środa, 27 marca 2013

Rozdział 16

 No dobra. Udało mi się. Ale to i tak nie jest koniec. Jeszcze szykujcie się na wakacje z Jamesem, Duffem, Marry i Willem oraz Rebeccą. Wiecie, Dżem i TSA dają wenę. A co tam pojaram się zdjęciem Hollywood Sign xD.

To już nie przedłużam czytajcie :D.
Trochę tego jest.


Około dwudziestej drugiej obudził mnie telefon. Leniwym krokiem podeszłam i odebrałam go.
- Haaaloooo? - mój zasapany głos było słychać w całym domu, dosłownie jak echo. Byłam sama w domu. Jak skończę rozmowę to zadzwonię do tej wytwórni i zapytam się o mamę.
- Cześć Reb. Co tam u ciebie? Coś widzę, że spałaś. Chora jesteś? Zawsze o tej porze to ty tryskasz energią... - tak mnie moja kochana Marry obrzuciła pytaniami i różnego rodzaju stwierdzeniami, że musiałam jej wszystko wytłumaczyć. Dopiero wtedy zrozumiała.
Po półgodzinie ożywionej rozmowy ktoś zapukał do drzwi. Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy to James. Ale to by było nie możliwe zwłaszcza stwierdzając, że jest niedaleko 23. Przeprosiłam przyjaciółkę i poszłam do wejścia. Ujrzałam w nich moją mamę, która widząc moją osobę rzuciła się i zaczęła mnie przytulać.
- Coś się stało? - zapytałam zaciekawiona.
- Przyjęli mnie - przerwa, zrobiła w tym czasie oddech. - Na pełny etat i do tego dostałam awans. Spodobałam się kierownikowi już na początku...
- Mamo, zaraz mi skończysz, ok? Zostawiłam samą Marry przy telefonie. Ona nie lubi czekać długo - przerwałam jej chamsko, ale musiałam.
- Dobrze leć. Dokończę ci później - obładowana radością poleciała na górę, do swojego pokoju. Wróciłam do telefonu. Nasza rozmowa mogła się nie kończyć, ale godzina robi swoje. Skończyłyśmy przed pierwszą. Po tym padłam na łóżko w ubraniu i zasnęłam.
Kolejny dzień był lepszy i to o wiele. Mama urządziła wyśmienite śniadanie. Jedząc je omówiłyśmy to co działo się w wytwórni. Po tym wszystkim pomaszerowałam do pokoju. Wzięłam się za ogarnięcie swoich ubrań. Wyjebałam wszystkie ciuchy z walizek i reklamówek na samiutki środek pokoju. Chowając walizki stwierdziłam, że brakuje tu dywanu. Dywanu i to nie takiego jasnego jak ten cały pokój tylko czarnego jak smoła i jeszcze takiego dużego i grubego. Oo tak! Taki będzie najlepszy. Śpiewając połowę dyskografii Led Zeppelin i AC/DC poskładałam oraz posegregowałam ubrania. Wsadziłam wszystko do odpowiednich półek i szuflad, ale i tak znając życie za góra miesiąc będzie tam burdel na kółkach. Reklamówki wylądowały w śmietniku w kuchni, a w niej było już czuć rosół. Będąc spowrotem na górze odsunęłam firankę i otworzyłam drzwi balkonowe, aby wpuścić świeże powietrze.
Około 14 był obiad. Skąd ona wzięła takie coś jak ten rosół to ja nie wiem . Ale to jest dobre. Później był kurczak z frytkami. Po 15 wyszłam przed dom zapchana i zamulona tym całym jedzeniem. Resztę dnia matka uskuteczniała wyganianie mnie z domu, abym się wreszcie z kimś poznała, bo będę takim samotnikiem. Nie udało jej się przemówić do mojego rozumu. Późno wieczorem zadzwoniło towarzystwo z Seattle i Lafayette chcąc się dowiedzieć, czy będą mogli do mnie. Wiadomo Marry jest mile widziana. Duff po kilku minutach też został mile widziany u mnie w domu. Jeszcze został Will, który chciał przyjechać. Matka odstawiła szopkę, że nie, albo jak już to zadzwoni do jego matki. Po dwóch godzinach rozmów i narad zgodziła się. Uff!

