poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Rozdział 4


 Ten rozdział wymęczyłam. Następny będzie lepszy. I jeszcze dodam, że będzie miał tak jakby wprowadzenie. To teraz życzę Wam miłego czytania. :D

- Tak jestem, mamo. – Krzyknęłam jej z góry.
- Chodź na chwilę na dół.
- Zostaniecie tutaj? – Zapytałam chłopaków.
- Tak, nie ma sprawy. – Odpowiedział Jeff.
Zeszłam z piętra i spotkałam nawet mocno niezezłoszczona matkę. Zaczęłam się bać i to nie na żarty, zawsze się jej bałam. Jak zła matka to zła matka.
- Wytłumaczysz mi droga panno, co tu się stało?
- Tak. Ale i tak mi nie uwierzysz.
- Dlaczego miałabym ci nie uwierzyć?
- Bo powiesz, że zmyślam, a mówię prawdę.
- Mów, a nie mnie zagadujesz.
- Dobrze. Dzisiaj rano jak ty byłaś pracy poszłam na łąki z psem spotkałam tam kolegę i gadaliśmy, po jakimś czasie wróciliśmy z Roxy do domu i zasnęłam na kanapie. Obudził mnie dzwonek okazało się, że to on, Jeffrey i jego kolega, William. No to więc ze swojej uprzejmości zaprosiłam ich do środka. Oglądaliśmy koncert i Jeff zaczął zamulać. – Zauważyłam, że coś się jej nie spodobało w mojej wypowiedzi. - To znaczy był smutny. Ja wyszłam do łazienki, a ten drugi za mną. Wygoniłam go z niej i skorzystałam z toalety. Kiedy już wychodziłam usłyszałam ich krzyki, szybko pobiegłam do salonu zobaczyć co się dzieje. Ten widok mnie przeraził. Will rozwalił nam pół salonu i jeszcze chciał rzucić w Jeff’a wazonem. Wydarłam się na nich i rozpłakałam się, poszłam do swojego pokoju. Po chwili przyszedł Will i zaczął mnie pocieszać. W tym samym czasie Jeff posprzątał pokój i chciał naprawić ławę. Zeszliśmy na dół i dokończyłam to co Jeff zaczął, kiedy okazało się, że kanapa jest połamana, chociaż nie wiem jak oni to zrobili, wszyscy poszliśmy i kupiliśmy nową, podobną i wazony. Zanim przyszłaś to siedzieliśmy i słuchaliśmy płyt od wujka Steve’a.
- Czyli tak to było?
- Tak. – Skuliłam się lekko, bo nie wiedziałam czego się spodziewać po niej.
- No dobra, ale masz mi ich przyprowadzić. Muszą mi to potwierdzić.
- Dobrze.
Poszłam po chłopaków i zawołałam ich. Tłumaczyli się jakąś godzinę przed moją mamą. Pod koniec to już wszystko robiło się śmieszne, bo nie wierzyła na słowo. Ale, że było nas troje to w końcu musiała w to uwierzyć. I tak się stało. Nie miałam żadnego szlabanu i obyło się bez bicia. Ale nie wiadomo co będzie jak chłopaki pójdą. I tego się właśnie boję.

Po jakiś dwóch godzinach mama w czasie kolacji oznajmiła, że ojciec nie żyje. Załamałam się, kochałam go mimo tego co mi robił. Płakałam cały wieczór, nie mogłam zasnąć. Przez calutki tydzień nie wychodziłam z domu, właściwie to z pokoju. Matka wspominała, ze chłopaki dzwonili i chcieli pogadać. Kolejny tydzień spędziłam, albo na podwórku, albo w salonie oglądając telewizję. Za jakiś tydzień miałam jechać na obóz i musiałam powiedzieć chłopakom o tym wyjeździe i o tym, że żyję. Zadzwoniłam najpierw do Jeff’a.
- Kto mówi? – Usłyszałam jego głos.
- Rebecca. Cześć, chciałam Ci wyjaśnić ta całą…
- Reb, już myślałem, że umarłaś. – Przerwał mi. Myślałam, że zaraz z tego telefonu wyjdzie tak się cieszył.
- Spotkamy się i pogadamy?
- Tak. Kiedy? – Zapytał brunet.
- No nawet teraz.
- To gdzie?
- Może na skrzyżowaniu Shenandoah i Greenbush? – Zaproponowałam.
- Dobra to ja się zbieram. – Powiedział.
- Ok. To do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Rozłączyłam się pierwsza. Zaczęłam się zbierać. Musiałam się jakoś ogarnąć. Wiedziałam że dojście do tego miejsca zajmie mu trochę drogi, a ja musiałam pójść do łazienki i umyć się. Także umyłam się, pomalowałam i nałożyłam czyste ubrania, żeby wyglądać jak człowiek. Wyszłam po pół godzinie,  na miejscu byłam 10 minut później. Siadłam na przystanku jednak nie na długo. Po dosłownie minucie przyszedł Jeff z uśmiechem na twarzy. Ze mną było gorzej, nawet nie potrafiłam się uśmiechnąć.
- Cześć. – Podszedł do mnie. – Uśmiechnij się.
- Jak?
- No normalnie, pomóc ci?
- Nie dzięki. Ale jak ja nie potrafię.
- Jak można nie umieć się uśmiechać? No ja Cię proszę.
- Ehhh… -  spuściłam głowę.
- Co się stało?
- Nic.
- A właśnie miałaś mi coś powiedzieć.
- A no tak. Bo pamiętasz, że nie wychodziłam 2 tygodnie z domu?
- Tak.
- No właśnie dlatego, że ojciec mi umarł.
- Ojoj. To nie zaciekawie.
- Wiem. – Rozpłakałam. Jeff podszedł i przytulił mnie. No tak nie ma to jak wypłakać się w ramię przyjaciela.
-  Nie płacz, no nie płacz. – Mówił mi do ucha. Spojrzałam na niego z pytającą miną. Jakieś takie do niego nie podobne. On tylko się uśmiechnął. Wytarłam ostatnie łzy.
-  Wiesz miałam wam coś powiedzieć, ale nie miałam kiedy.
- Wam? Czyli, że mi i Willowi?
- Tak. Bo ja z tydzień jadę na obóz na Florydę.
- A na długo?
- Trzy tygodnie. Idziemy do niego?
- Tak.

