sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 44

Zastanawiam, czy ktoś tu jeszcze jest. Czy tylko ja czytam te swoje bzdury bez uczuci i czy jest sens pisać?
Jakoś zdążyłam coś napisac. Może nie tak jak do końca planowałam ale jest.
Myślicie żeby coś zmienić? Coś wprowadzić nowego?
Nie chcę marudzić więcej, ale mnie to denerwuje, że jedna osoba tylko komentuje, a reszta ma to w dupie.


Zapraszam do czytania i komentowania!




Wychodząc z posiadłości obejrzałam się we dwie strony. Nie wiedziałam w którą iść. Ale zapominając o myśleniu ruszyłam tam skąd przyjechałam. Albo przynajmniej tak mi się wydawało.

Jednak po kilku minutach już nie wiedziałam gdzie jestem, kim jestem i co  tu robię.
Mając przed sobą drogę i słowa Ulricha które powtarzał przez ostatnie kilka godzin, mogłam zrobić jedno.
IŚĆ JESZCZE DALEJ!
JAK NAJDALEJ OD NICH.
Może to nie było mądre, ale w tym momencie jedyne wyjście.
I nagle zauważyłam tą mgłę w oczach, która mogła świadczyć o tym, że zaraz się rozpłaczę. Nawet nie wiem od czego. To że Duńczyk prawie potraktował mnie jak dziwkę nie znaczy że muszę czuć się jakoś najgorzej.
Zamrugałam szybko, aby powstrzymać krople, które chciały już wypływać.
Przeszłam kolejne kilkaset metrów. Mijałam kolejne osoby. Ale nie chciałam się pytać o drogę. Bo co? Zapytam gdzie dojść gdziekolwiek? Haha, to głupie.

***

Już miałam dosyć szwendania się po uliczkach. Stwierdziłam, że muszę znaleźć dom Matta albo dojść do Golden Bridge.
Tylko gdzie on mieszkał? Pamiętam z tego tylko tyle, że jego dom był mały i błękitny, niesamowicie błękitny. Barwa skojarzyła mi się z tęczówkami Jamesa. Przypomniałam sobie jak mówił o tym jak przed jego domem zawsze stoi jego samochód, bo garaż zajmuje jego współlokator. Był bardzo blisko głównej ulicy.
Tak więc wróciłam się te kilka ulic i zaczęłam iść wzdłuż chodnika przypatrując się domom.

Dziesięć minut później trafiłam na ten niesamowity dom. Weszłam na ganek i zapukałam do drzwi.
Kroki. Dużo kroków. Coraz głośniejsze. Otwieranie zamka i w końcu drzwi.
- Hej, co ty tu robisz? - przywitał mnie swoim zdziwionym pytaniem. No tak, to dziwny widok dziewczyny której jest tutaj drugi raz.
- Jestem - rzuciłam z nieśmiałym uśmiechem przyglądając się chłopakowi z ciekawością.
Ja go chyba skąd znam. Jakbym spotkała go jak byłam młodsza. Miał takie znajome rysy twarzy... Oraz włosy...
- No widzę - przerwał mi rozkmine. No tak... - Ale skąd tutaj przyszłaś, jak i dlaczego? - zapytał zdziwionym, zaintrygowanym głosem. - Jak tutaj trafiłaś?
- Normalnie. Troszkę pokłóciłam się z kolegą i wyszłam od nich - wzruszyłam ramionami.
- Yhmmm... - oparł się o futrynę z zamyśleniem. Spojrzał na mnie, potem do środka mieszkania, jeszcze raz na moją osobę. - To może wejdziesz do mnie, a nie będziemy tak stać w progu - zaproponował. Zgodziłam się kiwnięciem głowy.
Kazał mi się rozgościć, a sam poszedł wziąć coś co picia.
Jakoś tak nie umiałam się tutaj rozgościć... Dom był miły i taki ciepły... Nie to co u chłopaków. Czułam się trochę nieswojo.
Poszłam do kuchni, gdzie brunet podnosił dwie wysokie szklanki ze stołu.
- Czekaj, pomogę Ci... - podeszłam bliżej. Wzięłam swoją szklankę i powędrowałam za kolegą do gościnnego, gdzie stał stolik do kawy. Usiedliśmy na jednej kanapie przodem do siebie. Chyba było widać że czułam się niezręcznie, czy nieśmiało. Ciągle obracałam szklanką w dłoniach, a wzrokiem czegoś szukałam. Zauważył to i powiedział:
- Hej, nie przejmuj się. Nic się nie stanie przecież.
- Ale ja się nie przejmuję, tylko dziwnie się tutaj czuję - odparłam cichym głosem.