Kolejny tydzień minął z najróżniejszymi dziwnymi humorami.
W poniedziałek siedziałam w domu, sama. Mama była w pracy.
We wtorek przyszedł do mnie James, matki też nie było. I dobrze. Pierwszą połowę dnia spędziliśmy na siedzeniu nad basenem. Po godzinie 15 poszliśmy po sklepach muzycznych wymieniając się opiniami co do muzyki, którą słuchamy. Nakupowaliśmy plakatów do mojego pokoju, ale nie tylko kupiliśmy. Chodząc przy ścianach gdzie były poprzyklejane pozrywaliśmy połowę. Nawet tych co nie załam. Ważne, że nie będzie w moim pokoju pusto. Wieczorem i to późnym wieczorem spacerowaliśmy po plaży. Około godziny dwudziestej trzeciej wróciłam do domu zacieszając.
W środę cały dzień odpisywałam na listy. Nie mogłam się wypisać. Wieczorem dzwoniła do mnie Marry.
W czwartek ponownie zawitał do mnie James. Po dłuższej rozmowie stwierdził, że się zmieniłam od kiedy jestem tutaj, w Los Angeles. Że zrobiłam się nudna, obojętna, zimna i takie tam duperele. Jednym słowem: bezuczuciowa. Nie to co w Lafayette, czy na Florydzie. Ogólnie mówiąc to ja też zauważyłam to, że stałam się inna, ale mi to pasuje, nie powiem. Los Angeles zmienia ludzi. Ale szczerze mówiąc to chciałabym wrócić co swojego starego JA, do tej Reb, która potrafiła zrobić pogo przy muzyce pop.
W piątek mama miała wolne, a co za tym szło wyciągnęła mnie na miasto, a dokładniej na zakupy. Przechodziłyśmy chyba z siedem godzin żeby znaleźć aż 3 bluzki, których i tak nie kupiłyśmy. Wracając wstąpiłyśmy do baru, i na szczęście wpuścili nas bez żadnych "ale". Wypiłyśmy po piwie i wróciłyśmy do domu. Ona mi pozwoliła pić piwo? Nie spodziewałam się tego po niej.
Weekendu nie pamiętam. Całkowicie wypadł mi z głowy. Taka czarna dziura.

