poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 29


No tak od ponad 20 dni nic nie dodawałam, ale miałam u siebie kuzynkę. Chociaż... Chciałam dać go wcześniej. Około 20 sierpnia. Co jak co? Nie wyszło, bo nie skończyłam. Nie wiem kiedy będzie kolejny. Nie wiem jak będzie z weną, ale mam już fragmenty dwóch kolejnych rozdziałów.
Zapraszam do czytania, komentowania i w ogóle :D.
A no i trochę zmieniłam w postaciach :)


Poczułam jak ktoś trzyma mnie za brzuch. Otworzyłam oczy. Pierw oślepiło mnie światło słoneczne, potem ujrzałam postać Marry patrzącą w okno. Za nim mijały miliony krajobrazów. Przyjaciółka odwróciła się w moją stronę, zaczęła się przyglądać. Po jej minie wywnioskowałam, że coś jest nie tak, albo że dużo się stało zanim zasnęłam. Tylko gdzie? Bo teraz siedzę na kolanach Żyrafy, a on mnie jeszcze dodatkowo próbuje udusić swoją ręką. Tylko co on z tego będzie miał jak mu zdechnę na kolanach? Chyba, że jest nekrofilem? Powiedzmy, że nie. Na pewno nie. To było by dziwne, ale świat jej pełen niespodzianek.
- Marry, mogłabyś mi pomóc? - zapytałam nie wiedząc co mam robić.
- Ale co ja mam robić? - dała mi taką odpowiedź, aż miałam ochotę walnąć się ręką po czole. Czego akurat nie zrobiłam, bo nie miałam jak i czym. To coś mnie jeszcze bardziej przygniotło do siebie, tym samym uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. No oprócz nóg, które były wolne. Zawsze mogę go skopać, wtedy wstanie i mnie puści. Można spróbować, ale nie teraz. Pierw spokojniejszym sposobem, później dopiero przemocą.
- Duffy, wstawaj - wyszeptałam mu do ucha. Farbowana kura wydała z siebie jakiś pomruk, puściła na chwilę, a gdy uwolniłam swoje ręce i chciałam zejść z jego kolan to musiał mnie przytrzasnąć swoim ramieniem. Furknęłam pod nosem i zaczęłam się wyrywać od niego.
- Reb, słonko, nie idź jeszcze ode mnie - mruknął przez sen.
- Duff, wstawaj. Nie jestem twoim słonkiem - burknęłam, trzęsąc nim tak żeby go obudzić.
- Jak to nie? - zapytał otwierając powoli oczy.
- Bo ja jestem z Jamesem, nie pamiętasz? - pomachałam mu ręką przed twarzą, żeby do tej blondyny coś dotarło. Nie że mam go za pustego, ale jak czegoś nie zrozumie to trzeba mu to wbić młotkiem do głowy. I tak było teraz. Chyba do niego jakoś nie dotarło to, że jestem z jego kolegą z LA.
- No tak, ale...
- Duff... - zaczęłam, a on aż cofnął się w fotelu. - ... Kiedy będziemy w Seattle?
- A która jest? - zapytał  przesuwając mnie na fotel obok.
- Czekaj, zapytam Marry - rzuciłam do niego, a po chwili darłam się do ucha przyjaciółki, która próbowała czytać jakąś książkę. - Marry, wiesz może która jest godzina?!
- Tak - oderwała się od książki i spojrzała na swoją prawą rękę. - Jest 12:45. - uśmiechnęła się, a ja skinęłam jej głową w podzięce. Czyli jedziemy już jakieś 17 godzin. No to jeszcze kolejne tyle samo i będziemy w Seattle. Nie wiem jak ja to wytrzymam. Toż to jakaś męczarnia jest, a nie przejazd busem z Los Angeles do Seattle. Zwłaszcza jak jest upał, a kierowca wlecze się prawie 50 na godzinę. Nawet moja mama szybciej jeździ niż to coś.
- Czy ktoś mi powie, kiedy będzie następna przerwa? - zapytał ktoś z tyłu. Po głosie poznałam, że jest to jakiś facet po 60-tce.
- Kierowca mówił, że za godzinę - odpowiedziała spokojnie jakaś kobieta z przodu.
Aż godzinę? Oni chcą mnie zanudzić w tym metalowym pudełku. Tak, ale moglibyśmy zostać w jakimś większym mieście na jakąś godzinę lub pół, bo mnie zaczyna roznosić.
Roznosić to mało powiedziane. Z jednej strony Duff zaczyna mnie obmacywać gdzie popadnie. Mnie to wkurza, bo nie ma takiego prawa i przy okazji James. Ale z drugiej strony mi się to podoba i nie chce aby przestał. No, ale trzeba się uwolnić, bo tak nie wypada się obmacywać w busie, jeszcze nas wygonią za to.
- Duff?
- Co? - mruknął przymykając oczy.
- Mógłbyś zabrać swoje łapy? - zapytałam trochę warcząc na niego.
- Nie tak ostro, dobra? - zabrał swoje ręce z moich czterech liter.
- Dobra, dziękuję - uśmiechnęłam się do niego i zeszłam mu z kolan.
Walnęłam się na fotel tuż obok Marry.
- Marry? - zaczęłam z miną proszącego pieska.
- Tak - popatrzyła na mnie poważnie, ale widząc moją minę mało co nie wybuchła śmiechem.
- Nic... - machnęłam ręką z uśmiechem na ryju. Sama nie wiem o co mi chodziło. Właściwie to wiem tylko tyle, że miałam się coś jej zapytać, ale już nie wiem co. Albo? Albo, wiem. - Marry mogłabyś mnie pilnować od Duffa. Żeby mnie nie ruszał. Przynajmniej do końca drogi. Nawet jak ja będę się do niego pchać to masz mnie trzymać - powiedziałam półgłosem. Tak żebyśmy tylko we dwie słyszały.
- Dlaczego? Przecież Duff jest niegroźny. Nic wam nie będzie - burknęła do mnie z nad książki.
- Co z tego, że jest niegroźny jak sama wiesz do czego może dojść - rzuciłam jej takim samym tonem co ona. A co? Nic mi się nie stanie. Chociaż może się coś stać. Ale nie mówmy teraz o tym, co nie? Co będzie to będzie.

