piątek, 29 marca 2013

heheszki.

Nie wiem jak to opisać, bo wczoraj rozbiłam porządki w pokoju i  zebrałam wszystkie kartki gdzie mam zapisane rozdziały do bloga i nie tylko. Dlaczego nie tylko? Bo piszę też tak jakby książko-opowiadanie o Metallice :D. No i tak przechodząc do tego co wcześniej pisałam to okazało się, że od połowy maja zebrałam prawie cały dywan tych kartek i 14 zeszytów, a dywan ma wymiary 1,6 m na 1.9 m. Musiałam to sfotografować.







A to już po złożeniu tego wszystkiego.

PS. pewnie pomyślicie, że się przechwalam. I szczerze mówiąc można to tak wziąć, ale nudzi mi się i byłam zdziwiona. No nie wiem. Nawet nie piszę powiadomień, bo kto chce to zobaczy :D.

środa, 27 marca 2013

Rozdział 16

 No dobra. Udało mi się. Ale to i tak nie jest koniec. Jeszcze szykujcie się na wakacje z Jamesem, Duffem, Marry i Willem oraz Rebeccą. Wiecie, Dżem i TSA dają wenę. A co tam pojaram się zdjęciem Hollywood Sign xD.

To już nie przedłużam czytajcie :D.
Trochę tego jest.


Około dwudziestej drugiej obudził mnie telefon. Leniwym krokiem podeszłam i odebrałam go.
- Haaaloooo? - mój zasapany głos było słychać w całym domu, dosłownie jak echo. Byłam sama w domu. Jak skończę rozmowę to zadzwonię do tej wytwórni i zapytam się o mamę.
- Cześć Reb. Co tam u ciebie? Coś widzę, że spałaś. Chora jesteś? Zawsze o tej porze to ty tryskasz energią... - tak mnie moja kochana Marry obrzuciła pytaniami i różnego rodzaju stwierdzeniami, że musiałam jej wszystko wytłumaczyć. Dopiero wtedy zrozumiała.
Po półgodzinie ożywionej rozmowy ktoś zapukał do drzwi. Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy to James. Ale to by było nie możliwe zwłaszcza stwierdzając, że jest niedaleko 23. Przeprosiłam przyjaciółkę i poszłam do wejścia. Ujrzałam w nich moją mamę, która widząc moją osobę rzuciła się i zaczęła mnie przytulać.
- Coś się stało? - zapytałam zaciekawiona.
- Przyjęli mnie - przerwa, zrobiła w tym czasie oddech. - Na pełny etat i do tego dostałam awans. Spodobałam się kierownikowi już na początku...
- Mamo, zaraz mi skończysz, ok? Zostawiłam samą Marry przy telefonie. Ona nie lubi czekać długo - przerwałam jej chamsko, ale musiałam.
- Dobrze leć. Dokończę ci później - obładowana radością poleciała na górę, do swojego pokoju. Wróciłam do telefonu. Nasza rozmowa mogła się nie kończyć, ale godzina robi swoje. Skończyłyśmy przed pierwszą. Po tym padłam na łóżko w ubraniu i zasnęłam.
Kolejny dzień był lepszy i to o wiele. Mama urządziła wyśmienite śniadanie. Jedząc je omówiłyśmy to co działo się w wytwórni. Po tym wszystkim pomaszerowałam do pokoju. Wzięłam się za ogarnięcie swoich ubrań. Wyjebałam wszystkie ciuchy z walizek i reklamówek na samiutki środek pokoju. Chowając walizki stwierdziłam, że brakuje tu dywanu. Dywanu i to nie takiego jasnego jak ten cały pokój tylko czarnego jak smoła i jeszcze takiego dużego i grubego. Oo tak! Taki będzie najlepszy. Śpiewając połowę dyskografii Led Zeppelin i AC/DC poskładałam oraz posegregowałam ubrania. Wsadziłam wszystko do odpowiednich półek i szuflad, ale i tak znając życie za góra miesiąc będzie tam burdel na kółkach. Reklamówki wylądowały w śmietniku w kuchni, a w niej było już czuć rosół. Będąc spowrotem na górze odsunęłam firankę i otworzyłam drzwi balkonowe, aby wpuścić świeże powietrze.
Około 14 był obiad. Skąd ona wzięła takie coś jak ten rosół to ja nie wiem . Ale to jest dobre. Później był kurczak z frytkami. Po 15 wyszłam przed dom zapchana i zamulona tym całym jedzeniem. Resztę dnia matka uskuteczniała wyganianie mnie z domu, abym się wreszcie z kimś poznała, bo będę takim samotnikiem. Nie udało jej się przemówić do mojego rozumu. Późno wieczorem zadzwoniło towarzystwo z Seattle i Lafayette chcąc się dowiedzieć, czy będą mogli do mnie. Wiadomo Marry jest mile widziana. Duff po kilku minutach też został mile widziany u mnie w domu. Jeszcze został Will, który chciał przyjechać. Matka odstawiła szopkę, że nie, albo jak już to zadzwoni do jego matki. Po dwóch godzinach rozmów i narad zgodziła się. Uff!