Gdzieś w połowie tygodnia zostałam ponownie wykopana siłą z domu na " świeże powietrze ". Z wielkimi sapami przeszliśmy z moim kochanym przyjacielem, a może chłopakiem. Nie wiem jak na niego mówić. Chłopak to tak za poważnie, przynajmniej jak dla mnie oczywiście.
Po godzinie łażenia po najróżniejszych zakamarkach Los Angeles stanęliśmy gdzieś przy Franklin Avenue. A on znowu zaczął swój wywód o tym, ze chciałby mieć dla siebie tą starą, fajniejszą Rebeccę, którą poznał na Florydzie. Chwile potem stwierdził, że mnie zmieni. O mamo! Tylko nie to. Nie, że jestem niechętna.
- Mam propozycję - powiedział po długiej, głuchej ciszy.
- Jaką? - zaciekawiłam się.
- To niespodzianka.
- To po co mi mówiłeś? - zapytałam poirytowana. Ale mi się szybko humory zmieniają.
- Żeby ci się zachciało tam pójść. Nie denerwuj się tak - stwierdził.
- Ja się nie denerwuje - skłamałam, a co mi tam. - Gdybym to robiła to z pewnością byś już wąchał kwiatki od dołu.
- Tak? - zapytał z ironią.
- Nie, żartuje, wiesz? - teraz to ja pojechałam z ironią. Ha ha!
- To idziemy - powiedział kiedy już mi się zebrało na przemowę.
- Nie, ja nie idę dopóki nie powiesz mi gdzie idziemy - uparłam się o to żeby mi powiedział gdzie idziemy. Chce wiedzieć gdzie idę. W końcu jeżeli mnie zaprowadzi do jakiejś ciemnej uliczki i... I... Reb przestań myśleć o takich rzeczach. Nic ci nie grozi. No tak przecież jesteśmy w tym samym wieku, ale to jest chłopak.
- Ale to jest niespodzianka.
- Ale ja nie idę jeżeli mi nie powiesz gdzie idziemy - zaprotestowałam zakładając ręce na klatce piersiowej. Udaję tępego człowieka... Tak jest najlepiej.
- Albo ty jesteś uparta, albo głupia - stwierdził podchodząc do mnie bliżej. I tak staliśmy dosyć blisko, bo na oko to dzieliło nas 40 centymetrów. To teraz już 15.
- Możliwe, że jedno i drugie - uśmiechnęłam się.
- Chcesz mi przez to powiedzieć, że przez Los Angeles zgłupiałaś?
- Nie, skądże. Po prostu nie mogę przebywać w twoim towarzystwie - palnęłam nie myśląc co mówię.
- Chcesz mi zarzucić to, że przeze mnie nie myślisz? - zapytał patrząc mi w oczy tak mocno, że poczułam to mimo tego, że patrzyłam na swoje trampki.
- Nie po prostu... - zacięłam się.
- Nie tłumacz się... - teraz to on. Ha! Znowu. Podniosłam głowę obserwując go z uśmiechem. Mój brzuch zaczął pogować. Mógłby przestać, bo zaraz jeszcze wypchnie moje serce, a ono poleci wiadomo gdzie. Dalekiej drogi to nie będzie mieć.
- Tak? - zapytałam niepewnie patrząc sobie nawzajem w oczy. Nie dostałam odpowiedzi. Staliśmy chyba z dziesięć minut w ciszy patrząc się na siebie. - To ja chyba będę iść - powiedziałam obracając się do niego dupą.
- Nie czekaj! - zawołał. - Chodź ze mną.
- Ale ty mi nie chcesz powiedzieć gdzie pójdziemy - popatrzyłam na niego z wyrzutem wsadzając ręce do kieszeni spodni.
- Bo to niespodzianka.. - zaczął mi tłumaczyć, a ja patrzyłam na jego osobę wzrokiem niewiniątka. - Nie patrz się tak na mnie - nagle przerwał sobie śmiejąc się.
- Dlaczego?
- Bo to źle na mnie działa - po tych słowach na mojej twarzy pojawił się chytry uśmieszek. - Tak też nie.
- Ooo! Dobrze, że mi mówisz, wykorzystam to przeciwko tobie - zaśmiałam się.
- Mam pytanie. To idziemy, czy dalej będziesz planować jak mnie masz doprowadzić do szału? - zapytał, a kiedy usłyszałam tą ostatnią część pytania zaczęłam się śmiać. - Z czego się śmiejesz?
- Nie hahaha... Ważne hahaha... Już nie ważne...
- Aha - usłyszałam i w tej chwili leżałam na chodniku nie mogąc opanować swojego śmiechu. Przyglądał mi się dopóki nie skończyłam swojego występu. - Wiesz, dawno takiej Reb nie widziałem. Mogłabyś to częściej robić. Ładnie tak wyglądasz.
- To ma być komplement? - zapytałam zdziwiona siedząc na płytkach chodnikowych. - Ładnie jak tarzam się po chodniku?