***

- Gdzie jesteśmy? - zapytałam pół przytomna przez sen.
- Gdzieś koło Olimpii - powiedział Duff. Jak sobie dobrze kojarzę to Olimpia jest gdzieś obok Seattle. Tak.
- To niedaleko Seattle, prawda? - zapytałam. A zebrało mi się na zadawanie pytań.
- Tak. Jakieś ponad pół godziny jazdy po miastach, bez korków oczywiście. A jak już o tej godzinie będą to będziemy za godzinę lub dwie - oznajmiła Marry.
- To mogę jeszcze spać? - znowu padło pytanie, aż się zaśmiałam z samej siebie. - Jak ja dużo pytań zadaje.
- Tak. Jak ogarniesz się i skończysz robić przesłuchanie to możesz nie spać, a jak masz dalej taki zamiar to lepiej śpij - uśmiechnęła się wrednie.
- To ostatnie teraz pytanie - przyjaciółka aż zadrżała słysząc ostatni wyraz. - Która godzina?
- Nie masz zegarka? - odpowiedziała nieprzyjemnie.
- Nie, bo chyba został w walizce, albo... zostawiłam w domu - mój głos się załamał.
- Dobra, niech ci będzie - spojrzała na moją prawą rękę. No ale nie miałam zegarka na niej i raczej nie mam. Chyba że mi ktoś go nałożył jak spałam. Spojrzałam też tam gdzie przyjaciółka. Nic nie było. - Jest 7:05.
- Dopiero? Czy nie możemy jechać krócej? No Boże, ile można jechać?...  zaczęłam się wyżalać.
- Reb, zamknij się!  - krzyknął Duff. - Daj mi spać.
Tym mnie uciszył.