Kolejny tydzień minął z najróżniejszymi dziwnymi humorami.
W poniedziałek siedziałam w domu, sama. Mama była w pracy.
We wtorek przyszedł do mnie James, matki też nie było. I dobrze. Pierwszą połowę dnia spędziliśmy na siedzeniu nad basenem. Po godzinie 15 poszliśmy po sklepach muzycznych wymieniając się opiniami co do muzyki, którą słuchamy. Nakupowaliśmy plakatów do mojego pokoju, ale nie tylko kupiliśmy. Chodząc przy ścianach gdzie były poprzyklejane pozrywaliśmy połowę. Nawet tych co nie załam. Ważne, że nie będzie w moim pokoju pusto. Wieczorem i to późnym wieczorem spacerowaliśmy po plaży. Około godziny dwudziestej trzeciej wróciłam do domu zacieszając.
W środę cały dzień odpisywałam na listy. Nie mogłam się wypisać. Wieczorem dzwoniła do mnie Marry.
W czwartek ponownie zawitał do mnie James. Po dłuższej rozmowie stwierdził, że się zmieniłam od kiedy jestem tutaj, w Los Angeles. Że zrobiłam się nudna, obojętna, zimna i takie tam duperele. Jednym słowem: bezuczuciowa. Nie to co w Lafayette, czy na Florydzie. Ogólnie mówiąc to ja też zauważyłam to, że stałam się inna, ale mi to pasuje, nie powiem. Los Angeles zmienia ludzi. Ale szczerze mówiąc to chciałabym wrócić co swojego starego JA, do tej Reb, która potrafiła zrobić pogo przy muzyce pop.
W piątek mama miała wolne, a co za tym szło wyciągnęła mnie na miasto, a dokładniej na zakupy. Przechodziłyśmy chyba z siedem godzin żeby znaleźć aż 3 bluzki, których i tak nie kupiłyśmy. Wracając wstąpiłyśmy do baru, i na szczęście wpuścili nas bez żadnych "ale". Wypiłyśmy po piwie i wróciłyśmy do domu. Ona mi pozwoliła pić piwo? Nie spodziewałam się tego po niej.
Weekendu nie pamiętam. Całkowicie wypadł mi z głowy. Taka czarna dziura.

