sobota, 27 lipca 2013

Rozdział 27

Nic nie mowie o tym. rozdziale Sami oceniajcie, poprawiajcie i wszystko, bo ja się zmęczyłam samym przepisywaniem. Chociaż końcówkę pisałam z głowy. 
Aż zrobiłam sobie smaka na pizze z kukurydzą. Ale nie ważne.
Czytajcie, oceniajcie i w ogóle. Czekam na komentarze od tych którzy tu zajrzą. I nie tłuczcie mi o tym, ze nikomu się nie che, że Wy też tak macie. Nie ważne. Jak wszyscy to wszyscy. Następny będzie w sierpniu. No chyba, że uda mi się napisać coś jak dosiądę do internetów.
Widzę, ze zaczynam pierdolić bez sensu.
Także zapraszam.



  Obudził mnie dźwięk zamykanych drzwi od mojego pokoju.  Podniosłam leniwie powieki, żeby sprawdzić co to lub kto to jest. Jednak ku mojemu jakże "wielkiemu" zaskoczeniu, nikogo nie było, a okna i drzwi były zamknięte. Aha, była tutaj moja mama  pozamykała wszystko, bo stwierdziła, że zrobi się przeciąg w domu i wszyscy będą później chorzy. Tak, na pewno. Dostaniemy czterdziestostopniowej gorączki i będziemy siedzieć opatuleni w koce oglądając telewizje. Ona to ma zawsze same czarne scenariusze w głowie. Czy wszystkie matki tak mają? Nawet ojciec, świętej pamięci, stwierdziłby że tlen nam się przyda. A co!
  Wstałam z łóżka, od razu na proste nogi. Poczułam lekki ból w nogach. Aha, to chyba skutki wczorajszej włóczęgi po wzgórzach Hollywood. Spojrzałam na zegarek zawieszony na ścianie pomiędzy drzwiami, a szafą, tuż nad biurkiem. Od jakiegoś tygodnia tam wisiał, a ja może po raz drugi w życiu na niego patrze. Wskazywał dokładnie 10:00. Na co się trochę skrzywiłam, bo myślałam, ze dłużej pośpię. Widocznie nikt tego dzisiaj nie zaplanował.
  Otworzyłam drzwi szafy. Co tam ujrzałam? To co codziennie, czyli stertę ubrań porozwalanych po półkach, a na samym dole buty. Mnóstwo butów. Od glanów i kowbojek przez najzwyklejsze trampki po baleriny i szpilki. Szpilki? Coo? Ok kiedy to ja w szafie mam szpilki?
  Chwila zastanowienia. Już wiem! Któregoś pięknego, słonecznego, czerwcowego dnia wybrałyśmy się z mamą na zakupy. I tak przez przypadek w którymś sklepie z obuwiem mama znalazła czarne szpilki.  Szczerze, ja odmawiałam, ale ona jest zbyt uparta, żeby to zrozumieć. Ale co ma upartość do rozumienia? Chyba nic. Kupiła mi je mimo mojego już wspomnianego protestu, aż się na nas kasjerka dziwnie patrzyła. W domu powiedziała, że będę miała na rozpoczęcie roku szkolnego. Ta, tylko, że ja w tym nawet dziesięciu metrów nie przejdę, to co mówić całą szkołę. Najwyżej będzie mnie nosić z lasy do klasy.
  Wzięłam pierwsze lepsze spodenki i T-shirt z logiem Black Sabbath. W tej szafie można chyba znaleźć koszulki ze wszystkimi zespołami świata. Nałożyłam mój strój, umyłam twarz oraz zęby i zeszłam na dół domu.
 Po kuchni krzątała się mama czegoś szukając za pewne i nucąc lub czasami śpiewając pod nosem Presleya. Ojciec go wprost uwielbiał, zaraz po nim był Hendrix i Beatlesi. Mama za za to przepadała za Aerosmith i The Rolling Stones. Ona miała inne gusta.
  Zaczęłam razem z nią śpiewać kawałek Jailhouse Rock i prawie tanecznym krokiem weszłam do kuchni.
- Czego tak poszukujesz? - zapytałam po zakończonym śpiewaniu, siadając na krześle przy indeksie kuchennym łączącym kuchnie z salonem.
- Wszystkiego - powiedziała wesoło. - Wszystko po wczoraj mi się zgubiło. Torebki mi się porwała jak wchodziłam do domu i cała jej zawartość wyleciała... - jej głos z radosnego zmienił się pod wpływem tych słów przygnębiony.