- No nie, ale jak się śmiejesz.
Każda dziewczyna wygląda ładnie jak się śmieje. I co z tego. Typowy facet. Nie odpowie na wszystkie pytania tylko na ostatnie. Mniejsza o to... Wstałam z tej podłogi. Nagle złapał mnie za rękę czego się nie spodziewałam. Ja stałam jak mur i ani mnie rusz. Wiedziałam, że mnie nie ruszy z miejsca.
- Idziemy - zawołał ciągnąć mnie przez ulicę. Zaprzeczyłam. - Proszę - błagał. - Nie ma żadnych protestów - nagle zagrzmiał.
- Zmuś mnie do tego! - zażądałam uśmiechając się szelmowsko. Coś czuje, że to miasto mnie zmienia. Powtarzam się.
- Tak? Dobra - powiedział z takim uśmiechem, że się nakręciłam na to jego wyzwanie. Ciekawe co zrobi? Podszedł do mnie, złapał w pasie i przerzucił przez ramię. Super zawisłam na nim! Nie ciężko mu?
- Nie ciężko ci? - zapytałam opierając się na łokciach o jego plecy.
- Nie, ale mogłabyś zabrać swoje kościste łokcie z moich pleców.
- Dlaczego, ale mi tak wygodnie - wyszczerzyłam się do samej siebie. - Wiesz, że i tak ich nie zdejmę. No chyba, ze się zmęczę. Daleka droga?
- Tak, myślę, że za jakieś pół godziny będziemy - odpowiedział odwracając się w moja stronę, właściwie to w stronę mojego tyłka ubranego w jasne, przetarte jeansy i przy okazji łaskocząc mnie w plecy swoimi blond kudłami. Roześmiałam się.
- Czy ty musisz wymachiwać tymi swoimi piórami na prawo i lewo?
- Ja? Piórami? Ja nie mam piór - oburzył się.
- I kto tutaj się denerwuje? - zapytałam tak jakby przechwalając się. - Pióra to określenie na długie włosy u chłopaków - wytłumaczyłam mu.
- Aa, dobra. Rozumiem - pokiwał głową, znowu zaśmiałam się. Co ja poradzę, że mam łaskotki na placach. Jeżeli jest na tyle inteligentny na ile ja myślę to wykorzysta to przeciwko mnie.
I właśnie w tej chwili zebrało mnie na wspomnienia. Przypomniało mi się jak na wakacjach razem z Willem, Jeffym i Marry szliśmy nad Wabash (Jak coś to to jest rzeka płynąca w Lafayette. Właściwie to dzieląca główne Lafayette od West Lafayette). A potem chcieli mnie wrzucić do tej rzeki z mostu, jednak nie udało im się. Dopiero po tym jak wypiliśmy trochę udało im się. Ale wspomnienia wspomnieniami... Przejdźmy do świata rzeczywistego. Aktualnie byliśmy na jakiejś ulicy prowadzącej pod górę i przy okazji skręcającej w prawo. W końcu znudziło mi się trzymanie rąk na jego plecach więc opuściłam je i zwisały. Wyglądałam jak jakiś trup. Ale ładne określenie. Ekhem... Mam zajebisty widok przed swoimi oczami. Dupa Jamesa. Dzięki!
- Daleko jeszcze? Muszę oglądać twój tyłek?... - obrzuciłam go pytaniami oglądając drogę za nami.
- Nie. Dziesięć minut drogi - odpowiedział śmiejąc się.
- Znasz może The Ramones? - zapytałam. Gdyby tu był tylko Duff.
- Tak - O! Jakie miłe zaskoczenie.
- A mam pytanie. Mogę śpiewać? - zapytałam. A co nie będę owijać w bawełnę.
- Jasne, ale tylko ze mną - zaśmiał się.
Zaczęliśmy śpiewać, albo może bardziej drzeć ryje do "Blitzkrieg Bop",  "I Wanna Be Your Boyfriend", "I Wanna Be Sedated" i innych. Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu, jednak nie wylądowałam na podłożu. Dalej lewitowałam .
- Zdejm mnie! - zażądałam.
- Chwila.
- No proszę! Proszę, proszę. Już mam dosyć wiszenia na tobie - błagałam z udanym obrażeniem w głosie.
- Już - powiedział po chwili. Złapał mnie za nogi i po kilku sekundach byłam na ziemi cała i zdrowa. Dziwne, że nie piszczałam. - Obróć się - polecił mi, posłałam mu pytające spojrzenie. - Stoisz tyłem. Odwróć się!
Powoli odwróciłam się, ale zamknęłam oczy. Chciałam mieć taką niespodziankę. Kiedy już byłam przodem, otworzyłam powieki. Ujrzałam Hollywood Sign. Otworzyłam usta ze zdziwienia, a po chwili zakryłam je dłonią.