Gdzieś w połowie tygodnia zostałam ponownie wykopana siłą z domu na " świeże powietrze ". Z wielkimi sapami przeszliśmy z moim kochanym przyjacielem, a może chłopakiem. Nie wiem jak na niego mówić. Chłopak to tak za poważnie, przynajmniej jak dla mnie oczywiście.
Po godzinie łażenia po najróżniejszych zakamarkach Los Angeles stanęliśmy gdzieś przy Franklin Avenue. A on znowu zaczął swój wywód o tym, ze chciałby mieć dla siebie tą starą, fajniejszą Rebeccę, którą poznał na Florydzie. Chwile potem stwierdził, że mnie zmieni. O mamo! Tylko nie to. Nie, że jestem niechętna.
- Mam propozycję - powiedział po długiej, głuchej ciszy.
- Jaką? - zaciekawiłam się.
- To niespodzianka.
- To po co mi mówiłeś? - zapytałam poirytowana. Ale mi się szybko humory zmieniają.
- Żeby ci się zachciało tam pójść. Nie denerwuj się tak - stwierdził.
- Ja się nie denerwuje - skłamałam, a co mi tam. - Gdybym to robiła to z pewnością byś już wąchał kwiatki od dołu.
- Tak? - zapytał z ironią.
- Nie, żartuje, wiesz? - teraz to ja pojechałam z ironią. Ha ha!
- To idziemy - powiedział kiedy już mi się zebrało na przemowę.
- Nie, ja nie idę dopóki nie powiesz mi gdzie idziemy - uparłam się o to żeby mi powiedział gdzie idziemy. Chce wiedzieć gdzie idę. W końcu jeżeli mnie zaprowadzi do jakiejś ciemnej uliczki i... I... Reb przestań myśleć o takich rzeczach. Nic ci nie grozi. No tak przecież jesteśmy w tym samym wieku, ale to jest chłopak.
- Ale to jest niespodzianka.
- Ale ja nie idę jeżeli mi nie powiesz gdzie idziemy - zaprotestowałam zakładając ręce na klatce piersiowej. Udaję tępego człowieka... Tak jest najlepiej.
- Albo ty jesteś uparta, albo głupia - stwierdził podchodząc do mnie bliżej. I tak staliśmy dosyć blisko, bo na oko to dzieliło nas 40 centymetrów. To teraz już 15.
- Możliwe, że jedno i drugie - uśmiechnęłam się.
- Chcesz mi przez to powiedzieć, że przez Los Angeles zgłupiałaś?
- Nie, skądże. Po prostu nie mogę przebywać w twoim towarzystwie - palnęłam nie myśląc co mówię.
- Chcesz mi zarzucić to, że przeze mnie nie myślisz? - zapytał patrząc mi w oczy tak mocno, że poczułam to mimo tego, że patrzyłam na swoje trampki.
- Nie po prostu... - zacięłam się.
- Nie tłumacz się... - teraz to on. Ha! Znowu. Podniosłam głowę obserwując go z uśmiechem. Mój brzuch zaczął pogować. Mógłby przestać, bo zaraz jeszcze wypchnie moje serce, a ono poleci wiadomo gdzie. Dalekiej drogi to nie będzie mieć.
- Tak? - zapytałam niepewnie patrząc sobie nawzajem w oczy. Nie dostałam odpowiedzi. Staliśmy chyba z dziesięć minut w ciszy patrząc się na siebie. - To ja chyba będę iść - powiedziałam obracając się do niego dupą.
- Nie czekaj! - zawołał. - Chodź ze mną.
- Ale ty mi nie chcesz powiedzieć gdzie pójdziemy - popatrzyłam na niego z wyrzutem wsadzając ręce do kieszeni spodni.
- Bo to niespodzianka.. - zaczął mi tłumaczyć, a ja patrzyłam na jego osobę wzrokiem niewiniątka. - Nie patrz się tak na mnie - nagle przerwał sobie śmiejąc się.
- Dlaczego?
- Bo to źle na mnie działa - po tych słowach na mojej twarzy pojawił się chytry uśmieszek. - Tak też nie.
- Ooo! Dobrze, że mi mówisz, wykorzystam to przeciwko tobie - zaśmiałam się.
- Mam pytanie. To idziemy, czy dalej będziesz planować jak mnie masz doprowadzić do szału? - zapytał, a kiedy usłyszałam tą ostatnią część pytania zaczęłam się śmiać. - Z czego się śmiejesz?
- Nie hahaha... Ważne hahaha... Już nie ważne...
- Aha - usłyszałam i w tej chwili leżałam na chodniku nie mogąc opanować swojego śmiechu. Przyglądał mi się dopóki nie skończyłam swojego występu. - Wiesz, dawno takiej Reb nie widziałem. Mogłabyś to częściej robić. Ładnie tak wyglądasz.
- To ma być komplement? - zapytałam zdziwiona siedząc na płytkach chodnikowych. - Ładnie jak tarzam się po chodniku?
