Nic nie mowie o tym. rozdziale Sami oceniajcie, poprawiajcie i wszystko, bo ja się zmęczyłam samym przepisywaniem. Chociaż końcówkę pisałam z głowy.
Aż zrobiłam sobie smaka na pizze z kukurydzą. Ale nie ważne.
Czytajcie, oceniajcie i w ogóle. Czekam na komentarze od tych którzy tu zajrzą. I nie tłuczcie mi o tym, ze nikomu się nie che, że Wy też tak macie. Nie ważne. Jak wszyscy to wszyscy. Następny będzie w sierpniu. No chyba, że uda mi się napisać coś jak dosiądę do internetów.
Widzę, ze zaczynam pierdolić bez sensu.
Także zapraszam.
Obudził mnie dźwięk zamykanych drzwi od mojego pokoju. Podniosłam leniwie powieki, żeby sprawdzić co to lub kto to jest. Jednak ku mojemu jakże "wielkiemu" zaskoczeniu, nikogo nie było, a okna i drzwi były zamknięte. Aha, była tutaj moja mama pozamykała wszystko, bo stwierdziła, że zrobi się przeciąg w domu i wszyscy będą później chorzy. Tak, na pewno. Dostaniemy czterdziestostopniowej gorączki i będziemy siedzieć opatuleni w koce oglądając telewizje. Ona to ma zawsze same czarne scenariusze w głowie. Czy wszystkie matki tak mają? Nawet ojciec, świętej pamięci, stwierdziłby że tlen nam się przyda. A co!
Wstałam z łóżka, od razu na proste nogi. Poczułam lekki ból w nogach. Aha, to chyba skutki wczorajszej włóczęgi po wzgórzach Hollywood. Spojrzałam na zegarek zawieszony na ścianie pomiędzy drzwiami, a szafą, tuż nad biurkiem. Od jakiegoś tygodnia tam wisiał, a ja może po raz drugi w życiu na niego patrze. Wskazywał dokładnie 10:00. Na co się trochę skrzywiłam, bo myślałam, ze dłużej pośpię. Widocznie nikt tego dzisiaj nie zaplanował.
Otworzyłam drzwi szafy. Co tam ujrzałam? To co codziennie, czyli stertę ubrań porozwalanych po półkach, a na samym dole buty. Mnóstwo butów. Od glanów i kowbojek przez najzwyklejsze trampki po baleriny i szpilki. Szpilki? Coo? Ok kiedy to ja w szafie mam szpilki?
Chwila zastanowienia. Już wiem! Któregoś pięknego, słonecznego, czerwcowego dnia wybrałyśmy się z mamą na zakupy. I tak przez przypadek w którymś sklepie z obuwiem mama znalazła czarne szpilki. Szczerze, ja odmawiałam, ale ona jest zbyt uparta, żeby to zrozumieć. Ale co ma upartość do rozumienia? Chyba nic. Kupiła mi je mimo mojego już wspomnianego protestu, aż się na nas kasjerka dziwnie patrzyła. W domu powiedziała, że będę miała na rozpoczęcie roku szkolnego. Ta, tylko, że ja w tym nawet dziesięciu metrów nie przejdę, to co mówić całą szkołę. Najwyżej będzie mnie nosić z lasy do klasy.
Wzięłam pierwsze lepsze spodenki i T-shirt z logiem Black Sabbath. W tej szafie można chyba znaleźć koszulki ze wszystkimi zespołami świata. Nałożyłam mój strój, umyłam twarz oraz zęby i zeszłam na dół domu.
Po kuchni krzątała się mama czegoś szukając za pewne i nucąc lub czasami śpiewając pod nosem Presleya. Ojciec go wprost uwielbiał, zaraz po nim był Hendrix i Beatlesi. Mama za za to przepadała za Aerosmith i The Rolling Stones. Ona miała inne gusta.
Zaczęłam razem z nią śpiewać kawałek Jailhouse Rock i prawie tanecznym krokiem weszłam do kuchni.
- Czego tak poszukujesz? - zapytałam po zakończonym śpiewaniu, siadając na krześle przy indeksie kuchennym łączącym kuchnie z salonem.