***

- Cześć mamo! - krzyknęła Marry widząc swoją mamę. Szła cała uśmiechnięta. Kobieta około czterdziestki, o kanciastych rysach. Może to spowodowane było tym, że była chuda. Niższa od swojej córki. Miała w dalszym ciągu długie falowany ciemnobrązowe włosy i takiego samego koloru oczy. Ubrana w kwiecistą spódnicę do kolan, jaskrawo żółtą bluzkę na ramiączkach i tęczowy szal, który miała na ramionach.
- Dzień dobry, pani Wissar - uśmiechnęłam się do niej, spojrzał na mnie, na swoją córkę i na Duffa z tyłu.
- Cześć. Chodźcie do samochodu - pokazała głową na starego czarnego cadillaca.
Poszliśmy z walizkami do samochodu. Duff pomógł jej wpakować to wszystko do bagażnika, ledwo co zamknęliśmy go, ale jakoś się udało.
- Widzę, że kalifornijskie słońce dobrze na was działa. Jacy wy jesteście opaleni. Nie wspominając już o Rebece... - kiedy tylko odpaliła silnik to zaczęła swoją przemowę. Ja po pierwszych pięciu minutach zrezygnowałam ze słuchania. Szczerze? Wolałam już obserwować ulicę Seattle. Dawno tutaj byłam. Z każdą sekundą docierało do mnie, ze trochę się tutaj zmieniło jednak droga do domu była ciągle taka sama.
- Mógłbym tutaj wysiąść? - padło pytanie Duffa, a ja oderwałam się od "myślenia".
- Nie - pokręciła głową. - Jak dobrze pamiętam to kilka dni temu omawiałam z panią McKagan, że dostarczę cię pod samiutki dom - tak, super. Jakbyśmy byli niemowlakami i trzeba było nas pilnować na każdym kroku.
- Ale proszę pani....
- Nie ma "proszę pani", tylko robię tak jak się z kimś umówiłam - mało co nie krzyknęła, jednak po tym ucichła. - Przepraszam, jestem po prostu za bardzo przewrażliwiona.
Ja tam nic się nie odezwałam. Właściwie to nikt się nie odezwał. Jechaliśmy w ciszy.

Kilka minut później podjechaliśmy pod dom McKaganów. Każda z nas wyściskała go, zabrał walizki i poszedł. W połowie drogi przed dom wyszła jego mama. Mama Marry pomachała jej na powitanie, a my skinęłyśmy jej z uśmiechem. Wsiedliśmy spowrotem do samochodu i ruszyliśmy do domu.
- Dziewczyny, co macie dzisiaj w planach? - zapytała nas pani Wissar.
- No wiesz, mamo... Jak narazie to nic nie planowałyśmy... - wypaliła Marry spojrzała na mnie takimi oczyma, że wiedziałam, że chce abym jej pomogła.
- Chyba będziemy się rozpakowywać, a później coś się wymyśli. Może wieczorem pójdziemy się przejść - powiedziałam ze sztucznym uśmiechem.
- Dobrze - usłyszałyśmy. Może nie była taka dziwna na jaką opowiadam, ale takie miałam pierwsze wrażenie. - O właśnie Reb... Twoja mama dzwoniła do mnie i mówiła, że przyjedzie do nas za dwa tygodnie - odwróciła się do tyłu.
- Mamo patrz co jest na ulicy - zwróciła jej uwagę córka. Odwróciła się i znowu zapadła niezręczna cisza. z jednej strony dobrze, a z drugiej nie. Sama nie wiem czemu. Po pięciu minutach byłyśmy pod domem. Wzięłyśmy walizki, poszły do domu z myślą, żeby pani Wissar nie poszła za nami. No tak jakbyśmy miały narkotyki w walizkach. Bez przesady. Ale miałyśmy jej dosyć.
- Marry, jak coś o idę na zakupy! Około 13 powinnam być w domu! - krzyknęła. Usłyszałyśmy tylko silnik i samochodu nie było. Nareszcie!
 Po rozpakowaniu się, ogarnięciu pokoju i jako takim zjedzeniu śniadanio-obiadu położyłyśmy się na kanapie w salonie, oglądałyśmy telewizje. Była akurat godzina 12. Gdzieś przed 13 zasnęłyśmy.