- No nie, ale jak się śmiejesz.
Każda dziewczyna wygląda ładnie jak się śmieje. I co z tego. Typowy facet. Nie odpowie na wszystkie pytania tylko na ostatnie. Mniejsza o to... Wstałam z tej podłogi. Nagle złapał mnie za rękę czego się nie spodziewałam. Ja stałam jak mur i ani mnie rusz. Wiedziałam, że mnie nie ruszy z miejsca.
- Idziemy - zawołał ciągnąć mnie przez ulicę. Zaprzeczyłam. - Proszę - błagał. - Nie ma żadnych protestów - nagle zagrzmiał.
- Zmuś mnie do tego! - zażądałam uśmiechając się szelmowsko. Coś czuje, że to miasto mnie zmienia. Powtarzam się.
- Tak? Dobra - powiedział z takim uśmiechem, że się nakręciłam na to jego wyzwanie. Ciekawe co zrobi? Podszedł do mnie, złapał w pasie i przerzucił przez ramię. Super zawisłam na nim! Nie ciężko mu?
- Nie ciężko ci? - zapytałam opierając się na łokciach o jego plecy.
- Nie, ale mogłabyś zabrać swoje kościste łokcie z moich pleców.
- Dlaczego, ale mi tak wygodnie - wyszczerzyłam się do samej siebie. - Wiesz, że i tak ich nie zdejmę. No chyba, ze się zmęczę. Daleka droga?
- Tak, myślę, że za jakieś pół godziny będziemy - odpowiedział odwracając się w moja stronę, właściwie to w stronę mojego tyłka ubranego w jasne, przetarte jeansy i przy okazji łaskocząc mnie w plecy swoimi blond kudłami. Roześmiałam się.
- Czy ty musisz wymachiwać tymi swoimi piórami na prawo i lewo?
- Ja? Piórami? Ja nie mam piór - oburzył się.
- I kto tutaj się denerwuje? - zapytałam tak jakby przechwalając się. - Pióra to określenie na długie włosy u chłopaków - wytłumaczyłam mu.
- Aa, dobra. Rozumiem - pokiwał głową, znowu zaśmiałam się. Co ja poradzę, że mam łaskotki na placach. Jeżeli jest na tyle inteligentny na ile ja myślę to wykorzysta to przeciwko mnie.
I właśnie w tej chwili zebrało mnie na wspomnienia. Przypomniało mi się jak na wakacjach razem z Willem, Jeffym i Marry szliśmy nad Wabash (Jak coś to to jest rzeka płynąca w Lafayette. Właściwie to dzieląca główne Lafayette od West Lafayette). A potem chcieli mnie wrzucić do tej rzeki z mostu, jednak nie udało im się. Dopiero po tym jak wypiliśmy trochę udało im się. Ale wspomnienia wspomnieniami... Przejdźmy do świata rzeczywistego. Aktualnie byliśmy na jakiejś ulicy prowadzącej pod górę i przy okazji skręcającej w prawo. W końcu znudziło mi się trzymanie rąk na jego plecach więc opuściłam je i zwisały. Wyglądałam jak jakiś trup. Ale ładne określenie. Ekhem... Mam zajebisty widok przed swoimi oczami. Dupa Jamesa. Dzięki!
- Daleko jeszcze? Muszę oglądać twój tyłek?... - obrzuciłam go pytaniami oglądając drogę za nami.
- Nie. Dziesięć minut drogi - odpowiedział śmiejąc się.
- Znasz może The Ramones? - zapytałam. Gdyby tu był tylko Duff.
- Tak - O! Jakie miłe zaskoczenie.
- A mam pytanie. Mogę śpiewać? - zapytałam. A co nie będę owijać w bawełnę.
- Jasne, ale tylko ze mną - zaśmiał się.
Zaczęliśmy śpiewać, albo może bardziej drzeć ryje do "Blitzkrieg Bop",  "I Wanna Be Your Boyfriend", "I Wanna Be Sedated" i innych. Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu, jednak nie wylądowałam na podłożu. Dalej lewitowałam .
- Zdejm mnie! - zażądałam.
- Chwila.
- No proszę! Proszę, proszę. Już mam dosyć wiszenia na tobie - błagałam z udanym obrażeniem w głosie.
- Już - powiedział po chwili. Złapał mnie za nogi i po kilku sekundach byłam na ziemi cała i zdrowa. Dziwne, że nie piszczałam. - Obróć się - polecił mi, posłałam mu pytające spojrzenie. - Stoisz tyłem. Odwróć się!
Powoli odwróciłam się, ale zamknęłam oczy. Chciałam mieć taką niespodziankę. Kiedy już byłam przodem, otworzyłam powieki. Ujrzałam Hollywood Sign. Otworzyłam usta ze zdziwienia, a po chwili zakryłam je dłonią.


