niedziela, 5 sierpnia 2012

Rozdział 1










Był rok  1978, dokładnie to 15 lipca tego roku. Było gorąco, chodziłam z moim ukochanym owczarkiem. Był strasznie leniwy jak na psa tej rasy. Dzisiaj wyjątkowo szedł, a nawet ciągnął mnie w kierunku lasu. Dużo łażę po mieście i okolicach, ale nigdy tam nie byłam.

Dobiegliśmy do lasu po drugiej stronie miasta, zdyszana ledwo zatrzymałam psa. Pobiegł dalej.
- Roxy, gdzie ty znowu biegniesz??
Goniłam ją. Wpadłam na nią, miała miękkie futro, potem do czegoś mokrego, chwilę później zobaczyłam, że to strumyk. Polizała mnie po twarzy, roześmiałam się i poczochrałam ją po głowie. Wyszłam z niego, siadłam na trawie obok psa.
- Co tam mała, jak się biegało?- Zagadałam do psa. Może i było to dziwne, ale lubiłam rozmawiać z tym stworzeniem. Kiwnęła głową, uśmiechnęłam się.
- Zmęczyłaś się? - Zaprzeczyła, jak ten pies to robił? Rozumiał mnie, a ja jego. Wiecie taka przyjaźń.

Leżałyśmy tam jakąś godzinę. Usłyszałam śmiechy. Pies zerwał się na łapy, po czym zaczął szczekać. Zza drzew ukazały się dwie postacie. Ze zdziwienia podniosłam się do pozycji klęczącej i uspakajałam Roxy.
- Zabierz tego psa, on mnie zaraz zje. – krzyczała ruda postać.
- Odczep się od Jeffa! Zrobił Ci coś? – Odpowiedział mu tym samym, ale bardziej spokojniejszym tonem brunet. Zabrał psa od swojego towarzysza i wyszedł zza krzaków. Popatrzyłam na nich ze zdziwieniem. Nie znałam gości mimo tego, że obeszłam całe Lafayette w wzdłuż i w szerz. Przytuliłam się mocnej do psa tak, aby nie wyrwał mi się z objęć i nie poleciał do swojego „kolegi”. Wstałam i zapięłam psa w smycz.
- Witaj, co taka dziewczyna robi z takim psem, w takim miejscu? – Zapytał brunet.
- Izzy, ogarnij powtarzasz się.
- Jakbym nie wiedział. Teraz się zamknij, bo chcę nawiązać rozmowę z tą panną.
Zaśmiałam się pod nosem. Już miałam mówić do nich, gdy rudy mi przerwał.
- No zobacz już się rumieni.
- Ehhh… Jak widać siedzę z psem, a właściwie to już stoję. I nawet nie wiem jak ja się tu znalazłam. Może mi podpowiecie?
- Jesteś w lesie jak widzisz.
- To już wiem. A może tak dokładniej? W jakiej części tego czegoś zwanego miastem?
- O… Widzę, że nie tylko my nienawidzimy tego miasta.
Tak. A teraz odpowiecie mi na pytanie?
- Yhym…Jesteśmy gdzieś w południowo-zachodniej części miasta za rzeką Wabash. – Odpowiedział Izzy.
-Dzięki.
- Do usług.