Obudziło nas ciche pukanie w drzwi, otworzyły się delikatnie, a zza nich wyszedł Duff. Obie uniosłyśmy głowy nisko, bo spałyśmy lekkim snem i spojrzałyśmy na blondyna.
- Spałyście? - spytał siadając na fotelu.
- Tak, a nie widać? - rzuciłam z sarkazmem, nic nie odpowiedział, a Marry zaśmiała się cicho.
- To co chciałeś? Że się do nas włamujesz, Żyrafo? - pierwszy raz słyszę jak moja przyjaciółka mówi tak do niego.
- Bo dzwonił do mnie mój znajomy, z resztą twój też...
- Jaki? - przerwała mu, a ja spojrzałam na nich jak na debili. Nawet tego nie zauważyli i dobrze.
- Matt... Ale kończę.
- Ten co ciągle robi imprezy?
- Tak! - krzyknął. - A teraz daj mi dokończyć. - kiwnęła głową. - No... I on robi znowu domówkę i zaprasza nas wszystkich. Nawet ciebie Reb - popatrzył na mnie.
- Fajnie! - skomentowałam, a w głowie miałam pustkę.
- Nie mamy się w co ubrać - powiedziała za nas brunetka.
- Jak nie? Rebecca ma dużo ubrań - pokazał na mnie brodą.
- Ale co mamy na siebie wziąć? - zapytałam.
- Jak dobrze, że ja nie mam takiego problemu - prychnął. - Ja tam biorę swoją ramoneskę, skórzane spodnie i bluzkę z logiem The Ramones - wzruszył ramionami.
- Okej, ja pójdę podobnie - wpadłam na pomysł.
- Jak? - zaciekawiła się przyjaciółka.
- Wezmę czarne spodnie, bluzkę z Led Zeppelin i swoją ramoneskę - uśmiechnęłam się. - Do tego czarne trampki za kostkę. Włosy złapie w kucyk, a oczy pomaluje na czarno.
- Ja też tak pójdę. Tylko, że wezmę T-shirt z Black Sabbath - Marry aż podskoczyła na kanapie.

5 komentarzy:

  1. Hymmm... nie wiem co by tu napisać, za dużo to się nie dzieje, Duff dobiera się do Reb... Sorry jestem dzisiaj jakaś taka "łe" (tego nie da się napisać, wiesz o co mi chodzi?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie za bardzo wiem o co be. Ale już tak mam że od paru dni nie ogarniam.

      Usuń
  2. Hej! Właśnie wróciłam z wakacji i bd nadrabiać :0 u mnie informacja , zapraszam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czaję co ze mną nie tak, ale znowu nie mam weny na twórczy komentarz. To chyba przez końco-wakacyjnego doła. No nic, K. do roboty!
    W sumie nie ma jakiejś nadzwyczajnej akcji, jadą, jadą, dojechali. Ale chyba trudno jakoś ciekawie opisać taką podróż. Przypomniałam sobie moją 36-godzinną jazdę busem i mniej więcej wiem jak oni się musieli czuć. Jedna wielka masakra.
    Duff dobiera się do Reb. No w końcu! Uwielbiam gościa xD.
    Impreza u Matta. Może się coś ciekawego wydarzy, cokolwiek. Ratuj mnie przed szkolną monotonią! ;3
    Rozdział dobry, z resztą jak każdy ;). A ja nic więcej już nie napiszę, wypaliłam się chyba.
    Weny!
    ~ K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie mów tak.
      Co do rozdziału. Na początku był dobry, ale końcówkę zwaliłam.

      Usuń