- I jak, niespodzianka? - zapytał uśmiechając się do mnie.
- Ale tu ślicznie! - zachwyciłam się. - Nigdy bym nie pomyślała żeby tutaj przyjść. Dziękuję! - rzuciłam się na niego.
- Coś mi się należy... - zaczął.
- Nie było mowy. To miała być niespodzianka - powiedziałam nie mogąc się od niego odkleić.
- A no tak, ale i tak mi się coś należy - powiedział chytrze się uśmiechając.
- Co? - zapytałam udając głupią.
- Naprawdę jesteś taka głupia, czy tylko udajesz? - zapytał zniecierpliwiony.
- Nie wiem. To zależy o czym myślisz - powiedziałam szczerząc się. No co ja się będę bawić. Po prostu pocałowałam go.

środa, 20 marca 2013

Rozdział 15

Miało być więcej, ale nie mam czasu tyle przepisywać. Piesek czeka na spacerek. Ale jestem zadowolona z tego rozdziału, mimo tego, że jeden dzień opisany. Zdradzę, że następnym przyszaleję i będzie taaaki rozwój akcji, że nawet ja tego nie ogarniam. Popierdalam z akcją! W końcu muszą zacząć się wakacje, co nie?

No dobra, zabierajcie się za czytanko! :D
Liczę na Wasze komentarze :D

Wstałam rano tak obolała, że nie miałam siły ruszyć swojego tyłka z łóżka. Docierające przez okno obok łóżka promienie słoneczne padały wprost na moją twarz dając efekt jeszcze gorszego bólu głowy, że po prostu nie wytrzymywałam. Obróciłam się na brzuch i wraz z przytłaczającym westchnieniem, a może jękiem rzuciłam głowę na zimną poduszkę w moim łóżku z baldachimem.
- Mamo! - krzyknęłam, ale poduszka stłumiłam moje nawoływanie. Podniosłam głowę i ponowiłam swoje wołanie. - Mamo!
- Rebecco, nie słyszę cię, chodź na dół - usłyszałam jej głos z dołu, bodajże z kuchni.
- Nie dam rady! - krzyknęłam podnosząc się na łokciach.
- Jak to? Musisz dać radę. Ruch ci dobrze zrobi - powiedziała, a ja myślałam, że pierdolnę ją po głowie. - Dzisiaj idę na rozmowę do biura tej wytwórni, gdzieś po 12. Marry dzwoniła, chciała z tobą rozmawiać, ale ty jeszcze spałaś. Przekazałam jej, że oddzwonisz jak tylko wstaniesz - krzyknęła, a po chwili dodała. - Idę do ciebie na górę, do pokoju.
- Dobrze, mamo. - Tak, przy okazji weź siekierkę i odrąb mi wszystkie kończyny, bo zaraz mi odpadną. Pomocy! Obróciłam się na plecy, siadłam na łóżku i... i... Nic, po prostu przestałam myśleć w jeden chwili. Gapiłam się na szafę z naprzeciwka. Kręciło mi się w głowie, westchnęłam bezradnie i zaczęłam oglądać swój pokój.
Był koloru jasnego beżu, coś podobne do ekri (czy jak to się piszę). Miał wymiary 6 metrów na 4 i pół metra. Pierwszego dnia, wieczorem łaziłam z linijką i z nudów mierzyłam pokój, Od strony wejścia, przy ścianie, a właściwie to w rogu stało dwuosobowe, czarne, metalowe łóżko z białym baldachimem i pościelą koloru błękitu. Tuż obok łóżka były wielkie, rozsuwane drzwi na balkon z widokiem na zieloną okolicę, które zasłonięte były białą tiulową firanką. Obok wejścia na balkon i na przeciwko łózka stały dwie zabudowane szafy, pomiędzy nimi drzwi do łazienki. Na przeciwko balkonu stał stolik z dwoma skórzanymi fotelami koloru czarnego. Nie powiem, pokój był nawet ładny, ale mi jakoś szczególnie nie przypadł do gustu. Czegoś mu brakowało, był za łagodny. Tylko czego? Muszę pójść na miasto i zobaczyć plakaty. Tak tego tutaj trzeba. No tak, zapomniałam... Trzeba zobaczyć jakie koncerty będę w najbliższym czasie, Ale najpierw niech zacznę funkcjonować.
Mama weszła do pokoju, a ja prawie leżąc oparta o ścianę patrzyłam na nią. Wyglądała idealnie. Ubrana w ciemny kostium składający się z obcisłej spódnicy do kolan, białej koszuli i marynarki w kolorze spódnicy. Do tego miała wysokie szpilki. Siadła na moim łóżku, obok mnie. Z uwagą przyglądała się mojej osobie swoimi piwnymi oczami pomalowanymi ciemno brązowym cieniem i tuszem.
- Dlaczego mnie wołałaś? - zapytała zaciekawiona.
- Bo mnie wszystko boli... - zaczęłam marudzić, jednak nie długo, bo w połowie przerwała mi o zaczęła być zatroskaną mamusią. Patrzyła na mnie współczułym wzrokiem.
- Dziecko drogie, za długo spałaś. Musisz się ruszać to przejdzie ci - wywróciłam oczami. - Nie wywracaj tymi głazami tylko rusz swoje cztery litery i przejdź się po okolicy. Wiesz która jest godzina? - pokręciłam przecząco głową. Co ja poradzę, że tutaj nie ma zegarka. Dalej kontynuowała. - Jest prawie 12. Ja zaraz będę musiała iść na spotkanie... - i tak zaczęła swoje kazanie.
- Mamo, ja nie mam zegarka - przerwałam jej, kiedy chciała przejść do tematu ze wczorajszych wydarzeń.
- Na prawdę? - zdziwiła się. - Jak to możliwe? Przecież to skandal. Obiecuję ci, że jeszcze dziś kupię ci najfajniejszy zegarek na świecie jaki maja w Los Angeles - powiedziała wstając z łóżka. - Oczywiście  jak tylko będę wracać. A i masz wstać i pobiegać po ulicy.
- I tak miałam przejść się po sklepach, żeby poszukać czegoś do mojego pokoju. Jest za pusty - stwierdziłam, żeby zadowolić i siebie i ją. Aż mi się dobrze zrobiło  w środku.
- No to dobrze. Teraz wstawaj. W kuchni masz mrożoną herbatę, szarlotkę i kanapki z dżemem - podeszła do mnie, podała mi rękę. Wstałam i chwilę później byłam na nogach. Muszę powsadzać te ubrania do szafy, bo walają się w walizkach i reklamówkach.
- Uwielbiam szarlotkę!
- Wiem, dlatego ją zrobiłam.Wczoraj wracając wstąpiłam do sklepu i zobaczyłam, ze są jabłka...
- Mamo, proszę. Bo się spóźnisz - Ile można gadać?
- Wyganiasz mnie? - zapytała z uśmiechem udając obrażoną.
- Można tak powiedzieć - zawahałam się , a po chwili dalej kończyłam swoją myśl. - Ale na serio.