 A chociaż dokumenty i portfel masz? - spojrzałam na blat gdzie leżały pozostałości po torebce. Jak mi przykro. - Jak ty pójdziesz do pracy?
- Dokumenty tak, a portfel jest na górze u mnie w pokoju. Tak aby banda zbuntowanych nastolatków nie dobrała się do moich oszczędności - zaśmiała się schylając się pod krzesłem. - Oo! Jest! - krzyknęła. - Właśnie ciebie szukałam. - podniosła z podłogi długopis. Spojrzałam na niego pytająco nie rozumiejąc jej przez chwil. - To chyba normalne, co nie?
- Nie, mamo. Rozmowa z długopisem przed czterdziestką nie jest normalna - pokręciłam niedowierzająco głową. Wstała z podłogi i położyła swoją zdobycz obok kupki rzeczy przy torebce. O której wcześniej nie wspomniałam.
- W czasach mojej młodości to było normalne. Nawet rozmawianie z butelką po alkoholu traktowaliśmy jako normalne - wzruszyła ramionami. A mi się zdawało, ze ona mnie wkręca. Zaczęła się rozglądać po całym pomieszczeniu. Z kim ja żyje? No, już zrozumiem romans pijanego Duffa z butelką wódki, albo Jeffa z chlebakiem, a nie pogawentki z biednymi procentami przy znajomych. Nawet rozmowy ze zwierzętami są najbardziej normalniejszą rzeczą przy tym, ale okej.
- Mamo, ale czasy się zmieniły... - zaczęłam, a ona mi przerwała zrezygnowanym głosem od przedrzeźniania mnie.
- Tak, i ludzie też.
- No właśnie - powiedziałam, triumfalnie wyprostowując się na krześle.
- Ty mi tutaj lepiej pomóż, a nie zaczynaj wykładu o tym, że czasy się zmieniły, ludzie tak samo. Bo co jak co, ale nic się nie zmieniło - oparła dłonie na biodrach.
- Dobra - skinęłam głową. Wstałam. - Co mam robić? - rozejrzałam się.
- Poszukaj w przedpokoju mojej szminki, tuszu i notatnika. Gdzieś tam powinny być - machnęła ręką wyganiając  mnie tym samym z kuchni.
- Dlaczego szukasz też w kuchni jeżeli stało się to przy wejściu? - zapytałam nie ruszając się z miejsca.
- Dlatego, że  niektóre rzeczy poleciały aż tutaj, niektóre rzuciłam na blat, a jeszcze inne zastały tam - spojrzała na na mnie groźnym wzrokiem. - Idź już szukać. Nie będę cię wieczność prosić i przy okazji  jak wszystko już zrobisz to upichcimy jakieś śniadania dla was - pochyliła się i złapała w palce ołówek. Po co jej ołówek? Co ona jeszcze trzyma w tej torebce. - No, Reb idź już sobie - pogoniła mnie.
- A co gumek szukasz? - palnęłam prosto z mostu śmiechem żartem, a ona aż się zarumieniła. Shit!  Nie o to mi chodziło. Nie to zamierzałam.  Jednak po chwili na jej twarzy pojawił się głupi uśmieszek, a ja nie mogąc wytrzymać wybuchłam śmiechem.
- A nawet jak szukam to co? - tym pytaniem to mnie zbiła z tropu. Ale jakiego to już sama nie wiedziałam. Nagle też ypadłam z toku myśleniowego.
- Yyy... - zatrzymałam się myśleniu. - No nic. - odpowiedziałam po jakiś trzech minutach ciszy. Zmieszałam się i to nieźle. Podrapałam się po tyle głowy i wolno wyszłam z pomieszczenia.
- Tylko pamiętaj o szmince i tuszu - krzyknęła z powagą, po czym zaczęła się śmiać i wydusiła przez śmiech. - Tylko... uważaj jak znajdziesz... gumki. One są.... moje... Masz mi je... oddać i tutaj... przynieść.
- Ha ha bardzo śmieszne - zawołałam z pół ironią w głosie. - Jeszcze mi przyjaciół przestraszysz jak to usłyszą.
  Nic nie odpowiedziała, a ja zaczęłam szukać jej kosmetyków po podłodze na czworaka. Musiało to śmiesznie wyglądać. Pod ławą leżała jej szminka, a nie daleko niej, prawie pod fotelem tusz. Wzięłam do ręki. Wstałam na proste nogi, przy tym mało co nie uderzając się w kant stolika głową. Zaniosłam to na blat i czekałam aż mama skończy szukać.