- I jak, niespodzianka? - zapytał uśmiechając się do mnie.
- Ale tu ślicznie! - zachwyciłam się. - Nigdy bym nie pomyślała żeby tutaj przyjść. Dziękuję! - rzuciłam się na niego.
- Coś mi się należy... - zaczął.
- Nie było mowy. To miała być niespodzianka - powiedziałam nie mogąc się od niego odkleić.
- A no tak, ale i tak mi się coś należy - powiedział chytrze się uśmiechając.
- Co? - zapytałam udając głupią.
- Naprawdę jesteś taka głupia, czy tylko udajesz? - zapytał zniecierpliwiony.
- Nie wiem. To zależy o czym myślisz - powiedziałam szczerząc się. No co ja się będę bawić. Po prostu pocałowałam go.

8 komentarzy:

  1. Wow.
    Rozdział mnie zaciekawił i to jak. O ile w poprzednim było nudno, o tyle w tym ciągle trzymało napięcie.
    Czemu ona się tak zmieniła, bo nie ogarniam? o.O Znaczy... Nie będę udawać, że jestem mądra, także serio, dlaczego? XD
    POCAŁOWAŁA GO ♥
    I gdzie Axl ;_________; Czekam na niego, mam nadzieję, że jeszcze będzie <3
    To tyle z mojej strony. Pisz szybko kolejny, bo nie mogę się doczekać!

    OdpowiedzUsuń
  2. Uhuhuhuhuhuh zajebisty!!! Mama ma pracę! Reb leżąca na chodniku i śmiejąca się rozwala system... bo normalny człowiek by tego nie zrobił... chyba ( ja kiedyś leżałam na chodniku i się śmiałam ;__; )
    No dialogi z Jamesem są świetne :D I wgl scena na końcu super. HOLLYWOOD MOTHERFUCKER!!!
    Nie ogarniam co piszę, bo piszę nie ogarniając. Idź w pokoju z Yerba Mate <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze to nie wiem czy mnie można zaliczyć do normalnych ludzi, ale ja często tarzam się po podłodze :p.

      Usuń
  3. Mimo, że treści jest od chuja i trochę, to czyta się szybko i przyjemnie i właśnie tu - plus dla ciebie. :)

    Ale wiesz co? Nie pamiętam specjalnie dużo, to znaczy tylko tą "Axlowatość" Rebbeci, że tak to mogę nazwać i ... Jamesa, który też upierał się jak dupa na sranie, poważnie. Pewnie się teraz śmiejesz, mam rację? Tak, mam ją, jestem pierdolonym jasnowidzem, hyhy. Tylko problem w tym, że nie przewidziałam tego, gdzie ją zaprowadzi, albo nawet zaniesie ten posiadacz zajebistych piór, ale ... ya know, tu jest mój błąd, że się nie domyśliłam. Obstawiałam bardziej jakiś bar, czy może posiadał w gaciach bilety na koncert, cokolwiek, ale nie to! Kurwa, co jak co, ale miłe zaskoczenie.

    Ano, i ten, nadużywam słowa "ale", ale kurwa nie znam nie-pedalskiego synonimu do tegoż właśnie słowa, wybacz więc.

    Co tam jeszcze? Nawet sobie nie zdajesz sprawy jak ja, do chuja, nie mogę się doczekać, aż rudzielec z wampajerem i żyrafą zawloką swoje zacne dupy do LA i W KOŃCU nastanie Guns N' Roses! KURWA!
    I co by tu dużo gadać... Przyśpiesz rzesz akcję z łaski swej, bo nie wiem ile takich akcji ten słit parki zniesie taki nie-romatyczno-wamparejowaty człowiek jak ja, ya know, mówię poważnie. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na początku lałam z Twojego komentarza, na serio. I to jeszcze szłam do sklepu, także to troszkę dziwnie wyglądało.
      Szczerze mówiąc to ja już nawet nie mam pomysłów do super-słit akcji Reb-James. Także i tak dam już Duffiastego, Axla i Izziego w następnym :D.

      Usuń
  4. KURWA, NAPISAŁAM KOMENTARZ, KLIKNĘŁAM NA COŚ I WSZYSTKO MI SIĘ USUNĘŁO, WSZYSTKO! -,-

    ehh. ale pisałam coś o tym, że zazdroszczę jej takiego Jamesa. który bierze ją na ręce, zabiera na Hollywood Sign, ma przed oczami jego piękny tyłek, łaskocze ją włosami po plecach. i w dodatku... ten buziak na końcu. to było takie słodkie i urocze! :D
    i dziwi mnie to, że zachowują się jak para, a ona nie potrafi mówić o nim "chłopak".
    kurwa, wiedziałam, że ta matka dostanie tę robotę. i jeszcze awans od razu, hahaha :D możliwe, że któregoś dnia mamusia przyjdzie do domu ze swoim szefem i powie, że zamieszkuje z nimi :D

    czekam na "ten teges" i w ogóle... na wszystko :D <3

    OdpowiedzUsuń