- Wszystkiego - powiedziała wesoło. - Wszystko po wczoraj mi się zgubiło. Torebki mi się porwała jak wchodziłam do domu i cała jej zawartość wyleciała... - jej głos z radosnego zmienił się pod wpływem tych słów przygnębiony.
A chociaż dokumenty i portfel masz? - spojrzałam na blat gdzie leżały pozostałości po torebce. Jak mi przykro. - Jak ty pójdziesz do pracy?
- Dokumenty tak, a portfel jest na górze u mnie w pokoju. Tak aby banda zbuntowanych nastolatków nie dobrała się do moich oszczędności - zaśmiała się schylając się pod krzesłem. - Oo! Jest! - krzyknęła. - Właśnie ciebie szukałam. - podniosła z podłogi długopis. Spojrzałam na niego pytająco nie rozumiejąc jej przez chwil. - To chyba normalne, co nie?
- Nie, mamo. Rozmowa z długopisem przed czterdziestką nie jest normalna - pokręciłam niedowierzająco głową. Wstała z podłogi i położyła swoją zdobycz obok kupki rzeczy przy torebce. O której wcześniej nie wspomniałam.
- W czasach mojej młodości to było normalne. Nawet rozmawianie z butelką po alkoholu traktowaliśmy jako normalne - wzruszyła ramionami. A mi się zdawało, ze ona mnie wkręca. Zaczęła się rozglądać po całym pomieszczeniu. Z kim ja żyje? No, już zrozumiem romans pijanego Duffa z butelką wódki, albo Jeffa z chlebakiem, a nie pogawentki z biednymi procentami przy znajomych. Nawet rozmowy ze zwierzętami są najbardziej normalniejszą rzeczą przy tym, ale okej.
- Mamo, ale czasy się zmieniły... - zaczęłam, a ona mi przerwała zrezygnowanym głosem od przedrzeźniania mnie.
- Tak, i ludzie też.
- No właśnie - powiedziałam, triumfalnie wyprostowując się na krześle.
- Ty mi tutaj lepiej pomóż, a nie zaczynaj wykładu o tym, że czasy się zmieniły, ludzie tak samo. Bo co jak co, ale nic się nie zmieniło - oparła dłonie na biodrach.
- Dobra - skinęłam głową. Wstałam. - Co mam robić? - rozejrzałam się.
- Poszukaj w przedpokoju mojej szminki, tuszu i notatnika. Gdzieś tam powinny być - machnęła ręką wyganiając mnie tym samym z kuchni.
- Dlaczego szukasz też w kuchni jeżeli stało się to przy wejściu? - zapytałam nie ruszając się z miejsca.
- Dlatego, że niektóre rzeczy poleciały aż tutaj, niektóre rzuciłam na blat, a jeszcze inne zastały tam - spojrzała na na mnie groźnym wzrokiem. - Idź już szukać. Nie będę cię wieczność prosić i przy okazji jak wszystko już zrobisz to upichcimy jakieś śniadania dla was - pochyliła się i złapała w palce ołówek. Po co jej ołówek? Co ona jeszcze trzyma w tej torebce. - No, Reb idź już sobie - pogoniła mnie.
- A co gumek szukasz? - palnęłam prosto z mostu śmiechem żartem, a ona aż się zarumieniła. Shit! Nie o to mi chodziło. Nie to zamierzałam. Jednak po chwili na jej twarzy pojawił się głupi uśmieszek, a ja nie mogąc wytrzymać wybuchłam śmiechem.
- A nawet jak szukam to co? - tym pytaniem to mnie zbiła z tropu. Ale jakiego to już sama nie wiedziałam. Nagle też ypadłam z toku myśleniowego.
- Yyy... - zatrzymałam się myśleniu. - No nic. - odpowiedziałam po jakiś trzech minutach ciszy. Zmieszałam się i to nieźle. Podrapałam się po tyle głowy i wolno wyszłam z pomieszczenia.
- Tylko pamiętaj o szmince i tuszu - krzyknęła z powagą, po czym zaczęła się śmiać i wydusiła przez śmiech. - Tylko... uważaj jak znajdziesz... gumki. One są.... moje... Masz mi je... oddać i tutaj... przynieść.