Jakieś pół godziny później:

- To jak śniadanie skończone? - zapytała mnie mama. A ja skinęłam głową. Byłam cała pochłonięta myślami o tak na prawdę niczym. - Przestań tyle myśleć, bo ci mózg wyparuje - zaśmiała się, a ja spojrzała na nią tak jakbym miała ja zaraz zabić wzrokiem.  No przecież żartuje  uśmiechnęła się łagodząco.
  Na blacie było już czysto. Mama zabrała swoje rzeczy do salonu, a ja w między czasie robiłam ciasto na omlety. Śpiochom zrobiłyśmy herbatę w wysokich kubkach. Teraz kuchnia wyglądała prawie jak z okładki jakiegoś magazynu z projektami domów, czy tam mieszkań.
  Obok, po lewej stronie wielkiego talerza z kilkoma omletami stało pięć czystych talerzy, po prawej natomiast cztery kubki z pyszną, gorącą herbatą. Sam widok robił mi to smaka.
- Może byś obudziła przyjaciół na śniadanie, a nie patrzysz jak to wszystko stygnie  zawołała mama machajac przed moimi oczami ręką.
- A no. Pójdę ich zbudzić  powiedziałam prawie nie przytomna. Zeskoczyłam z krzesła i pobiegłam jak małe dziecko budzić gości. Zaplanowałam, że zrobi im małą wojnę na poduszki. Nogi zaniosły mnie do mojego pokoju, rzuciłam się na łóżko. Jednak po chwili opamiętałam się, wzięłam poduszkę i tłumiąc śmiech pobiegłam budzić resztę ludzi. Chyba najtrudniej to Duffa zbudzić, jeżeli nie spał dłużej niż ja.
 Pierwszy pokój jaki zaliczyłam to pokój Willa i Jeffa. Jeffa nie było, więc trzeba było jakoś bezkonfliktowo oderwać od snu Wiewiórę. Podeszła do niego po cichu, klęknęłam przy jego poduszce.
- Will? - wyszeptałam mu do ucha. Jednak on tylko się poruszył. - Will - powiedziałam głośniej. Wybełkotał coś i lekko otworzył oczy. Uśmiechnęłam się promiennie widząc jego zielone* oczy. - Wstawaj. Śniadanie jest na dole i przy okazji trzeba zbudzić tą blond Żyrafę i parę kochanków, bo Jeffy wyparował gdzieś nad ranem do Marry - zaśmiałam się kiedy siadł na łóżku.
- Jak to? Przecież pilnowałem go cała noc - wymamrotał pocierając oczy dłońmi.
- Tak? To słyszałeś jak rozmawiałam z Duffem? - zapytałam zdziwiona.
- Nie, chyba wtedy już spałem. Obiecał mi, że nie pójdzie do niej i że pójdzie spać - burknął. U mnie pojawił się niegrzeczny uśmieszek i zaczęłam skakać po swojej poduszce. Rudy zaczął się na mnie dziwnie patrzeć. - Nie patrz się tak na mnie.
- To dlaczego skaczesz na poduszce?
- Bo miałam zajebisty plan jak was obudzić, ale jak zobaczyłam, ze jesteś sam to zrobiło mi się ciebie trochę szkoda... - Wcale, że nie szkoda tylko, że nie chciałam żeby się wkurwił i to z rana. W końcu złość piękności szkodzi. - ... i nie chciałam cię budzić poduszką. - Pokiwał głową mniej więcej rozumiejąc o co mi chodzi. Wstał na proste nogi. Nałożył spodnie i wziął swoją poduszkę.
- Chodziło ci o to, żeby zrobić im tak jakby wojnę na poduszki? - zapytał.
- Yhym... - wstałam ze swojej poduszki i poszłam do niego.
Razem wbiliśmy do pokoju Marry i Duffa. Co się okazało w środku? Że Jeff spał przytulony do Marry mało co nie spadając z łóżka, a Duff z uśmiechem próbował spać. Jednak niby tego nie widząc zaczęłam porozumiewać się z Willem.
- To ja się biorę za Duffa, a ty za parę młodą - powiedziałam. Oboje skinęliśmy głowami i podeszliśmy do przydzielonych nam łóżek.
  Obrzuciliśmy ich poduszkami. Jeff mało co nie zaczął wyklinać Willa chujów, kurw i takich innych. Marry zaczęła się śmiać zwłaszcza gdy zobaczyła mnie i Duffa. Ze mną było inaczej. Jak pierwszy raz trafiłam poduszką blondyna to on wstał, zabrał spod siebie poduszkę i zaczął we mnie nią napierdalać. Później z tego wyszło, że staliśmy na środku pokoju i nawalaliśmy się poduszkami jak pięciolatki, śmiejąc się na dokładkę. W końcu i wszyscy oprócz nas zamilkli. Po krótkiej chwili mi się zgapnęliśmy i ucichliśmy.
  Jednak to nie był koniec naszej wojny. Nagle padła komenda od Marry: "NA NICH!!!", potem zaczęła się śmiać i wszyscy rzucili się na nas z poduszkami.
  Ta nasza wojna nie skończyła się dopóki mama nie wparowała do pokoju z złożonymi rękoma. Zatrzymaliśmy się tak jakby ktoś włączył pauzę.
- Moje dzieci, śniadanie wam stygnie, a wy się tutaj bijecie poduszkami - powiedziała z powagą. - Chce was widzieć za maksymalnie dziesięć minut na dole.
Wyszła z pokoju, a my wybuchliśmy śmiechem.
- Nikt nie mówił, że jest śniadanie -odezwał się Jeffrey.
- Bo miałam was obudzić i powiedzieć, że jest śniadanie, ale wyszło co wyszło - odpowiedziałam mu wzruszając ramionami. Wzięłam w rękę swoją poduszkę i wyszłam z pokoju, nie zamykając drzwi za sobą.
- Reb? - Marry wyleciała z pokoju. Odwróciłam się w jej stronę. - Czyli mamy się zebrać i zejść na dół?
- Tak - powiedziałam z uśmiechem. - Ja czekam na dole.

Długo nie musiałam czekać na nich, jedynie jakieś pięć minut. Pierwszy zeszedł William. Za nim Jeff z Marry, którzy trzymali się za rękę. Zaczęłam bić brawo wychylając się zza indeksu. Na końcu półprzytomny Duff z bananem na twarzy, który chyba nie zdążył się ubrać, bo miał na sobie tylko spodnie, a bluzkę trzymał w ręku. Wchodząc do kuchni nałożył ją.
  Usiedliśmy dookoła zabudowania łączącego kuchnię z salonem. Podałam jedzenie i kubki z herbatą. Już nie była aż tata mocno ciepła. Ktoś w trackie jedzenia rzucił uwagę, że moja mama miała racje mówiąc, że wszystko nam wystygło. Ja siedziałam cicho skupiając się na jedzeniu niż na rozmowach prowadzonych przez chłopków.
  Pod sam koniec Will wstał z krzesła chcąc coś ogłosić. Ucichliśmy. Powiedział, że za dwa dni mają busa, którego załatwiła im mama Jeffa. Do mnie dotarło to jakieś dwadzieścia minut później jak zaczęłam zmywać naczynia po skończonym posiłku. Mama była już w pracy. Momentalnie mój nastrój zmienił się o 180 stopni.


