwi. Specjalizowała się tym, że kiedy nieźle się napiłyśmy to bez
żadnych problemów otwierała drzwi co wiadomo nikomu dobrze nie idzie takiej
sytuacji. Wbiegając do środka nawet bez zapalania światła wyjęłam czyste
ubranie, pobiegłam do łazienki ale już włączyłam je. Usłyszałam śmiech mojej
przyjaciółki.
- Ej no. –
oburzyłam się.
- Śmiać się
nie można? – zapytała wyglądając przez okienko drzwi od łazienki.
- Można,
można. Ale nie w takiej sytuacji. Mar nie przesadzajmy. – zaczęłam się śmiać.
Kiedy
miałam już wychodzić usłyszałam trzask drzwi i głosy kłócącej się pary. Walenie
pięścią w drzwi i krzyki z przed domku. Zdezorientowana wyszłam z łazienki i
spoglądając na wydzierającą się Jenny wpadłam do pokoju gdzie siedziała
brunetka z obojętną miną. Usiadłam obok niej i wpatrywałam się w nią z
zaciekawieniem.
Drzwi
gwałtownie otworzyły się, do środka wpadł zdenerwowany Duff, a Jennifer schowała się za nami. Także nie zrobił sobie
problemu i wszedł. Nie chciałam mu przeszkadzać w takiej sytuacji. Wiedziałam
co chodzi mu po głowie. Czyżby posłuchał się mojej rady? Podszedł do niej,
wyciągnął za rękę i wyprowadził przed domek. Usłyszałyśmy tylko, że ich związek
nie ma sensu, że to koniec i nawet nie na szans na to co było wcześniej.
Blondynka wpadła z płaczem, po czym rzuciła się na łóżko oraz przykryła
poduszką. Westchnęłam cicho. Wyszłam z pokoju siadłam w przedpokoju przy
ścianie. Marry podeszła do mnie, wypytywała się co się stało. Wytłumaczyłam jej,
że któregoś razu poprosił mnie o radę i mu powiedziałam, że jeżeli będzie się
tak zachowywała to, żeby z nią zerwał, bo to nie ma sensu. I że mam wyrzuty
sumienia z tego powodu. Powiedziała żebym się nie przejmowała. Do końca koloni
chodziłam trochę przygnębiona z tego powodu, ale nie dawałam poznać po sobie.
Duff często pytał mnie dlaczego mam takie zachowanie w stosunku do niego, bo
nie gadałam z nim po ich rozstaniu. Chyba, ze on zaczął rozmowę. Z Jamesem
calutki czas chodziliśmy i śmialiśmy się z nauczycielek jak nie radzą sobie z
młodszymi dziećmi, bo z nami nie było problemów. Jakoś to zakochanie przeszło
na drugi plan. Przed wyjazdem powymienialiśmy się numerami telefonów oraz
adresami gdzie mieszkamy. Całą drogę powrotną beczałam jak jakaś beksa. A
zwłaszcza rozmawiając z Jamesem, nie rozmawiając tylko… No nawet tego się w
słowa nie da ubrać. Tragedia. Pierwszy przestanek to Nowy Jork, drugi
Indianapolis. Dlaczego akurat teraz nie mogą zrobić od końca? Jakoś przeżyję.
- Reb, a ty
wiesz że ja z tobą wysiadam?- powiedziała Marry.
- Taaak? –
zapytałam ze łzami w oczach
- Tak,
idiotko zostaję u ciebie na weekend. Ostatnim razem jak rozmawiałam z matką
stwierdziła że przyjedzie po mnie w poniedziałek.
- Kocham
cię po prostu. – rzuciłam się jej w ramiona.
Pożegnałam
się ze znajomymi i z przyjaciółką wysiadłyśmy z busa, zabrałyśmy walizki.
Podeszła do nas moja matka, przytuliła nas, a ja beksa rozpłakałam się. Całą
drogę do tej wioski zwaną Lafayette ryczałam.
Poprawiać mnie jak by były jakieś błędy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)