Oczami Jamesa:
- Pieprzony mały skurwiel! - mało co nie krzyknąłem wychodząc z domu. Wkurwił mnie niesamowicie. Jeżeli ma o niej takie a nie inne zdanie, niech sobie ma, ale niech tego aż tak nie okazuje.
Myślałem, gdzie Reb mogła pójść. Przecież ona jest tu pierwszy raz! Nawet nie wie na jakiej ulicy mieszkamy. Dobrze, że spotkała Matta. Inaczej nie dotarła by tutaj.
Przeszedłem prosto, do końca ulicy natrafiając na jedną z głównych prowadzących do centrum.
Zorientowałem się, że dziesięć minut drogi dalej mieszka Matt i może Rebeka jest u niego. Jeżeli wie że on tam mieszka. Jeżeli z nim przyjechała, to z pewnością byli u niego, chociażby na chwilę. Z resztą w nocy coś wspominała jak poznała bruneta oraz że go skądś zna, tylko nie wie skąd.

Zapukałem do jego drzwi. Ona musi tu być! Przez drogę przemyślałem, to wszystko i było mi głupio z tego powodu jak Lars potraktował naszą przyjaciółkę. W głowie miałem już ułożone co jej powiedzieć w ramach jako takich przeprosin. Chociaż one należały się najbardziej od Larsa.
Drzwi otworzyły się. Przed nimi ukazał się nasz kolega.
- Siema stary! - przywitał mnie. - Co cię tutaj sprowadza? - zapytał z głupim uśmieszkiem.
- Jest u ciebie Reb? - zapytałem przyglądając się wnętrzu mieszkania. Może gdzieś tam była.
- Nooo w pewnym sensie tak. Przyszła tutaj i powiedziała, że nie chce z wami gadać.
- Mogę wejść? - zapytałem. Myślałem, że jest mniej obrażona. Ach te kobiety. - Muszę z nią porozmawiać - wypaliłem.
- Tak - rzucił i łaskawie zaprosił mnie do środka.
Blondyna siedziała na kanapie gapiąc się tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami na mnie. Podszedłem do niej. Słowa przeprosin wyleciały mi z głowy.


Oczami Reb:
W pierwszej chwili, gdy usłyszałam głos Jamesa myślałam, że rozwali drzwi. Dobrze wiedział gdzie mogłam pójść. Jednak jak już wszedł do mieszkania zrobiło mi się dziwnie. Wiem, że byłam na nich obrażona. Ale na Jamesa nie dało się być długo obrażonym. No chyba że tak już do końca życia, tak na śmierć.
- Reb, bo chciałbym cię przeprosić za tego idiotę...
- Niech on mnie przeprosi nie ty, to jego wina - burknęłam. Po chwili siadł obok mnie.

***

- To jak, wracamy? - zapytał blondyn wstając z sofy.
- Musimy? - odpowiedziałam mu pytaniem. Nie chciałam tam wracać, mimo że sprawa była już jasna. - Możemy jeszcze się gdzieś przejść? - uśmiechnęłam się najładniej jak mogłam. Sama teraz wstałam z mebla i powędrowałam w kierunku drzwi frontowych. - No proszę! Proszę! Proszę!
- A gdzie chcesz iść?
- Gdziekolwiek... - odpowiedziałam stojąc przy drzwiach.
- Dobra - zgodził się. - Ale masz już nie uciekać - ostrzegł mnie.
- Yhymm...

Podszedł do nas Matt.
- A ze mną się nie pożegnacie? - zapytał śmiechem z miną smutnego, osamotnionego pieska. Zachichotałam. Tylko z tych włosów zrobić mu dwa kucyki, jak psu uszy... Będzie idealny w roli psa!
- No jasne że nie - przytuliłam go na pożegnanie. Zrobiło mi się miło. Nie chciało mi się odchodzić. Wychodzić z domu. - Zobaczymy się na koncercie? - zapytałam go cicho podnosząc głowę do góry. Chyba musiałam się nieświadomie uśmiechnąć po tym jak spojrzał na mnie, bo jego zachowanie mówiło samo za siebie. Spojrzał szybko na blondyna jakby bał się, że nie pozwoli nam się spotkać. A w końcu nie mam jakiś konkretnych zamiarów co do niego, czy też nich.