- Ha ha bardzo śmieszne - zawołałam z pół ironią w głosie. - Jeszcze mi przyjaciół przestraszysz jak to usłyszą.
Nic nie odpowiedziała, a ja zaczęłam szukać jej kosmetyków po podłodze na czworaka. Musiało to śmiesznie wyglądać. Pod ławą leżała jej szminka, a nie daleko niej, prawie pod fotelem tusz. Wzięłam do ręki. Wstałam na proste nogi, przy tym mało co nie uderzając się w kant stolika głową. Zaniosłam to na blat i czekałam aż mama skończy szukać.
Jakieś pół godziny później:
- To jak śniadanie skończone? - zapytała mnie mama. A ja skinęłam głową. Byłam cała pochłonięta myślami o tak na prawdę niczym. - Przestań tyle myśleć, bo ci mózg wyparuje - zaśmiała się, a ja spojrzała na nią tak jakbym miała ja zaraz zabić wzrokiem. No przecież żartuje uśmiechnęła się łagodząco.
Na blacie było już czysto. Mama zabrała swoje rzeczy do salonu, a ja w między czasie robiłam ciasto na omlety. Śpiochom zrobiłyśmy herbatę w wysokich kubkach. Teraz kuchnia wyglądała prawie jak z okładki jakiegoś magazynu z projektami domów, czy tam mieszkań.
Obok, po lewej stronie wielkiego talerza z kilkoma omletami stało pięć czystych talerzy, po prawej natomiast cztery kubki z pyszną, gorącą herbatą. Sam widok robił mi to smaka.
- Może byś obudziła przyjaciół na śniadanie, a nie patrzysz jak to wszystko stygnie zawołała mama machajac przed moimi oczami ręką.
- A no. Pójdę ich zbudzić powiedziałam prawie nie przytomna. Zeskoczyłam z krzesła i pobiegłam jak małe dziecko budzić gości. Zaplanowałam, że zrobi im małą wojnę na poduszki. Nogi zaniosły mnie do mojego pokoju, rzuciłam się na łóżko. Jednak po chwili opamiętałam się, wzięłam poduszkę i tłumiąc śmiech pobiegłam budzić resztę ludzi. Chyba najtrudniej to Duffa zbudzić, jeżeli nie spał dłużej niż ja.
Pierwszy pokój jaki zaliczyłam to pokój Willa i Jeffa. Jeffa nie było, więc trzeba było jakoś bezkonfliktowo oderwać od snu Wiewiórę. Podeszła do niego po cichu, klęknęłam przy jego poduszce.
- Will? - wyszeptałam mu do ucha. Jednak on tylko się poruszył. - Will - powiedziałam głośniej. Wybełkotał coś i lekko otworzył oczy. Uśmiechnęłam się promiennie widząc jego zielone* oczy. - Wstawaj. Śniadanie jest na dole i przy okazji trzeba zbudzić tą blond Żyrafę i parę kochanków, bo Jeffy wyparował gdzieś nad ranem do Marry - zaśmiałam się kiedy siadł na łóżku.
- Jak to? Przecież pilnowałem go cała noc - wymamrotał pocierając oczy dłońmi.
- Tak? To słyszałeś jak rozmawiałam z Duffem? - zapytałam zdziwiona.
- Nie, chyba wtedy już spałem. Obiecał mi, że nie pójdzie do niej i że pójdzie spać - burknął. U mnie pojawił się niegrzeczny uśmieszek i zaczęłam skakać po swojej poduszce. Rudy zaczął się na mnie dziwnie patrzeć. - Nie patrz się tak na mnie.
- To dlaczego skaczesz na poduszce?
- Bo miałam zajebisty plan jak was obudzić, ale jak zobaczyłam, ze jesteś sam to zrobiło mi się ciebie trochę szkoda... - Wcale, że nie szkoda tylko, że nie chciałam żeby się wkurwił i to z rana. W końcu złość piękności szkodzi. - ... i nie chciałam cię budzić poduszką. - Pokiwał głową mniej więcej rozumiejąc o co mi chodzi. Wstał na proste nogi. Nałożył spodnie i wziął swoją poduszkę.