* Gdzieś wyczytałam, że Rose miał niebieskie soczewki kontaktowe. Dlatego napisałam, że zielone, co nie?

piątek, 19 lipca 2013

Rozdział 26

Następna zapchaj dziura. Dlaczego? Bo nie jest to długie, ani też średnie, a wręcz krótkie. Nie mogłam tego napisać przez jakieś 2 tygodnie, a jak już się zebrałam to nie mogłam przepisać. Sama treść dużo nie wnosi, ale jednak coś zawsze jest. Pierwsza część pisana była na początku lipca, a ta druga dwa dni temu. Także macie takie coś. I cieszcie się,  że w ogóle coś wstawiłam, bo każdego wieczoru stwierdzam, że jest to beznadziejne i że nie ma sensu. Ale co ja się będę tutaj wyżalać. Tak jakbym nie miała pamiętnika.
Plus. Następny pojawi się gdzieś w sierpniu, bo dzisiaj wyjeżdżam do przyjaciółki na wieś, a tam nie będę pisać. Spędzę tam urodziny, a potem przyjeżdża do mnie kuzynka, gdzieś na tydzień, więc nic raczej nie napiszę. No chyba, że na kartce, ale za chuja nie lubię przepisywać rozdziałów.

Ale zanim rozdział to chciałam coś jeszcze.
23 lipca nasz kochany Slash kończy 48 lat! A co za tym idzie... Musze złożyć życzenia, mimo tego, że nie widzi.


No, no to drogi Saul'u Slashu Hudsonie życzę Ci abyś pograł i komponował nam jeszcze z milion lat, żebyś nie posiwiał i nie wyłysiał , żeby Ci kasy starczyło do ostatnich dni Twojego życia, widzę, ze się powtarzam także... Życzę Ci wszystkiego co najlepsze i spełnienia wszystkich marzeń :D.




Także miłego czytania i niech WSZYSCY, którzy to coś czytają niech się ujawnią.