- Tak, wiem , spóźnię się. - przedrzeźniała mnie.
- No właśnie - uśmiechnęłam się. Poprawiła mi humor. Wyszła z pokoju zostawiając otwarte drzwi. Dopóki nie zeszła na pater było słychać stukot obcasów.
Wyciągnęłam z walizki czarne spodenki i bieliznę. Z reklamówki bluzkę z logiem Aerosmith. Sekundę później zginęłam w łazience. Po 20 minutach wyszłam ubrana i przyszykowana do wyjścia, tylko brakowało mi butów i jedzenia.. Także zeszłam na dół
- Przełożyli mi rozmowę na 13 - krzyknęła mama z kuchni.
- Skąd wiesz, ze jestem na dole?- zapytałam szukając jakiś butów. Po jakiego brałam tutaj glany? Przecież jest tak gorąco, ze ja ledwo co wytrzymuję w normalnym ubraniu.
- Słychać cię jak klniesz na schody - rzuciła śmiejąc się.
- To wcale nie jest śmieszne! - oburzyłam się. - One mnie denerwują, są za często i przy okazji są kręte. Nogi mi się plączą - i oto w taki cudowny sposób zaczęłam narzekać na schody.
- Skończyłaś już?
- Nie - krzyknęłam wiążąc czarne trampki przed kostkę.
- To lepiej się zamknij. Chcesz coś ciepłego?
- A co będziesz robić? - zapytałam zaciekawiona wchodząc do kuchni. Stała oparta o blat kuchenny i oglądała swoje paznokci pomalowane na kolor krwistej czerwieni.
- Jeszcze nie wiem - stwierdziła odrywając się od blatu. Wlała do dwóch, wysokich kubków herbaty i podając mi jeden siadła przy stole, czy jak to się nazywa barku. Widząc widok błękitnego nieba za oknem oraz słońca, które dochodziło do południa zachciało mi się wyjść na dwór z tego wielkiego domu.
- Oddzwoń do Marry - rozkazała mi.
- A czy ona przypadkiem nie jest w szkole? - zapytałam zapominając jaki jest dzień tygodnia.
- Głuptasie, dzisiaj jest sobota - zaśmiała się, a ja posłałam jej grożącą minę.
- Zapomniałam - odłożyłam kubek na blat z hukiem, ze było słychać w całym domu.
- James chyba ci w tej głowie namieszał - stwierdziła biorąc łyka swojej herbaty, a ja spaliłam buraka, chociaż tutaj w ogóle nie chodziło o niego tylko o to, że  zapomniałam jaki jest dzień tygodnia.
- Nie, to przez to, ze nie chodzę do szkoły. Już mi się dni tygodnia mylą. - wytłumaczyłam biorąc spowrotem wysokie naczynie do ręki.
- Na pewno?
- Tak, mamo. Ile można powracać do tego samego tematu? - spytałam pijąc zawartość szklanki.
- Można, można. Żebyś ty słyszała swoją babcię. Ile razy ona mi wypominała twojego ojca... - kolejna przemowa szykowała się już w jej głowie, musiałam to przerwać. Zaczęłam rozglądać się za zegarkiem.
- Mamo, skończ!
- Nie, nie będę! - wybuchła, a ja spojrzałam na nią zdziwiona.
- Maaamoooo... Miałaś robić coś ciepłego, a nie prawić kazanie jak ksiądz na mszy.
- A no tak - zerwała się z krzesła i zaczęła rozglądać się po pokoju ( kuchnia też pokój, co nie?).
- To ja może pójdę pobiegać - zaproponowałam sobie samej.
- Tak. Dzisiaj jest gorąco. Zwiąż włosy - poleciła mi.
Pobiegłam na górę, do mojego pokoju. Otworzyłam drzwi balkonowe i wyszłam na zewnątrz. Pierwsze co zauważyłam to słońce, które grzało niemiłosiernie, drugie to gorąco. Stwierdziłam, ze mama dała mi dobrą radę z tym wiązaniem włosów, Spowrotem zawitałam na dębowej, śliskiej podłodze w moim kochanym "raju". Wyciągnęłam z walizki frotkę i związałam włosy w wysokiego kucyka. Powoli zeszłam na dół. Mama dała mi pieniądze, ale nie wiem po co. Zostawiłam je w przed pokoju. Kilka a może kilkanaście minut później byłam gdzieś w połowie drogi na górę ulicy Bel Air. Po około godzinie przybiegłam zmachana do domu. Mama już stała przyszykowana do wyjścia.
- O mój Boże! Mam 20 minut na dojechanie do tej wytwórni. - zawołała łapiąc się za głowę z niecierpliwością chodząc po kuchni.
- Uspokój się! - poprosiłam ją. - Teraz, proszę, przejdź do drzwi, później do samochodu wsiądź do niego i pojedź do wytwórni - wytłumaczyłam jej.
- Dziękuję, ale nie musisz mi mówić co mam robić - rzuciła burzącym głosem. Ona jest w ciąży, czy co?
- Nie rzucaj się mamo. Chciałam ci tylko pomóc - powiedziałam miłym tonem.
- Dobrze, przepraszam. Już mnie tutaj nie ma.
Po krótkiej chwili pożegnałyśmy się i pognała na szpilkach do samochodu. Wyszłam na podwórek i pomachałam jej.
Stojąc w kuchni rzuciłam się na szarlotkę z lodami waniliowymi. Znając życie gdyby tu było Seattle, to znaczy Duff i Marry, to tego ciastka nie było by już dawno.
 Po zjedzeniu tego przepysznego dania, zabrałam się za telefon do Marry. Okazało się, że mojej przyjaciółki nie ma w domu, bo jak stwierdziła pani Wissar oblegają Seattle. Powiedziałam jej, z później zadzwonię, jednak ona uparła się, że jak tylko jej córka przyjdzie do domu to zadzwoni do mnie. Chwile porozmawiałyśmy, a kiedy miałyśmy się żegnać to zapytała się, czy wiem o wyjeździe Marry do mnie na początku lipca. Zdziwiłam się. Na samiutki koniec dostałam zaproszenie do Seattle. Akurat tak żeby jak Marry będzie wracać to pojadę z nią.
Po tym wzięłam swoje oszczędności i spakowałam do torebki. To co zostawiłam w przedpokoju też zostało schowane do torebki. Wyszłam z domu. Chodziłam po wszystkich sklepach. Wróciłam przed 20 zmachana z kilkoma plakatami, dwoma płytami i dwiema informacjami na temat koncertów. Pierwsza to taka, że większość jest w barach, a druga to taka, że do baru wpuszczają najczęściej od 18 lub 21 lat. Rzuciłam się na kanapę, przed tym zostawiłam w brutalny sposób swoje zakupy w holu, łączącym przedpokój, salon i kuchnię. Nagle zasnęłam.