- Chodziło ci o to, żeby zrobić im tak jakby wojnę na poduszki? - zapytał.
- Yhym... - wstałam ze swojej poduszki i poszłam do niego.
Razem wbiliśmy do pokoju Marry i Duffa. Co się okazało w środku? Że Jeff spał przytulony do Marry mało co nie spadając z łóżka, a Duff z uśmiechem próbował spać. Jednak niby tego nie widząc zaczęłam porozumiewać się z Willem.
- To ja się biorę za Duffa, a ty za parę młodą - powiedziałam. Oboje skinęliśmy głowami i podeszliśmy do przydzielonych nam łóżek.
Obrzuciliśmy ich poduszkami. Jeff mało co nie zaczął wyklinać Willa chujów, kurw i takich innych. Marry zaczęła się śmiać zwłaszcza gdy zobaczyła mnie i Duffa. Ze mną było inaczej. Jak pierwszy raz trafiłam poduszką blondyna to on wstał, zabrał spod siebie poduszkę i zaczął we mnie nią napierdalać. Później z tego wyszło, że staliśmy na środku pokoju i nawalaliśmy się poduszkami jak pięciolatki, śmiejąc się na dokładkę. W końcu i wszyscy oprócz nas zamilkli. Po krótkiej chwili mi się zgapnęliśmy i ucichliśmy.
Jednak to nie był koniec naszej wojny. Nagle padła komenda od Marry: "NA NICH!!!", potem zaczęła się śmiać i wszyscy rzucili się na nas z poduszkami.
Ta nasza wojna nie skończyła się dopóki mama nie wparowała do pokoju z złożonymi rękoma. Zatrzymaliśmy się tak jakby ktoś włączył pauzę.
- Moje dzieci, śniadanie wam stygnie, a wy się tutaj bijecie poduszkami - powiedziała z powagą. - Chce was widzieć za maksymalnie dziesięć minut na dole.
Wyszła z pokoju, a my wybuchliśmy śmiechem.
- Nikt nie mówił, że jest śniadanie -odezwał się Jeffrey.
- Bo miałam was obudzić i powiedzieć, że jest śniadanie, ale wyszło co wyszło - odpowiedziałam mu wzruszając ramionami. Wzięłam w rękę swoją poduszkę i wyszłam z pokoju, nie zamykając drzwi za sobą.
- Reb? - Marry wyleciała z pokoju. Odwróciłam się w jej stronę. - Czyli mamy się zebrać i zejść na dół?
- Tak - powiedziałam z uśmiechem. - Ja czekam na dole.
Długo nie musiałam czekać na nich, jedynie jakieś pięć minut. Pierwszy zeszedł William. Za nim Jeff z Marry, którzy trzymali się za rękę. Zaczęłam bić brawo wychylając się zza indeksu. Na końcu półprzytomny Duff z bananem na twarzy, który chyba nie zdążył się ubrać, bo miał na sobie tylko spodnie, a bluzkę trzymał w ręku. Wchodząc do kuchni nałożył ją.
Usiedliśmy dookoła zabudowania łączącego kuchnię z salonem. Podałam jedzenie i kubki z herbatą. Już nie była aż tata mocno ciepła. Ktoś w trackie jedzenia rzucił uwagę, że moja mama miała racje mówiąc, że wszystko nam wystygło. Ja siedziałam cicho skupiając się na jedzeniu niż na rozmowach prowadzonych przez chłopków.
Pod sam koniec Will wstał z krzesła chcąc coś ogłosić. Ucichliśmy. Powiedział, że za dwa dni mają busa, którego załatwiła im mama Jeffa. Do mnie dotarło to jakieś dwadzieścia minut później jak zaczęłam zmywać naczynia po skończonym posiłku. Mama była już w pracy. Momentalnie mój nastrój zmienił się o 180 stopni.
* Gdzieś wyczytałam, że Rose miał niebieskie soczewki kontaktowe. Dlatego napisałam, że zielone, co nie?