- Rebecca... - nagle z zamyślenia wyrwało mnie czyjeś pytanie. Tylko problem był w tym, że nie usłyszałam go do końca.
- Co? Mógłby ktoś powtórzyć to co powiedział? - zapytałam telepiąc głową tak aby wszystkie myśli wyszły z mojej głowy i tak abym mogła skupić się nad osobą mówiącą i nad tym co mówi.
- Jak długo zajmie nam zejście na dół wzgórza? - zauważyłam, że był to Jeffrey.
- Yyy... - zaczęłam się zastanawiać nad odpowiedzią. - Pewnie z godzinę, a co?
- Moglibyśmy zostać tutaj do zachodu słońca? - zrobił prawie, że oczy kota ze Shreka.
- Jasne - skinęłam głową, a w niej przyszły mi wspomnienia i obrazy gdy byłam tutaj pierwszy raz. Było to jakiś miesiąc temu.
- Co ty taka nieobecna jesteś? - zapytał Duff podchodząc do mnie tym samym zostawiając Marry sam na sam z Jeffem.
- Bo przypomina mi się jak byłam tutaj pierwszy raz - uśmiechnęłam się do niego. Ale w sumie to nie był powód do tego aby chodzić nieprzytomnym i nie słyszeć co do ciebie luzie mówią.
- Z Jamesem?
- Tak, przecież to oczywiste.
- Pewnie ciekawe wspomnienia - stwierdził rozmarzonym głosem. Ale co on sobie wyobrażał w tym momencie to nie wiem.
- No w pewnym sensie tak - kiwnęłam głową.
- Ej? Czy tylko mi się wydaję, czy Jeff kręci z naszą Marry? - nagle Will przysunął się do nas. Stanął po przeciwnej stronie mnie niż Żyrafa
- Raczej ci się nie wydaje... - zaczął Duff. - Po tym co mi...
- Duff - burknęłam do niego tak żeby przestał mówić dalej.
- No co? - spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Cz ty musisz wszystko mówić? - zapytałam z pretensją w głosie.
- Ja myślałem, że w towarzystwie nie ma tajemnic - stwierdził Rudy.
- Yyy... no nie ma - odpowiedziałam.
- To o co chodzi, Reb?
- No bo Marry chciała aby nie mówić tego nikomu, a wiem to ja z Duffem. Bo mi Duff powiedział....
- Reb, a to podobno to ja wszystko rozgaduje - przerwał blondym burcząc do mnie i zakładając ręce na klatce piersiowej tak jakby się obraził. Pomyślałam, że wygląda i zachowuję się jak baba. Ale ja sama nie byłam lepsza.
- Ja tak nie mówiłam - broniłam się. - Jak już to to, żebyś dalej nie mówił. Ale przecież skoro w towarzystwie nie ma tajemnic to chyba mogę mówić, co?
- Ale to jej tajemnica i jeżeli mówiła abym tego nie mówił to nie powiem, a to co się stało u ciebie za domem w tamte wakacje to chyba nie jest tajemnicą?
- Chyba nie - wzruszyłam ramionami.
- A co za domem i na tamtych wakacjach? - zainteresował się Will.
- Chodzi o to, że powiedziałam Duffowi co stało się, jak siedzieliśmy u mnie za domem i jak ja poszłam odebrać telefon i jak Jeff założył się z Marry - powiedziałam przypominając sobie ten moment kiedy Marry całowała Jeffrey'a. Jaki był to dla mnie szok, widząc jak ona kogoś całuję. Ale potem wszystko się wyjaśniło.
- Wtedy co poszedłem do ciebie? - zapytał.
- Tak, i Marry miała pocałować Jeffy'ego jak mieliśmy przyjść razem - tak, a wszyscy byliśmy po flaszce.