Odeszłam trochę.
Ej, ej, ej. Czekaj! – Krzyknął rudowłosy. Przestraszyłam się tak aż podskoczyłam w miejscu.
- Kurwa, Axl nie strasz nam lasek.
- Wam? – Odwróciłam się w ich stronę spoglądając z niedowierzaniem w to co mówią. – Wam? – Powtórzyłam pytanie.
- Nam. Może się przedstawisz?
- A po co? I tak się pewnie nie spotkamy.
- No jak to, po co? Żeby wiedzieć jak się nazywasz.
- Aha. Dobra. Coś jeszcze, czy tylko imię?
- To może jeszcze gdzie mieszkasz. Ciekawa jesteś, wiesz?
- Tak wiem. – Uśmiechnęłam się lekko. – Reb. – Podałam im rękę – Właściwie to, Rebecca.
- Will, a właściwie to mówią na mnie Axl. – Uścisnął moją dłoń.
-  Izzy. – Powiedział brunet, puścił oczko i uścisnął dłoń. Uśmiechnęłam się.
- Gdzie będziesz iść dalej? – Spytali.
- Pewnie do domu zaprowadzić psa, a potem z paczką poszlajać się po okolicy.
- A może jakbyś zamieniła paczkę na nas? – Zapytał Izzy.
- Coś mi proponujesz? Czy mi się wydaje?
- Nie, nie wydaje. Możemy ciebie podprowadzić, mamy czas. Co ty na to?
- Zastanowię się. – Zrobiłam minę zamyślonej. Po chwili pies mnie pociągnął i poleciałam na trawę. Zaczęłam wyklinać psa, chłopaki śmieli się ze mnie.
- Tak, tak. Śmiejcie się ze mnie dalej. Tak wiem jestem sierotą. Yhhh…

Pobiegłam za psem. Złapałam go dopiero przy wyjściu z lasu.
- Pojebało Cię. Czego mi uciekłaś, debilko? – W odpowiedzi dostałam pokłon. Oznaczało to, że żałowała. – Oj no nie smuć się. Najważniejsze, że cię mam i że daleko nie zwiałaś. - Roześmiałam się i przyklękłam, przy Roxy. Nie chciała iść w stronę chłopaków, więc poczekałam. Po chwili usłyszałam gadaninę chłopaków.
- To gdzie mieszka ta ładna dziewczyna?
-, Jaka? Gdzie? – Spytałam.
- Przed nami, głupku.
- Yhy… Ale gdzie?
- No ty.
- Ja ładna? Hahahahahaha. Popierdoliło was.
- Nie! – Krzyknęli.
- Mniej więcej po drugiej stronie miasta. Przy Greenbush.
- To kawał drogi. Jak ty tutaj doszłaś?
- Normalnie. – Wskazałam na psa. – To ona mnie tu zaprowadziła. – Spojrzała na mnie i pokiwała głową.
- Ten pies jakby mógł to by mówił. – Skomentował Izzy. Zaśmiałam się.
- Taaak. Ona jest mądra. Rozumie mnie.
- Widać.
- Idziemy? – Spytał Will. Kiwnęliśmy głowami na ‘tak’.

Szliśmy razem z naszymi psami i gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Droga zajęła nam jakąś godzinę.
-To ja odstawiam psa i idziemy w dal, tak?
- Tak. – Zasalutował Axl. Zaśmiałam się.
Weszłam do domu, spuściłam psa ze smyczy. Zajrzałam do kuchni, nalałam jej wody i wyszłam głaszcząc ją i mówiąc żeby została. Posmutniała lekko, ale wiedziała, że długo nie będę chodzić. Nie ufałam im tak bardzo żeby szlajać się z nimi po całym mieście. Wyszłam przed dom. Stali przed werandą uśmiechając się do mnie.
- się No, co tak się gapicie? – Roześmiałam się widząc ich miny.
- Na nic. – Odpowiedział Izzy po chwili milczenia.
- Idziecie? – Zapytałam.
 - Tak! – Krzyknęli oboje.
Szliśmy drogą i gadaliśmy o życiu. O tym jak bardzo nienawidzimy Lafayette i całego stanu Indiany, o tym, że koledzy chcieliby wyjechać stąd do L.A. W końcu zatrzymaliśmy się przy jakimś sklepie. Rudy wszedł do niego, a ja z Izzym zwialiśmy na róg skrzyżowania. Wiedziałam, co się święci, nie raz tak robiłam ze znajomymi.
Po chwili Axl wybiegł z trzema butelkami jakiejś wódki. Za min sprzedawca i gruby ochroniarz, grozili mu, że jest tu ostatni raz i,że zadzwoni po policję. Ten wystawił im środkowy palec na pożegnanie.
- Co tak szybko? – Spytałam.
- Jak zwykle. Nie przyzwyczaiłaś się do naszego towarzystwa, mała. – Odparł zdyszany Will. Rozdał każdemu po butelce i poszliśmy tam gdzie nas nogi poniosły.