wtorek, 12 marca 2013

Rozdział 14

Masakra, nie mam pomysłów na dalsze części. Mam taki mętlik w głowie, że to tragedia. Cały mój świat jest jedną wielką tragedią. Nie ma czym się chwalić...
No dobra, to czytajcie.
Zapraszam!


- Kiedy ty byłaś w kuchni ja z Jamesem rozmawiałam - zaczęła.
- Co? - zdziwiłam się, ogólnie byłam zdziwiona i nie ogarnięta.
- Rozmawiałem z twoją mamą - rzekł w moja stronę. - Niech pani dalej mówi.
- Dobrze. I w końcu James zapytał się, czy moglibyście się razem spotykać. A że ja nie chcę się w wasze sprawy mieszać. I wiem co czujesz - zwróciła się do mnie, posłałam jej grożącą minę. - To czemu miałabym nie pozwolić? - przerwała, po czym chwile później dodała w stronę blondyna. - Nie wiem, czy wiesz, ale podobasz się mojej córce, a ja cię bardzo polubiłam.
Poczułam, że moje policzki się palą. Suuuupeer! Spaliłam buraka. Zajebiście. Idę się schować. Mama mnie nie uratuje. Czujecie ten sarkazm? Gratulacje, tylko zakopać się pod ziemią, albo w szafie. Może ja stąd wyjdę. O tak to będzie dobry pomysł. Także jak mi moja głowa podpowiadała ruszyłam w stronę drzwi czerwieniąc się tak jakbym stała przed nimi nago.
- Gdzie idziesz? - zapytał James, odwróciłam się, zauważył moje policzki i uśmiechnął się słodko.
- Schować się - burknęłam, chciałam się odwrócić ale... Ale moje ciało odmówiło mi władzy i stało jak posąg.
- Dlaczego? - zapytał nie rozumiejąc mnie, albo mi się tylko wydawało. Dlaczego on zadaje tyle pytań?
- Nie słyszałeś mojej mamy? - opowiedziałam mu pytaniem podchodząc kilka kroków w jego stronę.
- Słyszałem.
- Yyyy - zacięłam się. - I nic nie powiesz mi o tym? Nie zdziwiło cię to?
- Nie, ja już to wiedziałem - oznajmił, a ja ze zdziwienia otworzyłam buzie.
- J-jak to? - zdziwiłam się stojąc już przed nim.
- Normalnie - odpowiedział, a potem dodał - Myślisz, że trudno mi jest się domyślić? nie, nie jest mi trudno. Po tobie to wszystko widać, po tym jak piszesz, jak mówisz, jak... Po prostu widać. - powiedział ale z takim tonem, że w moim brzuchu zrobiło się miło.
- Fajnie wiedzieć - burknęłam obracając się na pięcie i ruszyłam do swojego pokoju.
Super, super, super. Wszystko widać, zajebiście, a myślałam, że jakoś to ukryje. Mistrzem kamuflażu to ja nie jestem.
- Czekaj! - zawołał idąc za mną na górę domu, do mojego pokoju.
To jak się zachowałam nie było mądre i to bardzo. Zatrzymałam się przed wejściem do mojego pokoju, złapałam za klamkę i już miałam otwierać drzwi, ale on i przeszkodził.
- Proszę, stój! - powiedział łapiąc mnie za ramie. Poczułam jak to miejsce gdzie on trzymał rękę robi się coraz cieplejsze. Odwróciłam się, spojrzałam w jego oczy. Ujrzałam tam jakąś taką troskę, złość, zaciekawienie i taką dziwną emocje, którą nie mogłam opisać. Nagle zaczęły się błyszczeć, cofnęłam się i przy okazji wpadłam na 'wrota do mojego raju'. Przestraszyłam się, panicznie się przestraszyłam. Podszedł krok w moją stronę.
- Co ty robisz? - zapytałam zdezorientowana całą tą sytuacją.
- Zgadnij - odpowiedział pół głosem, moje serce przyśpieszyło. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Otworzyłam je i zobaczyłam twarz Jamesa jeszcze bliżej niż wcześniej. Otworzyłam buzię, a on położył swój palec na moich ustach. - Ciii. Nic nie mów - szepnął.
Poczułam dotyk na ustach, ale nie jego palców, to był dotyk jego ust. Miałam nogi jak z waty, aby się przytrzymać i nie upaść położyłam swoje dłonie na jego barki i prawie zawisłam. Kiedy się oderwał, stanęłam jak wryta, patrzyłam na niego wielkimi oczami. Coś mi w środku mówiło żeby mu oddać pocałunek, wie tak zrobiłam. Następny stał się dłuższy i to o wiele, ale oprócz tego nie było tak sztywno, jak za pierwszym razem, bo sobie ulegliśmy.
Kroki mojej mamy było słychać w całym domu, ale akurat w tej sytuacji, albo chodziła cicho, albo po prostu tego nie słyszeliśmy.
- No, no, tylko nie przesadzajcie - po tych słowach oderwaliśmy się od siebie. Poczułam się tak zażenowana, ze spaliłam buraka, ale takiego podwójnego.
 Przez kolejną godzinę siedzieliśmy w pokoju rozmawiając, a kiedy nasza rozmowa już się nie układała odprowadziłam go do głównej ulicy, bo jak stwierdził musiał już iść. Wiedziałam, ze coś jest nie tak. Ale co to już nie. Wróciłam do domu bez humoru i emocji. Rzuciłaś się na łóżko i nie ruszałam się z niego do wieczora.