***

  Około 23 trafiliśmy do domu padnięci schodzeniem z wzgórz. Marry marudziła coś do Jeffy'ego, a ja z Duffem wisieliśmy na Willu. Ciekawe musiało to wyglądać jak taka blond żyrafa wisiała na ramieniu rudej wiewióry, która zaczynała się irytować. Pod samym domem zaczął na nas warczeć żebyśmy go już puścili, bo jesteśmy pod drzwiami. Ja zaczynając się trochę bać, puściłam goi zaczęłam szukać kluczy do domu. Genialny Duff zauważył, że moja mama jest u siebie w pokoju, a co za tym szło, drzwi były otwarte. nie pomyślała o tym, ze ktoś w miedzy czasie mógłby się włamać i ukraść nam kuchnię, czy salon. Chociaż zawsze może się przestraszyć tą czystością co tutaj panuje, bo Żyrafa otwierając wrota krzyknął "O ja pierdole, jak tu czysto. Aż mnie oczy bolą od tego widoku ". Pobiegłam i ujrzałam cały biały pokój z ciemnobrązowymi panelami oraz meblami bez ozdób i ani grama kurzu. Co ona robi z tym mieszkaniem? Nie nudzi jej się przypadkiem? Nie ma pracy, albo nie ma co robić poza nią? Nie może znaleźć sobie faceta i dla mnie ojca, którego bym jako "zbuntowana" nastolatka nie tolerowała?
  W trakcie tego rozmyślania cała masa ludzi wpadła z jękiem do domu. Dlaczego jękiem i jakim jękiem? Bo byli zmęczeni i nie chciało im się iść do swoich pokoi. Oraz najwyraźniej stwierdzili, że podłoga jest wygodniejsza. Ja akurat nie byłam aż tak mocno zmęczona. Coś wewnątrz mnie mówiło, że w ciągu kolejnych dwóch godzin nie zasnę.
  Brunetka przysypiała już przyklejona do ramienia Jeffreya-zdobywcy dziewczyn, który próbował wstać tak żeby jej nie przeszkadzać. Powoli poszli do pokoju. Biedak musiał słuchać marudzenia Marry na temat tego, ze nie dają jej w domu spać. Uśmiechnęłam się jak to usłyszałam.
Czyli tak jakby wydało się, że są razem? Nieeee, to miało być dopiero rano, ale cóż. Czasami, życie nie jest takie jakie chcemy, żeby było. No to trzeba złożyć gratulacje, ale to rano. Nie będę ich budzić. Przechodząc do reszty towarzystwa to...  William padł na twarz na podłogę i już zaczyna chrapać. Biedaczek. Piaskowy dziadek przyszedł wcześniej niż on się spodziewał. Blondyn popatrzył na niego jak na niedojeba.
  Przyglądając się im, wpadłam na wprost genialny pomysł, aby zanieść tą rudą małpę do jego łóżka. Ale przecież sama tego nie zrobię. Z Duffem wymyśliliśmy, że on weźmie go za ręce, a ja za nogi. Niezły plan, ale... Ale on nie waży dwadzieścia kilogramów aby go nosić. Chociaż i tak dostałam mniej do dźwigania. Gorzej będzie jak rudzielec się zbudzi. Na szczęście tak nie było. Pewnie wkurwiłby się gdyby to zobaczył i stwierdził, że on sam umie wejść na górę domu i położyć się do łóżka, albo, ze lepiej byłoby go zbudzić. Ale mniejsza. Ważne, że wylądował w swoim łóżku oraz to że rozebraliśmy go do samej bielizny.
  Z Duffem powiedzieliśmy sobie "dobranoc" w drzwiach pokoju chłopaków z Laffayette.