Wylądowaliśmy nad rzeką Wabash, tam  piliśmy i piliśmy. Wypiłam pół butelki wódki na raz. Trochę mnie to zdziwiło, nigdy tyle nie piłam. Byłam grzeczna, a przynajmniej tak mi się zdawało. Chłopaki chodzili pół pijani. Próbowałam ich ogarnąć, bo by biedaki powpadali do rzeki.

Wieczór. Rozchodzimy się do domów. Will mieszkał gdzieś blisko, więc ‘odholowaliśmy’ go pod dom. Potem razem z Jeffem szliśmy całą szerokością drogi śpiewając Zeppelinów i Aerosmith.
- Daleko mieszkasz? – Zapytałam patrząc mu w oczy i uśmiechając się do niego.
- No jakieś 10 kilometrów stąd.
- O kurwa to daleko. Podprowadzić Cię?
- Nie sam dojdę.
- No weź. Nie zostawię cię samego na tej drodze i jeszcze bez światła. No weź, proszę!
- Nie mówię ci sam dojdę i nic mi się nie stanie. Nie raz wracałem od Willa o późniejszej godzinie.
- No proszę!
- Nie sam pójdę, już. Patrz twoja ulica. – Wskazał palcem ulicę, na której mieszkałam. – Dobra musisz już iść. Cześć.
- No Jeff. Proszę! Chociaż do głównej, bo wyrzuty sumienia mnie zabiją.
- Ale ty uparta jesteś.
- No wiem. Mogę? Proszę, proszę, proszę.
- A niech Ci będzie.
Zaczęłam skakać jak głupia i rzuciłam się w ramiona bruneta.
- Ej no, bez takich.
- O sory, za bardzo mnie poniosło. – Uśmiechnęłam się do niego przepraszająco.
- Nic się nie stało.
Poszliśmy dalej, przy drodze prosił mnie żebym już szła do domu, ale ja nie chciałam. Skończyło się na tym, że poczekałam aż przejdzie przez drogę i miałam sobie iść do domu. Tak jak mnie prosił tak zrobiłam. Poczekałam i poszłam do domu. Było już ciemno, nawet bardzo ciemno. Przyszłam do domu, dostałam codzienny opierdziel o tym gdzie się włóczę i dlaczego tak późno. Wparowałam do pokoju i w mig zasnęłam na łóżku.




Dziękuje za przeczytanie.
Myśle, że się podobało i proszę piszcie co o tym myślicie. Co trzeba zmienić, co dodać. Możliwe, że w późniejszych rordziałach dodam narrację Izziego i Axla. 

A i coś się zwaliło. Masakra

4 komentarze:

  1. Co jak co, ale piszesz to ty fajnie :) Naprawdę, pisz dalej bo mi się podoba :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę ci powiedzieć, że przez cały rozdział uśmiechałam się. Jest taki ... pozytywny, aż miło się czyta. ; )

    Zastanawiam się tylko dlaczego ona tak usilnie chciała go odprowadzić... Izzy to duży chłopczyk, poradziłby sobie sam, ale ok. ; P

    Lecę do drugiego rozdziału ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja na początku przeczytałam 1987 i sb myślę, o co come on.? ;-) Meega mi się Twój styl i pomysł podoba.:-D

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobre, dobre! Takie pozytywne... Bardzo lekko się to czyta, miałaś rację.
    Strasznie lubię opowiadania, które "dzieją się", jeśli mogę tak napisać, w Lafayette... Nie wiem czemu, ale podoba mi się to bardziej niż cokolwiek w LA, czy to na początku Gn'R, czy już potem... Lubię wszystko, gdzie przynajmniej na początku jest Axl z Jeffem bez reszty.

    OdpowiedzUsuń