Poszliśmy do domu rudego. Akurat źle trafiliśmy, bo w domu trwała niezła kłótnia. Stanęłam zamurowana przed wejściem na jego podwórko. Jeff poszedł pod drzwi, a gdy już stał mało co nie dostał od wkurwionego Axla z drzwi. Cofnęłam się jakieś trzy kroki widząc go i wywaliłam się na ulicę. Roześmiali się, a ja wstałam z jezdni, otrzepałam się i podeszłam do nich z miną zabójcy.
- Reb chciała ci cos powiedzieć. – Powiedział brunet patrząc się na rudego.
- Jadę na kolonie na 3 tygodnie na Florydę.
- Że co?
- Wyjeżdżam na 3 tygodnie.
- O kurwa. Dlaczego mówisz dopiero teraz?
- Bo dopiero dzisiaj wyszłam na dwór. - Ta i zaraz zacznie się dopytywanie, dlaczego nie wychodziłam, co się stało, dlaczego wcześniej im tego nie powiedziałam.
-A właśnie, dlaczego nie wychodziłaś wcześniej? – Zapytał Will. Myślałam, że go uduszę albo coś innego. On mi czyta w myślach, normalnie. Westchnęłam.
- A czy ty musisz zadawać tyle pytań? – Zapytałam go.
- Czekaj, ja mu to wytłumaczę, ok?
- Dobra.
Jeff zaczął tłumaczyć mu całą sytuację jak małemu dziecku, nic nie rozumiał. Myślałam, że  obydwu zabije na miejscu. W końcu wytłumaczyłam im jak to było.
- No dobra, to teraz idziemy potopić smutki i oblać wyjazd Reb. – Powiedział Will.
- To ja się piszę. – Krzyknął Jeff.
- Ee, to idziemy. – Powiedziałam. – A skąd weźmiesz coś do picia?
- Ma się znajomości. – Poruszył brwiami, na co ja wybuchłam śmiechem. Jeff spojrzał na mnie z miną ‘O co ci chodzi?’ Wskazałam na rudego, spojrzał na niego i roześmiał się.
- Ale, o co wam chodzi.
- O nic. – Powiedzieliśmy razem.
- Ahhaaa. – powiedział tak jakby w zwolnionym tempie kiwając przy tym głową. Miał nas za idiotów, czy co?
- Idziemy? – spytałam. Ruszyliśmy się z miejsca po 5 minutach. 

Do domu wróciłam po północy. Matka nic nie powiedziała. Chyba zobaczyła, że się napiłam. A z resztą, co jej do tego. Umyłam się i poszłam spać. 


Jeżeli widzicie jakieś błędy to piszcie. Liczę na wasze komentarze. :)

8 komentarzy:

  1. O jeny. Mam trochę do nadrobienia u Ciebie :(

    OdpowiedzUsuń
  2. pisz częściej , bo opwiadania sa super , lae długo na nie czekamy... :( ja codziennie sprawdzam czy czegoś nie dodałaś czasem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehehe dzięki. Może uda mi się coś wstawić w tym tygodniu. :D

      Usuń
  3. Ej, to jej tata nie żyje ?; (

    Reb jedzie na Florydę, jadę z nią ; )

    To i tak, że nie dostała opierdolca za ten salon xD

    Ogólnie rozdział mi się podoba. widać, że jest trochę wymuszony, ale ja też tak czasem piszę, więc nie ma co się martwić ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie żyje... Niestety. :( Wszyscy pojedziemy z Reb na Florydę. :)

      Usuń
  4. fajnie fajnie, ciekawie jak będzie na florydzie

    OdpowiedzUsuń
  5. Muszę ci powiedzieć, że polubiłam jej mamę, bo ... raczej każda inna matka by dostała kurwicy na widok TAK rozwalonego salonu, ale ... jej tata ?! Jak to ?! Tak po prostu, z dnia na dzień ... kurwa, nie dobrze. -,- szkoda, że nie opisałaś rozmowy, kiedy ona się o tym dowiedziała.
    Mam nadzieje, że wszystko się wyjaśni w kolejnym rozdziale, który spadam czytać. ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak obiecałam, tak robię. Siedzę sobie na polskim i zamiast słuchać wywodu o Iliadzie, piszę komentarz! ;)
    Jakoś mnie nie rusza śmierć jej ojca... Nie mam uczuć, wiem. Matka też mnie wkurza. Ją też możesz zabić! Chłopcy zaopiekują się Reb, ona trochę posmuta, a na koniec wszyscy będą szczęśliwi! Wkurwiają mnie ostatnimi czasy wszystkie matki, oprócz własnej...
    No i ten, też chce na Florydę! Teraz, zaraz kurwa! A nie, ja siedzę w szkole, a Ty i jeszcze kilka osób macie ferie... to jest niesprawiedliwe! Ja się nie zgadzam! I tym oto dziwnym wywodem zakończę komentarz, bo... biologia. xD

    OdpowiedzUsuń