Miałam dosyć tego dnia. Około godziny 20 zadzwoniłam do Willa, porozmawialiśmy, powyżalaliśmy się, pośmialiśmy się tak jak zawsze, jak starzy przyjaciele. Po około 21 skończyłam rozmowę z moim rudym przyjacielem wielkim pozdrowieniami i takimi innymi. Jakoś mi nawet humor powrócił. Następna w kolejce była Marry, z nią się lepiej rozmawiało, bo wiadomo inna strefa czasowa i przy okazji Will był jakby to powiedzieć... Był trochę zmęczony. Cala rozmowa trwała niecałe 2 godziny. Opowiadała mi o nowych kolorach włosów Duffa, o jego dziewczynach, które okazywały się tak jak Jennifer, idiotkami. Podobno ciągle o mnie wypytywał. Przecież pisze z nim listy i to tak często jak się da. Po omówieniu Seattle, przeszłyśmy na Willa i Jeffa, miło było powspominać minione wakacje z chłopakami, chociaż kolejne już za dwa tygodnie. Przed północą moja mama weszła do mnie do pokoju i poprosiła abym kończyła 'to plotkowanie'. Żegnałyśmy się z jakieś 10 minut. Obiecałyśmy sobie, że przyjedziemy do siebie przynajmniej na dwa tygodnie. Po rozłączeniu poszłam się umyć. Wszystkie emocje towarzyszące mi w dniu dzisiejszym spłynęły ze mnie jak krople deszczu na oknie. Stałam tam z 20 minut, kiedy już wyszłam stwierdziłam, że ten prysznic mnie tylko ożywił. Przebrałam się w piżamę, zbiegłam na dół po szklankę wody. Kiedy już miałam wychodzić z kuchni z ową szklanką do kuchni wparowała mama.
- Dlaczego ty jeszcze nie w łóżku? - zapytała z takim wyrzutem jakbym jej chomika zabiła.
- Nie mogę zasnąć - jęknęłam chcąc pójść do swojego pokoju.
- Wiedziałam, że będzie cię to dręczyć - powiedziała z takim jakby podstępkiem. Miałam ochotę ją udusić gołymi rękoma. Po co ona wracała do tego tematu, do tego wydarzenia, do tego co się stało? Dlaczego? Niech mi to ktoś wytłumaczy.
- Mamo, możemy do tego nie wracać? Dlaczego ty się na mnie złościsz? Ja nic takiego nie zrobiłam.
- Jak nic nie zrobiłaś. Taką scenę odwaliłaś, że lepiej nie mówić - zirytowała się, przeszłam przez drzwi.
- Dobrze, coś jeszcze? Jak nie to idę do pokoju - westchnęła. Całe życie nie będzie mnie uczyć, przez 16 lat mnie wychowuje i się z tego cieszę. Ale chyba jak będę miała te 30 lat to nie będzie mi mówić co mam robić.
- Nie, już skończyłam - odpowiedziała z lekkim, przepraszającym uśmiechem.
- To dobranoc - powiedziałam i poszłam do swojego pokoju. Usłyszałam tylko ciche 'dobranoc' na schodach. Postawiłam kubek na szafce nocnej, a jeszcze wcześniej napiłam się trochę.
Przez pół nocy nie mogłam spać.


Trochę mało, ale nie mam pomysłów. Do połowy pierwszego akapitu jako tako miałam, a później to była jedna wielka... Masakra :(.