  Co się okazało po dwóch godzinach? To, że nie mogłam zasnąć, leżałam w ciemnościach, albo przewracałam się z boku na bok. Jednak nie tylko to. Zaczęłam rozmyślać na temat mojego zbyt idealnego związku z Jamesem. Jakby nie patrzeć wszystkie na początku są idealne i każdy słodzi to, ze razem tak ładne wyglądamy to mi się rzygać chce. I to nie tylko tęczą.
 Przez kolejne pół godziny myślałam nad tym, że nie da rady zasnąć oraz, że muszę wyjść przed dom i trochę się przewietrzyć. Chociaż to jest bez sensu.
  Aby dotlenić sobie pokój i później dobrze spać otworzyłam okna na oścież, tak samo i drzwi balkonowe. Ale powiem wam, że w moim przypadku wyjście na balkon nic by nie dało. Wychodząc z pokoju zauważyłam, ze zrobiłam niezły przeciąg. Nie powiem, fajnie.
  Obrałam na nogi trampki, a one zaniosły mnie za dom, na sam koniec parceli, gdzie podziwiałam przez chwilę widok miasta, które jak widać w tej części dobrze się bawiło. Ciekawe, czy ja będę tak za parę lat balować? Wychodzić z domu załóżmy o tej osiemnastej, a wracać nad ranem. Powiedzmy, że tak. Westchnęłam cicho tak jakbym nie chciała nikogo obudzić. Dotarło do mnie to, że mniej niż kilometr jest jakaś domówka, ale u mnie było cicho. Wsłuchując się bardziej usłyszałam dźwięk świerszczy. Odgłos ten kojarzył mi się ze wczesnym dzieciństwem kiedy z Marry wieczorami biegałyśmy jak głupie, śmiejąc się z niewiadomo czego. Aż uśmiechnęłam się pod nosem. Jednak teraz te zwierzęta mnie zaczynały irytować.
  Posunęłam się do domu, kiedy stwierdziłam, że jednak nic nie da dotlenienie się. Dotarłam do domu i bardzo cicho zamknęłam drzwi. Powoli weszłam po schodach, ale nie całych, bo pod koniec zderzyłam się z czymś chudym i wysokim. Podniosłam wzrok i ujrzałam blond Żyrafę z worami pod oczami, który zaczął mnie przepraszać za to, że nie może spać i że to nie jego wina i że pieprzona bezsenność jest męczarnią. W sumie to co ja wiem o bezsenności. Nic. Zaśmiałam się cicho słysząc jego tłumaczenie. Trochę się zdziwił. Jednak po chwili siedzieliśmy na ostatnich schodkach.
  Zaczęło się od zwykłego "co sądzisz o ...?". I tak nasza rozmowa zaczęła się rozkręcać. Na początek było o zespołach takich jak The Ramones, Les Zeppelin, Aerosmith, czy też o Jimim Hendrixie. Później przeszło na temat gitar i naszych talentów, aż na końcu doszło do tego, że rozmawialiśmy o koloniach z poprzedniego lata. Dowiedziałam się kilku ciekawych informacji. Żyrafa zdradziła mi, że widać było po mnie, ze coś czuje do Jamesa. On mówił Duffowi, że chciał ze mną porozmawiać, ale się czegoś obawiał. Sama nie wiem czego.
  Zauważyłam jak pierwsze promienie słoneczne wpadają do salonu i z białego robi się różowe, moje oczy powoli zaczęły się zamykać.
- Duff, coś czuję, że za długo nie pociągniemy naszej rozmowy. Moje oczy odmawiają mi współpracy - zaśmiałam się, powoli wstając ze schodka. Poczułam jak mnie boli tyłek.
- Właśnie zauważyłem - uśmiechnął się do mnie. Zrobiłam kilka kroków w stronę swojego pokoju z zamkniętymi oczami. - Reb, czekaj, odprowadzę cię - podszedł do mnie.
- Dlaczego? - spojrzałam na niego. - Przecież wiesz, że nie jestem Willem i nie padnę teraz na podłogę.
- To co. I tak cię odprowadzę. I tak nie zasnę jeszcze co najmniej z godzinę - powiedział zrezygnowany.
- No okej - burknęłam. Trochę było mi go szkoda z tego powodu iż nie mógł zasnąć przez większość nocy.
   Przy samych drzwiach półprzytomna usłyszałam "kolorowych snów" i rzuciłam się na łóżku. Sekundę później byłam już w krainie snu.

wtorek, 2 lipca 2013

Nie wiem co mam robić...

 Wiecie co? Wkurzyłam się. A wiecie dlaczego?
Bo dodaje rozdział po miesiącu oczekując, że będzie przynajmniej pięć komentarzy na temat rozdziału, a ty klapa i nie ma. No i się wkurzyłam. Mało co nie rozniosłam domu. Aż się mnie mama czepił, a pies to mnie omijał szerokim łukiem.

Obserwuje mnie 20 osób więc na dobrą sprawę mogłabym chcieć aby każda osoba czytająca to za przeproszeniem gówno mogłaby zostawić tutaj komentarz w stylu "Fajny  rozdział. Czekam na więcej :)", albo inny chuj. Ale nikomu się nie chce. No dziękuję bardzo, ale jeszcze mnie trzyma od piątku...

Już nawet nie wiem co miałam napisać...

No tak. Było to 5 nieszczęsnych komentarzy i co z tego? Nie ważne.

Plus wiem, że zaniedbałam Wasze blogi. Ale mimo tego, że było tak, że niektórzy robili sobie zaległości to ja czytałam ich blogi.

Szczerze mówiąc nie wiem kiedy dam rozdział, bo planowałam gdzieś teraz jak dobrze pójdzie. Ale co z tego jeżeli zabierając się do pisania rozdziału robi mi się niedobrze, albo mój mózg paruje i nie myślę.

Nie wiem co się ze mną dzieje. Jeszcze pół roku temu siedziałabym godzinami i pisałabym rozdziały, a teraz nie mogę. Może mi to ktoś wytłumaczyć? Może po prostu trochę się przemęczyłam i dam sobie spokój na jakiś czas?
Co wy o tym myślicie?


Pozdrawiam, Trish Adler :)